środa, 30 września 2015

Zawieszam bloga na gałęzi

Doprawdy. Jestem zarzucana mailami dziwnej treści. Gall Anonim uprzejmie informuje, że ktos gdzieś - nie wiem gdzie - a zwłaszcza po kiego korzysta z mojego pomysłu na bloga. I kreuje cos w podobie. Na zdrowie! Generalnie jestem spokojna, generalnie mam to w pięcie ale... Informuję, że wysyłanie do mnie maili donosicielskich treści nawet najbardziej sensacyjnej wkurza mnie niemożebnie i mija się z celem zamierzonym. Rozpierduchy robić nie będę. Jestem na skraju swiata i nawet tu mam łagodny charakter pomimo prób wprowadzenia mnie w stan podwyższonej jadowitości. W związku z powyższym dla dobra własnego i publicznego zawieszam bloga. Niech sobie powisi. Może sytuacja go przewietrzy. Buziaki z zesłania.

piątek, 25 września 2015

Dzikie odmęty czyli tydzień w karcerze

- Dziś w nocy zwijam cały interes i w końcu wyjeżdżam z Casablanki.
- Komu dałeś łapówkę za wizę? Renaultowi czy sobie?
- Sobie. Miałem rozsądniejszą cenę

W mojej prowincjonalnej Casablance, niczym w baśni albo Leśnej Górze, żyją sami uczciwi albo pozbawieni magicznej mocy sprawczej. Łapówka sprawy nie załatwi. Zatem - na pociechę - wręczyłam ją Malkontentce a ona nabyła dla mnie portki. Wścieknięta, ale za to z tyłkiem upchniętym w łapówce, wyruszam zgodnie z agendą na delegację tygodniową. W niemalże opustoszałe odmęty. Pełne dzikiej zwierzyny. Gdzieniegdzie ponoć i groźni tubylcy się trafiają…. Posty będę pisała gęsim piórem przy pochodni, słuchając wycia wilków… ech… Odpocznijcie dobrzy ludzie ode mnie przez kilka dni, ale ostrzegam – powrócę – nie dam się zeżreć nikomu i niczemu. Powrócę… zapewne podwójnie wścieknięta, z wyszczerzonymi kłami i pianą na pysku.

Jutro sobota z mordą pijaną więc pijcie i biesiadujcie a ja pakuję kufer i wskakuję na Pegaza.

czwartek, 24 września 2015

Kultura prostacka po raz kolejny, czyli „a to się Jana zadziwiła…”

Prosiaczek był zdania, że po to, aby chodzić do rozmaitych osób, trzeba znaleźć jakiś Powód (...).
— Będziemy chodzić z tego powodu, że dziś jest Czwartek — powiedział — Będziemy chodzić i życzyć każdemu Bardzo Szczęśliwego Czwartku. Chodźmy, Prosiaczku.
(Alan Alexander Milne)
I takie właśnie życzenia są wszystkim konieczne, albowiem dziś kolejny czwartek z kulturą prostacką… czyli trzecia odsłona naszej beznadziejnej historii… i chyba damy już temu spokój, bo jakoś nie posmakowało.
Zapraszam.

Teraz…
Jana bezradnie spojrzała na Różową.
- No to ja się będę zbierała. Wstała.
- A co pani właściwie od niej chciała – Różowa skinęła głową w stronę wciąż zawodzącej Janiny.
- Nic takiego. A może wszystko. Nie wiem. Chciałam zapytać o sprawy z przeszłości. Znalazłam kilka zdjęć w szufladzie mamy.
- Jakiej mamy?
- No Niny. Jestem jej córką.
Staruszka na łóżku nagle zaniechała swoich jęków i wymieniła spojrzenia z Różową.
- Jesteś córką Niny? Różowa stała się bezpośrednia - to Nina dała ci ten adres? Wzięła się pod boki i z uwagą przyglądała się Janie.
- Nie, był w papierach.
- Jakich papierach? – tym razem głos z łóżka brzmiał zupełnie przytomnie.
- No tych, które znalazłam w szufladzie. Jana poprawiła torbę i skierowała się do drzwi.
- Ej, ty mała. - Nie zatrzymała się - Jana poczekaj.
Jana odwróciła się. Staruszka na łóżku nie wyglądała już na obłąkaną. Patrzyła zupełnie trzeźwo.
- Choć tu i usiądź. Chyba musimy porozmawiać. Poprawiła się na łóżku i dała znak Różowej. Ta podniosła nieco poduszki. Jana poczuła jak zalewa ją fala gorąca. Te wstrętne baby zorganizowały tu jakieś przedstawienie. Zrobiły z niej idiotkę.
- Dobrze się panie bawicie? - wysyczała – może to jest zabawne, ale nie przyjechałam tu oglądać komedii.
- Poczekaj – Janina mocnym głosem osadziła Janę na miejscu - czemu się wściekasz, skoro nic nie rozumiesz. Zrozumiesz, to dokonasz wyboru. Siadaj.
- Uchuu, gdzie ja to widziałam – mlasnęła Różowa pociągając dyskretnie z piersiówki. W niej przynajmniej nie zaszła żadna zmiana – wyglądała dokładnie na osobę, którą była. A może i nie – zastanawiała się Jana – Brr - wstrząsnęła się I podążyła w stronę łóżka. Janina przyglądała się jej z uwagą.
- Więc masz na imię Janina? – uśmiechnęła się krzywo
- No Jana właściwie.
- Yhmm… też nie lubię tego imienia. Kiedyś nikt mnie tak nie nazywał. Byłam próżna – Janina uśmiechnęła się przepraszająco - odziedziczyłam to imię po ciotce. Ojciec ją szanował, ale była tak strasznie brzydka, że… staruszka popatrzyła w okno. Teraz dopiero Jana dostrzegła ślady urody na pomarszczonej twarzy. Piękne oczy, kędzierzawe włosy, dumny podbródek… wszystko pokryte gęstą siatką patyny, zniszczone przez czas i prawdopodobnie tryb życia, utopione w tłuszczu, rozmazane, bezpowrotnie utracone… Janina ocknęła się. - Dobrze. To młoda damo pokaż mi, co tam znalazłaś. Być może będę potrafiła ci pomóc. Jana wyjęła z torby plik dokumentów. Podała staruszce akt urodzenia.
- Janina Machnicka urodzona 11 marca 1945, ojciec nieznany. – wyrecytowała z pamięci – tu chyba jest jakaś pomyłka. Janina spojrzała na akt. – Nie, nie ma.
- Jak to? Pani nazywa się Janina Machnicka, tylko – nie to, że pani źle wygląda, ale data.. staruszka buchnęła skrzekliwym śmiechem.
- Oj dziecko. Wyglądam źle. Nie urazisz mnie. Już nie. Ciężko na taki wygląd pracowałam - teraz i Różowa dołączyła się do rechotu - i owszem, nazywam się Janina Machnicka, ale nie urodziłam się 11 marca 1945.
- Czyli pomyłka w dacie.
- Nie. Akt jest poprawny. Po prostu nie jest mój. - Janina spojrzała na Janę z uwagą, jakby czegoś oczekując. - No pokaż, co jeszcze masz. Pobieżnie przeglądała listy. Bardziej interesowały ją fotografie. Zatrzymała się przy zdjęciu dziewczyny w kapeluszu. Janie zrobiło się gorąco! To przecież ona! Niewiarygodne, ale jednak! Janina odłożyła zdjęcie z westchnieniem i nagle zbladła chwytając się za serce.
- Co się dzieje? Źle się pani czuje? Jana złapała starszą kobietę za rękę.. ta zdecydowanie ją uwolniła i łapczywie chwyciła pożółkłą i nieco sfatygowaną fotografię przedstawiającą młodego esesmana. Nagle zaniosła się gwałtownym szlochem. Różowa niczym duch pojawiła się przy łóżku.
- Coś jej zrobiła? Ciii - już dobrze, nie płacz, przytulała staruszkę poklepując ją uspokajająco po głowie. - Po coś tu przylazła. Idź już.
Jana była wstrząśnięta. Czuła się okropnie.
- Nic nie zrobiłam – wyjąkała przy wtórze szlochu Janiny. Szybko zaczęła zbierać swoje dokumenty. Podniosła zdjęcie, które wypadło z jej otwartej dłoni. Młody mężczyzna zamrożony w czasie uśmiechał się radośnie. Jana zrozumiała. Przynosząc tu te zdjęcia przywołała wojenną traumę, dobiła starą, umierająca kobietę.
- Przepraszam, nie chciałam.
- Jak nie chciałaś, to po co to pokazujesz – syknęła Różowa.
- Nie wiedziałam..
- To trzeba było się dowiedzieć.
- No właśnie usiłuję – krzyknęła. Obie istoty skulone na łóżku przyjrzały się jej z uwagą.
- O co tu chodzi? Powiecie mi?
- Nie wiem, nic nie pamiętam - mruknęła Janina. Znów popatrzyła obłąkanym wzrokiem a z jej ust pociekła strużka śliny.
- Dość. Dość tych przedstawień - Jana ruszyła do wyjścia - więcej tu nie przyjdę.
- Jana – szepnęła Janina. Znów wyglądała normalnie. - Co za aktorka – pomyślała Jana trzęsąc się ze złości.
- Słucham?- warknęła.
- Możesz mi zostawić to zdjęcie?
- Które?
- Tego żołnierza.
- Ma pani na myśli tego hitlerowca? Po co? To zbrodniarz. Chce się pani zadręczać jego widokiem. Samobiczować?
- Nie mów tak! - krzyknęła Janina. Jana zatrzymała się. Spojrzała na Janinę. Coś wreszcie zaczynała rozumieć. Janina nie była ofiarą tego esesmana, Janina…
- Zostaw mi to zdjęcie.
- A niby, dlaczego?… chociaż w sumie, czemu nie. Ale zawrzyjmy układ. Ja pani zostawię tego tu gościa, mogę znaleźć inne fotki przystojnych hitlerowców, jeśli lubi pani mężczyzn w tych akurat mundurach, ale w zamian chce odpowiedzi na moje pytania. Czyj to akt urodzenia, co to za ludzie na zdjęciach i jaki ma to wszystko związek z moją matką?
Janina kiwnęła głową. – Dobrze, na ile mi pamięć pozwoli.
- Nie! Albo wszystko albo nic. Żadnej sklerozy ani ataków histerii i obłędu, bo wyjdę a Helmuta wrzucę do niszczarki.
Różowa zachichotała. Perspektywa Helmuta w niszczarce widać bardzo jej się spodobała.
- Dobrze. Uspokój się i nie kpij – syknęła Janina - I nie nazywaj go Helmutem!
- Bo co?
- Bo miał na imię Will i był twoim dziadkiem.


środa, 23 września 2015

Jak wkurzyć Malkontentkę...

Homo homini lupus est.
Nieprawda! Wilk to piękny, mądry i szlachetny zwierz! Nie moi Państwo, człowiek człowiekowi nie jest wilkiem, człowiek człowiekowi jest wszą! Nie dość, że obrzydliwą, to jeszcze pasożytującą i wysysającą wszystko, co najcenniejsze! Tfu! O tym, że życie, choć piękne, czasem bywa zasraniutkie zapewne każdy miał okazję nadupnie się przekonać. Malkontentka takoż, no ale teraz… Malkontentka jest zła. Zła, na wszystkich - ujmijmy to – frontach.

5 małych kroków do osiągnięcia etapu podwójnego rozjuszonego bawołu…. plus skrócony kurs uderzenia ostatecznego
Poradnik dla kadry zarządzającej
Wstępne przygotowanie gruntu
  1. Weź osobę nastawioną do życia cynicznie acz raczej przyjaźnie. 
  2. Zmuś ją do codziennego wstawania bladym świtem, czy też - inaczej rzecz ujmując - głęboką nocą. Do miejsca wykonywania pracy zarobkowej musi być odpowiednio daleko, a wszelkiej maści opóźnienia, dajmy na to 25 sekund (ach te boskie czytniki na wrotach to hell), mają być bardzo źle widziane i surowo karane.
  3. Spraw, aby twój pracowy niewolnik panicznie bał się zachorować i wpaść w stan biedronki – czyli ledwo rączką, ledwo nóżką, co wiązałoby się - nie daj bogini - z koniecznością udania się po pomoc medyczną i otrzymania – powiedzmy tygodniowego - zwolnienia lekarskiego. Aby osiągnąć taki stan wystarczy: wykpiwać głośno chorych wraz z ich – psia mać - chorobami, rzucać głupie uwagi na temat symulantów, naśladować chromych, lżyć niepełnosprawnych, okazywać wyraźne niezadowolenie, gdy chory pracownik dostarczy kwit, że właśnie oderwało mu nogę z połową dupy i zapytywać cynicznie, czy doprawdy aż pięciu dni potrzeba na odrośnięcie oderwanych kawałków obywatela. Uwaga – nie dotyczy to oczywiście osoby wykpiwającej czyli zarządzającej całym tym bajzlem na kółkach – w tym przypadku kilkutygodniowa rekonwalescencja w wypadku kataru jest konieczna.
  4. Zarzuć pracownika obowiązkami zawodowymi, których wykonanie wymaga nieustannego skupienia a ich ilość wystarczyłaby na obdzielenie trzech, mocnych głowami, osobników – dobrze by było gdyby co najmniej połowa z nich (obowiązków, nie tych z mocnymi głowami), wiązała się z odpowiedzialnością karną w przypadku zagubienia, błędnego zinterpretowania itd. – przez odpowiedzialność karną rozumiemy tu kilkuletni pobyt w zakładzie zamkniętym popularnie zwanym pierdlem.
  5. Wytwórz w miejscu zarobkowania atmosferę ustawicznego strachu, podenerwowania. Dobrze, jeśli uda ci się sprytnie skłócić pracowników. Idealny stan osiągamy wówczas, gdy pracownik wstając rano, na myśl o udaniu się do pracy, odczuwa lekki ból brzucha lub/i ewentualnie mdłości. Szczyt doskonałości – gdy od świtu z nerwów rzyga w muszlę klozetową.
Etap właściwy czyli jak zadać cios ostateczny

  1. Weź odpowiednio zmiętego pracownika – patrz wstępne przygotowanie gruntu.
  2. Oznajmij mu – koniecznie dwa dni przed planowaną „godziną W” – że:
  • Zostaje oddelegowany na tydzień
  • Meta oddelegowania znajduje się 500 km od miejsca startu – przy czym jest to głębokie zapupie
  • Nieistotnym a wręcz pożądanym jest, jeśli pracownik:
  1. Jest chory, źle się czuje i przychodzi do pracy, bo musi skończyć zadanie i jako istota odpowiedzialna nie chce wsadzać nikogo w obfajdane gacie, tylko – na zgubę własną – postanowił je wyprać samodzielnie.
  2. Jest posiadaczem małego dzieciaczka, z którym nie chce być chwilowo w oddaleniu, zwłaszcza że rozpoczęło nowy - przedszkolny etap w życiu, a co za dużo to nie zdrowo – jeden szok na kwartał dla osobniczka w wieku tuż-po-siusiumajtkowym - wystarczy
  3. Ma opłaconą zaliczkę w pensjonacie – ot drobna uroczystość miała być świętowana poza domem, w nieco bardziej wyjątkowej atmosferze i nie chodziło bynajmniej o biesiady delegacyjne.
Miej to wszystko w pięcie. Uprzyj się. Pomimo że w delegacje może pojechać kilka innych - chętnych - osób, wybierz konkretnie tę, której totalnie nie pasuje. Bądź świnią. Może dostaniesz nowe koryto… bo jak to było…? Daj człowiekowi koryto, a momentalnie zamieni się w świnię (A.Majewski)







wtorek, 22 września 2015

O nagrodzie Entliczka słów kilka, czyli WYNIKI ROZDANIA!

Czasem łatwiej przyznać nagrodę niż rację. (S.J.Lec)
Dlatego dziś skoncentrujemy się wyłącznie na przyznawaniu nagród….

Oczywiście zgodnie z prawem zwyczajowym i stanowionym sam akt losowania Zwycięzcy poprzedziła skomplikowana procedura przygotowawcza.

Losy zostały wypisane. Rękodzieło w czystej, nieskalanej formie! Papier niestety nie był ręcznie czerpany…

Po dobudzeniu pana Heńka, zebrała się, znana już Wam dobrze, Komisja Kontroli Gier i Zakładów.


Vizer nie tylko czuwa nad prawidłowym przebiegiem losowania, ale również wciela się w pracownika ochrony – leży czujnie w progu… i konia z rzędem temu, kto dałby radę przepchnąć drzwi, które sprytnie blokuje swoją uroczą postacią.


Maszyna losująca jest gotowa!




Brodata sierotka zanurza swoją łapkę... I...






Mamy TO
Oto nasza ZWYCIĘŻCZYNI!

Tu fanfary i śpiewy zachwyconej dziatwy!

Kochana Laureatko. Proszę o kontakt w ciągu trzech dni! Koniecznie! Jeśli tego nie uczynisz w wymaganym regulaminem terminie, zmuszona będę powtórzyć całą operację. A nie chcemy przecież tego! Uwierz, że zebranie pełnego składu komisji Kontroli Gier i Zakładów jest bardzo frustrujące for all…. i nastręcza wiele kłopotu.
Tyle o głównym Laureacie. Teraz obiecana nagroda dodatkowa, którą postanowiłam przyznać kierując się swoim widzimisię w obrzydliwie egoistyczny sposób.
Po głębokich rozważaniach, bólu serca i woreczka żółciowego postanowiłyśmy - ja, Franka i Malkontentka - jednogłośnie i bezdyskusyjnie przyznać nagrodę Entliczka….

interendo!

Dlaczego? Bo to Entliczek - a tak naprawdę - interendo obdarowała mnie cudnie, gdy mi się nie chciało chcieć, zmotywowała mailami, to chciałabym i ja - chociaż drobno...:)

Ale żeby było milej – będzie jeszcze jeden drobiazg – symboliczny- nadprogramowy i wędruje on w łapki...

Iness!
No tego zgłoszenia przeoczyć nie mogłam!
I jeszcze jeden....
Monga!
(za JUTRO!)
Ha! I właściwie to wcale nie jest koniec. 
Przyznałam jeszcze dwie tajne nagrody! Ale... Z przyczyn technicznych Laureatki powiadomię o tym na ich blogach za ... około dwa tygodnie. 
Zatem czytajcie komentarze i nie dziwcie się niczemu:)

Dziewczyny – piszcie adresy! I zróbcie to szybciorem, albowiem jadę na tydzień w delegację a chciałabym wysłać nagrody przed a nie po;)


Gratuluję! I dziękuję za wspólną zabawę!

poniedziałek, 21 września 2015

Jutro się wyda…

Jutro to najbardziej zajęty dzień roku.

Dlatego wrzucimy mu na plecy jeszcze troszkę więcej….i

….kochani JUTRO - jutro, jutro byle nie dziś… – jak mówią leniwi – ogłoszenie wyników naszego konkursu! Się już tu dzieje! Oj dzieje. I losy i maszyna i komisja konkursowa. Sierotka myje łapki….ech. Fotoreporter krąży, krąży... pan Henio przysypia, ochrona blokuje drzwi… Ale wszystko zobaczycie jutro!

Jutro…

Zapraszam!

Trochę magii, trochę chaosu, trochę życia czyli odlot literacki

Zapamiętaj [...] magia jest Chaosem, Nauką i Sztuką. Jest przekleństwem, błogosławieństwem i postępem. Wszystko zależy od tego, kto się magią posługuje, jak i w jakim celu. A magia jest wszędzie. Wszędzie wokół nas. Łatwo dostępna. Wystarczy wyciągnąć rękę. (A.Sapkowski)


Widzieć przyszłość, śnić na jawie, współistnieć z nieokiełznaną, wylewającą się zewsząd metafizyką - wciąż nieustannie i od nowa, wciąż, i wciąż. Przekleństwo i błogosławieństwo. 
Widzieć znaki, mieć zmysły zawieszone w pustej przestrzeni pomiędzy światami, między wymiarami, między dziś a jutro, między życiem a śmiercią. Przekleństwo i błogosławieństwo…. 
Wiedzieć… Przekleństwo.

Nie wiem, jak długo siedziałem na krześle patrząc przez okno na pustynię, ale w końcu dusza zaczęła powoli wypełniać ciało. Piękne… 
Zapraszam Was w podróż nadzwyczajną i niecodzienną. Zaiste uwierzcie, że wycieczka do głębin ludzkich jestestw zdarza się raz na tysiąc książek. Zapraszam Was do świata, który jakże dystyngowanie a zrazem zmysłonęcąco ukazała naszym oczom jedna z najciekawszych (najciekawsza zdecydowanie) współczesnych pisarek iberoamerykańskich. Dom duchów i Isabel Allende. Sprawa absolutnie wyjątkowa.
Oto Mężczyzna. Archetyp. Twardy, silny, ambitny. Realny. Samiec. Kocha, walczy, nienawidzi. Wszystko totalnie i absolutnie aż do mięsa. Surowego. 
Oto Kobiety. Niezwykłe. Niezależne, kruche, niezniszczalne. Tytaniczne kariatydy w polewie lukrowej, w przerwie dziergania koronek, utrzymujące Planetę w orbicie.
Oto związek. Przenikanie i współistnienie. Wojownik i łączniczka światów – tak bliscy i tak odlegli, poszarpani różnymi poziomami realności. Przeciwstawne byty upchnięte żartem losu w jedną miłość i jedną nienawiść, będącą jednocześnie niewymierną formą uwielbienia. Groźne!
Oto życie. Schwytane razem światy – ten realny, brutalny i bezwzględny bezwzględnością krwawych przemian politycznych Chile i ten mistyczny, metafizyczny, ulotny. 
Oto myśl… Czy magia może istnieć wśród krwi…? Ile może znieść człowiek? Gdzie są granice – życia, cierpienia, miłości… czy istnieją? 

Niezrozumiałe? Pozornie. To tylko magia. Chaos i Piękno. Gdy wrócicie z podróży wszystko będzie oczywiste.
Dlatego….
Zapraszam, wyruszcie w podróż. Będzie niezapomniana… Wyciągnijcie rękę…
Tylko ostrzegam – ta książka może zmienić życie, ta książka może zmienić widzenie świata, ta książka może zmienić Was! Jest niebezpieczna…Tylko Franka trzyma ją bez lęku... Porcelanowe lale nie boją się demonów...

piątek, 18 września 2015

Jak dostać zawału w trzy minuty, czyli rzecz antyerotyczna z domieszką sadyzmu.

Sport jest sublimacją popędu do przyglądania się i tendencji: sadystycznych, ekshibicjonistycznych, homoerotycznych i erotyki ruchowej. (S.Freud)

Ha - chociaż do wszelkich freudowskich porównań, zrównań i podejrzeń Malkontentka stosunek ma - delikatnie rzecz ujmując - lekceważący... (tak, taka z niej arogantka, ignorantka i cholera wie, co jeszcze), to tym razem pokornie wyjęczała - chapeau bas panie Freud... 

A cóż to się stało, że nasza krynica mądrości przyznała rację komukolwiek innemu poza własnym rozbuchanym JA...? To grubsza historia, dlatego cofnijmy się chwilkę w czasie. Otóż moi mili, jak już drzewiej wspominałam, Malkontentka dostała w darze pudełko Inspired by Ewa Chodakowska. Pani Ewa znana jest szerzej jako trenerka wszystkich Polek, wyjąwszy Malkontentkę rzecz jasna... i tu własnie opowieść się zadziergła... a to za sprawą zawartości boxa. W pudełku poza całą masą różnych gadżetów - w tym kontuzjogennej skakanki wytworzonej ze stalowej (tak!) linki - znajdowała się płyta TURBO WYZWANIE, czyli zestaw morderczych ćwiczeń, które należy wykonać wraz z piękną panią Ewa. Założenie jest takie, że osoba, która podjęła wyzwanie ma trenować motywując się nadzieją, że spod obleczonej tłuszczem sylwety hipopotama wynurzy się po miesiącu tej zabawy z ciałem gibkim i wspaniałym niczym kocica.

Malkontentka w pierwszym odruchu - rozglądając się nerwowo - płytę ukryła, żeby widokiem zgrabnej tygrysicy i zlepkiem groźnych słów "turbo" plus "wyzwanie" nie drażnić wrażliwych oczu, ale po głębszym zastanowieniu, wzbudziła w sobie pragnienie. A co... Nawet Malkontentka chciałaby wyglądać jak mega laseczka z fitnessklubu, ba - nawet nadmuchany lachon z holyłudu byłby do zaakceptowania...- tu w grę najwyraźniej wchodzi powoli, acz zdecydowanie freudowski element ekshibicjonizmu. Poczuwszy TO w głębi trzewi i wszędzie gdzie poczuć mogła, ubrawszy się stosownie do mającej zaistnieć sytuacji, wrzuciła płytę do odtwarzacza... - tu mamy, wzmiankowany w cytacie otwierającym, homoerotyzm. Komentująca to niebywałe wydarzenie, licznie zgromadzona w pokoju rodzina, została wyproszona sprzed telewizora... - tu akurat sprawa poza-freudowska, czyli bezczelność własna Malkontentki... i nasza bohaterka przystąpiła do akcji...

Już pierwsze trzy ćwiczenia rozgrzewki wskazywały, że będzie źle, ale ...
Ciężko dysząc Malkontentka przeszła do pierwszej tury wyzwania - dla niewtajemniczonych jest ich osiem... Czując przemożny ból w tchawicy, zawrót w głowie i serce w uszach udało jej się jedynkę - chwiejnie i niezbornie - dokończyć, po czym nowa gwiazda fit padła na kanapę... - freudowski element sadyzmu połączony - niestety - z totalnym brakiem erotyzmu ruchowego...Cała sprawa zakończyła się pól godziny temu... Leży nadal...
Być może to zawał...

O stanie zdrowia naszej bohaterki będę informować...

Sprawa dalszego treningu stoi pod wielkim znakiem zapytania... a z erotyzmu ruchowego chyba jednak nici, pozostańmy zatem w spokoju przy erotycznej, obfitej cielistości!

czwartek, 17 września 2015

Bo po co brać życie dosłownie czyli czwartek niepołapany

Dziś musi być czwartek. Nigdy nie mogłem się połapać, o co chodzi w czwartki. (Douglas Adams)
To tak jak ja… Nie mogę się połapać z tymi czwartkami. Podobnie mam z poniedziałkami, wtorkami, środami, a – i niedziele też bywają niepołapane... Zatem, żeby było jeszcze badziewniej – kolejny odcinek mojej pseudoopowieści… Dziś pojechałam Mniszkówną, ale inaczej tego kawałka nie rozkminię, bo jakkolwiek tandetnie by to nie brzmiało - życie bywa romantyczne! Starajcie się nie zwrócić z przecukrzenia - toż musiałam jakoś zagaić. Dalej będzie mięso i flaki;) a póki co... Zapraszam.

Bardziej niż wtedy…

Niteczka zatrzymała się przed lustrem w holu i poprawiła włosy wymykające się spod pozornie nienaruszalnej konstrukcji nowego kapelusza. Kapelusz wprawdzie uparcie zjeżdżał jej z głowy ale i tak oględziny wypadły korzystnie. Niteczka aprobująco uśmiechnęła się do swego odbicia i podbiegła do drzwi.
- A dokąd to? Długa i niemożliwie chuda postać w białym wykrochmalonym fartuchu pojawiła się nagle przed Niteczką.
Teresa. Niania o wyglądzie suchotnika i stalowych zasadach żandarma, miała niemiły zwyczaj pojawiać się w sposób nagły i zawsze wybierała na to najbardziej niewłaściwy moment.
Niteczka westchnęła.
- Nianiu kochana wychodzę na chwilkę.
- Już ja cię znam. Ojciec zaraz wróci, czasy niebezpieczne a ty się sama włóczysz po ulicach, jak nawet nie powiem kto. Dobrze wiem, co ci po głowie chodzi.
- Nianiu! - Niteczka aż parsknęła z oburzenia – Ty nic nie rozumiesz!
- Zapnij bluzkę. Jak ty wyglądasz dziewczyno. Rozumiem więcej niż myślisz…- niania wyraźnie kapitulowała – tylko wróć przed kolacją, bo...
Niteczka nie zamierzała się dowiadywać, co się wydarzy, jeśli nie wróci przed kolacją i szybko sfrunęła po schodach, zostawiając zirytowana nianię w połowie zdania. Nie mogła się spóźnić. Nie dziś.
Wybiegła w sam środek upalnego sierpniowego popołudnia. Przyjaźnie poklepała kamiennego lwa niestrudzenie strzegącego jej domu i skierowała się w stronę deptaka nazywanego przez mieszkańców, nie wiadomo z jakiej przyczyny, Alejami. Serce biło jej jak szalone.
Była taka młoda - kilka dni temu, w piękny letni dzień 1939 roku obchodziła hucznie swoje osiemnaste urodziny – i bezgranicznie zakochana. Biegła ulicą niczym niesforny dzieciak, którym, pomimo „dorosłej” sukienki i wyproszonego u ojca kosztownego kapelusza, wciąż była. Przed wejściem w Aleje przystanęła. Nie może przecież skakać, jak głupiutka smarkula - musi się uspokoić i zachowywać jak dystyngowana dama. Tego uczono ją całe życie. Wyrównała oddech, przywołała na twarz obojętny uśmiech i tak uzbrojona skierowała się w stronę deptaka. Jednak wszystkie zabiegi zdały się na nic, gdy z daleka ujrzała przechadzającego się nerwowo młodego mężczyznę. Wysoki szatyn, raz po raz spoglądał na zegarek, ani na chwile nie zaprzestając swojej wędrówki wokół obiektywnie mało interesującego klombu. Wilhelm - pomyślała – a serce podskoczyło jej do gardła. Młody człowiek zauważył ją w tej samej chwili, uśmiechnął się szeroko i szybkim krokiem ruszył w jej stronę.
- Niteczka - wyszeptał - przyszłaś. Dziękuję ci.
Zdenerwowana Niteczka podała mu nieśmiało dłoń, a on podniósł ją do ust. Iście polskim zwyczajem. Uśmiechnęła się leciutko. Wilhelm, wychowany w sztywnej niemieckiej regule, zawsze żartobliwie twierdził, że u Polaków ceni najbardziej dwie rzeczy - całowanie dam w dłoń i bigos. Może było to nieco pogardliwe w stosunku do narodu, z którym bądź co bądź obcował od dnia narodzin, ale dla Niteczki nie miało znaczenia. Dziś stała tu i patrzyła w oczy dawnego towarzysza zabaw, szczęśliwa i zakochana. Czy kiedykolwiek mogłaby przypuszczać, że to się wydarzy? Do niedawna widziała w nim tylko starszego brata - niestrudzonego w wymyślaniu nowych zabaw, ale pewnego dnia coś się zmieniło. Cudna naiwności młodych lat. Starsze pokolenie miało do ich szczenięcych figlów stosunek nieco bardziej pragmatyczny. Ojcowie od dawien dawna prowadzili wspólne interesy, a matki z rozrzewnieniem przypatrywały się bawiącym się w ogrodzie potomkom. - Kiedyś będzie z nich para - uśmiechały się na tę myśl, przypominając sobie własne młodzieńcze porywy serca. Ojcowie tez z sympatia patrzyli na rodzącą się między dziećmi więź. Połączenie niemieckiej fortuny hotelarskiej i polskich browarów było dla wszystkich unią nadzwyczaj intratną. Tymczasem młoda para, nieświadoma rodzicielskich planów, nadal przypatrywała się sobie przy klombie w Alejach.
- Chodź Niteczko - rzekł Will – chciałbym ci coś pokazać. Chwycili się za ręce i zapomniawszy o powadze, którą obydwoje przyrzekli zachowywać, niczym rozbrykane dzieci pobiegli razem ku rzece.













środa, 16 września 2015

Jak zostać chudą babą?

Nie znoszę chudych bab. Przecież cielesność nas w nich pociąga, ciepło, dotyk, a jak tu przytulić się do szkieletu?! Przepraszam, że tak mówię, ale współczesna kultura hodowli takich samych egzemplarzy to coś strasznego. Kobieta ma pierdolca, bo parę kilogramów więcej waży! To jest morderstwo na człowieku! Ludzie! Obsesja zdrowia i chudości! W Hamburgu poszedłem po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie kurwa stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy i myślę: gdzie ja jestem!? Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco grubym. Czułem się dyskryminowany. Poszedłem stamtąd. (A.Stasiuk)
Zgadzam się panie Stasiuk, zgadzam w całej rozciągłości.... zwłaszcza gdy nie mogę dopiąć portek, a pierś bujna wypływa mi z dekoltu lub rozlewam się na krześle siadając przed tv, by zdołować się cotygodniowym programem dla prawie - grubasów pod nazwą "klinika otyłości". Dziwne... ale to fiki - miki miast wpływać na mój mózg motywująco i zachęcać do cudów dietetycznych, pcha mnie - nachalnie wręcz - w kierunku lodówki.
Tak czy owak zgadzam się, zgadzam! Kobiety z ciałkiem - takie krwiste i prawdziwe - są przepiękniaste (o ile nie przekroczą pewnej tajemnej cyfry na wadze) ale ja już jestem tak cudna, że pragnę nieco swą urodę przytłumić panie Stasiuk i chcę schudnąć. Dawajcie mi tu kochani dobre diety - byle nie były skomplikowane i nie zmuszały do ganiania zbyt intensywnego po marketach, bo ten numer nie przejdzie:)
Jak zostać chudą babą? Wie ktoś?

wtorek, 15 września 2015

Się baba ubieliła czyli opowieść o tym, jak Malkontentka (została młynarzem?) puder kupiła

Baba pudrem się przytrze,
Wie, że baby są brzydsze,
Więc nie może wyjść na dwór tak sauté…
(J.Fedorowicz)
Jakby Malkontentce dedykowane…. Nic to. Nie każdemu bogini dała urodę. Niektórym padło na coś innego. Są wszak na tej planecie tacy, którym Matka Natura braki w wizerunku, hojnie wynagrodziła rozumem, a są też tacy – niestety, niestety - którzy dostali figę z makiem i kopa na drogę. Do tej ostatniej kategorii zalicza się nasza bohaterka, więc co tu się niebodze dziwić, że wciąż poszukuje specyfiku, eliksiru, tajemnego wywaru, który przesunąłby ją z grupy „jesuuuu” do grupy „szału nie ma, ale obleci”. Czy puder, który ostatnio obficie serwowała na swe oblicze, stał się motorkiem pozytywnej zmiany? Ano posłuchajcie o kolejnej kosmetycznej przygodzie Malkontentki.


Malkontentka, jak wieść gminna niesie, jest zagorzałą fanką kosmetyków koreańskich - o ile w jej przypadku można w ogóle używać słów „zagorzały” plus „fan” – szczególnie w zestawieniu… Do tego dysponuje umiejętnością czytania wpojoną jej gdzieś w epoce neolitu – czyt. pierwszych klasach szkoły podstawowej. Umiejętność ta, większości ludzi bywa przydatna i bardzo ułatwia życie – w przypadku naszej bohaterki jest inaczej… No jak już coś wyczyta o jakimś specjale upiększającym, odmładzającym, cuda robiącym, to zaprze się jak osioł i tak długo będzie jęczeć, marudzić i maltretować, że święty nie wytrzyma i kupi, żeby tylko się odczepiła… Ostatnio naczytała się o koreańskim pudrze marki Skin Food, który nazywa się ładnie Peach Sake, Silky Finish Powder. Języki obce są Malkontentce zapewne obce, ale na słowo food reaguje, podobnie jak mój pies na dźwięk otwieranej lodówki. Food, czyli żarcie, czyli jest dobrze…. nawet jeśli to skin food a może nawet zwłaszcza, że to skin food!
Malkontentka skuszona obietnicami – w tym gładką i porcelanową skórą – puder wyjęczała i nawet tłumaczenia, że pryszczata paszcza pod wpływem pudru nie zmieni się w porcelanową taflę, nic nie dały. Nie przyjmuje kobieta do wiadomości, że w jej przypadku to skin należałoby ewentualnie zmienić na inną, bo żaden food nie pomoże. No ale ok. Uparła się – ma. Niechaj się biedactwo raduje. A jakie wrażenia? No… patrząc tak obiektywnie, to porcelanowej, gładkiej tafli nie widać, efekt zmatowienia niewątpliwie zachodzi, bo „przed” pudrem Malkontentka błyszczy się niczym miedziany rondel – nic bardziej subtelnego jakoś nie przychodzi mi do głowy, gdy tak na nią podpatruję. Ale z uwagi na zbytnią ruchomość rzeczonej – czochra się pociera, przemieszcza – efekt matu jest krótkotrwały. Być może u osób spokojniejszych, będzie to lepiej funkcjonowało… Niestety pomimo zapewnień o transparentności specjału, tak do końca transparentny to on nie jest. Bieli i to znacznie. Malkontentka przesuwa mi się tu po chałupie niczym gruby duch, co jakoś zwielokrotnia moje przerażenie, ilekroć cichcem wysunie się zza winkla. Ta akurat cecha pudru może mieć fajne zastosowanie podczas przebieranek karnawałowych albo nawet w codziennej egzystencji, o ile ktoś lubi w stroju bielonej damy z epoki lub clownessy iść sobie do pracy – trzeba po prostu nałożyć kilka warstw pudru - przy pierwszej opcji wskazany byłby sztuczny pieprzyk tzw. muszka, przy drugiej czerwone rumieńce i przerysowane usta wymalowane szminką bądź plakatówką. Nie wiem, czy jest to wada czy zaleta pudru – to już sprawa osobista - wedle potrzeb i pragnień indywidualnych…. Niepodlegającym jednak dyskusji plusem kosmetyku jest jego obłędny zapach…. Może za wiele puder nie czyni ale pachnie tak, że klękajcie narody. I zapach nie wietrzeje! Dla samej przyjemności wąchania chyba już warto go sobie mieć.
Generalnie nie można na tym produkcie ostrzyć zbytnio kłów – ale czy kupiłabym Malkontentce kolejny? Wątpię. Po pierwsze jeden prawdopodobnie starczy na życie i to całkiem długie życie, bo jest diablo wydajny. A po drugie…jakoś tak. Chyba nie… nie wiem, nie wiem.

poniedziałek, 14 września 2015

Bo ktoś woła, czyli słów kilka o lekturze obowiązującej!


Oto są sprawy najprostsze.
I nic
ponad Tatrami.

(Jalu Kurek)

Tak… nic ponad Tatrami… Kto zakosztował wie…
Nie ma słów, by TO opisać. Nie ma słów, by opowiedzieć, co się czuje, stojąc z nosem wzniesionym w chmury, u podnóża wbitej w niebo skały. To niezwykły moment; magiczna chwila, w której każdym nerwem można odebrać potęgę, poczuć naturę - w głowie i małym palcu lewej stopy... W sobie. Totalnie odjechane... Aż ciary idą… Tak… kto zakosztował wie i nie zapomni, będzie chciał jeszcze i jeszcze i wciąż. Coraz dalej, coraz wyżej, coraz bardziej ryzykownie!
STOP!
Ryzyko! Ryzyko jest nieodłącznie wpisane w ten malowniczy w swym dramatyzmie krajobraz, podobnie jak miłość i zachwyt, ale ryzyko kochani jest zabawą dla ludzi rozsądnych. W ryzyku trzeba być mędrcem, ażeby się całkowicie nie zatracić i załapać, gdzie zaczyna się granica, której przekroczyć nie wolno. Wołanie w górach Michała Jagiełły to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto zapragnie zakochać się w groźnych szczytach! Nie czyta się wcale łatwo, nie czyta się przyjemnie, ale czyta się zobowiązująco! Ta lektura zobowiązuje do myślenia. Rzecz o wypadkach, pisana przez wytrawnego taternika i ratownika górskiego. Bez ochów i achów, bez martyrologii i dmuchanego heroizowania… Herosów. Opowieść snuta z pasją, ale i pokorą. Historia o ludziach, którzy każdego dnia ryzykują własne życie, żeby jednego czy drugiego bałwana ściągnąć – w przenośni i dosłownie – na ziemię! No właśnie. Baran, który bez przygotowania, surowy niczym jajko tyle co wypadnięte z kurzej dupki, po spędzeniu całego roku za biurkiem i aktywności kończącej się na podnoszeniu widelca z tłustą strawą do otworu jadaczkowego wybiera się w klapkach na Orlą, szkodzi nie tylko sobie. Naraża współturystów a przede wszystkim tych, którzy na każde wołanie w górach odpowiedzą – nawet gdy woła taka durna jemioła…
Przeczytajcie. Warto.

Oto Tatry opętane mitologią.
Tu nie mają nic do roboty sprawy ludzkie.

(Jalu Kurek)

sobota, 12 września 2015

Ktoś o mnie pomyślał - ludzie są cudowni a ja rozpieszczona!



Gdy palec wskazuje niebo, tylko głupiec patrzy na palec.

Właśnie kochani - oto jestem w sytuacji z tym palcem... Dotychczas wpatrywałam się w niego, jak sroka w g... - gnat rzecz jasna. Albowiem głuptak ze mnie. A przecież jestem tak niemożebną fuksiarą. Pomimo zrytego beretu - mam dobre życie, obłędną i straszliwą w swym odlocie pracę, mam przyjaciół i wiecie... mam ludzi, którzy - ot tak bezinteresownie - wspierają, gdy bilans wypada na minus, a wystraszone urojenia walą mnie kamieniem w łeb... Najpierw Pati - interendo KLIK zmotywowała mnie ostro, ale jakże przyjemnie do akcji. A teraz... Cathy - z bloga U BABCI NA STRYCHU KLIK - fantastyczna dziewczyna, z którą połączyła mnie pocztowa karma;) - sprawiła mi niespodziankę! I wiecie... to cudne! Zrobiła mi niespodziankę bo zauważyła, że nie miałam ostatnio najmocniejszych chwil...!!!! Kurcze - Cathy jesteś niesamowita! Bardzo Ci dziękuję. Dziękuję też losowi, że udało mi się poznać takich wspaniałych ludzi. Moje serducho kąpie się w miodzie!
A... pewnie jesteście ciekawi co to za niespodzianka od Cathy... Ano paczucha z wytworami jej złotych łapek - Franka na focie prezentuje. W realu kolory są obłędne, a każdy specjał - umilacz kąpieli i szampon w kostce - tak pięknie zapakowany! Dodatkowo jest też tonik Tołpy i cała góra próbek - no wreszcie przetestuję tą słynną Baleę, o której wszędzie czytam a sprawdzić na własnej osobie okazji nie miałam.... Cathy - dziękuję!

piątek, 11 września 2015

Weltschmerz wieczorny...

Ofiary budzą nienawiść. (Jan Kott)

Obejrzałam właśnie obrady Sejmu... Retransmisja z dzisiejszego śpiącego poranka/radosnego południa/pijanego wieczoru...? Nie załapałam... To bez znaczenia...  Czasem świat bywa wstrętny. Wstydzę się. Przeraża mnie morze nienawiści, które chlusnęło na mnie z ekranu. Pewnie dlatego mam mokre oczy...

Blogowe trzewia czyli operacja trwa

- A co jeżeli, rzeczywistość tak naprawdę jest iluzją i nic nie istnieje?
- Cóż, w takim razie zdecydowanie przepłaciłem mój nowy dywan.

Taka fajna myśl świrusa naczelnego - W. Allena – dosadnie wyrażająca bezmiar smutku egzystencjalnego, poprzez zderzenie chłodnego racjonalizmu z przeczulonym mistycyzmem, towarzyszy mi od poranka. Jesiennego poranka. Zimno, deszczowo, mgła. A ja kocham jesień. Lubię kałuże, zimną mżawkę na twarzy, słoneczno-płaczliwy spacer po parku i kolorowe liście. Lubię pluchę i ten wszechogarniający smutek zamierającego na moment świata. I wcale, ale to wcale nie napawa mnie to melancholią…
- Malkontentka, podaj chusteczki, zamiast leżeć na kanapie jak zezwłok wraży…
…tak, tak żadnej melancholii…
Dziś będzie post o wszystkim i o niczym. Miałam wprawdzie zabrać głos w dyskusji o uchodźcach, ale… Nie mam ani sił, ani tym bardziej nastroju, by wypowiadać się na tematy społeczno-religijno-egzystencjalne. Nie mam chyba nawet takiego prawa, a przynajmniej upoważniona się nijak nie czuję, zamilknij zatem serce moje…

Jestem tak podekscytowany, że chyba umyje dzisiaj wszystkie zęby - …no właśnie …jestem podekscytowana – zęby umyte. Jestem podekscytowana, bo intensywnie zastanawiam się nad kształtami, w jakie ma się przyoblec blog. Masa już jest – teraz tylko rzeźba! Ha! Nie wiem… nie wiem… Mam z tym spory kłopot i liczę na jakąś podpowiedź z Waszej strony. Otóż moi mili zauważam z przestrachem niewąskim, że im więcej piszę, tym gorzej piszę… Tracę styl i poczucie humoru, myśli rozmywają się w bezkształtne plamy. Żadna Pallas Atena z mojej biednej głowy nie chce wyskoczyć. Zwoje się prostują. No wyraźnie odbieram jakieś zakłócenia na trasie mózg – wytwór… Dupka jednym słowem. Jest jeszcze coś, do czego przyznaję się ze wstydem ogromnym, a lico mi się czerwieni … Otóż recenzje kosmetyczne. Mam z nimi ostatnio kłopot. Nie chce mi się, nie umiem, nie mam cierpliwości ich pisać!...Wiem, że nigdy nie byłam szczególnie rozbuchana w tej dziedzinie, ale teraz to już kompletny zastój. Ba – mnie nawet zaczyna być ciężko czytać takie recenzje… Przyznaję to ze wstydem… Czytam z zainteresowaniem 10 – 12 recenzji… a potem ciężko, ciężej… no kolejna odsłona mydła, żelu pod prysznic… nie wiem, co się ze mną dzieje… Czy tylko ja tracę zainteresowanie przy tak wielkiej ilości opisów? Być może może pozwalam sobie na zbyt wiele, tak szczerze tu do Was przemawiając, ale… Jest opcja bardzo prawdopodobna, że nie nadaję się na blogerkę. Żywię jednak głęboką nadzieję, że to tylko chwilowe zawirowanie…. Póki co, pewnie recenzji kosmetycznych będzie nieco mniej… Zobaczymy, czy to się sprawdzi i jak się sprawdzi. Przy tej okazji, chciałam podziękować za wczorajsze komentarze - poważnie trochę głupio mi było ot tak z otwartą przyłbicą te Janowe kawałki publikować...No cóż krew się wylała, trzewia oczyszczone;). W związku z powyższym, na weekend zostawiam Was, z podsunięta mi tu przez Malkontentkę (razem z chusteczkami), kolejną myślą guru wszystkich wariatów:
Krew!!! To, powinno być wewnątrz!

czwartek, 10 września 2015

Dywagacje o kulturze prostackiej czyli twórczość własna

Holly: Czwartek… Dzisiaj czwartek? Czwartek! Niemożliwe, to potworne!
Paul: Co jest takiego potwornego w czwartku?
Holly: Nic, ale zawsze nadchodzi niespodziewanie.

Mało powiedziane! Przychodzi zupełnie znienacka i drażni nas samą swą naturą – nie jest piątkowym popołudniem. Na blogu czwartek to dzień wyjątkowo obmierzły i odrażający, ale w ramach czarnych podszeptów Malkontentki, postanowiłam go uczynić jeszcze paskudniejszym. Otóż Moi Państwo. Jak zapewne pamiętacie, zazwyczaj w czwartek prowadziliśmy dywagacje niemalże kulturalne… I w pewnym stopniu rdzeń tej zabawy pozostanie – zmieni się nieco formuła. Otóż, na czas jakiś zapomnimy o czwartku z kulturą wysoką… w zamian proponuję czwartki z kulturą tandetną, kiczowatą, często wulgarną, szablonową, prostacką, niewymagającą, prostą w odbiorze czyli będę Was raczyć wytworami… tego no…własnymi… znaczy w sensie, że moimi… AAAAA napisałam to… Moi Mili, będę raz w tygodniu wrzucać tu fragment mojego „czegoś” – nie wiem – opowiadania czy jak to nazwać i liczę na współpracę z Waszej strony. Aktywną. Napiszcie, co Wam się podoba, co nie. Szczerze! Do bólu! Jak trzeba to wykpić, ośmieszyć – zniosę pozornie godnie – poryczę sobie nocą w poduchę;) Co zmieniamy, w co zmieniamy i jak zmieniamy! Stwórzmy coś razem!
Tytułem wstępu. Akcja opowieści toczy się na dwóch płaszczyznach. Teraz i w 70 lat temu. Historia w dużej mierze jest prawdziwa – dobra… pikantne szczegóły są moimi dopowiedzeniami. Brak póki co chronologii, spójności, fragmenty są luźno umieszczone w czasoprzestrzeni. Bohaterki – istniały/istnieją w jak najbardziej realnym realu. 
No to chyba… zaczynamy.

Ta historia jest tak beznadziejnie głupia, ponieważ wydarzyła się naprawdę…

Kiedy człowiek nie wie dokąd iść, wraca do domu…

- Oddychaj, słyszysz oddychaj!
Monotonny głos świdrował, męczył, maltretował jej zmęczony mózg
Jana chciała spać… A już tak kurwa było miło, ale nie, nie można nigdy się normalnie wyspać, bo wciąż drą te mordy – pomyślała ze złością.
- Oddychaj - tym razem zabrzmiało zdecydowanie, po męsku - Jana oddychaj do cholery!
- Co? Przecież oddycham – zdziwiła się i już miała dać wyraz temu zdziwieniu, gdy gwałtownie zachłysnęła się powietrzem…

Teraz…

Jana stała na niewielkim ryneczku rozglądając się z ciekawością. Rynek wyglądał jak z jakiejś pieprzonej powieści dla panienek. Stary, ale pieczołowicie odrestaurowany magistrat z centralnie umieszczonym zegarem, ławeczki z przyspawanymi na nich staruszkami, kolorowe kamieniczki, klombiki, sklepiki - cukierkowo, śliczniusio i czysto. Przystanęła chwilę przed fontanną i popatrzyła z niesmakiem na radosnego, kamiennego cherubina rzygającego pienistą falą wody. Fuj. Poprawiła torbę i ruszyła do miejsca przeznaczenia. Śląska 11.
Uliczka odchodziła od rynku. Wąska, dość urokliwa, gęsto zabudowana wysokimi kamienicami. Większość z nich najlepsze lata miała już za sobą, ale niektóre pieszczone ręka fachowca wydawały się nie podlegać upływowi czasu. Uliczka teoretycznie była pusta. Teoretycznie i jedynie na poziomie po którym obywatele zwykli spacerować - tak naprawdę życie tętniło nieco wyżej. W sumie dość cicho tętniło. Gdy Jana uniosła głowę, ze zdumieniem ujrzała las oglądających ją głów. Hmm… poza głowami widać było również ramiona wsparte na poduszkach ułożonych na okiennych ramach….
- Nieźle - mruknęła jeszcze raz zerkając z niedowierzeniem w górę.
Niemal w każdym oknie tkwiła postać oparta dla wygody o miękki jasiek, a czujne oczy obserwowały życie ulicy. No właśnie, a przecież pierwszym wrażeniem Jany było uczucie, że na tej ulicy życie zamarło co najmniej sto lat temu…. Nie dziwne zatem, że jej obecność wywołała nie lada poruszenie wśród monitorujących głów. Nieco zirytowana, przy cichym zainteresowaniu dziesiątek oczu stanęła przed kamienicą z numerem 11.
Tu najwyraźniej nie było gospodarza. Budynek był odrapany, zniszczony. Wejścia strzegły dwa kamienne lwy - jeden miał utrąconą łapę, drugi sprawiał wrażenie wyraźnie zrezygnowanego, może dlatego, że w potężnej dziurze, która widniała na jego grzbiecie zadomowił się na dobre jakiś rozłożysty chwast. - Pięknie – jęknęła Jana.
Jeśli prawdą jest, że człowiek potknąwszy się nieświadomie o własne korzenie, przeżywa w jednym momencie całe życie wszystkich swoich przodków, to Janie otwierającej bramę do wnętrza kamienicy niebo powinno zwalić się na głowę. Co najmniej. Chociaż i małe trzęsienie ziemi byłoby nie do pogardzenia. Nic takiego jednak się nie stało. Ciężkie skrzydło ustąpiło pod naciskiem dłoni i Jana znalazła się w najbardziej obskurnym miejscu, jakie w życiu widziała.
Hol, w którym stała, w jakiejś bliżej nieokreślonej przeszłości stanowił część większego apartamentu. Obecnie był to ogólnodostępny korytarz prowadzący do samodzielnych lokali. Prawdopodobnie kiedyś były to pokoje, jednak architekci PRL-u nie wiedzieli potrzeby takiego marnowania cennej przestrzeni - i za sprawą swoistego cudu - pokoje stały się mieszkankami, w których gnieździły się całe rodziny. Ale chyba i to należało do przeszłości - teraz kamienica wyglądała na opuszczoną. Czas paskudnie potraktował ten dom. Hol był brudny, ostatnie malowanie przytrafiło mu się chyba w latach 50-tych ubiegłego wieku, liszaje odpadającej farby kwitły na podziurawionych ścianach, posadzka popękała. Zimno i ciemno - smętna żarówka kiwająca się na kablu była spalona. Jana odnalazła drewniane schody i z wahaniem zaczęła wspinaczkę, modląc się w duchu, żeby schody nie okazały się spróchniałe. Oczami wyobraźni widziała już siebie ze złamaną nogą, a czego jak czego, ale szpitala oglądać nie chciała.
Piętro kamienicy przedstawiało się nieco lepiej. Przed jedynymi na górze drzwiami pysznił się potężny rododendron, a bariera, o która się oparła, była wręcz irracjonalnie piękna. Zapukała. Cisza. Przyłożyła ucho do drzwi - słychać było jakieś niewyraźne szmery. Zapukała ponownie.
- No idę, czego - usłyszała bełkotliwy głos.
Po chwili drzwi się otworzyły i właścicielka głosu ukazała się w całej swej postaci. A postać była to szczególna. Niewysoka, krępa, a jednocześnie przedziwnie uformowana. Nic tu do siebie nie pasowało - krótkie, chude ręce, okrągły brzuch, wielka twarz ozdobiona na czubku jasną szczeciną. Na pierwszy rzut oka ciężko było nawet zdecydować jakiej jest płci, na szczęście pewną wskazówką była różowa suknia opinająca się ciasno na potężnym ciele.
- No po co tak walić w drzwi? – zapytała ziejąc silnie alkoholem
- Dzień dobry. Ja do pani Janiny. Delikatnie pukałam – obruszyła się Jana
- Pani z opieki?
- Nie, przyjechałam z daleka
- Pani Janina nie przyjmuje – stwór zachichotał z własnego dowcipu i zrobił ruch jakby chciał zamknąć Janie drzwi przed nosem
- Niech pani poczeka, przyjechałam z daleka, musze zobaczyć się z panią Janina
- A co mnie do tego. Śpi - rozumie pani? Pani wraca, skąd przyjechała..
- A skąd właściwie? - nagle pijaczka w różowym spojrzała na Janę z zainteresowaniem
- Ja, od pani Niny – nic lepszego nie przyszło Janie do głowy ale ta odpowiedź nieoczekiwanie usatysfakcjonowała rozmówczynię.
- Od Niny. Uuuu… No cóż – wzruszyła ramionami - pani wchodzi, ale uprzedzałam - porypało się jej w głowie.
- Komu?
- Starej, mówię przecież, totalnie porypało. No proooszę – powiedziała z ironią i otworzyła szerzej drzwi, kłaniając się błazeńsko niczym cudaczny majordomus.
Jana weszła przekonana, że już nic nie jest w stanie jej zadziwić. Poprowadzono ją długim korytarzem silnie woniejącym gotowaną kapustą. Oczywiście zgodnie z atmosferą całego domu tu również nie było światła, jednak z półmroku wynurzały się meble – spore, chyba bordowe komody i ściany w nieokreślonym kolorze, upstrzone licznymi obrazami. Na wprost widać było kuchnie, jednak wiedziona przez swoja przewodniczkę Jana została doprowadzona do ogromnego pokoju. Kiedyś, sadząc po ozdobnych stiukach i dość okazałych meblach, musiał pełnić funkcje salonu. Tu przynajmniej było czysto. Jana z ciekawością przyglądała się licznym bibelotom i aż jęknęła na widok starego pięknie ozdobionego pieca. Za takie kafle można dziś dostać majątek - pomyślała. Po chwili dostrzegła pod oknem, za dziwacznym parawanem łóżko. Tam właśnie skierowała ją Różowa.
Na łóżku leżała siwiutka, otyła staruszka. Miała zamknięte oczy i cicho coś mamrotała. Na widok Jany lekko podniosła się na poduszkach. Jej bezzębne usta rozchyliły się w uśmiechu.
- Renata, kam zurück.
Jezu… - Jana usiłowała sklecić odpowiedź, przeszukując pamięć w poszukiwaniu skromnego zasobu niemieckich słówek
- Ich spreche kein Deutsch. Ich bin Jana – wyjąkała
Staruszka spojrzała na nią z niechęcią i tracąc całe zainteresowanie jej osobą zamknęła oczy i wróciła do swojego mruczenia. Nagle poderwała się gwałtownie.
- Józek, Józek choć tu natychmiast. Gdzie się włóczysz – krzyknęła z mocą.
Jana aż podskoczyła.
- Idę, czego chcesz - zamiast wzywanego Józka odezwała się Różowa.
Staruszka zmrużyła oczy i konfidencjonalnie wyszeptała do Jany.
- To jest chłop rozumiesz, tylko kobietę udaje. Ja swoje wiem - Józeeeek!
Różowa zajrzała za parawan. Najwyraźniej słyszała wywody staruszki. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Jany wzruszyła ramionami.
- Olga jestem. Ona woła Józek. Szajbuska jedna. Ale mi tam wszystko jedno. Porypało ją, mówiłam pani. Nic się pani nie dowie. Ale czego pani właściwie od niej chce?
- Józek, pić mi się chce. Wyrzuć ją. Nie znam jej! Ja się jej boję! Ona mnie okradnie. Przyszła mnie zamordować. Wyrzuć ją! – wtrąciła dziwnie spokojnie starsza pani.
- Bo wiesz - ponownie zwróciła się do Jany, prawdopodobnie nie pamiętając już o poleceniu wywalenia jej za drzwi - Józek nie daje mi jeść ani pić. Głodzi mnie. Chce żebym umarła. Kradnie. Zabiera mi wszystko. Cały majątek. A czego ja nie miałam. Korony złote z kamieniami, tak… I tu staruszka rozczulona wizją własnej śmierci głodowej i żalem za utraconymi koronami wybuchła głośnym szlochem.
Różowa, znacząco popukała się w czoło – porypało ją w głowę, no przecież mówiłam.

środa, 9 września 2015

O tym jak w Malkontentce obudziła się lwica czyli pani chwilowa bój się!

W przedszkolu naszym nie jest źle,
Zabawek mamy tutaj w bród.
Po całych dniach bawimy się,
W coraz to inny trud.

Toteż właśnie. Wiem, że może się to wydawać odjechane i całkowicie nierealne, ale Malkontentka jest matką. ...Ano znalazł się taki desperat i jest jak jest. Ma nasza Malkontentka dwóch pięknych synów, z których młodszy rozpoczął właśnie naukę w oddziale "O" przedszkola prywatnego w Pipidówku…. Sam fakt wydarcia małolata z troskliwych ramion babci nadzwyczaj Malkontentkę i jej małżonka wystraszył, ba - wręcz natchnął przerażeniem, ale co robić - mus jest mus. Małoletni musi chodzić do zerówki, w innym bowiem wypadku jego rodzice mogą zasilić szeregi aresztantów, członków posępnej patologii lub trafić pod czułe skrzydła kuratora… Wyjścia zatem nie było. Po wnikliwej lustracji placówki – parterowy budynek, żadnych schodów po których można się stoczyć wprost do karetki, budynek zaryglowany niczym Alcatraz – samowolne oddalenie się małolata z miejsca skoszarowania niemalże wykluczone (reportaże w tv bardzo przemawiają do malkontenckiej wyobraźni), pani wychowawczyni urocza, dzieci w grupie sztuk kilka. Jest git. Po opłaceniu składek mocno grubych (wyprawka, książka, Ula Pakula – cokolwiek to jest, ceramika, angielski etc.) malkontencki potomek rozpoczął naukę. Początki, mimo poważnych obaw zatroskanych rodziców – czyt. ataki paniki przy każdym dźwięku dzwonka w telefonie – okazały się rewelacyjne. Dziecię zakochało się w pani, polubiło współtowarzyszy – generalnie robiło wrażenie zadowolonego na tyle, że wyciągnięcie go z przedszkola po zakończeniu zajęć było poważnym wyzwaniem. Malkontencka rodzina odetchnęła zatem z ulgą… i stała się błogość. Błogość trwała do dnia, w którym urocza wychowawczyni zachorowała a w zastępstwie pojawiła się pani wychowawczyni chwilowa… Młody człowiek, rzuciwszy okiem na panią chwilową chętnie został w zerówce… jak zwykle. Jednak… Gdy po zakończeniu dniówki w drzwiach pojawiła się babcia – miast walczyć o wydłużenie przyjemności zabawy z kolegami - spiesznie się do niej przytulił i rwał do domu, gdzie powstrzymywane bohatersko łzy chlusnęły potężną Niagarą… Oj… Biedny mały twardziel żadnym sposobem nie chciał wyznać, co spowodowało taki potop… Koniec końców odpowiednio podbajerowany wypłakał, że "ciocia" na niego krzyczała, że dała w dupsko…., bo nie chciał narysować kreseczki… oj "ciocia"…
Malkontentka lat trzy….
- Zawiąż bucik – pani przedszkolanka patrzy stalowym wzrokiem
- Nie umiem – chlipie Malkontentka lat trzy
- Spróbuj
- Nie umiem
- To zostajesz sama w sali, jesteś bardzo głupią dziewczynką i masz maślane łapy.
Malkontentka lat trzy z zasmarkanym nosem przyklejonym do szyby patrzy na dzieci bawiące się na podwórku. Ona sama siedzi w sali. Boi się. Nie umie wiązać bucika.
W domu Malkontentka lat trzy informuje, że nie idzie nazajutrz do przedszkola.
Mama wbrew protestom dostarcza Malkontentkę lat trzy przed oblicze pani i wypytuje, co się stało.
Pani ze słodkim uśmiechem informuje, że Malkontentka lat trzy bardzo niegrzecznie się zachowała, gryzła i kopała, nie chciała uczestniczyć w nauce wiązania bucików. Buciki zawiązała w końcu pani, pomimo tego że Malkontentka lat trzy wierzgała odnóżami, a o tym żeby małe dziecko zamykać samo w sali mowy 
nie ma. Na boginię, toż to przestępstwo i pani w życiu by tego nie uczyniła!
Mama wzburzona ohydnym postępkiem latorośli nakazuje przeprosić panią i przysiąc poprawę…
Tak…
Malkontentka lat więcej niż trzy łapie za telefon i dzwoni do przedszkola…
Pani dyrektor wyjaśnia, że wychowawczyni chwilowa jest super pedagogiem i never by nie krzyczała na tak słodkaśnego malca, o uderzeniach w tylna część ciała to nigdy, przenigdy, chyba po trupie pani chwilowej i całej kadry przedszkola….
Oj… nasza bohaterka tłumaczy pani dyrektor, że ona na potomka nie krzyczy i nie życzy sobie, żeby czynił to ktoś obcy. Pani pedagog winna raczej użyć swej wiedzy i umiejętności, aby obłaskawić potwora. Krzyk jest niedozwolony, ciosy jakiekolwiek będą natomiast rozliczane w sposób bardziej drastyczny – zgłoszeniem odpowiednim organom. Malkontentkę jako matkę interesuje to, co mówi jej pacholę. Obrona jaką stosuje pani chwilowa nie będzie brana pod uwagę. Bo i tak raczej nie podejrzewa się, że wyżej wzmiankowana przyznałaby się do przemocy czynionej nieletniemu. Żadne argumenty osoby dorosłej do Malkontentki nie trafią w sytuacji, gdy mały człowiek – nie tylko malkontencki syn - czuje się skrzywdzony – bo skoro czuje się skrzywdzony, to skrzywdzony jest… I nie podlega to dyskusji. Mały człowiek lat 5 jest cudownie czystą kartą i obce mu knowania i wyrachowanie. Patrzy na świat ufnie i z miłością i kopa temu, kto próbuje to podle zbrukać.

Powiecie wiele hałasu o nic? Nie macie racji. Malkontentka dorosła wciąż pamięta żal Malkontentki lat trzy przyklejonej do szyby, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, gdy kazano jej przepraszać kłamczuchę. Chrońmy dzieciaczki kochani! Nie niszczmy ich zaczarowanego świata i nie pozwólmy go niszczyć nikomu innemu.

wtorek, 8 września 2015

O innych stanach świadomości, para-czymś-tam i płatku kosmetycznym rzecz straszliwa

Babilończycy tak mocno wierzyli w sny, że w przeddzień podjęcia ważnych decyzji sypiali w świątyniach, licząc na to, że otrzymają jakąś radę.
W obliczu mojego najświeższego snu cieszę się nad wyraz mocno, że nie jestem Babilończykiem – nie byłabym zadowolona śpiąc w świątyni… niemniej jednak czuję się irracjonalnie po zajmującej rozmowie, którą odbyłam wczorajszej nocy, nurzając się w innych stanach świadomości. Rozprawiałam przez całą senną wieczność - czyli zapewne jakąś nanosekundę - z płatkiem kosmetycznym. Oczywiście zważywszy na kapryśną naturę mar sennych rozmowa z płatkiem nie byłaby niczym nadzwyczajnym, ba – to totalna i absolutnie doskonała w swym idiotyzmie norma, gdyby nie jeden szczegół, który jakoś nie pozwala mi przejść nad tym zafajdanym płatkiem do porządku dziennego i zagłębić się spokojnie w pracy zawodowej… (jakże satysfakcjonującej rzecz jasna – to akurat na wypadek gdyby szef miast pracować - czytał)…. Otóż moi mili płatek. Tenże kosmetyczny, który prowadził ze mną filozoficzną bez mała dysputę, twierdził, ze jest niczym innym, jak usposobieniem hmm… śmierci (tej co zazwyczaj przedstawiana jest jako koścista jejmość z kosą), która w ten oto przyjemny sposób wpadła do mnie – kurnia - na pogawędkę. Jakbym innych zmartwień nie miała. Nerwicy. I rozhuśtanej psyche. Roztrojenia osobowości. To jeszcze płatki kosmetyczne mi potrzebne! Rzecz wiadoma, że mój zryty beret nie pozwoli ot tak zapomnieć, olać i stuknąć się w mentalny i realny łeb, tylko wciśnie mnie w kretyńskie rozważania i nastraszy nadmiernie…. Może nawet zwariuję i skończę jako Napoleon? Kto wie?
Dobra, ale wracając do snu. Nie dość, że właściwa natura płatka kosmetycznego okazała się paskudna, to jakby było mało tenże płatek powiadomił mnie, w jaki sposób ma zamierza zakończyć mój byt na tym najlepszym ze światów. Wątroba albo trzustka – skubany nie jest jeszcze do końca zdecydowany…
- Kiedy ma pan zamiar umrzeć?
Tego bufetowy już nie zniósł.
- Nikt tego wiedzieć nie może i nikogo nie powinno to obchodzić - powiedział.
- Powiedzmy, że nikt nie wie - rozległ się z gabinetu ten sam wstrętny głos. - Dwumian Newtona, nie wiesz czasem! Umrze on za dziewięć miesięcy, w przyszłym roku, w lutym, na raka wątroby w klinice Pierwszego Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego na sali numer cztery.
Bufetowy zżółkł na twarzy.
- Dziewięć miesięcy... - w zadumie liczył Woland. (M.Bułhakow)
Dupa normalnie. Przezornie rzucam piwo….
A poważnie – jak tam moi mili. Wierzycie w sny? Zdarzyło wam się coś niezwykłego? A może jest tu na boginie ktoś kto potrafi interpretować majaki… Płatek kosmetyczny śnić…
Jest jeszcze jedno… zastanawiające… ponoć Dobrzy ludzie sypiają znacznie lepiej niż źli. Oczywiście źli ludzie znacznie bardziej cieszą się z przebudzenia. (W. Allen)
Czyżbym miała naturę równie przyjemną jak ten cholerny płatek? Hmm...
A tak na marginesie… Od dziś zaczynam używać wacików… tfu…

piątek, 4 września 2015

O poważnej radości czyli o prezencie od Interendo słów kilka

Wierzaj mi, prawdziwa radość jest rzeczą poważną.
Wierzam, wierzam panie Seneka, bo ja generalnie zawsze podpieram się rozumem ludzi mądrych – w tym tkwi przewrotny sekret mojej udawanej inteligencji…
No, ale nie o tym… Radość jest sprawą poważną i postanowiłam dziś podejść do zagadnienia w sposób dystyngowany i z odpowiednią dozą szacunku. Dlatego nie będzie dziś pseudointelektualnego bredzenia, wydumanego posta i autodmuchania w moje nadmiar już rozdęte ego. Dziś będzie post o czystej radości, jakiej doznałam za sprawą niejakiej uroczej Patrycji znanej jako Interendo KLIK! Moja miła dziękuję! Nawet nie wiesz, jak wielką radość mi sprawiłaś. I to w tak badziewnym momencie mojej egzystencji – ciepło na sercu, radość w duszy – znowu zachciało mi się chcieć! To jest dla mnie zupełnie niezwykłe i czarowne, gdy ktoś o mnie pomyśli.
Kochani – Franka jak zawsze pcha się w obiektyw…. A Wy patrzcie i podziwiajcie. Tyle cudowności – i wszystko dla mnie:).
Pudełko – samo w sobie zachwyca – nasza Interendo tworzy takie ładne kolaże:).




A w pudełku…


Voila!


Jest odzywka do moich keratynowych niby-loczków-niby-nóżek;)
Peeling wspaniały!
Rajstopy w psikaczu – ludu, ale bajer!
Kremy Ziaja
I miniaturki przesłodkie z Vichy – Franka już się przypięła ;)
No i coś dla ducha czyli lektura!!!!
A! Franka siedzi na koreańskich próbkach kremów – słabo czytam po koreańsku, ale mniemam, że to kremy;)
Był jeszcze fantastyczny opis zawartości – ale tego już nie pokaże, bo jeszcze mi wyczytacie;)
Jestem zachwycona i przystępuję do testów!!!! A Wy kochani możecie już zazdrościć!

czwartek, 3 września 2015

O Zajęczowłosej i zaczarowanym pałacu, czyli dziękujmy bogini za Księcia Odnowiciela

Najpierw był zapach… Zapach w kolorze zieleni. Zawładnął malkontenckimi zmysłami, uderzył mokrą falą w źrenice, obudził w udręczonej głowie lawinę wspomnień.
…dziewczynka w krótkiej sukieneczce z kucykami sterczącymi niczym uszy zająca podążała za swoim tatą w gęstwinę lasu, wciąż pod górę… potykała się o wystające korzenie, ale tata uśmiechał się zachęcająco, trzeba iść…. Pod górę, pod górę…. Potem z wysokości poszarpanej baszty wciskali ciekawskie głowy w przefruwające nad nimi obłoki. To jest świat – mówił tata. I był świat… i jest świat. Wciąż ten sam. 
…Malkontentka poprawiła plecak i ruszyła ścieżką za zapachem, tropem zajęczowłosej dziewczynki.

Dziś kochani koniec kanikuły. Dość rozpasania i użytkowania brzydkich wyrazów. Piwsko do lodówki, pet do popielniczki. Czwarteczek nam nastał. A wraz z nim powraca Wasza znienawidzona seria niemalże kulturalna. Ale żeby wprowadzać Czytelników w zimną kąpiel subtelnie, bez organizowania wygrzanym organizmom szoków termicznych, pierwszy powakacyjny czwartunio będzie dość nietypowy.

Zapraszam na koniec świata..

…wiecie jak dostać się na koniec świata? Wystarczy udać się około kilkudziesieciu kilometrów za Jelenią Górę, w samo serce kotliny, a potem jechać hen - gdzie dróżka prowadzi. Kręta, niebezpieczna, wąska. Wije się wśród pagórków, ukrywa między starymi drzewami, ucieka pod zawalonymi kamiennymi tunelami. Malownicza, niewiarygodna… tam właśnie, u jej kresu, gdzieś w górach rzucone jest niezwykłe miasteczko. Miasteczko, w którym czas się zatrzymał. Są w nim zrujnowane domki, brukowane ulice, zasuszone staruszki i sklep kolonialno-bławatny. To właśnie jest koniec świata. Najpiękniejszy… Z tego właśnie końca świata Zajęczowłosa wyruszała z tatą na spotkanie przygody, czarów i baśni… I dziś z tego samego miejsca wyruszyła Malkontentka, by idąc coraz wyżej w górę, z każdym mozolnym krokiem cofać się w przeszłość. Wspinając się stromym szlakiem, przepychając wśród obfitej zieleni dotykała stopami kamiennych stopni wiodących do tego, co pozostało - z niegdyś dumnej - siedziby Henryka Brodatego i Jadwigi Śląskiej… Szła konfrontując wspomnienia z rzeczywistością.
… ten jar zmalał, przepaść nie jest taka znów groźna, kamienne schody nie są już tak wysokie, ruiny wieńczące górę nie są tak potężne …niespodzianki, wszędzie niespodzianki… jednak dopiero ta największa, przyprawić miała Malkontentkę o zawrót głowy…
XVII - wieczny Pałac Lenno znajdujący się u podnóża średniowiecznego zamczyska, w okresie malkontenckiego pacholęctwa stanowił malowniczą ruinę. Dziś - odzyskał zachwycającą formę…. Malkontentka nie wierzyła własnym oczom – ruina podźwignęła się z kolan – czas fiknął koziołka, zatoczył się i klapnął na grube dupsko… Malkontentka bez chwili wahania wspięła się po odnowionych schodach i weszła do środka…
Pałac Lenno, wraz z towarzyszącymi mu historycznymi zabudowaniami, jest jednym z najpiękniej położonych pałaców w regionie Dolnego Śląska. Mały raj na Ziemi. Historyczny zespół budynków leży samotnie pośród natury, w nienaruszonej niczym od wielu wieków okolicy. Stąd wzrokiem sięgnąć można aż do pasma Karkonoszy, od południa zamykającego horyzont. Patrząc w kierunku gór, oczy cieszy czysty krajobraz - pola, lasy, łąki. I żadnej budowli w promieniu 50 kilometrów. Właśnie w Lennie są te prawdziwe wartości życia - czyste powietrze, pełna natura, zdrowe jedzenie, ciemne noce i absolutna cisza*.
Tyle internet… Lepiej nie da się tego opisać… Malkontentka wypiła kawę w uczynionej w pałacu zacisznej kawiarni (pierogi też wciągnęła - ale nie będziemy przecież o tym wspominać...takie to banalne) do której nie wiadomo jakim cudem docierają w ogóle jacyś goście – raczej jest ona magicznym kaprysem właściciela. Ekscentrycznego mężczyzny, z duszą artysty… którego na ratunek kamiennym murom wezwały dobre duchy pałacu… Kto wie …Może jest ukrytym w lekko zniszczonej już powłoce baśniowym księciem, który od tylu wieków poszukiwał swojej księżniczki, że znalazł już tylko jej zrujnowany pałac…? Kto wie …tu wszystko może się zdarzyć. W czarodziejskiej, aż skrzącej magią atmosferze tego miejsca nic nie jest takie, jakim się wydaje… Odlot kochani.
Kilka fotek…

Bajka, co?

Malkontentka odnalazła i Zajęczowłosą i swoją zgubioną duszę, która tkwiła przytulona do starej jabłoni w ogrodzie dziadków… wróciła do przeszłości, aby mieć siły zmierzyć się z teraźniejszością…

Zapraszam… pojedzcie do Pałacu Lenno, dotknijcie historii, poczujcie ją wszystkimi zmysłami. Tam jest tylko cisza i piękno. Więcej nie trzeba.

*super foty i opis pochodzą ze strony pałacu

środa, 2 września 2015

O ogniu, śniegu i sprawie smoka czyli co tam panie w rozdaniu.

Po ogniu zawsze przychodzi śnieg, a nawet smoki nie mogą żyć wiecznie.

A u nas akurat odwrotnie - po dość symbolicznym śniegu objawiającym się głównie zmarzliną ducha - mamy ogień, a sprawa smoków - póki co - pozostaje otwarta... Zatem tak cichutko i nieśmiało zaglądamy na bloga przez dziurkę od klucza... testowo - wiadomo, żeby wyniuchać, czy jeszcze ktoś tu bywa. A w ramach tych testów powoli ujawniamy - całym tłumem złożonym z mojej skromnej osoby czyli sisi, Malkontentki i Franki - co tam kryje się w pudełku z nagrodami naszego skromnego rozdania KLIK...

Paletkę theBalm juz znacie:

a tu - jako dodatek - różności  - i świeczka i maseczka koreańska i chiński oryginalny puder ryżowy i krem z loreala i cosik do włosów i peeling zacny:



a toto widziałyście? Ładne. To Etude House - koreański krem do rąk. Cacko:)



coś tam pewnie jeszcze Malkontentka dorzuci...;)


Druga nagroda pozostaje jak zwykle tajemnicą, a trafi do osoby, którą wybiorę sama w obrzydliwie subiektywny sposób, kierując się czort wie czym:)

wtorek, 1 września 2015

Bo życie jest piękne czyli podłączamy się do bazy

Tak miło było być przez kogoś przytulanym. (Joanne Kathleen Rowling) 

Ostatnio mało mnie tu. Odłączyłam się chwilowo od bazy. Ja, Malkontentka, Franka - cóż nie był to najmilejszy okres w naszym życiu, ale już wracamy do rzeczywistości i ostrzymy górne kły - wszystkie sześć sztuk!
Światełko w tunelu błyszczy całkiem konkretnie. Życie jest piękne. Czasem trzeba rzucić okiem w odchłań, żeby prawdy najoczywistsze objawiły się niczym credo...
Za przytulasy - miłe komentarze, którymi mnie obdarzałyście dziękuję. Ciepło mi na serduchu. Interendo KLIK- lekarka ciał i jak widać dusz i moja kochana Niebieska KLIK- dzięki dziewczyny. Cudne z Was baby!!!!