środa, 26 sierpnia 2015

Zniewolenie umysłu, czyli osiem miesięcy po zabiegu Organic Curl System

Tak, tak kochani. Właśnie mija ósma miesięcznica zniewolenia malkontenckiego umysłu. Wprawdzie nigdy nie należał on do najtęższych kawałków malkontenckiej osoby (pupa jest zdecydowanie większa), to mgła, która zasnuła go w ten zimny styczniowy poranek, totalnie wyłączyła zdolność logicznych rozmyślań w głowie naszej bohaterki. Niewtajemniczonym przypominam, Malkontentka pasiona przez kolorowe magazyny, filmy, zdjęcia celebrytów i inne fiki miki dla durnot różnych autoramentów dała się uwieść reklamie i uwierzyła, że i ona może stać się piękna. Piękna niczym silikonowa dmuchana baba z holyłud. Na szczęście Malkontentka należy do osób mało przedsiębiorczych i cierpi na chroniczny brak gotówki więc na silikony, botoksy i inne ssania tkanki stać jej nie było, za to – niestety - na nową fryzurę uzbierała. I to niemało. Bo zabieg – zbrodniczy zabieg Organic Curl System - do tanich nie należy. Amerykańskie fale… tfu. Wytworzony na malkontenckiej głowie za grubą mamonę koszmar, z falami niewiele miał wspólnego, włosy wyniszczył a nieszczęsną ofiarę przywiódł ku zboczu desperacji. Kolejne fazy przemiany włosów w kopkę biegunkowego siana opisywałam TU i TU i TU i chyba jeszcze TU. Jeśli ktoś się nudzi, to może przeczytać ale generalnie… ujmę to eufemistycznie - żeby nie rzucać mięsem i nie trafić w miejsce izolowane od społeczeństwa za rzucanie gróźb karalnych - Malkontentka nie była, nie jest i mniemam, że już raczej zadowolona nie będzie z kasociągnącego zabiegu.

Jak sytuacja na głowie przedstawia się po ośmiu miesiącach? Ano – zacznę od tego, że rzeczywiście jedna z obietnic producenta tego specjału spełnia się i spełnia i może wreszcie - do jasnej Andzi - mogłaby spełnić się do końca i przeminąć. Trwałość. Stało że rok wytrzyma? Stało! I trzyma! Trzyma cholerstwo i odpuścić nie chce. Prawdopodobnie, jedynym sposobem pozbycia się tego z włosów będzie drastyczna operacja z nożyczkami w roli głównej – ale tego staramy się uniknąć. Cóż poza nadzwyczajną trwałością zabiegu? Ale no niewiele dobrego. Włosy są brzydkie, osłabione, rzadsze, niemiłe w dotyku. Zabieg odbarwił je, nadając im iście biegunkowy kolor, który trudno jest czymkolwiek - poza czapką - ukryć. Próby farbowania kończą się chwilą ulgi i pięknym kolorem na…kilka myć, niestety. Ot zwyczajnie – włosy poddane keratynowemu kręceniu nie trzymają koloru. Ich pielęgnacja jest trudna i kosztowna, do tego nie przynosi trwałych efektów. Na fotce widzicie włosy w tej genialnej kupkowej barwie, która uparcie wyziera spod każdej farby, włosy poddane koloryzacji i włosy po dwukrotnym umyciu – farba po prostu z nich spływa.
Zatem powtarzam! Nigdy ale to nigdy nie dajcie namówić się na uraczenie Waszych włosów tym specjałem. Organic Curl System to sprawa fatalna a dystrybutor tego świntucha jest świadom wad produktu, co wyraźnie sygnalizuje reakcją na każde zapytanie, uwagę czy prośbę o pomoc. Malkontentka i jej znajomi przez True Keratin Polska zostali poblokowani gdzie się da, a ich zdjęcia prawdopodobnie wiszą w firmowych gablotach pod hasłem TYCH KLIENTÓW NIE OBSŁUGUJEMY, być może twarz Malkontentki ozdabia także tarcze do rzutków w gabinecie prezesa.
W ósmą miesięcznicę tej przygody włosowej mówię stanowcze NIE zabiegowi Organic Curl System i tej dziecinnej firmie, która jakże nieprofesjonalnie nim kupczy…


wtorek, 25 sierpnia 2015

O darze dla Malkontentki i pomarańczowym wałku czyli turlamy sobie

Kochani, Malkontentka jest wzruszona. Malkontentka jest tak wzruszona, że nie potrafi odrobiny jadu utoczyć, ani nawet wyszczerzyć spróchniałych kłów…. Otóż mili moi, Malkontentka otrzymała dar. Dar dobrego serca, dobrej kobiety, która na wiecznie skrzywionym malkontenckim ryjku pragnęła wywołać radosny uśmiech… A ten dar…no nie uwierzycie… pudełko Inspired by:)))). He he. O ironio losu. Tym razem jest to box made in Ewa Chodakowska. I tu mamy postęp, bo Malkontentka wie, kim jest Ewa Chodakowska! Otóż – jak wieść niesie - pani Ewa to trenerka wszystkich Polek – poza Polką Malkontentką rzecz jasna. To ostatnie w najbliższej przyszłości nie ulegnie raczej zmianie, bo Malkontentka czuje organiczny wstręt do wszelkich przejawów aktywności fizycznej, odżywia się za pomocą kawy, czipsów i chorobogennego cukru. Czasem też wrzuci na ząb najbardziej szkodliwe ze szkodliwych - czerwone mięso, bądź kurę na sterydach… ech… No ale nic, dość dygresji. Wracajmy do tematu. Pudełko Ewy Ch. w przeciwieństwie do szeroko już na blogu Malkontentki opisywanego boxa Anny W. prezentuje się okazale. Cóż to w nim siedzi…
Ano kosmetyczka. Malutka, brązowa z czymś niby bursztynek, lakierowana. Portfelik raczej. Stoi, że to Batycki. Kosztuje ponoć 200 zł, o ile trafi się jakiś desperat, który to kupi… A jak nawet kupi, to jeszcze trzeba zamek rozsunąć, a nie jest to takie łatwe – najpierw należy poćwiczyć z panią Ewą i nabrać odpowiedniej krzepy. Podobno jest to piękne… Nie jest. Taki tam lakierowany duperelek.
Maszynka do golenia czego, kto tam chce… ok. Co do urody jednorazówki, no to jak maszynka jednorazowa. Taka tam… dość przystojna.
Maska do włosów Phyto Paris– maski nawilżające zawsze mile widziane, Malkontentka przetestuje. Paris… ho ho. Światowo znaczy.
Tusz do rzęs. Rimmel. Posiada gustowne opakowanie:) i ma zrobić na malkontenckim oku xxtreme przez dwa x.
Lakier do paznokci Rimmel - kolejny do miliarda innych okupujących łazienkę.
Dezodorant Adidas. 
...No dezodorant. Malkontentka woli ałun.
I teraz najlepsze!
Płyta, na okładce której pani Ewa pręży swe boskie ciało. Płyta nazywa się Turbo wyzwanie, co już na wstępie głęboko naszą bohaterkę zaniepokoiło, ba – wystraszyło srodze! Nie dość że wyzwanie, to jeszcze turbo! Malkontentka zatem, nerwowo rozejrzawszy się po pokoju, upchnęła potencjał na kata w najdalszy kąt szuflady – sama porównawcza wizualizacja malkontenckiego cielska i smukłej tygrysicy na fotce zraniła bowiem głęboko jej czarne serduszko i zapłakała Malkontentka gorzko…
Ale dalej było tylko lepiej. Otóż w pudełku znajdowało się sprzęcicho, które ostatnio nasza bohaterka miała w rączkach – a nawet intensywnie użytkowała - w wieku mocno pacholęcym. Skakanka! Wiele kilogramów temu, Malkontentka osiągała w skakaniu wyniki nieomal mistrzowskie więc pomna tych wspaniałych rezultatów, raźno odpakowała skakankę. Niestety. Przeskoczywszy - z gracją słonia - dwa razy przez linkę, dostała gwałtownej zadyszki i musiała zaprzestać sportowych wyczynów, aby w sposób nagły nie zakończyć swojej przygody na tym najlepszym ze światów, czyli mniej eufemistycznie - nie kopnąć w kalendarz na zawał. Dodatkowo wstrząsy bloku mogły wystraszyć sąsiadów – Malkontentka mieszka wprawdzie w regionie, gdzie silne tąpnięcia i trzęsienia nie są taką znowu rzadkością, niemniej jednak wzbudzają zrozumiałe zaniepokojenie obywateli. Przeszkadzało jej też, że współmieszkańcy pukają się znacząco w czoło i z udawaną troską sugerują ostrożność, co by kulasów nie połamać. Skakanka poszła przeto pod łóżko czekać na gwałtowny zrzut masy.
I na koniec - najfajniejsze. Nie wiem jak to się nazywa, bo Malkontentka zagubiła kartkę, z której mniej światowi mogli wyczytać, co dostali. To jest ładny kolczasty wałek w zasadniczej części pomarańczowy. Początkowo Malkontentka podejrzewała że jest to coś w rodzaju hantla, ale wnikliwe badania wykazały, że kładzie się toto na podłożu twardym, na to stopę i turla się wyżej wzmiankowaną stopą wyżej wzmiankowane coś. Nie wiadomo, co to ma czynić – zapewne cuda, ale to nieistotne, bo to - zaprawdę powiadam wam - świetna zabawa.
I to by było na tyle. Jak Malkontentka ocenia to pudełko? Ano, darowanemu koniowi… itd. A ze straszliwą powagą? W porównaniu do pudełka Anny W. jest to bajka. Dla osób, które lubią prowadzić nieco aktywniejszy tryb życia niż przemieszczanie się z kanapy do samochodu – to nawet kawał baśni. A my z Malkontentką też tu jesteśmy zadowolone, bo chociaż sobie to pomarańczowe troszku poturlamy.

Ps. Pomarańczowe nazywa się Roller piankowy Nano X! Tak, tak! Nano X! I służy do masaży stóp (yes, yes, yes) i przedramion…? Eeeee, znaczy jak?

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Damą być, czyli gdzie w piekle trzymają poradniki

Spieszę Wam donieść, że przedziwnym i chyba straszliwym zrządzeniem losu stałam się posiadaczką czegoś… no książki niby... Lekcje madame Chic, autorstwa niejakiej Jennifer L. Scott. Pozycja ta przyobleczona jest w żółtą koszulkę lidera w rankingu nurtu lajfstylowych podręczników i - co by nie mówić - zbiera całkiem przyjazne recenzje. Wprawdzie jestem zaciekłym wrogiem poradników, ale spodobała mi się okładka, a poza tym książka jest książką więc luknęłam przy kawce o czym tam stoi.

I co?

Bua ha ha ha.

I to by było na tyle.

Ta pozycja zajmuje poczesne miejsce w literackim piekle - tuż obok książek w stylu Bóg znajdzie ci pracę bez mrugnięcia okiem. To będzie trzeci regał na prawo od głównego kotła, druga półka od góry. Ot durnota. Irytująca ponad miarę opowieść młodej Amerykanki, która przyjeżdża do Europy a z pozyskanej tu zadziwiającej i tajemnej wiedzy, w stylu nie puszczamy bąków w towarzystwie i zamykamy toaletę robiąc siusiu robi ideologie, styl życia, religie i czort wie co jeszcze. I mimo że pani autorka nachalnie i z uporem godnym lepszej sprawy podkreśla swą metamorfozę z obwiesia do wyrafinowanej Paryżaneczki - laleczki, z każdym zdaniem staje się coraz mniej wiarygodna i coraz bardziej …amerykańska… no bo ci natchnieni telewizyjni kaznodzieje to zdaje się swoimi korzeniami tkwią mocno w tym ogromnym kraju za wielką wodą? I to właśnie stało się pani autorce. Kaznodzieją została. A co najśmieszniejsze. Pani zapomniała o najważniejszym. Damą trzeba się urodzić – tego niestety nie da się nauczyć. Dama nawet w dresie pozostanie damą, a damy przeciwieństwo…. Cóż niektórym to nawet szata ze złotogłowiu nie pomoże…. Bo kochana pani, to nie strój czyni damę, nie jedwabna bluzka ukryta pod eleganckim kuchennym fartuszkiem, nie trzy posiłki dziennie serwowane na najlepszej porcelanie i popijanie z odgiętym paluszkiem wody evian z kryształowego pucharu. Ba, będę brutalna – kurza stopa - to nawet nie szczupła sylwetka… To jest COŚ, nieuchwytne i niedefiniowalne. To COŚ wysysa się z mlekiem matki. Nie mówię, ze naśladowanie dam jest złe, głupie, niepotrzebne. Ależ skąd. Szczypta ogłady każdemu dobrze zrobi – mnie to nawet nieco więcej niż szczypta. Każda niewiasta może wszak przebrać się za damę…  No właśnie...przebrać! I warto przy okazji maskarady pilnować, żeby czasem nie przekroczyć granicy śmieszności, a z damy nie przeobrazić się w clownessę, bo i takie zagrożenie istnieje!
Poradnik pani Scott ładnie nam opisuje, jak zachowywać się w sposób cywilizowany i... fajnie. Większych oczekiwań nie mam. Bo jakoś nie wierzę, że wdrożenie słowa pisanego w czyn uczyni ze mnie ikonę stylu. Ano nie uczyni. Wprawdzie siorbać herbaty już nie będę i lud ze mną obcujący będzie zadowolony, ale do stylu a już szczególnie ikony to jeszcze daleka droga. Styl bowiem, to nic innego jak emanacja osobowości a nie wiedzy podręcznikowej! I żeby ową ikoną zostać, to trzeba być szczęśliwym posiadaczem naprawdę solidnego kawałka osobowości... Pozbądźmy się zatem złudzeń, a w to dzieło nie inwestujmy kasy, bo zaprawdę będą to pieniądze wyrzucone w błoto.

No a poza tym, panie kochane po co nam ta książka!? Nam? Bohaterom?:)

czwartek, 20 sierpnia 2015

Malkontentka ogłasza konkurs. Przybywajcie!

Policzymy co się ma.
Mam dwie dłonie, łokcie dwa,

Dwa kolana, nogi dwie,
Wszystko pięknie zgadza się.

Dwoje uszu, oczka dwa,
No i buzię też się ma,

A ponieważ buzia je:
Chciałbym buzie też mieć dwie!


Każdy by chciał buzie dwie, ale skoro bogini dała tylko jedną to przynajmniej próbujmy – co by tak w nudę nie popaść – nieco ją sobie urozmaicać… Takie tam pięćdziesiąt odsłon oblicza (byle nie twarzy i nie tego bałwana Greya):). A w tym jakże odpowiedzialnym zadaniu pomoże nam… co? Ano główna nagroda KONKURSU - rozdania, który niniejszym ogłaszam….
Paletka TheBalm!
To nagroda zasadnicza ale poza nią Szczęściara/Szczęściarz dostanie jeszcze kilka przefajnych niespodzianek, które sukcesywnie będę pokazywała w kolejnych postach ;)
Będzie też dodatkowa nagroda, którą wybiorę według własnego widzimisię, nie wiem jeszcze za co ale… to nagroda półoficjalna, zatem w regulaminie o niej stać nie będzie.

Warunki udziału w rozdaniu na blogu (obowiązkowe):
Publiczne obserwowanie mojego bloga Strzeż się pociągu- http://kasiotla.blogspot.com/

Dodatkowe losy można otrzymać za:
Publiczne udostępnienie informacji o rozdaniu w poście na blogu (+1 los)
Umieszczenie na swoim blogu powyższego bannera z odnośnikiem do posta z rozdaniem (+1 los)
Zgłoszenie zamieszczamy w komentarzach pod postem.

Wzór zgłoszenia:
Obserwuję bloga jako:
Info o rozdaniu w poście na blogu: TAK/NIE (link)
Banner: TAK/NIE (link)

A teraz jak zwykle przebiegle maleńką czcionką…

Regulamin
  1. Organizatorką rozdania i sponsorem nagrody jest autorka bloga Strzeż się pociągu.
  2. Rozdanie trwa od 20.08.2015 do 20.09.2015 do godz. 23:59.
  3. W rozdaniu mogą wziąć udział publiczni obserwatorzy bloga.
  4. Wyniki rozdania zostaną ogłoszone w ciągu 3 dni od zakończenia rozdania.
  5. W rozdaniu – w drodze losowania - wygrywa 1 osoba.
  6. Aby rozdanie się odbyło, musi wziąć w nim udział co najmniej 50 osób.
  7. Na kontakt od zwycięzcy czekam 3 dni. Po upływie czasu wylosuję kolejną osobę.
  8. Wysyłka tylko na terenie Polski (na koszt organizatorki) w ciągu 7 dni od wylosowania zwycięzcy.

Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).


środa, 19 sierpnia 2015

O wyjściu z okopów, żarciu dla włosów i układach pokarmowych cebulek włosowych rzecz straszliwa

Dobra kochani, zbieramy dupki w garść i wyłazimy powoli z okopów. Na dobry początek, celem rozkręcenia przyśniedziałych zwojów, wrzucimy coś na ząb. A nawet na kieł… Dziś rozszarpiemy sobie bowiem na śniadanko produkt zaprawdę wyjątkowy. Oto moi Państwo król porażek. Badziewiak nad badziewiakami. Bubel kwartału a może nawet roku. Sesa. Kuracja dla włosów. Substancje odżywcze.
Malkontentka, poszukując jakiegoś specjału, który mógłby podratować jej upierzenie utrudzone niefortunnymi przygodami fryzjerskimi przeczytała, że magiczna Sesa nie dość, że niemożebnie odżywia cebulki, to jeszcze zapobiega wypadaniu i cuda czyni przy zerkaniu na pasioną tym dobrem czuprynę etc. Co się więc dziwić że nieboga wpadła w euforię i trzęsącymi się z pożądania łapkami sięgnęła po specyfik, wyasygnowawszy uprzednio na niego odpowiednią ilość złotych polskich…
I co? Ano pstro a nawet deczko poniżej pstro. Sesa reklamowana jest jako swoiste żarcie dla włosów – smarujemy łeb substancją białą wydobywającą się z pojemniczka zazdrośnie strzegącego zawartości (trza grubą siłą) a nasze cebulki rzucają się na to, co wsmarowane niczym żarłoczne piranie i… żrą, żrą, żrą stając się piękniejszymi, bujniejszymi z każdym – ujmijmy to - kęsem. Poza tym substancja biała ma nie przetłuszczać włosów i w ogóle wstając rano i patrząc w lustro mamy wyć w euforii i w zachwycie nad tym co uczyniło się przez noc z naszą czupryną. I tu by się akurat zgadzało. Wyjemy. Tyle że nie z euforii….
Malkontentka, jako testerka produktu, wysmarowała łepetynę zgodnie z instrukcją i udała się na zasłużony odpoczynek. Rano w radosnych podskokach młodego słoniątka przewaliła się z sypialni do łazienki zobaczyć swe nowe oblicze…. I cóż? Miast tarzać się z włosowego orgazmu po kaflach w łazience – zapłakała gorzko. Czupryna żałosna, przylizana, włos - umyty wieczorem - kapał tłuszczem obficie, a tu drodzy państwo trza kolejną dawkę aplikować. Smętnie westchnąwszy posmarowała głowę ponownie – odczekała (proces odczekiwania - jak głosi ulotka - jest nadzwyczaj istotny) uczesała włosy a właściwie tłuste strąki i udała się do pracy budząc w napotykanej ludności straszliwe podejrzenie, że znowu w ten piekielny upał wyłączono wodę. Jednak Malkontentka jest wytrwała i okazała się być odporną na pełne niesmaku spojrzenia - w swej naiwności wierzyła bowiem, że to tylko początkowy etap, że musi być źle, żeby było dobrze, że włosy jednak zrzucą z siebie niczym pękający kokon otłuszczoną brzydotę i zmienią się w lśniącą tafle. Nie zmieniły się! Nawet po miesiącu stosowania. No – może od tłuszczu trochę tak jakby lśniły? Grunt że nie wypadły, bo robiły wrażenie że zastrajkują, jako że ta akurat kuchnia im nie podchodzi. I żadnej karmy z Sesy żreć nie chciały. Prawdopodobnie w wyrazie protestu zaczęły tą karmę wydalać, bo cała skóra głowy pokryła się równomiernym czerwonym rzucikiem, który dość opornie schodził, na szczęście nie doprowadził do ostatecznego pozbycia się fryzury jako takiej. Tak czy owak po mojemu musiało to być ostre zatrucie pokarmowe delikatnych układów pokarmowych cebulek włosowych! Zatem….zmieniamy kucharza! A z tym specjałem – do kosza!


wtorek, 18 sierpnia 2015

Dno dna...

Siedzimy we trzy... W samym jądrze Rowu Mariańskiego...
Ja, Malkontentka i Franka....czyli Ja... i ja i stara porcelanowa lalka czyli ... trzy...
...no 

...nie jest to zapewne w generalnym obrachunku bardzo ważne, ale rozwarstwiona osobowość wyraźnie jest na rzeczy - dobrze, bo wariactwo dziś w cenie... 
Celebrujemy gorycz, połykamy łzy upokorzenia, dławimy się rozczarowaniem...
Ludzie czasem bolą... tak... to  nie lapsus... Ludzie bolą gdy okazuje się, że pięćdziesiąt twarzy to dziś nie tylko szmatławy bestseller ale norma ogólnoukładowa.
Dół dołów...
Nie ma mnie dla nikogo...
Ciężko wrócić do rzeczywistości... 

Jakoś mi tęskno za Wami się zrobiło 
...czyli dobrze chyba...