piątek, 30 października 2015

Witajcie w piekle...


Próba zrealizowania nieba na ziemi kończy się zawsze wyprodukowaniem piekła. (K.Popper). No własnie ... chyba w takie miejsce jakimś dziwnym zrządzeniem Opatrzności udało mi się załapać. Trzy dni pobytu w piekle z lekka mnie zmięły, ale wszak Wszystko mija - nawet najdłuższa żmija (S.Lec). Moje zesłanie dobiegło końca. Wróciłam do domu - aktualnie podlegam intensywnemu karmieniu i starannej dezynfekcji. W czasie, gdy usiłuję powrócić na level "człowiek", Wy Przyjaciele nie traćcie okazji i pospacerujcie sobie po Centrum Szkoleniowo-Konferencyjnym w Stolicy, gdzie spędziłam czas na poważnym spotkaniu służbowym...

Oto przed Wami...nowy, nieznany świat a w nim...

Resztki zawartości jakiegoś zmęczonego żołądka na żaluzjach... (słabo widać na focie, ale w realu - powala - warto kliknąć na zdjęcie i zobaczyć TO w powiększeniu...)





A kto powiedział,że wykładzina ma być czysta? Kilka plam doda jej niepowtarzalnego charakteru... To hotel, nie muzeum - tu się żyje...







Pościel naprawdę może służyć kilku gościom. Zbyt częste pranie to nóż w zielone serce środowiska naturalnego...






Kurz z lat 70-tych...  podlega ochronie konserwatora zabytków...

A może umyjemy rączki?



Czy ktoś chce siusiu?



Proponuję prysznic...







Uwierzcie, zdjęcia nie są w stanie oddać niepowtarzalnego klimatu tego miejsca... O jedzeniu nie będę opowiadać, bo nie śmiałam go tknąć. Jestem człowiekiem małej wiary ale prawie żywy kurczak na talerzu...nieeeee

.

czwartek, 29 października 2015

O tym, że bywa do dupy, ale i tak pięknie…

Czasami życie bywa znośne… Nawet jeżeli jest to czwartek. Katuje Was w czwarteczki-smuteczki fragmentami mojej opowieści o Janie i Niteczce…. Czytacie nieczęsto i nielicznie, ale każdemu, kto się nad tym grafomańskim wytworem pochylił – kłaniam się nisko… Nie jest to – jak zapewne zauważyliście – spójny utwór, tylko raczej luźne notatki, które miałam szczery zamiar w odleglejszej przyszłości uzupełnić, dopisać, opisać i spiąć w całość. Powoli już się z tego pomysłu wycofuję i jestem pewna, że pomysł porzucenia pseudodzieła jest pomysłem najlepszym z możliwych. Chyba nie jestem na tyle wyluzowana, żeby czuć się dobrze z garbem grafomana przymocowanym do pleców. Póki co wrzucę tu jeszcze kilka moich fiszek … spisałam, bo tak naprawdę zależało mi żeby ta historia przetrwała. A nie jest to produkcja mojej zwyrodniałej wyobraźni… Ta historia jest beznadziejna, ponieważ wydarzyła się naprawdę… i jest niewątpliwym dowodem na to, że życie rzeczywiscie tylko czasami bywa znośne. Ale mnie wciąż i nieustannie zachwyca, czego i wam życzę

Teraz…
Jeszcze raz przeanalizowała wszystko w myślach.
Rozpakowała płytkę. Nasikała do pojemniczka. Pobrała krople moczu. Nakapała na płytkę. Poczekała. Odczytała wynik.
Nie ma mowy o pomyłce.
Wyszła z łazienki jako zupełnie inna osoba…
Znała już przyszłość…

Teraz…
- Jaja sobie ze mnie robisz czy usiłujesz mnie jakoś odstraszyć? Oczy Romana zwęziły się w wąskie szparki. Jana wzruszyła ramionami.
- Jestem w ciąży. Sama w nią nie zaszłam. Jak odstraszyć? O czym ty w ogóle mówisz – zdenerwowała się.
- Jesteś pewna, że to ze mną? – Roman nie bawił się w subtelność. - Kobiety rożnie się zachowują.
Przed oczami zaczęły jej wirować ciemnie plamy..
- Jak śmiesz – zacisnęła pięści, trzęsły się jej ręce.
Wzięła głęboki oddech
- Roman, no co ty… przecież cię kocham. Nie ma nikogo innego.
- Spokojnie - popatrzył na nią nieprzyjaźnie. Takie rzeczy się zdarzają. Załatwimy to. Masz chyba jakiegoś lekarza? O pieniądze się nie martw.
- Ale ja chcę urodzić nasze dziecko!
- Jana – Roman złapał ją za ramię. - Nie ma takich możliwości. Nie i skończmy rozmowę na ten temat.
- Ale dlaczego? Co znaczy – nie! Nie będziesz mi tu decydował! To nie tylko twoje dziecko, ja chyba też mam coś do powiedzenia – ironizowała – a może nie mam?
- Nie masz – potwierdził - Nie urodzisz. Przed chwilą powiedziałaś, że w twoim życiu nie ma nikogo innego. Tak się niestety składa moja piękna, że w moim jest.
Jana poczuła się jak na zbyt szybko kręcącej się karuzeli. Muszę usiąść – pomyślała
- Zdradzasz mnie?

- Nie – odwrócił się do okna. Raczej ją zdradzam z tobą.
- Jaką ją? – krzyknęła Jana
- Przestań histeryzować! Moją żonę. Mam żonę i dwoje dzieci. Rozumiesz? I nie zamierzam ich zostawić!
- Oszukałeś mnie. Ty gnido - Jana podbiegła i dźgnęła go palcem w pierś.
Chwycił ją mocno za nadgarstek.
- Uspokój się. Gwoli ścisłości nigdy nie pytałaś, czy jestem wolny. Więc o co ci teraz chodzi? – wysyczał.
- To też jest twoje dziecko! To po pierwsze. A po drugie, przez prawie rok znajomości nie znalazłeś czasu, aby wspomnieć mi, że jesteś żonaty? Czy może nie widziałeś takiej potrzeby? Boże! Człowieku, kim ty jesteś?!
- Nie widziałem takiej potrzeby - Roman pokiwał głową. - Daj spokój. Nie będziemy prowadzić tego typu dyskusji, męczysz mnie.
- Ciebie? Ja ciebie męczę? Przecież to ja jestem w ciąży do jasnej cholery! Ja! – Jana wrzeszczała na cały głos.
- Dlatego proponuje, żebyś przestała być – tak szybko jak to tylko możliwe! I nie drzyj się, cała kamienica cię słyszy! Miałaś być dla mnie przyjemnością, ucieczką, tym co robię tylko dla siebie. A zachowujesz się gorzej niż przekupka. Naprawdę uważam ze należy to wszystko zakończyć.
Roman walnął ręką w oparcie fotela i wyszedł z pokoju.
Jana czuła, że zaraz zemdleje, umrze, cokolwiek…
- Roman!
- Słucham - już w płaszczu zajrzał do pokoju.
- Co chciałaś?
- Roman - wyjąkała przez łzy. - Przecież ja cię kocham.
- Ale ja ciebie nie, moja piękna. No pa. Idę, daj znać, co załatwiłaś. Nie martw się, nie zostawię cię na lodzie.
Zniknął. Jana słyszała jak zamyka drzwi. W życiu się tak nie czuła. Sama. Pusta.
- Kochanie – usłyszała i aż podskoczyła. Stał w drzwiach. Jego zwalista postać niemal wypełniała futrynę.
- Jak się właściwie czujesz – zapytał.
- Nieźle – wychlipała przez zatkany nos.
- Mhmm… tak to dobrze. Nie chciałbym zostawiać cię w takim stanie – spojrzał na nią jakoś nieśmiało. - Zrozum, gdyby to było 15 lat temu.
- Roman! Błagam cię!
- Nie. Przepraszam. Musze iść – Prawie wybiegł z jej mieszkania. Przez otwarte okno usłyszała jeszcze przeciągły kwik i ostry głos Romana – spierdalaj szczeniaku. A potem warkot odpalanego silnika.
I tyle. Skończyło się. Przypominały jej się słowa Czarnego. Z uśmiechem na ustach poderżnie ci gardło. Mylił się Czarny - Roman rzeczywiście poderżnął gardło, ale nie tylko jej i nie z uśmiechem a z grymasem absolutnego obrzydzenia.

Dwie godziny później udało jej się uspokoić na tyle, że, już niemal wyrobiła sobie jakieś zdroworozsądkowe podejście do całej sprawy. W sumie Roman jej nie rozczarował. Wiedziała, że tak zareaguje, że nie będzie radosnym przyszłym tatą w emocjach kupującym wózek i biegającym z nią na zajęcia w szkole rodzenia i usg. Wahała się, czy w ogóle mówić mu o ciąży. Czuła, że tak będzie ale jednocześnie gdzieś w środku tliła się jakaś głupia nadzieja, że może jednak się myli. Może wypiją szampana, może… ale ta informacja o rodzinie rozwaliła ją kompletnie. Jak mogła się nie zorientować.
- Co zrobić. Boże co ja mam zrobić. Starała się odpychać obrazy różowych bobasów pchających się jej uparcie przed oczy. Boże - zawyła.
Oparła czoło o chłodny kuchenny blat, zawadzając ramieniem filiżankę. Ta powoli zatańczyła niepewnie na jego brzegu i spadła roztrzaskując się o posadzkę. Jana uważnie przyjrzała się skorupom… Podniosła głowę i sięgnęła po laptopa...
- Jak szkło – pomyślała.

środa, 28 października 2015

Tułacza niedola czyli podróż bez uśmiechu

Co cztery lata wyborcy stawiają krzyżyk. A potem muszą ten krzyż nieść. (Birgit Berg-Koshnavaz) I to tyle tytułem komentarza powyborczego. Było, zadziało się, świat jeszcze się kręci i mnie też się kręci, tyle że w głowie... Zmiana na szczytach władzy (ani nawet jej przeczucie), nie spowodowała cudownego złagodzenia srogiego oblicza władzy nieco niżej ulokowanej, czyli innymi słowy – nadal się ode mnie nie od-tego-wali i wciąż krążyć muszę po ziemi ojczystej (żywię straszliwe podejrzenia, że jest to uznane za coś w rodzaju wyróżnienia). Jako, że wciąż nie przybył żaden książę na białym rumaku i nie wyrwał mnie z szponów wiecznych delegacji – wybory uważam za nieudane – no... znalazłoby się jeszcze kilka pomniejszych powodów braku euforii, ale co tam, każdemu wedle oczekiwań – ja chce wyzwoliciela na rumaku. Ale póki co…

Jadę kochani. Fizycznie siedzę już sobie nawet obok pana kierowcy i mkniemy w radosnym pędzie ku stolicy. Postraszę tam ze trzy dni i wracam do mojej Casablanki. Jakbym tam jakiej wiochy narobiła, to z przyjemnością Wam zrelacjonuję. Tymczasem pędzę, zakotwiczę gdzieś i będzie zabawa. Miło byłoby nie dostać skrętu umysłu - katar już mam, podejrzewam nawet gruźlicę, bo kaszlę jak suchotnica. Zamęczą jak nic...  

Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi (J.Słowacki) … no cholera mam to samo…

wtorek, 27 października 2015

Obcięte włosy


Pamiętacie słowa pułkownika Slade’a w Zapachu kobiety? Włosy… Mówią, że włosy są wszystkim, wiesz… Czy zatopiłeś kiedykolwiek nos w gąszczu loków i chciałeś po prostu zasnąć na wieki?... No to w przypadku Malkontentki mamy dupkę. Nie będzie wciskania żadnych nosów w loki – nie będzie też umierania podczas tego wtulania – co w sumie samo w sobie nie jest takie złe, bo co to z takim wtulonym trupem potem zrobić?… Teraz można jedynie po przyjacielsku zmierzwić malkontencką pseudo-czuprynę, co z fajerwerkami żądzy niewiele ma wspólnego… Wizje długich pasm nawijanych na paluszek, namiętnych kochanków… dobra, nieważne… ot prysły niczym bańka mydlana. I tyle. Mamy twardą rzeczywistość… Włosy zostały….obcięte i piękniasto zakolorowane! Mojej kochanej przyjaciółce nawet ręka nie drgnęła, gdy kilkoma sprawnymi ruchami… ech. Jest teraz Malkontentka na świecie jeno z twarzą. Rozumiecie!? Z twarzą. Głównie. Bo włosów mało… No ale nie ma przebacz. Trzeba być mężczyzną, włosy to nie noga – odrastają. Środki radykalne niekiedy są niezbędne i tego się trzymajmy…
I na chwilkę Malkontentka w nowej odsłonie...



poniedziałek, 26 października 2015

O duchach i selekcji genetycznej, czyli kochamy mimo wszystko

Czytam… Czytam…. Czytam… Od chwili, kiedy nauczyłam się składać - w miarę sprawnie - literki w słowa, czynię to nałogowo. Magia słów mnie porywa… Pewnie dlatego wylądowałam w bezpiecznej mekce filozofów, pewnie dlatego gnana żądzą przygody uciekłam z niej w świat, by rozbić sobie dupkę przy pierwszym twardym lądowaniu. Ot – ciężka sprawa takie życie dla idealisty… koniec końców jestem dziś tu, gdzie jestem… Ale wciąż czytam… Czytanie daje mi możliwość przeżywania kilku żyć w terminie właściwym jednemu. W przypadku osób żywiących podejrzenia, że tylko raz udaje nam się zagościć na tej najpiękniejszej z planet – sprawa absolutnie bezcenna… 

Ostatnio lektura zaprowadziła mnie do Comtosook w Stanach Zjednoczonych, gdzie na miejscu pochówku Indian Abenaki wyczyniają się różne tajemnicze i przyprawiające o lekki dreszczyk przerażenia historie. A że po mej duszy błąkają się echa średniowiecznego mistycyzmu, wskoczyłam w te buty raz dwa. Udało mi się nawet wykonać efektowny przepływ w czasie…
Czytadło kochani. Kolejne. I zarazem kolejne czytadło – nie - czytadło. Czyli mamy przesłanie. Jodi Picoult Drugie spojrzenie. Fajna sprawa. Jak nie szaleję za tego typu literaturą Drugie spojrzenie łyknęłam jednorazowo i jeszcze starannie obwąchałam okładkę. W opowieści mamy i miłość i tajemnicę i kilka duchów i kilka truizmów i niebywałe zrządzenia losu. Opowieści indiańskie i tajemnicze morderstwo sprzed lat… Mamy – jak to u tej autorki bywa, albo raczej zawsze jest – przemycone w wartko płynącej opowieści, grube zagadnienia moralne. Mało znany a szokujący problem eugeniki – zagadnienie warte rozpoznania nawet na głębszej płaszczyźnie, ale generalnie wszelka wiedza w tym zakresie może być przydatna do uruchamiania dzwonków człowieczej wrażliwości w naszych głowach! Kilka obezwładniających akapitów o kontrolowaniu przez władzę ludzkiej rozrodczości. Ten aspekt przewinął nam się w piątek bodajże, przy okazji bredzenia o zbliżających się wyborach. Wracając do eugeniki - wstyd…dla całego rodzaju, który śmie się określać jako homo sapiens, a dopuścił do zbrodni  z rozumem mających niewiele wspólnego…

Dziś kochani bardzo enigmatycznie i hasłowo, ale recenzenta który obdziera czytelnika z przyjemności poznawania lektury własnomózgowo, należałoby wybatożyć więc nie będę ryzykować. Polecam Wam serdecznie. Miejsce, w którym teraźniejszość miesza się z przeszłością, świat realny z nadprzyrodzonym a całkiem żywi z tymi jakby nie do końca, z pewnością i Was zaczaruje. Kurcze, ja chyba uwierzyłam w ducha, pomimo Demi Moore.. O i jeszcze to, na piękny finisz…Miłość nie ma nic wspólnego z nauką. Nie kocha się za coś, tylko mimo wszystko…. Czegóż chcieć więcej…

piątek, 23 października 2015

O przeprosinach, błaganiach, łamaniu kołem i funkcjach niemalże życiowych – czyli czego nie zrobię.


Jestem a jakoby mnie nie było. Nie uczestniczę w dyskusjach blogowych – jeśli już, to czynię to w mocno ograniczonym zakresie. Nie odpowiadam na komentarze – i jest to wielki no… co najmniej nietakt z mojej strony. Przepraszam – wszystko nadrobię. Ostatnio los rzucił mnie na pracową pierwszą linię frontu i sama nie bardzo łapię gdzie mam ucho, a gdzie ogon… Jeszcze z tydzień takiego koszmaru. Jeszcze kilka dni tortur w stolicy i mam nadzieję, że troszkę mi odpuszczą.

Dziś kochani chciałam słów kilka o wyborach. Zapragnęło mi się ględzić o politykach? Nurzać się w ich krwi? Jadzić, śmieszyć, szydzić? Nie. Daleko mi do takich zabaw. Wybory jako takie można śmiało włączyć w poczet naturalnych funkcji życiowych - dzieją się niemal w każdej chwili naszego istnienia. Wybieramy rano odzienie, kolor cienia na powiece i pomidora w zieleniaku. A skoro tak - to władzę też wypadałoby wybrać. I to pewnie z większą starannością niż towar w zieleniaku, bo dobrze byłoby skręcić tak, żeby i ten pomidor w skrzynce był i żeby zieleniak był … Co do samego zagadnienia – nie będę opowiadać, któż to mnie zachwycił, bo byłby to szalenie krótki post, skupię się raczej na tym, czego absolutnie sobie nie życzę. Ja - indywidualnie. Ja – jako obywatel…

Nigdy nie zagłosuje na ludzi, co do których żywię chociażby cień podejrzenia, że natychmiast po złapaniu króliczka wejdą w tryb Dajcie mi władzę, ja wam pokażę…. Zaprawdę powiadam wam, jest to najbardziej przerażająca kategoria istot ludzkich.

Nigdy nie zagłosuję na ludzi, którzy swym – już wzmocnionym ramieniem – deklarują szarpanie kogokolwiek za ucho. I nie mam tu na myśli niegroźnego grożenia paluszkiem, tylko poważna armatę w postaci ograniczenia praw współplemieńców, wprowadzania segregacji i to nawet wówczas, gdy ograniczenia nie mają dotykać mojej szufladki – skoro dźgają innych – przyjdzie kolej na mnie! Tak na marginesie, najbardziej frapują mnie niewiasty, które głosują na ugrupowania z natury wszechpartii, programowo filcujące ich swobody li i jedynie do prawa przebywania w kuchni, prania gaci, wypełniania obowiązku małżeńskiego zgodnie z procedurą itd. Jest to zagadka życia – chyba nie podołam rozkminić jej nigdy. No, ale cóż – każdemu wedle pragnienia…

Nigdy nie zagłosuje na ludzi, którzy usiłują kontrolować seksualność i rozrodczość innych ludzi za pomocą - czy to środków przymusu, czy nawet ględzenia głupiego – pamiętajcie - jest to charakterystyczne dla wszelkich systemów totalitarnych czyli NIE-DO-PUSZ-CZAL-NE!

Nigdy nie zagłosuje na ludzi, którzy w swej arogancji uważają, że ich światopogląd to jest ten jedyny i najsłuszniejszy i – o zgrozo – usiłują narzucić go innym. Wiara, miłość, rodzina – to sprawy intymne, moje! Wara od nich politykom, sąsiadom i pani z kiosku „Ruchu”. Wara! Nie zmuszaj mnie istoto ludzka do czczenia totemu tylko dlatego, że ty to czynisz. Człowiek, który roi że stanowi wzorzec godny wystawienia w Sevres – błądzi albo jest zbyt odjechany, by reprezentować kogokolwiek - a nie daj bogini - zarządzać czymś więcej, niż brygadą plastikowych żołnierzyków w kąciku przedszkolaka.

Nigdy nie zagłosuję na ludzi, dla których fundamentem władzy jest maksyma straszliwa, acz dość powszechna - Kto nie z nami tem przeciw nam. To groźne… rodzi prześladowania, nocne do wrót kolebania i inne takie.

Nigdy nie zagłosuje na ludzi obiecujących powszechną szczęśliwość, bo jak mawiał Lec być łamanym kołem szczęścia… nie, dziękuję.

A przede wszystkim nie zagłosuje na ludzi, którzy patrząc mi w oczy, miast deklarować, że będziemy tworzyć, budować – ba nawet tylko chcemy cokolwiek robić – obiecują dary – damy ci to, damy ci tamto – a za czego dobrzy ludzie mi to dacie? Z własnej kieszeni? Czy może wcześniej sprytnie sięgniecie do mojej…? Nie wierzę… być może będzie i tak, że do mnie kto załomocze ale… Timeo Danaos et dona ferentes.
Idźcie głosować ludzie, chociaż ...jeśli wasz głos ma ograniczyć czyjekolwiek prawa – to nie wiem… O LOSIE CZŁOWIEKA DECYDUJE CZŁOWIEK - błagam pamiętajcie.



czwartek, 22 października 2015

Rozprawa krótka o tym, że miało kipieć seksem a wyszło jak zawsze…

Erotyczne jest wszystko to, co ze sfery seksualności biologicznej przeniknęło do naszego życia za pośrednictwem szeroko rozumianej kultury. (J.A.Kowalski)

No właśnie, ja też miałam za pomocą szeroko rozumianej kultury nielota coś na tematy erotyzmu powiedzieć. Miała być Jana erotyczna, seksem niczym Grey ociekająca, ale strefiłam… i będzie po bożemu, ale z morderstwem w tle… żeby nie było, że taki tchórz ze mnie… Siadamy w fotelikach, zapinamy pasy i…fiuuu…

Teraz…

Obudziło ją walenie do drzwi. 
- Otwieraj do cholery. 
Roman. Pijany. Zerwała się przerażona z łóżka. 
- Otwieraj, bo rozwalę drzwi. 
Wiedziała, że to zrobi. Pośpiesznie przekręciła zamek. Pijany Roman wtoczył się do środka. 
- Co jest mała? Ile mam czekać pod drzwiami. Stęskniony – beknął i próbował ją objąć. 
- Zostaw, jesteś pijany! – sprytnie wywinęła się z jego objęć.
- Ej. Jakie zostaw? Wiesz, do kogo mówisz? Wracam z roboty, chujowej roboty a tu takie przywitanie. Bardzo seksownie wyglądasz w tej koszulce. Chce kobiety. 
- To idź do jakiejś innej. Wynoś się śmierdzielu. 
Roman brutalnie przycisnął ją do ściany. Jana patrzyła z przerażeniem na szaleństwo w jego oczach.
- Nie szarp się, bo skręcę ci kark, złamię jak zapałkę – jego dłoń powędrowała do jej gardła. Uduszę – wyszeptał jej wprost do ucha. Cuchnął. Cuchnął wódką, papierosami i czymś jeszcze. Czymś ohydnym. Było jej niedobrze. 
- Zostaw mnie. 
Roman nagle uderzył ją w twarz. 
- Bądź miła. Wróciłem z pracy do swojej kobiety i chce, żebyś mnie przyjęła jak kobieta. 
Jednym ruchem rozdarł jej koszulkę. Nagle się zachwiał. Korzystając z tego, że cała jego uwaga była przez chwilę skoncentrowana na utrzymaniu równowagi, Jana wyrwała się i rzuciła się w kierunku łazienki. Zamknęła drzwi na klucz. Usiadła na brzegu wanny. Było jej zimno.
Czekała na szturm. Niemal widziała rozwalane kopniakiem drzwi. Pierwszy raz w życiu tak bardzo się bała. - Przecież on mnie zabije – przerażenie odbierało jej niemal zmysły…
- Ej kochana, przepraszam. Wyjdź. Nie będziemy robić awantur.
Nie odpowiedziała.
- Przepraszam powiedziałem. 
- Żesz kurwa!
Przez drzwi słyszała charakterystyczny dźwięk, gdy Roman rzygał na podłogę. Jej też zrobiło się niedobrze. Ryczał jak byk zmagając się z własną fizjologią. Po serii ryków, spluwań i przekleństw nagle znowu się odezwał.
- Poczekam tu nie będziemy robić awantur, ok.
My - pomyślała – my. Usłyszała jak zwaliste ciało Romana osuwa się na podłogę. Uderzył czymś – chyba głową - w drwi od łazienki. Przez chwile poczuła lęk - może coś mu się stało, zadławił się wymiocinami, może się udusić. Szybko się zmitygowała – a niech zdycha. Jednak za chwilę zza drzwi dobiegło ją głośne chrapanie. On śpi! – poczuła zalewająca ją złość - zniszczył mi życie i śpi. Spojrzała w lustro. Na policzku rozlała się fioletowa plama. Poczuła ból. Teraz już mogła zacząć płakać.
Dopiero po dłuższym czasie zdecydowała się otworzyć łazienkę. Roman spał na podłodze. Cicho przeszła obok niego i pobiegła do sypialni starannie omijając kałuże wymiocin, w której częściowo leżały jego nogi. Całe mieszkanie potwornie czymś śmierdziało. Otworzyła okno i zaczęła pośpiesznie się ubierać.
- To trup tak śmierdzi – na dźwięk tych słów aż podskoczyła. Roman stał tuż za nią. Patrzył zupełnie przytomnie. 
Jana pobladła, zaczęło kręcić się jej w głowie.
- Nie bój się mnie. Nie wiem, co powiedzieć, Jana…
- Lepiej nic nie mów. Jaki trup?
- Trup. Nieżywe coś, co kiedyś było człowiekiem. I to chyba dość atrakcyjnym człowiekiem. Stroiło się, żyło, śmiało, jadło i wydalało - rozumiesz. Roman usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach – a potem leżało sobie w lesie i zaśmierdło. Jana nic tak nie śmierdzi jak ludzkie zwłoki… Leśniczy znalazł ją niedaleko leśniczówki. Młoda. Ktoś odciął jej głowę. I chyba nieźle się przy tym bawił. Musiałem się napić trochę. Ten smród…
- Przestań – krzyknęła.
A więc to był ten dziwny odór, który wypełniał jej mieszkanie. Tak pachniała śmierć jakiejś młodej dziewczyny. Zrobiło jej się słabo, poczuła falę wymiotów podchodzącą do gardła, rzuciła się do toalety…
- Przepraszam cię - mówił Roman chwilę później podnosząc ją z podłogi – zemdlałaś. To od tego odoru.
- Nie dotykaj mnie – jęknęła.
Położył ją na łóżku przy otwartym oknie.
- Przepraszam, wiem śmierdzę, pójdę się wykąpać, możesz już zostać sama?
- Odejdź, odejdź Romek – płakała
- Już, już kochanie, będzie dobrze zobaczysz, ale chyba powinnaś wziąć kilka dni wolnego – powiedział patrząc wymownie na jej policzek – przepraszam Jana. Kocham cię. To się nie powtórzy.
Taa - ciepło i bezpiecznie - ironizowała w myślach. Chłodny powiew przyjemnie orzeźwiał jej twarz. Nie powtórzy się… Po tylu latach pracy, owszem wiedziała, że się powtórzy. Oni zawsze przepraszają. Biją przepraszają, potem biją mocniej - kobiety wierzą, że to był ostatni raz. Wciąż ten ostatni. A przecież, jeśli raz uderzył, uderzy też drugi. Nie będzie katował? Ależ będzie, tak długo aż zamorduje. Nigdy nie rozumiała, co pcha kobiety do przebaczania, do oczekiwania na to, że jednak będzie dobrze, do chodzenia na palcach wokół swojego pana i władcy, cichutko, żeby tylko go nie rozdrażnić, bo za każdy zły krok można dostać nahajem po plecach. Teraz już wiedziała… Poznawała powoli mechanizm uruchamiający się w głowie ofiary. Sama zaczęła już usprawiedliwiać Romana - taka noc, takie przeżycie, wódka… Boże, co ona robi. Jeśli nie przerwie tego natychmiast, skończy jak te nieszczęsne istoty wciąż ukrywające siniaki po „upadku ze schodów”… Tylko jak będzie bez niego żyć? – z tą myślą wreszcie zasnęła. 
Obudziła się czując na sobie czyjś wzrok. Roman siedział w fotelu, przypatrywał się jej bacznie i…popijał wprost z butelki. 
- Wyspałaś się?
- Pijesz! Przed chwilą przepraszałeś. Mówiłeś ze nie będziesz!
- Gwoli ścisłości spałaś 11 godzin, więc nie było to przed chwilą, a poza tym nie przepraszałem za to, że piję i nie obiecywałem, że nie będę. Kochanie, masz kłopoty ze słuchaniem ze zrozumieniem - wyjaśnił – robisz błędne założenie widząc butelkę, że znajduje się w niej to, co sugeruje napis…
- To, co jest w butelce?
- Wódka. Ale mogłaby być np. woda, albo sok albo każda inna ciecz, którą przyszłaby mi fantazja tam wlać, opróżniwszy uprzednio butelkę z jej pierwotnej zawartości. Widzisz, zatem, że w butelce z napisem wódka wcale nie musi znajdować się wódka, może być ona w butelce z napisem sok. Ale ja jestem uczciwym pijakiem i nie będę nikogo okłamywał – piję z otwartą przyłbicą.
- Boże, o czym ty mówisz.
- A nic… to taki pijacki bełkot. Położył się przy niej.
- Zostaw mnie, jestem głodna.
- Ja w sumie też – odparł, pochylając się nad nią z uśmiechem.



środa, 21 października 2015

Znikająca Za Kotem, Hada Labo i inne trudne słowa czyli kosmetyki prosto z Japonii…

Zamówiłam, zapłaciłam i cóż…pozostało oczekiwanie nerwowo stukające paznokciem w klawiaturę, podczas żmudnego procesu monitorowania przesyłki na trasie: Kraj Kwitnącej Wiśni – Nasza Najpiękniejsza. Ale jest! Piękne, świeżuchne pudełeczko pełne specjałów made in Japan. Berdever KLIK – jestem poważnie zachwycona! Nie dość, że psim swędem, darem losu czy jak to nazwać, trafił mi się na starcie miły sercu i kieszeni rabat – za który składam serdeczne dzięki - to jeszcze sama zawartość… te cacka kosmetyczne, ech… Wprawdzie w pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam do czego służą, bo rzecz jasna zapomniałam, co zakupiłam, a że dodatkowo jestem ciemny chłop pańszczyźniany i nijak nie potrafię rozczytać znaków na butelce, to ponowna analiza oferty sklepu stała się zagadnieniem nagląco-palącym…. I generalnie dość przerażającym, bo takie niekontrolowane zaglądanie w świat japońskich sekretów piękna może się skończyć kolejnym zamówieniem i kolejnym, a wiadomo czym grozi kosmetyczna orgia i nadmierne rozpasanie – mariańskim rowem budżetowym, mostem (mieszkańcy okolic bezrzecznych wybierają opcję dworzec) i kołdrą z gazety... A nie ułatwia sprawy fakt, że azjatyckie kosmetyki mają tak pocieszne wdzianka, że radują oczy czymkolwiek by nie były! A czym są… 
Ta dam!


Dziś, japońskie zakupy, z japońskim sznytem zaprezentuje wam nie kto inny jak japońska laleczka o indiańskim imieniu Znikająca Za Kotem.
I cóż tam obok niej na foci się złoci…
Hada Labo Gokujyun lotion z pięcioma rodzajami kwasu hialuronowego – ma ktoś więcej?
Hada Labo nawilżający krem z kwasem hialuronowym – mówcie mi królowo hialuronu.
Hada Labo lotion liftingujący z retinolem – prasowanie zmarszczek, ale to dla Malkontentki wiadomo..
HADA LABO KOI-GOKUJYUN 3D PERFECT MASKS – zestaw maseczek liftingujących w płachcie – Malkontentka bardzo ładnie w nich wygląda.
Shiseido Ma Cherie - odżywka do niby-loków... jak nie cud to co pomoże? Idziemy w Japonię, tam jeszcze nie było szukane...
Były też próbki – zapewne świetne, ale się zmyły – moi zaprzyjaźnieni zaglądacze pudełkowi świsnęli je od razu po rozszarpaniu kłami i pazurami pudełka…

No to idziemy się smarować – znaczy ja i ona czyli ja…

wtorek, 20 października 2015

Kto mnie obdarował?


Kochani, dziś przybyły do mnie te piękne porcelanowe lalki!Kto mnie tak wspaniałe obdarował? Kto? Kochani, to poważna i wzruszająca sprawa więc chcę poznać tego Dobrego Duszka!
Dziękuję z całego serca! Są przecudne!
Kochana Niewidzialna Ręko ujawnij się!

Jak psuje się kobieta, czyli dziś samozwańczo!

Wiecie, co najbardziej przeraża Malkontentkę w nieuchronnym procesie nadwątlania ciała, właściwym dla upływających lat?... Ha, zapewne powiecie, że wszystko albo niewiele… I zasadniczo będziecie mieli rację. Galopujący czas przeraża bowiem tylko w chwili uświadomienia sobie nieodwoływalności procesu, potem idzie się nawet przyzwyczaić… Do pierwszych zmarszczek, do mniej jędrnych pośladków i wiotczejącej skóry. Istota tak potulna z natury wszechrzeczy jak Malkontentka też przyzwyczaja się i godzi na wszystko niemalże i to z pokorą… Ale w jedno – kurza noga – nie jest w stanie się wkomponować. Sama do cudów natury nie należy, bo wiadomo - wróżki miały kiepski dzień pochylając się nad kolebką z uśpioną niemowlęcą Malkontentką, toteż objawień od świata a tym bardziej od przemysłu kosmetycznostwórczego nie oczekuje. No, ale na szyję udrapowaną zmarszczkami, niczym niedbale zawiązanym fularem nie wyrazi zgody! Never! Nie i koniec! O udach nie chce pamiętać, o rzęsach tym bardziej, balsamy głównie kolekcjonuje - miast wcierać, ale specjał do szyi… o moi mili w tym przypadku jawi się Waszym oczom Malkontentka, jakiej nie znacie. Systematyczna, cierpliwa i pełna nadziei. Pielęgnuje nasza bohaterka tę szyję z dwóch powodów – po pierwsze jest to dość ładny element malkontenckiej postaci, a jak macocha natura strzeliła nam faka – tak napisane się nie liczy jako brzydkie słowo – i wdzięków poskąpiła, to dbamy o to, co mamy. Przy tej okazji chciałabym zauważyć, że szyja Malkontentki jest zawsze czysta – na wypadek, gdyby to dziatwa niechętna ablucjom, czytała. Drugi powód jest prozaiczny i prowadzi nas wprost w ramiona najzłośliwszej damy polskiej literatury. Bo jak to mawiała pani Samozwaniec – kobieta w przeciwieństwie do ryby psuje się od szyi! Zapamiętajcie to drogie niewiasty, bo świadoma swej przerażającej szyi głowa to rzecz straszliwa…
Wracając do meritum, które skądinąd chyba jeszcze się nie pojawiło – Malkontentka ochoczo nabywa różne preparaty mające w zamyśle pielęgnować newralgiczny kawałek jej osoby. Zupełnym przypadkiem weszła w posiadanie preparatu firmy Norel pod nazwą Krem Żel ujędrniający Biust, Szyja, Dekolt. Na widok liter składających się w słowa ujędrnienie i szyja zareagowała, jak pies Pawłowa na dźwięk dzwonka. Zaśliniła się. A ślinienie kochani oznaczać może, co następuje – albo jesteśmy psem i ślinimy się, bo za dzwonkiem wjedzie micha, albo jesteśmy młodzi i potrzebujemy śliniaczka, albo wręcz przeciwnie …i też zaczynamy potrzebować różnych rzeczy. Kremu na przykład. Biust i dekolt tak już Malkontentki nie wkręciły, jak ta szyja. Nieważne. Skoro krem się pojawił, należało go natychmiast wypróbować. A potem albo zużyć, albo wywalić, albo miast wywalić podarować jakiejś wredocie etc. Malkontentka krem wypróbowała – początkowo delikatnie i nienachalnie sprawdziła go pod kątem potencjalnej alergii. Czarujący rzucik na skórze towarzyszy jej często po kosmetykach przeładowanych ludobójczą chemią. Tu test wypadł pomyślnie – zero niepokojących objawów. No to już się nasza gwiazda z łabędzią (mmm… chyba się uduszę…) szyją rozbujała na dobre. Śmiało i ochoczo wklepywała krem w szyję, dekolt i pierś wydatną. Efekty? Moi mili. Z pełną odpowiedzialnością mogę przysiąc, że krem jest super! Fantastycznie się wchłania, nie jest uwikłany w żadne podejrzane nuty zapachowe, nie powoduje wysypek i innych nieprzyjemnych doznań. Skóra wygląda świetnie – jest jedwabiście gładka, zdrowa w kolorycie a do tego głęboko wierzę że ujędrniona na potęgę! Opinia jest bezstronna, gramy fair play – nie biorę udziału w akcji blogowania z Norel, bo do jasnej Anielki, zawsze wlokę się gdzieś w ogonie a dodatkowo jakoś mnie firmy kosmetyczne nie lubią. Krem uzyskałam metodą podstępną – wycyganiłam od mamy. Smarujcie się zatem kochane – i przypominam – psujemy się od szyi…

poniedziałek, 19 października 2015

O erotyzmie ganianym i książce nieerotycznej

Poniedziałek. 
Co mamy w poniedziałki? 
Recenzje! 
Dziwnie entuzjastycznie to napisałam… – jakoś tak - niechcący - radośnie palce mi po klawiaturze przebiegły... i jeszcze ten rozwrzeszczany wykrzyknik… ale to wszystko ściema - nie chce mi się recenzji pisać, entuzjazm wyszedł mimochodem i jest zaledwie tanią podróbką rzetelnie napalonego zapału… Wiadomo jednak, że skoro mi się nie chce, to znając pokrętne meandry logiki własnej, zapewne zaraz coś nasmaruję. Wbrew leniowi…;)

Miało być normalnie i przyjaźnie, babsko, romansowo itd. Żadnych armat i krwi bryzgającej z ran otwartych… to co? Czytadło? 
Będzie coś na kształt czytadła… Znacie pisarkę – bodajże Walijkę - Catrin Collier? Piszę „bodajże”, bo za diabła i mimo najszczerszych chęci, nie potrafię stać się encyklopedystką a już o przymknięciu mordy wewnętrznemu leniowi i sprawdzeniu faktów w necie – absolutnie mowy nie ma…
Wracając do pani Collier. Jakiś czas temu trafiłam na jej powieść Córka Magdy. Przeczytałam - nie będę ukrywała - szybko i mocno breżniewy mi się zmarszczyły. Rzecz jest nieudana. Niby pomysł świetny, ukrycie poważnego zagadnienia pod płaszczykiem z lekka tajemniczego powrotu do korzeni – w zamyśle fenomenalne, ale z realizacją już marnie. Brak znajomości realiów, totalny odjazd od rzeczywistości, miejscami infantylizm zbyt nachalny, aby było strawnie, rozłożył Córkę Magdy na łopatki. Niemniej jednak w tej książce coś się czaiło. Pamiętam, że pomyślałam – jest potencjał - i chyba słusznie pomyślałam, bo kolejna książka pani Collier, która wpadła w moje ręce okazała się być bardzo porządnym kawałkiem literatury. Ostatnie lato. Wielopoziomowa opowieść o traumatycznej miłości młodej dziedziczki niemieckiej fortuny i radzieckiego jeńca wojennego, rozgrywająca się w realiach drugiej wojny światowej. Tym razem pisarka odrobiła lekcje – fakty historyczne i realia funkcjonowania opisywanego kawałka rzeczywistości są przedstawione rzetelnie, by nie powiedzieć - dopracowane do perfekcji. Książka wciąga, poucza, uzmysławia. To jest literatura o czymś. I mimo, że pewnie do literackiego Nobla pretendować nie będzie, to warto po nią sięgnąć. Po opowieściach, którymi ostatnimi czasy raczą nas grafomani, Ostatnie lato jawi się jako zdrowy powiew świeżego powietrza. Zdecydowanie nie jest to literatura w stylu… "Spojrzałam na niego a i on spojrzał na mnie, oj jakie namiętności obiecywało jego spojrzenie, będziemy razem rąbać łóżkiem w tą ścianę dzielącą nasze sypialnie. Zerknęłam w dół Karolina Dolna też była na tak". Sorry za tak brutalną przeróbkę własną tego gniota z dobrą prasą Nie dajesz mi spać, ale gore… ludzie kochani gore! Za wypuszczanie gówna na rynek powinni batogami gonić na goło dookoła miasta. Byłby erotyzm live na podobnym poziomie. Wiem, wracam do tego nieustannie ale po prostu NIE DAJE MI TO SPAĆ, he he. Mam dziwne uczucie, że ktoś próbuje nas ogłupić… może przesadzam albo przedawkowałam Orwella do poduchy…
Nic to. Sięgnijcie po Ostatnie lato. Naprawdę warto.

piątek, 16 października 2015

O tym jak Malkontentkę zrobiono w konia czyli jak nie kupować kremu na noc.

Już Aureliusz Augustyn z Hippony znany szerzej, jako św. Augustyn pokusił się o zdumioną uwagę, że …wielu spotyka się ludzi, którzy chcieliby oszukiwać, ale takiego, który by chciał być oszukiwany - nigdy. No właśnie. Nasza Malkontentka – mimo że od (wcale nie tak szalenie poczciwego) świętego dzieli ją półtora tysiąclecia i jeszcze kilka szczegółów, zasadniczo wkomponowuje się w to stwierdzenie – nie do końca jednak, gdyż brzydzi się oszustwem jako takim – i nie traktuje zagadnienia relatywnie. Ujmując to po ludzku – nie oszukuje i oszukiwana być nie lubi… A tu zonk…
Zonk zapoczątkowany został przez pewien kłopotliwy prezent. Zwierciadło. Ale nie było to lustereczko z serii zwierciadełko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie… tylko wręcz przeciwnie…. Lud egzystujący w promieniu kilometra od gawry naszej niedźwiedzicy, któregoś wieczora usłyszał jej zwierzęcy, pełen bólu, rozdzierający serca ryk. To Malkontentka zerknęła w zwierciadełko… Okazało się być powiększającym… 
Od tego czasu – wszelkimi sposobami i za moją kasę - usiłuje ratować sypiącą się w zastraszającym tempie twarz, czy co tam w tym miejscu ma… I tak za jedną z substancji ostatniej szansy uznała bogaty i mega odżywczy krem na noc, który miał podczas słodkiego malkontenckiego snu prasować intensywnie i regenerować oblicze, na którym chude odnóża czasu zostawiły swoje ślady. A jak krem – to najlepiej naturalny. Malkontentka poczytawszy i poszukawszy, znalazła takowy na stronie sklepu internetowego, zakupiła, zapłaciła i… czekała. Na stronie stało – legendarnie szybka wysyłka. Nasza bohaterka najwyraźniej źle zinterpretowała ten zapis – myślała że to jakiś ekspres „plus” do standardowej szybkości, o którym ludzie pieśni i podania piszą, ale nie… W sumie rzeczywiście wysyłka okazała się legendarna – z tym, że była to legenda z gatunku tych o złotej kaczce czy diable Borucie – bajka znaczy… Naczekawszy się wystarczająco, wykonała telefon do sklepu, gdzie pani uprzejmie, acz stanowczo poinformowała, że krem to będzie dostępny, ale za czas jakiś – może dwa tygodnie, może nie… Malkontentka z lekka się zirytowała… bo jako żywo należy poinformować klienta o takiej zabawie – to po pierwsze, a po drugie – do jasnej cholery – nie sprzedajemy tego, czego nie mamy! Zirytowaną Malkontentkę pani pocieszyła, że jeśli nie ma życzenia oczekiwać latami – a przypominam bezcenny czas ucieka, zmarszczki eksplodują z niesłychaną wręcz intensywnością – to ma sobie jakiś inny krem wynaleźć na wymianę. Malkontentka zapytała o propozycje – dowiedziała się, że żadnego na noc nie ma. Sprawa dość karkołomna, no ale co tam. Malkontentka nie dziwi się tak łatwo. Ze spokojem przeglądnęła ofertę sklepu i okazało się, że krem na noc jednak jest. Hinduski, nazywa się ładnie i nocami ujędrnia;). Dokonawszy tego odkrycia zadzwoniła po raz kolejny. No rzeczywiście, taki krem jest ale pani pewnie nie chciało się o nim mówić i jak się miało później okazać – zupełnie słusznie. Los bowiem bywa wobec odkrywców okrutny… Do kremu trzeba było dopłacić. Malkontentka dopłaciła, wysłała dowody mailem i oczekiwała przesyłki, która tym razem bardzo szybko nadeszła. No i właściwy bal zaczyna się w tym miejscu…

Malkontentka krem odpakowała – pudełko wywaliła do kosza (błąd). Tuż za pudełkiem trafiły do wyżej wzmiankowanego pozostałości po obiadku maluszka i parę innych takich… A sam krem na półeczkę w łazience. Wprawdzie czujne oko ulokowane w malkontenckiej głowie gdzieś w przelocie zauważyło, że naklejka na kremie jest jakaś przytarta i krzywa ale… Krem stał sobie grzecznie, aż do momentu, gdy nasza bohaterka postanowiła nałożyć go na oblicze. Odkręciła wieczko… a tu kurka wodna – zonk. Na otworku, w który należy wetknąć paluch żeby wydobyć krem znajdowało się zabezpieczenie, ale zarówno owo zabezpieczenie, jak i gwint i puzdereczko upaćkane były substancją białą, urozmaiconą gdzieniegdzie czarnym rzucikiem z paprochów nieznanego pochodzenia. Podobnie brudne było wieczko od wewnątrz. Błeeee błe błe… Kondycja kremu kazała przypuszczać, że cosik przy nim grzebano a nawet pojawiło się mocno uzasadnione podejrzenie, że krem został wyprodukowany przez pana Zenka w garażu, gdzie podczas mieszania wysokogatunkowego kosmetyku łyżką do zupy z peta się trochę usypało…. Ohyda. Malkontentka natychmiast wszczęła alarm i napisała do sprzedawcy tego cuda, zapytując przy okazji o atesty etc. Odpowiedź przyszła szybciorem. A jakże atesty są, no jakby miało nie być, a krem można odesłać, ba – kurier go zabierze, …pod jednym warunkiem, że zostanie umieszczony – krem, nie kurier - w przynależnym do niego tekturowym kartoniku – pewnie celem ponownej sprzedaży po otarciu paprochów. Malkontenta zerknęła do kosza na śmieci, skąd wydobyła opakowanie w obiadku maluszka i jogurcie koloru różowawego i wyrzuciła je w sposób ostateczny i zdecydowany. Sprawa upadła, bo bez pudełeczka zwrotu nie będzie itd. I ok. Trza było opakowanie może zachować, ale do stada jasnych Anielek – czegoś takiego sprzedawać absolutnie nie wolno!

PS. Zadzwonili ponownie ze sklepu …coś jednak jest na rzeczy… będę informowała na bieżąco.




czwartek, 15 października 2015

Czym Anula zaraziła Malkontentkę i co to w paczce było...

Malkontentka jest naturą nieskomplikowaną. Podobnie jak... storczyk. Jeeee, jeee, jeee... Dobrze przeczytaliście. Storczyk.To nie metafora, czy fiki - miki zmęczonego umysłu. To rzetelna wiedza, podparta solidnym fundamentem nieomal (sic!) naukowym, literaturą najwyższych lotów - znaczy poradnikiem! Wprawdzie poradniki z zasady wszechrzeczy mam w pięcie, ale raz sobie taką naukową mądrością pojadę. I kto mi zabroni? Nikt! Zaprawdę powiadam Wam, to właśnie w Poradniku Ogrodnika napisali o storczyku - że jest naturą nieskomplikowaną. Niestety. Na braterstwie jestestw, podobieństwa Malkontentki i storczyka definitywnie się kończą. A szkoda... Ot powiedzmy, taki storczyk wymaga prostej strawy serwowanej raz w tygodniu, Malkontentka odwrotnie - żre nieomal stale - z niewielkimi przerwami na spanie i toaletę. I właśnie przy toalecie zatrzymajmy się nieco dłużej, bo to ona jest kluczem do dzisiejszej opowieści. Malkontentka, jak na wstępie wspomniałam, prosta jest niczym budowa cepa i jej upodobania również do szczególnie wyszukanych nie należą. Pajda chleba ze smalcem, ogórek, piwko na okrasę i jest orgia romantyzmu i ekstaza smaku. Co do ablucji - myje się nieboga globalnie, przy użyciu mydła z Rossa za dwa pięćdziesiąt. Czyni to regularnie - ze zdrową chłopską rzetelnością. I zapewne stan "dwa pięćdziesiąt" trwałby do usr... no długo by trwał, gdyby nie pewna odlotowa Anula KLIK. Bloga Anuli - co kręci anulę (żyrafa na przykład) - Malkontentka czyta z wielkim upodobaniem, albowiem każdy odjechany nałogowiec jest bliski jej czarnemu serduszku. A Anula nałóg ma - no... nałożek taki - jest zagorzałą (zagorzałą, bo czy jest za gorzałą czy też nie - nie wiem, ale liczę, że kiedyś dopracujemy to zagadnienie) wielbicielką mydeł, ale nie tych z Rossa za dwa pięćdziesiąt, tylko takich, o jakich istnieniu prosty chłop Malkontentka pojęcia nie miała - wspaniałych, naturalnych i niewątpliwie kosztownych. Można? Można. Malkontentka o mydłach anulkowych chętnie poczytywała, ale na pachnące cudeńka jej serce było zamknięte. Do czasu... 
Dygresyjka......
Znacie to uczucie, gdy w zasięgu pożądliwych łapek leży totalnie niespodziewana, tajemnicza, starannie okręcona taśmą niemalże stalową, nęcąca paczuszka? Ten moment, gdy nożami, siekierami, pazurami, współmałżonkiem rozrywa się zabezpieczenia, szarpie kartony - mmm... I ta cudowna ekscytacja - pierwszy mistyczny wręcz zerk do wnętrza pakunku. Ech. Nie ma nic lepszego. Zawsze w takiej chwili czuję się jakby mnie kto po sercu pogłaskał. Fajne to uczucie... I ja w nim nieźle współistnieje... Ktoś o mnie pomyślał! Ktoś chciał coś fajnego dla mnie zrobić... Dla mnie! Cenię i roztapiam się w rozrzewnieniu! Anulka! Dziękuję! Pogłaskałaś moje serducho. To poważnie wzrusza i uszczęśliwia. 
A co w anulkowej paczce było... Ano...



Dobrze widzicie! Cały wybor mydełek wyszukanych i wspaniałych. Balsam. Ech.... Kokos! Kokos!!! Masełko shea. No i....Uwaga! Dżemik! Dżemik! Z dyni. Złoty i skrzący się, niczym październikowe słoneczko. Dzieło anulkowych rączek! A wszystko w jesiennej aurze orzechów...
Mydełka wystartowały! A mydełko wiadomo - sprawa wywrotowa... Ale żeby aż tak Malkontentkę zarazić... I pomyśleć, że tkwiła latami, z uporem muła, w krainie "dwa pięćdziesiąt"! Wyrzekam się tej jej niechlubnej przeszłości.
Anulka. Radość, radość we mnie rozpaliłaś. Dziękuję!

Nie pij Piotrek, nie pij tylko poczytaj jak można zarobić boleśnie w bebechy… - czwartek z kulturą nielotów zaprasza

Nie pij, Piotrek, nie pij w czwartek,
Picie w czwartek nic niewarte.

Ha… No właśnie. Nie pij. W czwartek popijesz – w piątek mogą być konsekwencje i to z tych bardzo konsekwentnych – i życiowych i - nie daj bogini – służbowych. Zatem nie pij Piotrek, nie w czwartek. W czwartek zamiast gorzałki - równie upojne (he he) – spotkanie z kulturą nielotów czyli kulturą kiwi… czyli Jana, którą serwuję Wam tu w odcinkach, z uporem godnym lepszej sprawy…
A tak przy okazji… gdybym w kolejnej odsłonie – ot powiedzmy za tydzień - pojechała tanim erotyzmem, czy zbrukam tym samym czyjeś uczucia? Pytam albowiem rozkręcam się coraz bardziej i zamierzam wysadzić ze stołka tą panią od Greya.

Bardziej niż wtedy…

Mężczyzna uderzył ją w twarz. Głowa Niteczki odskoczyła do tyłu uderzając o ścianę. Nawet nie bolało. Było jej tylko dziwnie. Głowa stała się leciutka, jak balon wypełniony powietrzem. Za uchem poczuła coś gorącego. Krew – pomyślała. Czerwona strużka spływała w dół po szyi, miękko otulała obojczyk żeby zniknąć prowokacyjnie w rowku między piersiami. 
- Za co? - wyszeptała. Jej oprawca patrzył jak zahipnotyzowany na zakrwawiony dekolt sukienki. Nagle jakby się ocknął. 
- Za co?- warknął - Za co? powtórzył z wymuszoną słodyczą. Przykucnął przy niej. Złapał za brodę i boleśnie szarpnął przyciągając do swojej wykrzywionej złością twarzy… - Za co? Jeszcze się pytasz esesmańska dziwko? Spójrz mi w oczy jeśli potrafisz? Spójrz mi w oczy i może uśmiechnij się tym uśmieszkiem, z którym wysyłałaś chłopaków pod ścianę!
- O czym ty mówisz, nic nie rozumiesz! To nie tak!
- Nie rozumiem? Rozumiem. Świetnie rozumiem! Dziwka! Zapłacisz za to! Mężczyzna podniósł się i wymierzył jej kopniaka. Brzuch... Chronić brzuch… Niteczka skuliła się na ziemi, nie mogąc złapać tchu. 
- Więc to tylko tyle. To już wszystko? – pomyślała... - Will… 
Patrzyła jak mężczyzna wyciąga z kieszeni pistolet. Nie chciała zamykać oczu, przestała się bać. Widziała unoszącą się do góry lufę pistoletu. Gdzieś w tle majaczyła twarz jej zabójcy - jakie ma niebieskie oczy - pomyślała czekając na śmierć. Czuła miarowe bicie serca. I spokój. Głowa nie była już lekka, teraz ciążyła niczym kula skazańca przygniatając ją do ziemi. Nagle od ściany oderwała się drobna sylwetka.
- Dość – krzyknął ciemnowłosy mężczyzna odrzucając niedopałek papierosa. - Dość Janek, zostaw ją… 
- Will… szepnęła. Jej niedoszły morderca gwałtownie się odwrócił – Nie. Nie, jeszcze teraz woła tego esesmana, co za ścierwo. Nie wytrzymam, zabiję ją. Słyszysz, zabiję cię, twój kochaś cię nie uratuje, oni nie z tych, ty… 
- Dość powiedziałem! – powtórzył niski, wychodząc z cienia.
- Franio? – wyszeptała Niteczka - co ty... Wyciągnęła ręce.
- Cicho, zamknij się i dziękuj Bogu że żyjesz – powiedział pochylając się i dźwigając ją z ziemi. 
- Nic nie zrobiłam.
- Zamknij się, zamknij się na Boga – syknął - Wszystko zrobiłaś, rozumiesz. Wszystko.

środa, 14 października 2015

Widzicie to? Widzicie? ...czyli o prezencie niezwykłym słów kilka...

Szatan boi się ludzi radosnych (J.Bosko)... no mowa... i dlatego jeżeli książe ciemności zakręcił się wczoraj gdzieś w pobliżu Malkontentki, to bijąca z niej radość niewątpliwie zmiotła go na orbitę, albo nawet na czwarty poziom piwnic piekielnych. A tam, to już z pewnością jakiś czas posiedzi, bo trunki Belzebub zacne w lochach przechowuje pono... No własnie, ale skąd ta radość na malkontenckim obliczu, skąd to szczęście, przed którym nawet siły nieczyste padają na kolana? Kochani - wszystko to za sprawą paczuszki - niespodzianki, którą przygotowała dla Malkontentki autorka bloga Kosmetyczne raczkowanie - klikamy TU, czyli Monga! Prezent od Mongi jest najniezwyklejszy z niezwykłych - a dlaczego? Ano... patrzcie dobrzy ludzie, patrzcie i podziwiajcie, dla ułatwienia dodam... a nic nie dodam. Patrzcie jedynie...

To PRAWIE cała zawartość pudełeczka - piszę prawie, bo jest jeszcze coś niesamowitego...


a czegoż tu nie ma... no tego co schowałam, rzecz jasna... (Tytułem wyjaśnienia - liście i kasztany są przeze mnie przysposobione- przyniosłam je z trawnika, gdzie wraz z moimi kumplami - przedział wiekowy 3-11 - zbieramy takie różne...)
Jest za to:
  • maska skin 79 - uwielbiam i próbka BB - może to wreszcie ten właściwy odcień,
  • żel pod prysznic czekolada i pomarańcza. O na boginie... jaki zapach!!!!!
  • najwspanialszy gadżet kosmetyczny w historii czyli pomadka Sylveco, którą chyba wielbimy zbiorczo,
  • konturówka z Essence - Malkontentka zainteresowana, bo jako żywo konturówki jeszcze nie posiadała,
  • kapsułki pielęgnacyjne - no to jest bomba!
  • i próbki mojego ukochanego Norela!

Jest i list... prawdziwy, przepiękny. Monga kochana, ja się przy nim wzruszyłam - bardzo dziękuję za każde słowo!


No i uwaga....
Teraz TEN moment...

Kogóż to Franka tu przedstawia?!
Tak, tak... Siostrę! 
Otóż kochani! Monga sprezentowała France przepiękną, porcelanową siostrę. 

Oto Zosia, która od dziś zasili naszą wątła ekipę. A kto wie... Skoro jest Franka, dołączyła Zosia - może to jakiś dobry znak, może Malkontentka zacznie na serio kolekcjonować porcelanowe lalki?


I jeszcze ujęcie globalne!

Widzicie to? Widzicie!!!!


Monga - Monga Ty moja cudna i wspaniała! Dziękuję!!!

wtorek, 13 października 2015

O złotych myślach, destrukcyjnym wpływie Organic Curl System i odżywce Isany opowieść niezborna

Bóg stworzył człowieka, ponieważ rozczarował się małpą. Z dalszych eksperymentów zrezygnował.

Rozwijać tę złotą myśl Twaina? Czy raczej opuścimy nad nią zasłonę zawstydzonego milczenia…. ?No dobra tylko mały komentarz do cytatu… Malkontentka.
Chyba wystarczy? Czasem, gdy się jej przyglądam myślę, że chciałabym mieć brodę, aby móc ją targać z zażenowaniem, przyglądając się poczynaniom tego wybryku natury… Ręce by mnie wówczas tak straszliwie nie świerzbiły… Zaczęłam z grubej rury a wcale nie zamierzam prowadzić dysputy filozoficznej. O odżywce chciałam jedynie opowiedzieć…. Tylko z lekka przestrzeliłam. Nic to. Kontynuując temat eksperymentów podeprzyjmy się uwagą niejakiego pana Warrena, który w jednym zdaniu dość trafnie streścił tysiąc lat kombinatorstwa ludzkiego, zwanego fachowo „myślą”: Gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment. He he – strzelec wyborowy… Ale coś w tym jest! Malkontentka wciąż prowadzi grube testy na własnej osobie, które później określa mianem eksperymentu – czyli wynik wiadomy… O tym, ze naeksperymentowała z włosami – wiecie, słyszeliście, pewnie macie tych opowieści po lewe ucho, ale fakt pozostaje faktem – to, co ta nieszczęsna niewiasta ma na głowie, woła o pomstę do nieba i budzi krwawe pragnienie wydarcia, jednym sprawnym ruchem, serca z klatki piersiowej głównego przedstawiciela firmy dystrybuującej produkt do wytwarzania fal holyłódzkich na głowie. Głównego - bo on zarabia zapewne najlepiej. Serce można potem zeżreć albo wytrzeć sobie o nie buty i oddać zainteresowanemu… Dobra. Próby reanimowania tej włosowej katastrofy są kosztowne i mało skuteczne. Dzień w dzień Malkontentka pomyka cichcem do roboty, ukazując światu osadzony na głowie żałosny stóg siana… Niekiedy daje się stóg ujarzmić – ot na dwie, trzy godziny – po czym cała zabawa zaczyna się od nowa… i od nowa…i od nowa… I pewnie trwało by to i trwało gdyby nie prezent od interendo KLIK… Otóż, czas jakiś temu Pat uradowała czarne serce Malkontentki i podarowała jej pudełeczko pełne cudów – o czym opowiadałam gdzieś TU. W pudełeczku obok różnych wyszukanych specjałów znajdowała się odżywka Isana Professional, Pure Locken Spulung.
.

Malkontentka – przyznaję to ze wstydem – bez większej wiary w powodzenie sięgnęła po odżywkę, aby zgodnie z instrukcją wsmarować ją w swoje nibynóżki tfu - nibyloczki… I….? Ano… na szczęście na tym historia się nie kończy. Mamy ciąg dalszy - włosy są!!!!! I to pierwszy sukces, bo po tym Organic tfu Curl System wszystkiego można się spodziewać – zawsze czai się jednak obawa, że to wejdzie w jakieś straszliwie destrukcyjne reakcje - z powiedzmy - szamponem. Ale nie tym razem! Odżywka w żadne niebezpieczne związki nie wchodzi i jest pełna niespodzianek. Pachnie tak se, wygląda dość przystojnie – ładna tubka, w środku flaczek też przyzwoity, gęstawy. To jednak jest totalnie bez znaczenia. Byle była skuteczna, to może nawet pachnieć bawolim łajnem i mieć konsystencje – dobra, jest poranek, naród spożywa śniadanie…Ważne kochani jest, że ta odżywka działa! Działa i to rewelacyjnie.

Włosy są po niej miękkie, ale absolutnie nie spuszone, żadnego siana, żadnego niemożebnego do rozplątania kasku! Po wysuszeniu stają się podatne na układanie i lśniące! Lśniące - rozumiecie!!!!! Kiedy to ja ostatnio widziałam blask bijący z malkontenckiej głowy… Odżywka jest wybitna – myślę że nada się nie tylko do loczków a do wszystkich sianowatych głowin! Serdecznie polecam a Patrycji jeszcze raz dziękuję!!!!!



poniedziałek, 12 października 2015

Rzecz rozwlekła o powrocie do normalności, krwawej Mary i kawałku naprawdę dobrej literatury

Im większe zero, tym bardziej nadęte (U.Zybura)

I to moi Państwo jest wystarczający – i jakże przerażający – powód, dla którego kończymy z autonadmuchiwaniem swojego i tak nadętego zero, tfu… ego. Dlatego dziś żadnych popisów. Żadnej literatury z górnej półki, którą to z uśmieszkiem lekkiej wyższości i odgiętym paluszkiem będziemy prezentować. Żadnego krytykowania softpornosów znaczy greyów itd. Dziś organizujemy powrót do normalności i pogadamy sobie o zwykłym babskim czytadle. 

Za rządów żadnego monarchy w tym czy innym kraju nie doszukamy się tak wielu zasługujących na potępienie i gniew Boży zdarzeń, które wydarzyły się w tak krótkim czasie, co dane było zobaczyć za rządów królowej Marii. (John Foxe, 1563)

Błazen królowej pióra Philippy Gregory – pisarki z pretensjami do produkowania literatury niemalże historycznej… Kurcze. Niby czytadło ale… niby powieść historyczna ale…. Trudno zakwalifikować i w sumie sprawa bez znaczenia, bo ot - fajnie się przyswaja. Fakt – podbudowa historyczna bardzo rzetelna, a fantazja autorki pozwala w sposób arcysympatyczny zgłębić niełatwe lata panowania Bloody Mary - córki Henryka VIII i Katarzyny Aragońskiej. Generalnie rzecz biorąc, Maria I Tudor jest postacią nadzwyczaj złożoną i trudną w jednoznacznej ocenie – podobnie zresztą jak nieomal wszyscy członkowie rodu Tudorów. Jeśli ktoś interesuje się historią Anglii, niewątpliwie świadom jest faktu, że Krwawa Maria nie dostała swojego przydomka z powodu upodobania do soku pomidorowego, a jej imię zajmuje poczesną pozycję w Historii zbrodni i okrucieństwa pana Montefiore... Trudno uciec od schematu opisując taką postać a jednak pani Gregory świetnie się to udało. Tu nie ma osoby jednowymiarowej, tu nie ma potwora, tu jest połączenie miłości, fanatyzmu i władzy – iście wybuchowa sprawa… Tą drastyczną i w rezultacie tragiczną historię, autorka przedstawia z wyczuciem i dramatyzmem, bez – wszak zbędnego - mięsnego naturalizmu i rzeźni, której wizje sprawiają że rzygamy flakami… Jest fajnie, ciekawie i profesjonalnie. Mozaika artystyczna książki jest znakomita – fikcyjne postaci wplecione w wydarzenia historyczne, wielowątkowość a zwłaszcza wieloproblemowość tak sprytnie przemycona, że nawet trudne w odbiorze, zawikłane historie zmian w strukturach i kanwie kościoła, usypiające z natury wszechrzeczy dywagacje o działaniach reformacyjnych i wielkiej polityce, łykamy ochoczo i z apetytem. Moi Państwo. To naprawdę solidny kawałek literatury. Czyta się świetnie, jest i interesująco i z polotem. Na początku recenzji wspominałam o zwykłym babskim czytadle – przestrzeliłam. Dobra książka - tak jest zdecydowanie bardziej prawdziwie. Polecam serdecznie!

piątek, 9 października 2015

Gorzka chwila prawdy i NAGRODA dla pierwszego...

Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny.

Ano właśnie. Jakiś czas temu Czarna Kawa KLIK nominowała mnie do Liebster Award i przygotowała spory zestaw podchwytliwych pytań. Szalenie mi przyjemnie, przepraszam że nie odpowiedziałam na nie w tempie bardziej ekspresowym ale cóż zrobić – ja po prostu tak wolno myślę. No to jedziemy kochani.

Jaki był Twój wymarzony zawód w dzieciństwie?
Ha. Nie byłam oryginalna w swoich upodobaniach. Z całego małego jestestwa pragnęłam zostać pielęgniarką. Dysponowałam nawet pieczołowicie uzbieranym zestawem siostry Basen – była tam i strzykawka i igła i bodajże cewnik! – uzyskany nie wiadomo gdzie i po co, kilka pudełek po tabletkach i prawdziwy rarytas - blaszane pudełeczko, w jakim drzewiej – młodzież nie pamięta – groźne siostry nosiły szklane strzykawki z igłami o średnicy długopisu…. Ech te moje biedne lalki, te nieszczęsne misie, które gniły od nadmiaru wody, wstrzykiwanej w ich plastikowe lub gąbczaste flaczki. Miało być pięknie, ale cóż, potencjalna kariera medyczna rozbiła się o gorzką rzeczywistość... upadła szybko i z hukiem – wydało się – omdlewam malowniczo na widok krwi. Poszłam zatem w abstrakcje …

Jaka była najgłupsza rzecz, która Ci się przyśniła?
Śnię wyłącznie głupie rzeczy dlatego ciężko mi przeprowadzić tak ad hoc jakąś gradację, ale prawda jest taka - te najgłupsze są tak głupie, że zostawię je dla siebie, miast płonąć potem ze wstydu latami.

Jaka była najgorsza wpadka w Twoim życiu, którą wspominasz teraz z uśmiechem?
Ha ha ha…. Nie mogę… UWAGA - nagroda dla tego, kto odgadnie! Propozycje rozwiązania proszę wysłać formularzem!

Jaka jest Twoja ulubiona pora roku?
Jesień. I ta bura i ponura z cieknącym nosem i zimną mżawką. I ta złota i malownicza z kolorowymi liśćmi, kasztanami i bieganiem euforycznym po parku. Jesień stanowi ważny odcinek w moim życiu. Każda. Magia przemijania zawsze mnie hipnotyzuje i uwodzi… 

Co najbardziej zaniedbujesz przy pielęgnacji ciała?
OOOO… ciało generalnie jako całość,. A tak najbardziej to uda. Są tak koszmarne, że wolę ich nie oglądać, bo potem źle się czuję... i kółeczko się zamyka.

Czy zwracasz zimą uwagę bardziej na to czy Twoje ubranie będzie ciepłe, czy ładne?
A zgadnijcie! Malkontentka w kapeluszu, futrze i szpilkach sunąca po wyślizganym chodniku?...  co jest dalej? Dalej jest łup na dupę i noga w niewygodnym gipsie. Odpada. Wizja jest zbyt sugestywna. Malkontentka występuje w czapce uszance, odwiecznej kurtce, która może nie jest piękna ale nery znakomicie chroni i nieśmiertelnych rudych martensach, do których ma stosunek mocno emocjonalny.

Czy chciałabyś czasem cofnąć czas?
Średnio co drugi dzień.

Lubisz być w centrum uwagi?
Ja? Na boginię! Jako osoba tak nieśmiała, że wstydzę się własnego odbicia w zwierciadle, wolę siedzieć cichutko w kąciku  a potem - do jasnej cholery - dostawać kociej mordy ze złości, że ktoś za moją robotę bierze premię. 

Co najbardziej lubisz kupować, idąc na zakupy?
Nie lubię chodzić na zakupy. Jest to czynność, którą staram się ograniczać do niezbędnego minimum. Ale, ale – z radochą kupuje zabawki. Są takie ładne, że sama chętnie się nimi bawię. Mam wyraźne niedobory z lat szczenięcych.

Kim jest najważniejsza dla Ciebie osoba w życiu?
Dzieci moje kochane sa najważniejsze na świecie.

Mężczyzna z brodą czy ogolony?
Mmmm… tylko i wyłącznie z brodą! Zaraz, zaraz – bez brody to jest chyba kobieta – i proszę mi tu Konczity nie wyciągać, bo on/a jest jeszcze niezdecydowana/y więc się nie liczy, jako brodacz/ka...

Dziękuję każdemu, kto to doczytał i chwała każdemu kto doczytawszy zachował świadomość i nie galopuje do sypialni złożyć znużoną i ukolebaną głowinę na milusiej podusi!

czwartek, 8 października 2015

O poście, którego nie ma …czyli jest.


Konsekwencja w niekonsekwencji jest niewątpliwie konsekwencją... Choć myślę, że często, a właściwie, co jakiś czas, trzeba konsekwentnie skupić się na pozbieraniu wszystkich niekonsekwencji i ukierunkować je konsekwentnie. (W.Solarz)…i Li!

Dobra. Zatem co do konsekwentnej niekonsekwencji i próbie jej usystematyzowania w konsekwentną całość – kolejny odcinek Jany do odczytu przez najwytrwalszych. W czwartek rzecz jasna. W przyszłym tygodniu Jany wam oszczędzę czyli podążając tropem konsekwentnej niekonsekwencji – opublikuję kolejny kawałek.

Teraz…

Jana zbiegała po schodach. Na półpiętrze przystanęła, by uniknąć zderzenia z mężczyzną, który mozolnie wspinał się na górę. 
- Dzień dobry pani - uśmiechnął się 
- Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie. Mężczyzna nadal stał blokując schody, jakby oczekiwał rozwoju konwersacji. Wciąż się uśmiechał. 
- Pani Janka, prawda?
- Jana – poprawiła odruchowo – skąd pan wie?
- Jana – bardzo interesująco… Roman… - to należy do moich obowiązków w tej firmie – wiedzieć wszystko. Znowu uśmiech. 
Jana dyskretnie mu się przyjrzała. Na oko czterdziestoletni, ogromny, zwalisty blondyn, z niewielkim brzuszkiem i pięknym, ciepłym uśmiechem. 
- Miło było pana poznać, gdyby dowiedział się pan o mnie czegoś, czego jeszcze nie wiem, proszę koniecznie mnie powiadomić.
- Nie omieszkam – odpowiedział teraz już śmiejąc się tubalnie - i pewnie stanie się to szybciej niż pani przypuszcza - a tak w ogóle to jak się pani sprawuje? - zapytał robiąc groźną minę.
- A wzorowo, jak zawsze – Jana uśmiechnęła się na pożegnanie i zbiegła z ostatnich stopni.
Kto to był - facet wyraźnie ze mną flirtował… Ale kurde przystojny. Westchnęła. Niektóre baby, to są w czepku urodzone. Mieć w domu taki kawał chłopa…

Zagadka tożsamości Romana wyjaśniła się dopiero w biurze. 
- To operacyjny. Nie wiadomo komu służy. Niby tu pracuje, ale nie mam pojęcia, czy pod kogoś podlega i czy ktoś w ogóle miałby ochotę być jego szefem. Zdaje się, że bez zbędnych wyrzutów poderżnąłby ci gardło, miło się przy tym uśmiechając, gdyby widział w tym swój interes. Trzymaj się od niego z daleka – ostrzegał Czarny zapalając papierosa. 
Jana gestem wskazała mu tabliczkę „palenie wzbronione”. Czarny westchnął teatralnie i ruszył ku drzwiom strącając po drodze tabliczkę. Blaszka upadła na podłogę. 
- A w dupie – niech leży - pomyślała. Była w znakomitym nastroju. Zaczęła się zastanawiać, w jakiej mierze zawdzięcza go spotkaniu na schodach.





środa, 7 października 2015

Jak przetrwać na zesłaniu, czyli mały poradnik twardziela

Kurwa! Nie pocałowałem stópki Jezuska przecież mojego przed wyjściem!
Ano właśnie - poczucie czegośniezrobienia towarzyszyło mi przez cały okres pobytu na zesłaniu. Jest to zjawisko męczące i irytujące nadmiernie, a dodatkowo wprowadza do scenariusza element niepewności i irracjonalnego lęku, co miało niewątpliwie destrukcyjny wpływ na moje ulokowanie w czasoprzestrzeni.... Dobra... Tyle tytułem zagajenia. Teraz w kilku punktach opowiem Wam mili Państwo jak przetrwać…, bo przetrwanie - jak szerzej wiadomo - jest naszym jedynym celem. Dobra. Oto kochani otwiera przed Wami swe karty…

Krótki poradnik twardziela, czyli jak przetrwać na zesłaniu i wrócić zdrowym na ciele i umyśle

  1. Pocałuj te stópki przed wyjazdem, bo inaczej - kibel. Będziesz miał przesrane w przenośni a często i dosłownie – nadmierny strach wywołany uczuciem czegośniezrobienia może spowodować atak biegunki, co jest wybitnie niepożądane w sytuacji, gdy podróżujesz publiczną komunikacją w towarzystwie innych obywateli. Pomijając kłopoty logistyczne (trudność w zatrzymaniu pojazdu na gwałtowne wezwanie) i topograficzne (gdzie jest kibelek, przyjazny lasek, cokolwiek?) spędzenie wielogodzinnej podróży w osranych gatkach może być i uciążliwe i krępujące zarazem. Może też wywołać agresję ze strony innych pasażerów… i tu przechodzimy do punktu 2.
  2. Staraj się nade wszystko nie uczestniczyć w awanturach, kłótniach, swarach innych oddelegowanych i przygodnych obywateli. Nie daj bogini – nie wszczynaj bijatyk - również w sytuacji, gdy pozostajesz pod wpływem napojów wysokoprocentowych.
  3. Pij z umiarem, szczególnie gdy jesteś niewiastą. Nawet szpetną. Warto pamiętać, że o atrakcyjności fizycznej dziewczyny - w dużej mierze - decyduje ilość spożytego alkoholu… więc tego no. Warto też nie upijać się na biedronkę nie mając przy sobie zaprzyjaźnionego i zaufanego przyjaciela – koniecznie abstynenta, który będzie w stanie dostarczyć nasze pijane cielsko w ustronne miejsce, celem regeneracji.
  4. Jeżeli przebywasz na zesłaniu w okresie jesienno–zimowym, a miejscem zesłania jest dziki ugór a nie czterogwiazdkowy hotel pamiętaj - MOŻE BYĆ ZIMNO! Sorry, taki mamy klimat – ciśnie mi się na usta i słusznie się ciśnie… Odpowiednie odzienie – również to, w którym sypiamy załatwi nam ważny temat – zabezpieczenie komfortu termicznego. Co oznacza, że nie będziemy w cienkim sweterku drżeli niczym osika na wietrze, nie będziemy poruszali się po błocie w mokrych tenisówkach, nie grożą nam długie noce, które spędzimy w skarpetach trzęsąc się przygnieceni dwoma kołdrami plus brudna narzuta…
  5. Podobnie – w okresie jesienno-zimowym nie decydujemy się dla rozrywki na rejsy odkrytymi stateczkami, łódeczkami itp. Oczywiście dotyczy to sytuacji, gdy przebywamy w okolicach rzeki/morza/jeziora/stawu. Pomijając truizm, że stwarza to sporą możliwość utopienia się na amen w pacierzu, to tego typu przejażdżki grożą zapaleniem uszu, płuc lub jakąś inną straszną chorobą, którą możemy nabyć płynąc w jednostce szczelnie opakowanej folią…. Zaufajcie… Wrażenie jest potworne. Godzinna podróż po akwenie w zamkniętym worku foliowym to poważne wyzwanie dla ciała i psyche… Snopki siana... Jedzą krowy... Chałupy przykryte okapem. O! Pies na uwięzi... O!– Ta... Ta... W tak pięknych okolicznościach przyrody... I niepowtarzalnej... Taaa...
  6. Rozrywką o wiele bezpieczniejszą jest książka – pod warunkiem, że nie będzie greyopochodna, bo to z kolei może uruchomić niepożądane tryby w machinie i schemat – złość – alkohol - bijatyka etc.
Po zastosowaniu powyższego raczej powinniście wrócić z zesłania. Mnie się udało ale niestety w perspektywie kolejny wyjazd. Tym razem w stronę cywilizacji – czyli Stolica... Tylko jak dziewczyna z prowincji, która nie wie jak skasować bilet w tramwaju, przykleja nos do szyby cukierni, oblizuje nóż, a czasem zapyta z klasą „czego” odnajdzie się w wielkim mieście. Oj… będzie się działo…



wtorek, 6 października 2015

O tym, jak NIE mieć pięknych włosów w podróży czyli obrazki z głuszy


Długość podróży każe mniemać, że się w końcu przybyło. (Monteskiusz)
Po dziesięciu godzinach spędzonych w małym busie podrygującym niczym podekscytowany podlotek mogę śmiało powiedzieć…. a i owszem. O bogini… Nie ma nic ponad jazdę w blaszanej puszce, gdzie pasażerowie upchnięci niczym sardynki, raczą się obficie trunkami wysokoprocentowymi. Jak to stało w Antyfonie do gorzałki
Ciebie całe ludzkie plemię
Wielbi, ryjąc nosem ziemię. 
Zapach rozlanego gdzieś piwa, wyziewy własne ukiszonych w sfermentowanych odorach podróżnych, no… bajka. Natłok i przymusowa bliskość rodzi wśród pasażerów coś na kształt więzi. Nikogo nie dziwi, że ktoś tam zasypia na czyimś ramieniu, ktoś inny opowiada o kłopotach małżeńskich – cóż... Czas życia krótki, kropnijmy wódki.
Tyle wstępu drogowego, bo dziś nie o podróży a o kosmetykach podróżnych. Będąc osobą przezorną, dodatkowo wiedziona bezcennymi – jak mi się wówczas wydawało – uwagami Malkontentki skomponowałam swój własny travel kit, który w zamierzeniu miał mi zapewnić fantastyczny wygląd, bez względu na niesprzyjające okoliczności przyrody…. Co z tego wyszło? Ano coś. Nie powiem, że szydło z worka, bo to niepolitycznie… ale wyszło wielkie TO czyli małe g...
Cóż za bezcenne skarby znalazły się w moim kuferku….? A może inaczej… co zdecydowanie nie powinno się w nim znaleźć….!? Dziś skupię się jedynie na produktach do włosów, bo bez takich ograniczeń post zrobi się nadmiar rozwlekły w czasoprzestrzeni, a tego wolałabym uniknąć. Zatem…
Pianka do włosów Wellaflex…. Hmmm… specjał ten miał utrwalić i co najważniejsze unieść w trybie natychmiastowym (sic) moje pióra. Nie mam wielkiego doświadczenia z tego rodzaju preparatami ale kochani toż to jest jakiś paskudek w złotym puzderku! Miast uniesionej bujnej czupryny, uzyskałam spektakularny stóg przesuszonego sianka… Kosz!
Lakier takoż Wellaflex – nawet nie będę opowiadać, bo krew mnie zalewa na samo wspomnienie – kosz!
Szampon w wersji travel - a jakże, alterra wersja z granatem. Zakupiony z dwóch powodów. Powód a) odżywka z takim samym obrazkiem na opakowaniu jest bardzo przyzwoita, powód b) tylko taki w miniaturze był dostępny w Rossie. W przeciwieństwie do swej siostry odżywki, uczynił z moich włosów siano. Nie tak dramatyczne w wyrazie jak pianka, powiedzmy średnie sianko. Na tyle jednak obmierzłe, że… kosz!
Dobra…. Jest jeszcze coś. Wstyd się przyznać, ale omamiona wizją loków uniesionych z pomocą pianki i przymurowanych lakierem na fest… zabrałam ze sobą … takie małe loki termiczne! Zaprawdę powiadam Wam maluchne takie… 
Reszty chyba mówić nie muszę… Wiecie – dzicz, dzicy ludzie, dzikie zwierzęta, o braku zasięgu nie wspomnę… i ja w wałkach termicznych...tu się czerwienię niczym jabłuszko na wiosnę, ktore nota bene krąglością oblicza przypominam... Dobra wiem: Daj głupiemu tysiąc rozumów, a on będzie wolał swój własny. I z tą złota myślą Was zostawiam do kolejnej odsłony mojej opowieści - prawie że - prosto z trasy







poniedziałek, 5 października 2015

O wyższości skarpetki nad czytadłem pseudoerotycznym, czyli o tym, kto komu nie daje spać słów kilka

Wróciłam z zesłania. Zdejmuję bloga z suchej gałęzi… Będę – jak mawia Li - cudownie konsekwentna w swojej niekonsekwencji. Nikt mnie nie pożarł i ja – o dziwo - nikogo nie pożarłam, chociaż było blisko. O podróży na krańce cywilizacji opowiem, gdy minie zmęczenie a pióro stanie się raźniejsze. Teraz tylko tytułem ostrzeżenia. Kto polecił mi książkę niejakiej Alice Clayton pod nazwą Nie dajesz mi spać? Zagryzę! Ja to tomisko targałam ze sobą na zesłanie – gore przyjaciele gore!
Dzieło ma całkiem pochlebne recenzje i reklamowane jest jako: Zabawna, pikantna i romantyczna historia pewnej znajomości. Albo mi się w czymś tam poprzewracało, albo pisaniem recenzji trudnią się napakowane hormonami, niewyżyte siedemnastolatki stojące u wrót swojej pierwszej erotycznej przygody. Książka nie jest ani zabawna, ani pikantna, ani romantyczna. Zgadza się jedynie to, że jest historią pewnej znajomości. Jakiej, to opowiadać nie będę, bo wystarczy że już to ktoś raz napisał, a na analizę nasze dziwo absolutnie nie zasługuje.... Czuję się zażenowana, ale nie nie…nie to co myślicie – to nie erotyczne zajawki zabarwiły me oblicze kraśnym rumieńcem panieńskiego zawstydzenia. Ot żenuje poziom takiej literatury a głupota od zawsze mnie zawstydza. Nie dajesz mi spać to badziew doskonały w swym badziewiźmie;). W opozycji do tytułu śpi się podczas lektury wyśmienicie. Mój ulubieniec idiota Grey to przy tym klasyka literatury pięknej. Szkoda czasu, kasy a przede wszystkim mózgu. To czytadło nie relaksuje – a nie ukrywam, że na to liczyłam, to czytadło odmóżdża – zatem uważajcie i kupcie sobie „zamiast” powiedzmy skarpetki. Zima idzie i nóżki marzną. Generalnie rzecz biorąc, taka skarpetka w relacji z opowieścią wyprodukowaną przez panią Clayton stanowi sama w sobie wartość dodaną – może być pewnego rodzaju doznaniem estetycznym, chroni nasze stópki przed zimnem, budując tym samym solidne fundamenty profilaktyki antyprzeziębieniowej, zakładanie skarpetek wymaga konkretnego acz umiarkowanego zaangażowania kilku grup mięśni i w sumie podczas tej czynności funkcjonowanie umysłu jest o wiele bardziej złożone niż podczas zgłębiania losów Karoliny Górnej i Dolnej … No mendel pieczeni… Nie dajesz mi spać, nie przedstawia sobą żadnej wartości, szkoda tylko drzew, które dla takiego chłamu musiały umrzeć.