wtorek, 31 października 2017

Dieta dr Dąbrowskiej - dzień drugi, czyli posilmy się wulgaryzmami

Jeśli tylko czytam lub słyszę komunikat, że coś, przyrządzone zdrowotnie i odchudzająco, jest przepyszne, z całą pewnością do ust tego nie wezmę. Musi to być rzadkie świństwo. (Traktat o odchudzaniu)

Drugi dzień diety zaczął się źle. A nawet gorzej. Właściwie do dupy się zaczął. Skostniała Malkontentka obudziła się gdzieś w środku epoki lodowcowej. Zimno. Zimno z głodu, zimno z nagłego ataku półzimy, zimno ze smutku i nostalgii a głównie zimno z powodu zafajdanej spółdzielni, która nie raczyła uczynić kaloryferów ciepłymi. Nieomal strząsając szron z piżamy, Malkontentka z gracją lwa morskiego wydobyła się z lodowej łożnicy i z szybkością, na jaka zamrożone stopy pozwalały, pomknęła do łazienki. Tam, zerwawszy z siebie odzienie, stanęła na wadze. Oto chwila prawdy! Ta dam! 24 godziny koszmarnej głodówki musiały przecież dać jakikolwiek, chociaż minimalny efekt. I rzeczywiście dały! Nawet nie minimalny, ale całkiem konkretny, zauważalny i po byku. Pół kilo słoniny więcej! O żesz kurwa! Minus dziesięć do motywacji.
Malkontentka straciła wiarę, ale z filozoficznym spokojem postanowiła trwać w głodzie aż do pożądanego skutku.
- Świt czyli prawie noc.
Sałatka. Sałata z sałatą. Okraszona sałatą. Pomidorek suszony. Surowa pieczarka - czy to aby można jeść bez szkody dla życia? Na otarcie łez - zakazana kawa. 
- Południe
Nawet przynudne tyrady szefa nie są w stanie skierować myśli Malkontentki na tory niezwiązane z karmieniem. 
Jeść. 
Jeść. 
Po godzinie ględzenia szef staje się taki jakiś apetyczny... Brr... zamilknij serce moje... 
W chwili przerwy bieg do służbowej lodówki. Soczek pomidorowy i reszta obrzydliwej, więdnącej sałatki pobudzają dziwne akcje w trzewiach. Malkontentka bulgocze niczym parowóz, co z kolei prowokuje - zdecydowanie zbyt daleko posunięte - rozważania kolegów dotyczące konsekwencji konsumowania surowego żarcia. Szczegóły szanownym Czytelnikom będą oszczędzone. 
- Trochę dalej niż południe.
Wściekła Malkontentka siedzi na kiblu.
- 5 minut później.
Wściekła Malkontentka pije ziółka. Ten zasrany telefon niech sobie dzwoni! O pracy umysłowej nie ma mowy. Wszystkie zwoje marzą o jedzeniu.
- Fajrant.
Malkontentka targana potężnymi atakami bólu brzucha pędzi do samochodu, wierząc głęboko, że uda jej się dojechać do domu nie sfajdawszy się uprzednio w galoty.
- Trochę później niż fajrant.
Udało się. Ból brzucha przelazł na głowę. Obiad - „ulubiona” sałatka i warzywa na patelnie w wersji zakazanej, bo spryskane odrobiną oliwy z oliwek. Chyba zjełczałej. Wszystko jest zjełczałe. Świat staje się smutny i zjełczały. I co z tego, że Aśka schudła 10 kg? Nic. Zmarszczyła się i pewnie też zjełczeje, jak ta oliwa...
Do popicia zakazana kawa. A pocałuj mnie w gruby tyłek autorze diety...
Uczucie pozornego nasycenia różnymi odmianami zielska mija błyskawicznie. Głód powoduje frustracje i niemożność normalnej komunikacji z domownikami. Okropne wszystkożerne trolle - pies też! Zwłaszcza pies - tak jakoś prowokacyjnie żre kość. Taką piękną i apetyczną...
Krótka drzemka pozwala dotrwać do kolacji złożonej ze szklanki soku bardzowarzywnego i selera naciowego. 
Po niby posiłku Malkontentka decyduje się iść spać w porze zarezerwowanej dla osesków i kur.
Tłumiąc szloch dokonuje podstawowych obrzędów higienicznych. Nie! Własnie, że nie będzie nakładała kremu ani maseczki! Ba! Może nawet nie domyje starannie makijażu i nóg! Bo po co!?!? CO-JEJ-KTO-ZROBI!!! Po cholerę się męczyć, kiedy śmierć głodowa zagląda w oczy, a ból rozrywa kiszki. Zbuntowana idzie do łóżka, gdzie po chwili zalewa ją niemiła fala gorąca a potem atak gwałtownych zawrotów głowy. Trudno mieć otwarte oczy, jeszcze trudniej zamknięte. Świat wiruje, trzęsie się. Zmęczona Malkontentka zasypia, wciąż pełna wiary ze dzień trzeci przyniesie chociaż niewielki promyczek nadziei. 
Jeszcze nie wie, jak bardzo się myli...


poniedziałek, 30 października 2017

Dieta dr Dąbrowskiej - dzień pierwszy

„...jedno wiemy i za to gwarantuję:
TYJE SIĘ OD ŻARCIA!”


Oglądacie „Historie wielkiej wagi”? Śledzicie mrożące krew w żyle i tłuszcz na dupce perypetie trzystukilogramowych pacjentów doktora Now? Nie? To błąd! Malkontentka pilnie ogląda, śledzi i dzięki temu już wie! Wie, że podąża prostą drogą do piekła. Piekła zniszczonego ciała, zadyszki, ograniczonej sprawności fizycznej i grubych problemów zdrowotnych. Bo otyłość to choroba. Często zaczyna się od depresji a Malkontentka zażera stresy. 10 kg w rok do przodu - zbyt wiele, jak na malkontencki mikry wzrost. Błogosławiona telewizjo TLC, która ratujesz malkontenckie życie emitując program o potwornej otyłości w godzinie kolacyjnej, obficie okraszonej tłuszczem i zwałami węglowodanów!
Malkontentka trochę się samobiczuje, ale nie da się ukryć, że ostatnio bardzo się zapuściła. Zatrzymała pociąg, folguje sobie niczym bohaterowie „Wielkiego żarcia” - i to bezwysoceideowo a wyłącznie dla zaspokojenia prymitywnych żądz, nie ćwiczy, ma deprechę... Na szczęście Halloween zobowiązuje. Potwory wyłażą z legowisk, czas zatem poruszyć skostniałe malkontenckie członki... Dieta dr Dąbrowskiej, na której jedna celebrytka schudła tak, że normalnie jej prawie nie ma, a pani Jadzia z Kury Zimnej wyleczyła sobie kurzajkę na prawej dłoni, wydaje się najbardziej odjazdowym i pobudzającym z pomysłów...
Zatem zaczynamy. Jesli ktos chce dołączyć, kibicować, wyśmiać - zapraszam do pociągu.
Dieta dr Dąbrowskiej
Prognozowany czas trwania -14 dni (prognozowany! powtarzam)
Waga startowa - No co!! 68 kg słoniny, skażonej, strutej i zestresowanej - gorsze jak GMO.
Dzień pierwszy
- Świt - Malkontentka pełznie do kuchni przygotować kawę. W momencie ładowania trującej substancji do ekspresu przypomina sobie, że kawy nie wolno. Kawa jest zła i nie ma bata, ale co ma począć smutny nałogowiec? Ba! Oto moment wyboru. Wypić i żyć dalej, czy nie wypić, zmarnować to, co się załadowało a potem dogorywać? Malkontentka wybiera życie. Mały wyłom nikomu krzywdy nie uczyni. Chyba.
- Trochę później niż świt - odświeżona, napita kawą Malkontentka przystępuje do śniadania. Sałatka z roszpunki, jarmużu, kiełek, pomidorka i cebulki skropiona sokiem z cytryny absolutnie nie zaspakaja głodu. Ale niech tam. Ludzie głodują latami... czas skończyć z bezmyślnym konsumpcjonizmem wziąć się za siebie i świat. Do popitki... herbatka. Normalnie, prawdziwa, straszliwa nasycona teiną herbatka. Ostatnią herbatkę Malkontentka spożyła przypadkowo i to po pijaku z 15 lat temu więc doznanie jest nadzwyczajne. Malkontentkę zalewa fala zwrotna niemalże. Że też ludzie piją to dobrowolnie...
- Południe. Anioł Pański - głód narasta i staje się dokuczliwy. Pojawiają się pierwsze bóle głodowe. Na otarcie łez - sok pomidorowy i grapefruit.
- Obiad - powarkujac groźnie na zgromadzoną przy biesiadnym stole rodzinę, raczącą się mięsiwem, fryteczkami i innymi zakazanymi specjałami, Malkontentka zjada pozbawioną smaku sałatkę i warzywa gotowane na parze. W ramach protestu sięga po marynowaną pieczarkę i carpaccio z buraczka (to chyba wolno). Chociaż cholera wie...
Po obiedzie jest źle. Nawet gorzej niż przed, bo trolle zaczynaja częstować się kawą i ciastem czekoladowym.
Malkontentka siedzi w kiblu. Zła.
Złość i frustracja narastają. Jabłko nie pomaga. Drugie też nie. Mamy efekt kuli śnieżnej. Robi się bardzo groźnie. Na szczęście w perspektywie jest kolacja.
- Kolacja - sałatka - riplej ze śniadanka i ziółko czystek na popitkę.
Noc niedospana. Pokusa i wewnętrzny bój żeby jednak nie pobiec cichutko do lodówki po ukochane kabanoski francuskie, nie sprzyja wypoczynkowi. Wściekła, nieprzytomna Malkontentka zwleka się o świcie. Nie wie, że najgorsze jeszcze przed nią.... A wstrząsająca niespodzianka czyha za wciąż zamkniętymi drzwiami łazienki...

...ciąg dalszy nastąpi o ile Malkontentka nie odwali kity z głodu.

czwartek, 12 października 2017

witojcie

Dobra. Przyznaję się. Łyso mi bez Was, kochani Smarkacze. Wracam pokornie na łono blogosfery i ostrzę pióro i ozorek na kolejnego bublaska:)