czwartek, 31 marca 2016

Obrażeni…

Dzisiejszym postem nie planuje podstępnie i skrytobójczo obrazić uczuć religijnych Czytelników. Dzisiejszy post jest hołdem dla sztuki, jako zjawiska, które czołga nas po glebie, zachwyca, obraża, obnaża i uskrzydla – jednym słowem budzi skrajne emocje. I sieje… 
Ważniejszy od samego dzieła jest efekt, jaki ono wywołuje. Sztuka może umrzeć, obraz może ulec zniszczeniu. Istotne jest ziarno, które zostało zasiane. (Joan Miró)
Leon Ferrari
Artysta.
Artysta niepokorny.
Artysta kontrowersyjny.
Artysta wrażliwy – gniew w sztuce jako emanacja wrażliwości to sprawa, która nieustannie poraża mnie swoją wymową i artystycznym przekazem.
…Ukrzyżowanie Chrystusa dokonało się ponownie.
I dokonuje się nieustannie. 
Zachodnia cywilizacja i chrześcijaństwo

Myśliwiec, symbol anioła śmierci jako krzyż dla chrześcijańskich wartości. Upadek zachodniej cywilizacji… Wojna w Wietnamie.
Ziarno zostało zasiane….

*zdjęcia z oficjalnej strony artysty


Bluźnierca... Jorge Mario Bergoglio miażdzy ferrarińską wizję świata.

Leon Ferrari poraża mnie jako Twórca.
Jorge Mario Bergoglio szerzej znany jako Franciszek I, przekonuje mnie – pełnego sprzecznych odczuć ślimaka agnostyka - jako papież.
Gdzie tkwi sprzeczność…
W sztuce.
W odbiorze.

Peace and love.

wtorek, 29 marca 2016

Azjatyk umiłowany i wielkie rozczarowanie, czyli Malkontentka stawia czoło demonowi

Kwaśniej serii pod znakiem zdechłego bubelka ciąg dalszy. Tym razem zaskoczenie, bo na jęzor bierzemy azjatyka… Tak, tak. Niechże Was nie omamią słidkaśne opakowania, niech nie zmącą myśli pełne zachwytów peany pod adresem azjatyckich kosmetyków, bo nawet wśród tych – zaprawdę genialnych i wielbionych również przez Malkontentkę specjałów – można trafić na przeciętnie przeciętnego przeciętniaka….
I oczywiście z całej puli specjałów tego bublasia musiała wyciągnąć akurat Malkontentka…
Olejki do demakijażu. Łaziła wokół nich Malkontentka, jak pies wokół jeża. Łaziła, bo Malkontentka jest obsesyjna i stuknięta i ma fobie – np. nie do końca lubi olej jako substancję. Jego tłusta natura przyprawia ją zawsze o nieprzyjemny dreszcz, zatem przekonanie chorej psyche do rozprowadzenia fobistycznej substancji po obliczu było krokiem milowym w życiu naszej bohaterki. Malkontentka po autopsychoterapii i podjęciu ostatecznej decyzji nabycia olejku, rozpoczęła przygotowania teoretyczne. Naczytała się, jak należy twarz prawidłowo oczyszczać, jakie przyniesie to korzyści etc. Kierując się radami bardziej światłych blogerek wybrała też stosowny olej. Hada Labo dla początkujących. I wszystko szło we właściwym kierunku, gdyby nie to, że starannie przemyślany plan na skutek jakiś zakupowych tsunami rozsypał się w gruzy, a do malkontenckiej łazienki miast Hada Labo przybył olejek odżywczo-oczyszczający Holika Holika Seed Blossom.
. Holikę Malkontentka lubi więc sprawa wydawała się przyjemnie sfinalizowana, teraz brakowało już tylko wisienki na torcie…
I wisienka okazała się z lekka skwaśniała. Olejek Holika Holika nie domywa. Za żadne skarby nie da się oczyścić nim twarzy, a tuszu do rzęs nawet nie rozmazuje. Co niemiłe dodatkowo – oblicze po zastosowaniu specjału jest nieprzyjemnie ściągnięte… Brana oczywiście pod uwagę jest opcja, że w trakcie rytuału Malkontentka czyni jakiś błąd, bo szczególnie rozgarnięta nie jest, ale raczej stawiałabym w tym konkretnym przypadku na olej. Ot pech…
Malkontentka jest zła.
A jakby było mało w radio poseł z zespołu tfu…partii Kukiz15 śpiewa, że trudniej mu tu żyć, niż jakiejś anonimowej jej... A może by tak na Casablankę…? To pogadamy o trudach żywota.


niedziela, 27 marca 2016

Gorzkie słowo na Święta…. Z miłością do bliźniego naszego…


Ci którzy rezygnują z Wolności w imię odrobiny tymczasowego bezpieczeństwa, nie zasługują na żadne z nich. (Benjamin Franklin)
Chciałam napisać o uchodźcach.
Chciałam napisać o tym, że ludzie, którym bomby spadają na głowy mają prawo się bać i mają prawo uciekać. Chronić życie… Czy nie tak mówią katolicy? Chronić życie. Od poczęcia aż do naturalnej śmierci…. Ok. Jeśli przyjmiemy, że seria z karabinu maszynowego w poprzek przez brzuch, albo w skroń – przez mózg - jest przyczynkiem do śmierci naturalnej – spoko, odwracajmy oczy.
Chciałam powiedzieć, że jestem świadoma, że w pochodzie nieszczęsnych uciekinierów, między zdruzgotanymi ofiarami wojny kryją się jednostki niepożądane, ale są tam przede wszystkim zwykli, normalni ludzie. Prawdziwi. Śmiertelnie przestraszeni. Nikt dla zabawy nie usiłuje przepłynąć przez morze w dziurawej łódce! Nikt nie prosi o pomoc dla przyjemności…
Chciałam napisać, że nie godzi się przepędzać człowieka, który żebrze o ratunek, tylko dlatego że w jego kraju rodzą się bezwzględni zbrodniarze. Wszyscy jesteśmy podejrzani…? Zaprawdę powiadam wam, że karma wraca.
Chciałam napisać, że moi przodkowie ginęli za ten kraj. Nosili z dumą dziś splugawione hasła – patriotyzm, ojczyzna… i dlatego mimo że nie biorę udziału w procesji Bożego Ciała, nie startuję w ekstremalnej Drodze Krzyżowej, nie czczę rocznicy smoleńskiej pod krzyżem, nie obieram ojca Tadeusza R. za swojego duchowego guru , a Tomasza T. uważam za współczesnego inkwizytora – mam święte prawo do życia w tym kraju. I hordy oszołomów którzy ze swą katolicką miłością wrzeszczą, że kto nie katolik niech wypierdala z tego kraju nie są w stanie mi tego prawa odebrać. To nie są partnerzy do dyskusji – ściana w moim pokoju ma o wiele więcej do zaoferowania w każdym aspekcie – intelektualnym również.
Chciałam napisać, że każdy kto zmusza kobietę do urodzenia dziecka poczętego z gwałtu nie licząc się z jej wolą, niczym nie różni się od gwałciciela.
Chciałam napisać, że gówno mnie obchodzi z kim śpisz i w co wierzysz- bylebyś nikomu krzywdy nie czynił i nie przymuszał mnie do swoich praktyk.
Chciałam napisać, że odróżniam wiarę od religii i na tych podwalinach buduję swój światopogląd.
Chciałam napisać, że jestem osobą wierzącą.
Chciałam napisać, że nie uczestniczę w obrzędach żadnej religii, uznając religie za zło samo w sobie….
Chciałam napisać, że dziś z naszego zapiecka przyglądamy się współczesnej wojnie religijnej, zrodzonej z opętania. Opętanie religijne to najniższa forma egzystencji – w każdym wykonaniu! A my to miejmy w dupie. Przecież nas to nie dotyczy, ba - załatwimy sobie tak, żeby nas nie dotyczyło.

Niech na całym świecie wojna
Byle polska wieś bezpieczna
Byle polska wieś spokojna

Chciałam napisać, że z przerażeniem obserwuję, jak Europę ogarniają mroki. Gorsze niż te średniowieczne. A to za sprawą powstających niczym grzyby po deszczu ruchów skrajnie prawicowych. Budzą się demony. A my nie odrobiliśmy lekcji, nie wyciągnęliśmy wniosków z historii. Nie dajmy sobie jednak odebrać wolności w imię tej ułudy bezpieczeństwa…
Chciałam napisać
Ale nie napisze tego.
Nie napiszę,
bo jestem lewakiem,
bo jara mnie loose blues Hartmana,
bo słucham profesor Środy
i wreszcie
…bo jestem Polką drugiej kategorii.

Bez równości nie ma wolności, bo tam, gdzie jednym nie wolno czynić tego, co drudzy czynić mogą, musi być z jednej strony niewola, a z drugiej despotyzm. (manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego)

Nie boisz się? Wrócisz tu?
Miłego Świętowania… Podzielmy się jajeczkiem i dobrym samopoczuciem.



piątek, 25 marca 2016

Pasja życia...

Żyj tą nadzieją, co mieli Kolumb albo Bach.
Żyj tą radością, dla której Chaplin wdziewał łach.
Żyj z tym uśmiechem, który Mona Lisa... (M.Grechuta)
I tego Wam życzę...
Pasji, siły, oczyszczenia, radości, marzeń. Wesołych Świąt!

czwartek, 24 marca 2016

Zając od Moniki, czyli wzruszenia przedświąteczne

Nie koziołek, nie biedronka, lecz to ja Zając Poziomka.
Ogon, uszy, zęby dwa, hej Poziomka, hej to ja!
Tak właśnie wyglądał!!! Zęby dwa - pokaźne i do tego wyszczerzone w pięknym uśmiechu. Tyle że nie nazywał się Poziomka, a Niespodzianka i przykicał na Casablankę, taszcząc prezent od Moni z bloga Włosowe inspiracje. Rozczulił Malkontentkę do łez. Bo to taki wzruszający zając był. Poza śliczną bransoletką i szczęśliwym słonikiem dla Malkontentki, kłapouchy przytargał jeszcze worek słodyczy i drobiazgów dla jej małego chorowitka. Moni - dziękuję!

Annina Brandel: Monsieur Rick, jakim człowiekiem jest kpt. Renault?
Rick Blaine: Takim jak inni, ale bardziej.

To tak, jak Ty Moni...
Taki człowiek jak inni, ale bardziej...




środa, 23 marca 2016

O kremach i pornografii słów kilka, czyli szyja położona pod topór też musi wyglądać.

Lubię zmarszczki. To moje odznaczenie – pokazują, że żyłam.
Malkontentka chciałaby - z pełnym przekonaniem - podpisać się pod tymi słowami Shirley MacLaine. Chciałaby, ale nie może... Z uśmiechem na pomarszczonej buźce zaakceptować i nabrać dystansu do śladów czasu na ciele … nooo to moi Państwo jest poważne wyzwanie. Takie poniekąd ostateczne. Być może, aby pozyskać tak luksusowo-lajtowy stosunek do wizerunku własnej więdnącej postaci, należy dobić do pewnego progu dojrzałości. Być może jest jednak tak, że malkontenckie zmarszczki, nie do końca są śladami istnienia, a raczej dowodem na okaleczający czas nie-bycia i dlatego tak ciężko je polubić, chociaż podobno blizny zdobyte w uczciwej walce nie szpecą… ale wciąż bolą.
Porzucając ten paraintelektualną papkę – zanim Malkontentka osiągnie poziom pani MacLaine, zmarszczki zapewne będzie uparcie tępić… zwłaszcza, że już jakiś czas temu wkroczyła cichcem w etap wiotczejącej skóry, opadającego smętnie biustu i marszczonej niczym fular szyi. I tak brnąc z trudem przez ten jałowy tekst dotarliśmy do sprawy zasadniczej. Szyja! Wielka obsesja Malkontentki. Zmięte buźki, powiewające radośnie chorągwie na ramionach czy dłuuuugie piersi podrygujące na połaciach dolnych regionów brzucha, nie spędzają snu z malkontenckiego oka, ale wizja udrapowanej szyi przyprawia ją o palpitacje serca. A że ma Malkontentka wobec własnej szyi dług potężny – lata zaniedbań odbijają się dziś czkawką – więc pieści ją uważnie i z wielką starannością. Po czasie, niemniej jednak pieści.
Bo szyja to poważna sprawa moi Państwo. Opiewają ją poeci, wielbią kochankowie, kładzie się ją pod topór, przystawia do niej nóż, wystawia na pocałunki, zakłada stryczek. No jednym słowem wyglądać musi! I właśnie w trosce o jej wygląd w okolicznościach, których starczy umysł nijak nie może sobie przypomnieć, weszła nasza Malkontentka w posiadanie kremu Cougar, który szyje ma uczynić piękną, jędrną i godną przynajmniej kilku strof namiętnego poematu. Ok, rozpędziłam się – niechby i fraszka…
Kremem Malkontentka smaruje swą szyję regularnie i dokładnie - dwa razy dziennie od niemal trzech miechów. Krem ukryty jest w nieco odpustowej tubie, której krzykliwy dizajn ma tę zaletę, że wrzeszczy do nas z łazienkowej półki – weź mnie, weź mnie! No to bieremy i smarujemy. Nie do końca wiadomo czym, bo okrycie wierzchnie tubki zaginęło i cholera wie, co w tym kremie siedzi –ale szyja nie uległa utylizacji, czyli zakładamy, że nie ma tam kwasu solnego i podobnych. Konsystencja smaru jest sympatyczna, przypomina ździebko silikon przemysłowy ale spoko. Klej tfu krem wchłania się fajnie, pozostawiając miłe uczucie nawilżenia i jeszcze milszą świadomość, że właśnie oddaliliśmy w czasie wizję niechybnej katastrofy szyjnej - no przynajmniej o jeden dzień. Zaprawdę powiadam Wam, że nie wiem co pisać. Przyznam się – jak żyje nie widziałam jeszcze spektakularnych efektów działania jakiegokolwiek kremu. Nigdy! Zapewne coś ze mną nie tak – i nie będę się upierać, że jest inaczej…. Ten krem również nie uczynił nic naprawczego. Stan smarowanej części Malkontentki nie uległ zmianie. Ani nie wygląda ładniej ani gorzej. Być może ma działanie długofalowe – w co Malkontentka mocno wierzy. Tak czy owak, po jego zastosowaniu szyja jest niewątpliwie bardzo sympatyczna w dotyku – było macane!
Cóż, jak widać jestem mistrzem reklamy. Zapewne mam jakąś traumę marketingową w postaci pewnej artystki. A konkretnie pani artystki Justyny S., która seksowną chrypą dziewczyny szamana szepce mi z radia, nieomal tarzając się przed mikrofonem z rozkoszy, że mam założyć jakieś rajstopy… Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w ten quasierotyczny sposób, stara się wzbudzić w słuchaczach, co najmniej dreszcz orgazmu, co w moim przypadku, przy biurku służbowym w bunkrze na skraju Casablanki mogłoby mieć swój specyficzny wydźwięk. Pornografia uszna? Matuchno.

wtorek, 22 marca 2016

TIGI Bed Head Totally Baked Volumizing & Prepping – a miało być tak pięknie…

Człowiek z klasą nie rozdrabnia się nad sprawami pieniędzy. (Haruki Murakami)
Ale, ale… po pierwsze nikt nie powiedział, że Malkontentka ma klasę. Nikt też nie powiedział, że ma kasę. Nie ma właśnie. Nie ma, bo wydała! I zakupiła…. bubla. Bubla, bubelka sobie nabyła. Ale malkontencki bubel, to nie jest jakiś tam pierwszy lepszy bubel – to bubel przez duże B – wymarzony, wyczekany, wytęskniony. Bubel marzeń.
A wszystko zaczęło się od malkontenckich włosów. A raczej ich braku. Póki rosły sobie na głowie, sarkając prychając, ale jednak jakoś tam nasza nieboga je ogarniała. Kiedy trafiły pod nóż – okazało się, że poranne ułożenie fryzury to jest gruba sprawa i właściwie Malkontentka powinna startować z zabiegami fryzjerskimi wedle północy, żeby bladym świtem spokojnie zdążyć do pacy. Można? No niby można. Jednak w części zasadniczej Malkontentka wciąż pozostaje człowiekiem i rządzą nią odwieczne prawa natury. Np. – musi spać – pomimo intensywnych treningów nie wyeliminowała tej konieczności całkowicie. Aby zatem nie rezygnować ze świadomości w ciągu dnia i nie odsypiać po kątach nocy strawionej na układanie koafiury, zamarzył się Malkontentce produkt zauważony w sieci i obsypany laurami na stosownych portalach. Tigi TIGI Bed Head Totally Baked Volumizing & Prepping. Po długich namysłach – pianka została zakupiona, głowa wyszorowana, nodżywkowana i nastąpił TEN moment. Za chwile za pomocą magicznej pianki przyklap miał się zwolumić i utrwalić i generalnie ekstaza.
Tubka została wstrząśnięta, blokada zwolniona i…
Pierwsze zaskoczenie. Pianka…no konsystencja co najmniej nieoczekiwana. Malkontentce coś to przypomniało, ale nie będziemy tu wywlekać, bo być może ktoś właśnie śniada… Nie wdając się w organoleptyczne szczegóły - trudno było toto rozprowadzić na włosach. Niemiłe.
Zaskoczenie drugie. Po wysuszeniu, włosy stały się… dziwaczne. Fakt - błyszczały nawet sympatyczne, ale w dotyku… Jakby czymś oblepione, matuchno - takie tępe a zarazem jakby tłuste… dysponuję zbyt skromnym zasobem słów i wyobraźni, żeby to opisać… ale generalnie wrażenie włosów syntetycznych, które właśnie zamierzają się rozciągnąć jak gumka. Błe.
Pianka przed zakupem mamiła różnymi obiecankami:
- Oszałamiający zapach słodkiego ciasta – że co? o ciastach mowy nie ma, nawet o okruszkach…
- Zniewalająca objętość włosów – ciężkie ironiczne spojrzenie Malkontentki.
- Ochrona przed wilgocią – jest to możliwe, włosy „po” były podobne w dotyku do płaszcza przeciwdeszczowego.
- Doskonała baza dla innych produktów do stylizacji – być może, ale nie wiem czy cokolwiek jest w stanie przeniknąć przez to lepiszcze.
Efektów pozytywnych – brak. Malkontentka z ulgą zmyła klajster z głowy. Zalety – tubka jest stosunkowo ładna, o ile ktoś lubi żółty kolor. No cóż, stracone złudzenia – na szczęście możemy liczyć na to, że w trybie pilnym pojawią się nowe…

poniedziałek, 21 marca 2016

Zanim obudzimy się dorośli…

Dzieci nie wiedzą, czym jest dzień wczorajszy czy przedwczorajszy albo jutrzejszy. Wszystko jest teraz: ulica, brama i schody; matka jest teraz i ojciec; teraz jest dzień i teraz jest noc. (Ella Ferrante)
Pamiętacie ten czas, kiedy istniało tylko teraz, zawieszone w jakiejś bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni?
Pamiętacie ten czas, kiedy największe dramaty życiowe rozgrywały się przy trzepaku?
Pamiętacie ten czas, kiedy każdy nowy dzień był przygodą?
Pamiętacie ten czas, kiedy byliśmy nieśmiertelni…
...
Lubię ten czas. Gdzieś tam mentalnie w nim tkwię - na wzór zdziecinniałej staruszki - i pewnie dlatego pokochałam tę opowieść.
Genialna przyjaciółka Ella Ferrante.
Oto dotknęłam przypadkiem dzieła. Klękajcie narody – kultura nie umiera!
Klimat, wysublimowany styl przekazu, piękno słowa – wszystko na mistrzowskim poziomie. Majstersztyk. Ta opowieść zbudowana jest w tak magiczny sposób, że zapominamy że czytamy! Ot, to tylko niesforny umysł wyświetla nam przed oczami przygaszone obrazy rozchełstanego Neapolu … I te dwie dziewczynki stojące gdzieś na skraju gniazda. Niewiarygodne. Czysta mentalna projekcja.
Dzięki ci bogini, że są jeszcze na świecie tacy pisarze, takie książki, a mnie dane było to przeczytać.
Jeno przestrzegam. Nie oceniajcie książki po okładce. Nie wiem co to za przewrotny pomysł odziania Genialnej przyjaciółki w okładkę filuternie mrugającą z półki hasłem: czytadełko-głupiadełko! Nic bardziej mylnego. Znakomita lektura, wysokie C moi Państwo. Warto. Warto.

niedziela, 20 marca 2016

Anula... Czyli o zajączku i takich tam ...daktylach

Naprawdę nie wiem, która z nas jest gorsza... No nie wiem. Ale to wszystko przez daktyle. No bo jakże inaczej... Musi - przez daktyle...
Anula - wielbię - za pasję, piękne szaleństwo, lawendową prezerwatywę, cudne maile i poczucie humoru - jedyne i niepowtarzalne.
Prezent- cóż rzec... Wspaniały, serdeczny i prosto do serca. Dziękuje! 



piątek, 18 marca 2016

Blogowa nagonka czyli idziemy na kamieniowanie

Dzień dobry kocham cię, dziś posmarowałem tobą chleb… zaśpiewało radio umocowane w pobliżu malkontenckiego ucha… Malkontentka wzdrygnęła się nerwowo. W dobie psychopatycznych morderców-rzeźników i pseudo-filozofów kanibali wyłażących z zacisznych świątyń wytchnienia, tekst wydał jej się wyjątkowo niesmaczny. Świat ostatnio mocno się spaskudził. A może to tylko subiektywne odczucie Malkontentki? 
...
Zobaczyłam onegdaj nagonkę, a może nawet przymiarkę do kamieniowania. Oj, groźnym miejscem jest Babilon. Daje i odbiera. Tworzy skomplikowane struktury, lepi koterie, rodzi liderów, otacza ich wiernymi kręgami wyznawców. Zobaczyłam i po ludzku się przestraszyłam. Nie zamierzam występować w roli sumienia blogosfery. Jestem po prostu sporo starsza od większości blogerek. To zmienia perspektywę… dlatego pozwoliłam sobie poobserwować i przestrzec.
Dokładnie rok temu, przy okazji zupełnie innej egzekucji i ja okazyjnie zarobiłam kamieniem w łeb… Potem wprawdzie ucałowano mnie w bolące miejsce i kojono okładami przeprosin, tłumacząc że to pomyłka, że niechcący… ale zwątpiłam - zwątpiłam w człowieka, zwątpiłam w sens pomocy, którą starałam się nieść potrzebującym. Coś się zmieniło. Na zawsze. Od tej pory, gdy sięgam do kieszeni, blizna na głowie zaczyna palić. 
Nie ta historia jest istotna. 
Istotne są zasady. Jak w starym kodeksie – jeden na jednego. Tylko i wyłącznie. Są sprawy, zdarzenia, przeżycia, wymagające bezwzględnego wyjaśnienia, rozwiązania, niekiedy przeproszenia. Ale niechaj czyni się to w wąskim kręgu zainteresowanych osób – i mam tu na myśli nie tych, którzy są zainteresowani awanturą samą w sobie, a tych, których rzecz bezpośrednio dotyczy. Powiadam Wam, nie dołączajcie się do nagonek, bo jeśli pędzi rozkrzyczany tłum, ścigany nie ma żadnych szans. I przegra – zarówno ten, który rzeczywiście jest winny, jak i ten, którego oskarżono bezpodstawnie, czy ten, który zbłądził. Tłum nie przebacza, tłum nie ma refleksji, tłum nie słucha wyjaśnień. Tłum uwodzi uczestników możliwościami. Podnieca się krzykiem lidera i miażdży wszystko na swojej drodze… Nie dołączajcie się. 

Znacie Żywot Briana?

MANDY: … Chodźmy popatrzeć na kamienowanie
BRIAN: Kamienowanie mamy codziennie...
MANDY: Szybciej Brian’ie, bo go ukamienują zanim przyjdziemy.
HARRY: Może kamień proszę pana?
MANDY: Po co? Wszędzie leży ich pełno!
HARRY: Ale nie takich! Proszę spojrzeć pomacać! Najwyższa jakość.
MANDY: Proszę 2 ostre i jeden duży płaski.
HARRY: Miłej zabawy:)

Chyba wystarczy...

czwartek, 17 marca 2016

Madzia Guła i emigracja damskim okiem, czyli czwartkowa kawka u Malkontentki - odsłona piąta

Kobieta jest jak herbata w torebce: z jej mocy można zdać sobie sprawę tylko w gorącej wodzie.(Nancy Reagan)

Mili Państwo, wprawdzie czwartkowe kawki przeszły już oficjalnie do historii, ale, ale, ale..! Czy to nie wspaniałe, że my kobiety potrafimy być tak cudnie konsekwentne w swej niekonsekwencji (tu ukłon w stronę Li), że świat nie jest w stanie narzucić nam żadnych ograniczeń? Zatem…podpalmy wreszcie te biustonosze!  Przed nami czwartkowa kawka u Malkontentki - reaktywacja. 
A dzisiejszy gość! Ha! Niespodzianka! 

Wrażliwiec obdarzony mocą. 
Perfekcjonistka, ale z fantazją. 
Kobieta, która nigdy nie chowa głowy w piasek – podejmuje te wstydliwie łapką zagrzebywane, niewygodne dla blogosfery tematy – a zaiste powiadam Wam, że to akt wielkiej odwagi.
Niejednokrotnie Jej skrzące pasją wpisy stawały się inspiracją dla malkontenckich przemyśleń. Tym bardziej cieszy, że sprawiła mi tę radość i zgodziła się zamieścić kilka słów na skromnej szpalcie prawie-że-codziennika Strzeż się pociągu
Madzia Guła, posiadaczka znakomitego pióra i autorka bloga Land of Vanity jest dziś naszym Gościem. 
Zapraszam do lektury.


Emigracja jest kobietą.

Zacznę banalnie, bo zapytam Cię: o czym marzysz? Tak, wiem, wiem. Jest to jedno z najgorszych pytań jakie można zadać i szczerze odpowiesz na nie tylko mężowi lub siostrze. Obcej osobie nie będziesz się spowiadać i zapewne usłyszałabym, że chcesz by Twoja rodzina była zdrowa, kiedy tak naprawdę marzy Ci się nowa, luksusowa łazienka. A może Ty sama nie wiesz co ułożyłaś na półce marzeń i które z nich leży na najwyższym regale? Wyobraź sobie, że siedzisz w zatłoczonym autobusie. Tak. Udało Ci się jakoś wywalczyć miejsce, chociaż koło Ciebie usadowił się młody mężczyzna z wielkim brzuchem, a Ty martwisz się, że za chwilę będzie problem z wysiadaniem, bo ani trochę nie widzi Ci się o niego ocierać. Droga jeszcze długa, autobus buja, kołysze, a ludzkie rozmowy i warkot silnika tworzą przyjemny szum kołyszący Cię do snu. Nie przeszkadza Ci już ciężki oddech Pana z brzuszkiem, ani strach przed bliskim spotkaniem z nim przy wysiadaniu, zaczynasz więc myśleć, zaczynasz marzyć, bo chociaż obecna ciałem, duchem jesteś w krainie mlekiem i miodem płynącej. Jak nazywałaby się Twoja kraina? Gdzie by była i jaką nosiłaby nazwę? Jeśli jesteś sama w pokoju, możesz nawet pobujać się w rytm ciągnącego się autobusu, wbić wzrok w podłogę, a zobaczysz jak szybko Twoje myśli teleportują Cię do innego, lepszego świata. Jest łatwiej prawda? :)

Nie lubię dzielić się z obcymi ludźmi swoimi marzeniami, bo zawsze boję się, że poznają wtedy moje słabe strony, a na świecie nie brakuje tych, którzy potrafią szybko wykorzystać przyswojone informacje przeciwko innym. Z resztą nie raz już tak było. Wam jednak w tajemnicy- na ucho, mogę powiedzieć, że chciałabym mieć swój dom. Oczywiście nie mam tu na myśli budynku z trzema pokojami i luksusową łazienką, oraz placem zabaw dla dzieci. Mówię o miejscu na ziemi. Moim własnym, w którym czułabym, że jestem u siebie, bezpieczna i szczęśliwa. Tutaj gdzie mieszkam różnie się o nas mówi. Dla niektórych jesteśmy pasożytami, dla innych darmozjadami czyhającymi na darmowe zasiłki, a dla tych z kraju jedyne na co nas stać to McDonald czy zmywak. Mieszkam sześć lat w Anglii, znam mnóstwo Polaków i żaden z nich nigdy nie pracował, ani obecnie nie pracuje w tych miejscach. A co więcej mam znajomych kierowników i menadżerów, którzy zarządzają wielkimi firmami i każdego dnia wspinają się jeszcze wyżej. Moje gadanie jednak nikogo nie przekona, bo zazdrośnikom łatwiej jest myśleć, że się tu upadlamy i jesteśmy śmieciami nadającymi się tylko do wycierania podłóg bogatym Anglikom.

Moje wrodzone malkontenctwo sprawiło, że zeszłam na inne tory i odbiegłam od tematu, o którym dziś miałam prawić. Za każdym razem już miesiąc przed wylotem do Polski odliczam dni i skreślam każdy grubym, czerwonym markerem, żeby tylko wyraźnie było widać, że już jest o jeden dzień bliżej. I choć loty do najprzyjemniejszych doświadczeń nie należą, bo nasi rodacy posiadając gruby plik funtów w kieszeni zapominają o dobrych manierach i mają pretensję do samych linii lotniczych, iż istnieje zasada by rodzice z dziećmi wchodzili pierwsi. Za każdym razem wśród tłumu znajdzie się śmiałek głośno krzyczący: gdzie ta baba się pcha i dlaczego wchodzi pierwsza, mimo iż on jest wyluzowanym młodym chłopakiem, który właśnie dorwał pierwszy w życiu, nowy markowy dres, a ta biedna kobieta to matka z dwójką niecierpliwych dzieci i naręczem ciężkich toreb na ramieniu. 

Po wszystkich nieprzyjemnych doświadczeniach lądujesz w końcu, czujesz to inne powietrze, takie świeższe, prawdziwe, takie przypominające łąki po których biegałaś mając osiem lat i już wiesz, że tak smakuje szczęście. Spotkanie z rodzicami za każdym razem kończy się wzruszeniem, a Ty nie wiesz czy śmiać się, że w końcu są z Tobą, czy płakać, bo widzisz po nich upływający nieubłaganie czas. Kiedy kładziesz się w swoim przypominającym dzieciństwo pokoju, nie myślisz o tym młodym, aroganckim chłopaku w dresie i nie myślisz nawet, że w końcu jesteś w domu. Pierwszy raz zasypiasz bez wyrzutów sumienia, że gdzieś tam daleko, pod ciepłą kołdrą kładą się również Twoi rodzice, a Ty każdego dnia tutaj tracisz cenne minuty i godziny ich życia, których już nikt, nigdy Ci nie zwróci. 

Przed wyjazdem miałaś znajomych, miałaś przyjaźnie i gdy chciałaś wyjść na piwo to wiedziałaś do kogo dzwonić. Teraz nawet sąsiadka odwraca wzrok, gdy Cię widzi i udaje, że te kilka miesięcy za granicą i nowa fryzura zrobiły z Ciebie osobę nie do poznania. Znajomi czy nawet rodzina, nie patrzą Ci w oczy, przechodzą obojętnie, bo boją się, że mogą usłyszeć od Ciebie, iż masz lepiej, jesteś bogata i mieszkasz w wilii z basenem, a oni raczej nie mają się czym chwalić. A Ty chcesz tylko powiedzieć cześć, zapytać o córkę, którą tak dumnie chwalą się na Facebooku i powspominać dawne czasy. Tak naprawdę oni wcale nie wiedzą, że to Ty zazdrościsz im bardziej. Zazdrościsz czegoś, co nie jest możliwe do zdobycia. Pragniesz ziemi po której stąpają, powietrza którym oddychają i ludzi, którymi się otaczają. Pragniesz patrzeć na mamę, która miesza zupę lub na tatę zbierającego grzyby w pobliskim, pachnącym dzieciństwem lesie. 

Nie mam miejsca na ziemi. Mam dwa domy i nie należę do żadnego z nich. W każdym jestem szczęśliwa tylko przez pierwszy tydzień, a później już chciałabym wracać do drugiego. W jednym czuję się jak gość, a w drugim jak intruz. Mam za granicą swój dom, a jednak nie czuję się jak u siebie i wszyscy Ci, którzy nie lubią mnie tylko za to, że nie jestem stąd, na pewno postarają się by regularnie mi o tym przypominać. W Polsce natomiast jestem tą, która się wyżarła i z nikim nie gada, a tak naprawdę sami omijają mnie szerokim łukiem, tak jakby mój wzrok co najmniej parzył. 

Czy mam pretensje do Was? Czy mam pretensje do świata? Nie. Mam pretensje do Państwa, które nie pozwala normalnej, polskiej rodzinie żyć na poziomie godnym człowieka. Nie pomaga się uczniom, nie pomaga się rodzinom, niepełnosprawnym czy samotnym matkom. Najwięcej mają oszuści i kanciarze od rana do wieczora babrający się w podejrzanych sprawach. Czasami nie dziwię się, że tyle w nas jadu i złości, bo jak być normalnym w otoczeniu takiej niesprawiedliwości? Gdy patrzysz na smutne oczy dziecka, które nie potrafi jeszcze zrozumieć dlaczego nie chcesz kupić mu zabawki, o której od tygodnia mówi cała szkoła. Gdy kłócisz się z mężem, bo znowu nie zapłacił rachunków. Gdy rozwalają się rodziny, związki, relacje. Gdzie dziecko jest z dala od matki, a wnuczkowie od dziadków. Nie znam się na polityce, nie znam się na zarządzaniu państwem, ale wiem jak to jest tęsknić siedząc samotnie w ciemnym pokoju i słuchając wybijających smutny rytm kropel deszczu, padającego od tygodnia. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała swój dom i swoje miejsce na ziemi...

A Ty o czym marzysz?

środa, 16 marca 2016

Baby gadają… czyli rzecz o piękności na korytarzu i kobiecej klęsce


Piękność. Po kawałku naszego współdzielonego z Rangersami korytarza łazi piękność. Prawdziwa. Łazi tu, jakby nie mogła gdzie indziej. W dyrekcji, albo najlepiej w innym mieście, albo kraju. Tak – niech łazi w innym kraju. Bo my tu, proszę państwa, piękności nie potrzebujemy. Nie na naszym korytarzu przeciętniaków. A ta.... Wysoka, szczupła, zgrabna. Porusza się krokiem modelki, błyska białymi zębami, mruży lekko skośne oko. Nawet gest, którym odgarnia włosy jest zachwycający. Mężczyźni ślinią się na jej widok, jak wygłodniałe psy, kobiety... Nie ślinią się. Plują. Jadem głównie.
Malkontentka mijała ją w pracy na korytarzu przeciętniaków, którego była mobilnym ale przynależnym elementem. Niekiedy spotykały się w toalecie, najczęściej – na parkingu, gdzie spod oka - usiłując ukryć zawiść wyciekającą z prawego kącika ust - przyglądała się, jak wsiada do srebrnego audi, unosząc z wdziękiem smukłą nogę, obutą w wiotką szpilkę. Cóż… Klnąc szpetnie i pociągając nosem Malkontentka w poczuciu kobiecej klęski ładowała swe cielsko plus nogę odzianą w z pewnością nie-czarowny-pantofelek do z lekka archiwalnego pojazdu, którego jedyną zaletą był fakt, ze jeszcze jeździł…
Poczucie kobiecej klęski towarzyszyło Malkontentce przy każdym spotkaniu… ale chyba nie tylko Malkontentka tego doświadczała …
Baby o korytarzowej piękności gadały, co wiedziały, a czego nie wiedziały, to wymyśliły. A mieliły ozorami non stop.
Że przeszła tkanki ssanie, lifting twarzy i korektę nosa!
Że włosy ma sadzone, albo nawet peruczkę!
Że do niedawna zęby miała cztery i to kręcone cztery!!
Że dała – kolokwialnie rzecz ujmując - dupy prezesowi, bo kto by takiego matoła zatrudnił…
Poczucie kobiecej klęski… Straszliwa sprawa, budzi najniższe instynkta, prowadzi do grubych zbrodni… Rozkręca ozory, kwasi pot i skręca kiszki…
Malkontentka nie gadała, ale co tu kryć – słuchała tego, co docierało do jej izolatki za szybą i ochoczo gdzieś w duchu potakiwała. Gryzło ją w tyłek poczucie kobiecej klęski. Smutny światek zakompleksionej dziewczyny potrafi wygenerować brzydkie smrodki. A wyziewy bywają trujące… Zwłaszcza dla ziejących. Tak czy owak plotki nie sprawiły, że opluwana nimi Ta, o której baby gadały zmieniła się w kupę łajna. Kwitła sobie spokojnie, psując krew babom, które gadały…

Któregoś dnia przewrotny los wsadził Malkontentkę i Tę, o której baby gadały do jednego służbowego land rovera i wywiózł w dzikie ostępy. Zaprawdę powiadam wam, że nic tak nie łączy, jak worek soli przeznaczony do wspólnego spożycia, albo tydzień w głuszy.

Pozory mylą, plotki zaciemniają obraz rzeczywistości. Każde takie doświadczenie pokazuje jak bardzo jesteśmy podatni na manipulacje, jak bardzo nie potrafimy pogodzić się z tym, że ktoś tam chociaż skrawkiem nosa wystaje poza ramy, że jest lepszy, ładniejszy, mądrzejszy. Och, jak bardzo tkwi w nas potrzeba ściągnięcia takiego dziwaka do parteru, a jeszcze lepiej – wkopania w dół.

Malkontentka posypała głowę popiołem. Pierwszy raz wówczas, gdy roześmiana Ta, o której baby gadały potrząsając malkontencką łapą wyraziła wielki entuzjazm, co do wspólnej wyprawy, oświadczając ni mniej ni więcej:
Dawno chciałam cię poznać, wyróżniasz się bardzo (podejrzliwe spojrzenie Malkontentki – jak kurnia wyróżniam?), masz takie niesamowite oczy (że co – dziwne znaczy?) i tak ciepło patrzysz na ludzi (pełen paniki zawstydzony wzrok Malkontentki), ale niezręcznie było mi tam do was za szybę wejść, a przecież w kibelku nie będę cię zaczepiać. Tak bardzo się cieszę…
Na papierze brzmi infantylnie, w rzeczywistości było szczere, ciepłe, serdeczne…

Na boginie… I tak to można ugryźć się we własny ogon. Więc bądźcie ostrożni. Słowa kłamią, zmysły mamią, a egoizm niszczy. Malkontentka wyzbyła się kawałeczka prostackiej zawiści (no maleńkiej części) a pozyskała świetną kumpelę ((plus z tuzin bab, które teraz i o niej gadają). Jednakże mądrzy ludzie w tym właśnie celu mają rozum, żeby się nim posługiwać w podobnie skomplikowanych przypadkach. (Bułhakow) czego Malkontentce z tego miejsca serdecznie życzę.

poniedziałek, 14 marca 2016

Życie pod kloszem, czyli którą psychuszkę wybieracie...


Prawdziwe życie toczy się gdzieś poza blogiem. I ostatnio toczy się wyjątkowo gównianie. Nie udaje się, wymyka spod kontroli, a poranki zastają mnie - oślizgłego ślimaka zatrzaśniętego w skorupie - bladą i niewyspaną, nerwowo wsłuchującą się w odgłosy domu. Sylwia Plath ze swoją zjechaną psychą i jej literacką emanacją - Szklanym kloszem, zapewne świetnie mogłaby się wpisać w mój klimat ślimaka... Mogłaby - gdybym nie była dekadencko zblazowana...
Gdybym nie była dekadencko zblazowana, potrafiłabym nawet zachłysnąć się arcydziełem. 
Gdybym nie była dekadencko zblazowana, potrafiłabym zapewne ugrać na tej lekturze coś dla siebie. 
No, ale jestem i koniec. 
Koniec i bomba. 
Możliwe, że brak powalającego "ach" wynika z mojej ignorancji, możliwe że gdzieś - coś się we mnie rozjechało. Wszystko możliwe.

...wracając do tematu - słynny Szklany klosz przeczytałam dwa razy. Pierwszy - byłam zbyt smarkata i okres czarnej młodości z jego ściskającym kiszki weltschmerzem, majaczył jeszcze gdzieś przede mną. Drugi - stanowczo zbyt stara, odkryłam już bowiem, że w życiu zdecydowanie najważniejsze jest życie, a etap frustracji wynikającej z aktu istnienia był częściowo za mną. Częściowo, bo z natury wszechrzeczy jestem istotą nienormalną - demony regularnie i skutecznie nadgryzają moja psychę. Jednak w przerwach miedzy czarną dupą, kocham napawać się dniem. I to jest fajne. A Szklany klosz, pomimo że teoretycznie powinien współgrać z taką poprzestawianą głową, jawi mi się raczej jako opowieść dla niepokornych, stojących "przed", niż litera ostateczna. Jest to jednak pozycja niebanalna, nieopowiadalna i już przez to - godna uwagi. Kręgi autorytarnych pro-fe-sjo-na-lis-tów okrzyknęły ją kultową - książka obrosła legendą, ponieważ autorka po jej spłodzeniu, zakończyła swój pobyt na tej planecie, wkładając głowę do piekarnika. Drżę z przestrachu, że ten właśnie desperacki akt zagwarantował jej stempelek kultowości, zwłaszcza wśród weltschmerzowskiej młodzieży. No ale jakby nie patrzeć, coś w tym tkwi - ot takie dopełnienie, kropeczka nad i... Nie należy też lekceważyć bardziej doczesnego faktu - BBC wpisało Szklany klosz na listę 100 książek które wypada przeczytać przed śmiercią, bo potem może być za późno. Ale to już kwestia wiary i planów na spędzanie czasu w trakcie ewentualnej egzystencji "po". Nie wdając się jednak w rozważania godne tego barana Ebena Alexandra zerknijcie do dorobku Sylwii Plath. Może wstrzelicie się w Szklany klosz, może utonięcie w jej poezji. Tak czy owak, nie bierzcie przykładu z autorki, nawet jeśli tkwicie w czarnej dupie. Książkę warto przeczytać, bez nadmuchanych oczekiwań, przynajmniej po to, by wyrobić sobie własną opinię - o ile uda wam się ją dorwać, bo to kłopotliwe. Ja jestem nieobiektywna i stronnicza - jednak bliżej mi do McMurphy'ego a nawet wodza Bromdena, zatem mentalnie pozostaję w innej psychuszce.

środa, 2 marca 2016

Wycieczka – ucieczka

Kapitan Louis Renault: I co, u licha, przywiodło cię tutaj?
Rick Blaine: Zdrowie. Przyjechałem do Casablanki do wód.
Kapitan Louis Renault: Do wód? Jakich wód? Przecież jesteśmy na pustyni.
Rick Blaine: Wprowadzono mnie w błąd.

Mnie poniekąd też. A skoro zostałam podstępnie wmanewrowana, nie poczuwam się ani do lokalnego patriotyzmu, ani nieustannego tkwienia w mojej prowincjonalnej Casablance. Uciekam stąd tak często, jak tylko się da. Chociaż na chwilkę – byle tylko zaczerpnąć świeżego powietrza, byle odetchnąć inną atmosferą, byle zrzucić z przygarbionych pleców ciężar tego miejsca, wyraz smutnych twarzy, widok zza okna… Tu mnie rzucił los, ale to nie jest moje miejsce. To jest tylko moje zafajdane więzienie – z trucizną zamiast tlenu i kulą u nogi. 
Ale dziś uciekam. Chociaż na trzy dni. Byle dalej. Tam za bramą już jest pięknie. Pędzę – jak mawiał poeta: Doznać gór – objawienia planety na ziemi.