piątek, 27 lutego 2015

Przy piąteczku o maszynce do mielenia mózgów i potworku fiki miki

Długo zastanawiałam się nad tematem dzisiejszej opowieści… I w sumie nic nie wymyśliłam L. Nie mam ochoty recenzować kolejnego kosmetyku – to nie ten dzień - dziś gruczoły jadowe mam
w zaniku, ostrze pióra wyraźnie stępiało pod przemożnym naporem zmęczenia, a poczucie humoru?? wrrr… a cóż to jest? Nie napiszę dziś recenzji filmu, bo jakoś ostatnio żaden mnie nie uwiódł.
O potworkach wydawniczych w stylu – „To nie książka”, „Zniszcz ten dziennik” – absolutnie wypowiadać się nie będę, bo marnie się dziś czuję i wolałabym nie podnosić sobie ciśnienia.
Na wylew - jeśli już muszę – to wolę zapracować w inny sposób ;) Żeby jednak nie było wątpliwości, co do mojego paskudnego stanowiska w tej sprawie – za wydawanie takich koszałków powinno się wsadzać do zakładu zamkniętego. Wstyd i hańba – tu grzmię! I gra słów, ze ta książka to nie książka
i inne tego typu podpuszczalskie fiki-miki nie przemawiają do mojej wyobraźni - być może cholernie ograniczonej, ale żyję z nią jakoś i to dość twórczo, nie odczuwając szczególnego ubóstwa ducha. A że z logiką u mnie nieźle, to zaprawdę powiadam wam obywatele – jeżeli do pobudzenia/odkrycia własnej kreatywności potrzeba wam poradnika/wskazówki tego rodzaju – kreatywnymi nie jesteście
i nigdy nie będziecie – zatem kupowanie wyżej wzmiankowanego sensu nijakiego nie ma. Kreatywnością nadzwyczajną wykazał się natomiast twórca badziewiaka i wybaczone mu nie będzie, bo świetnie wiedział, co czyni…ale to temat na inny post. np. "jak kreatywnie nabijać Współziemian
w butelkę”. Książek (nawet i również!) tych zwanymi nie-książkami niszczyć się nie godzi – to domena ludów prymitywnych. Więc kochani- nie plujemy, nie skrobiemy, nie umieszczamy czegoś „co kiedyś żyło” pomiędzy poszarpanymi przez nasze kły stronami, nie palimy na stosie (to już było i wiadomo do czego prowadzi). Nie robimy tego. I tyle! Nie dajmy się po raz kolejny wkręcić w tryby bezdusznej maszynki do mielenia mózgów i nie kupujmy kupy opakowanej w złocisty papierek…bo mimo opakowania i zapewnień, że to cacko- w środku wciąż tkwi …gówno! No to dygresyjka niewąska mi się narodziła… Wybaczcie, ze dziś krótko i bez polotu ale jakoś przy tym piąteczku wena mnie opuściła. Życzę Wam słonecznego weekendu a na poniedziałek planuję wielkie przebudzenie Malkontentki, bo coś się diablica ostatnio zbyt zadowolona zrobiła ;)

środa, 25 lutego 2015

"50 twarzy Greya" czyli wybacz Mistrzu Bułhakow

Z prawdziwym przerażeniem dowiaduję się z prasy codziennej, że wyżej wzmiankowana publikacja zyskała miano kultowej! O bogowie!
Chciałam coś na temat tego Greya napisać, ale zostawię swoje bajdurzenie dla siebie. Nie przemawia przeze mnie pruderia, nie jestem fanką księdza Oko, nie jestem fanatyczną wyznawczynią jakiejkolwiek religii, sekty czy czegokolwiek. Nie interesuje mnie czy czcisz totem, czy farbujesz włosy na różowo a po pracy biegasz z pejczem i w lateksie – o ile nie narzucasz mi swojego stylu życia lub w imię jakiejś ideologii nie krzywdzisz niewinnych – rób co cię raduje dobry człowieku. Żyj jak chcesz i pozwól też żyć innym.. jak chcą…. Nie wciskaj mi jednak mamałygi między zwoje myślowe. Grey i wszystkie jego twarze nie są arcydziełem i nigdy nim nie będą. Niestety, nie są nawet książką bulwersującą czy skandalizującą… O wielka Anais Nin - mistrzyni literatury erotycznej i łamania konwenansów przymknij oko i nie chichocz w mankiet…
Mili moi w latach późno-szczenięcych, jako studentka uczestniczyłam w rocznym seminarium poświęconym filozofii libertynizmu i prawdę powiedziawszy po dogłębnej analizie i szczegółowym rozbiorze „120 dni Sodomy” ten biedny Grey raczej nie jest w stanie wywrzeć na mnie jakiegokolwiek wrażenia. No z pewnością nie pretenduje ta opowiastka do miana lajtowej wersji dzieł Markiza de Sade – i chyba nie było to zamierzeniem twórcy. Mam nadzieję ze nie było. Nie… niewątpliwie nie było;) Jedno, co pewne - autor tego wiekopomnego dzieła zbił fortunę i zyskał popularność – czego serdecznie gratuluję! Zyskał tabuny czytelników – każdy potrzebuje czasem rozrywki. Jakiejkolwiek. Najprostszej. Jest to konieczne bodajże dla zachowania zdrowia psychicznego i każdego innego. Chociaż szczerze przyznam, że przebrnięcie przez tą książkę wymaga sporego samozaparcia J. Toż to jest tomisko o niczym. Wystarczyłoby 20 kartek;). Nie lubię ferować sądów brzmiących jak prawdy ostateczne czy objawione. Unikam stwierdzeń – „to jest beznadziejne”, wolę raczej „mnie się to nie podoba”. Tym razem będę bezwzględna – to jest marniutkieJ.
Nie oburza mnie rozwiązłość literacka, nie oburza rozpasanie. W świecie literatury wszak wiele jest dozwolone – ba dozwolone jest niemal wszystko. I musi być dozwolone, bo w innym przypadku mamy do czynienia bądź z brzydkim zjawiskiem cenzury bądź jeszcze brzydszym – degrengolady umysłowej i tu już mówimy o katastrofie. Morderstwa, wynaturzenia, perwersje wszak to literacki chleb powszedni. Słowo pisane mnie nie oburza.
Oburza natomiast manipulacja, oburza, że sprytnie wmawia się narodom, że papka którą wtłacza się w człowiecze mózgi jest czymś więcej niż tylko miałkim w swym jądrze wypełniaczem – i nie mam tu oczywiście na myśli tej nieszczęsnej książki tylko system omamiania odbiorcy, w który wszakże nasz Grey znakomicie się wpasowuje. Podkreślam jeszcze raz - nie mam nic przeciwko wypełniaczom i rozrywce. Absolutnie nie jestem przeciwnikiem czytania Greya – jestem generalnie ZA czytaniem, czegokolwiek… Cieszcie się i radujcie z czego tam chcecie ale błagam - nie dorabiajmy ideologii do śmiesznej książeczki napisanej ku uciesze i wywołaniu rumieńca na niewinnym buziaku! Na boginie! Nie nadawajmy statusu arcydzieła zwykłemu czytadłu. Podsumowując – jeśli 50 twarzy Greya stało się księgą kultową miast wesołym poradnikiem do urozmaicenia żywota w różnych jego aspektach to drżyjcie narody. Tu nawet Woland z jego diabelską świtą nie pomogą. Wybacz Panie Bułhakow – jakie czasy taki kult…


niedziela, 22 lutego 2015

Żywa ziemia wulkaniczna... i mamy erupcję!

Kochani, dziś zaczniemy od skromnej notki quasi naukowej hmm... (aspekt edukacyjny bloga)... Czy wiecie czym jest erupcja? Niewątpliwie wiecie, ale dla porządku zajrzyjmy do skarbnicy wszechwiedzy. Otóż źródło mądrości wszelakiej naucza: erupcja - zjawisko wydostawania się na powierzchnię Ziemi lub do atmosfery jakiegokolwiek materiału wulkanicznego... I otóż moi Drodzy, możecie wierzyć albo i nie, ale coś takiego przytrafiło się Malkontentce. A wszystko za sprawą jednego - zupełnie niewinnego w zamyśle - kroku. Otóż Malkontentka zakupiła specjał pod kryptonimem Tierras del Volcan czyli mówiąc po krajowemu żywą ziemię wulkaniczną. Ziemia ta jest substancją fantastyczną - ba - wręcz magiczną. Nakłada się ją na oblicze a potem to ho ho - tylko się dzieje. I to ile się dzieje! Ziemia wygładza skórę, regeneruje ją, leczy, uszczelnia naczynia krwionośne czy kto co tam ma.. no generalnie pięknie ma być w zamierzeniu i obietnicach. A jak jest w czystej, żywej rzeczywistości? Posłuchajcie opowieści;).
Otóż Malkontentka zupełnie nieświadomie przeprowadziła na sobie quasi eksperyment - omamiona opisami w internecie, zaślepiona żądzą przeistoczenia się w olśniewającą piękność, wypaćkała lico rzeczoną ziemią i zasiadła w oczekiwaniu na metamorfozę przed telewizorem,, przyglądając się gali ksw w celu zintensyfikowania efektów działania. A działo się, działo - i na ekranie (krew lała się gęsto) i pod maseczką. Doznania maseczkowe były dość niepokojące i Malkontentka czując dziwne ściąganie obawiała się, że po zmyciu substancji będzie wyglądała jak panowie w telewizorze po wielokrotnym obiciu twarzy za pomocą pięści, kolan i stóp. Po wyznaczonym czasie rzuciła się zatem galopem do łazienki, by tam z wielkim mozołem zeskrobać cudo z oblicza. Cóż było pod spodem? No dzięki bogini - twarz. Ta sama co wcześniej, bez wyraźnych oznak upiększenia tudzież oszpecenia. Ani jaśniej, ani piękniej, ani na szczęście gorzej nie było. NIC. Dobre i to... Jednak prawdziwy efekt działania specjału objawił się w pełnej krasie nazajutrz, gdy krzyk zaspanej Malkontentki przeciął powietrze niczym ostrze (dobre co - jak z Mniszkówny). Malkontentka zdecydowanie się odmłodziła - z lustra spoglądała na nią pryszczata nastolatka z trądzikiem zdecydowanie chronicznym i nieleczonym... Oj. erupcja pryszczy - tego Malkontentka nie zaznała nawet w najlepszych latach dojrzewania. No ale co się dziwić - jest wulkan - jest i erupcja ba wręcz efuzja eksplozywna! Nieźle brzmi co? A oznacza ni mniej, ni więcej wydobywanie się z pękniętej skorupy lawy  i przemieszczanie się jej ku powierzchni - zjawisko ma charakter gwałtowny :) i tego wam moi Kochani  a i sobie również nie życzę - w żadnym aspekcie rzeczywistości.
A może Wy macie lepsze doświadczenia z Tierras del Volcan? Napiszcie;)

Fajnie mieć w domu FACETA Z TALENTEM

Lubicie dobra muzę? Taka muzę przez wielkie M? Ambitną? Niekomercyjną? Niszową? Muzę dla tych, ktorzy SŁYSZĄ? Jeśli chociaż na jedno z tych pytań odpowiedzieliscie twierdząco, zapraszam do wysłuchania albumu pewnego wrażliwego kompozytora. No coz... mam szczęście być żoną wybitnie utalentowanego faceta...
Słuchajcie i odlatujcie:
https://nuplays.pl/album/54815/melancholia/tracks

środa, 18 lutego 2015

Demon Day czyli … kołysz mnie stary

Dziś jest taki dzień, w którym odzywają się demony. Nie ma to na szczęście zasięgu globalnego - pozostaje li i tylko w głowie Malkontentki. Demony atakują tą biedną głowę kilka razy w roku, osaczając, strasząc, podsuwając hiobowe wizje. Niekiedy – bardzo niekiedy - stają się inspiracją dla kreacji własnych – ale nie czarujmy - zazwyczaj niezbyt udanych, o ile nie doskonałych w swej kiepskości. W taki dzień Malkontentka traci swoją duszę, która chyłkiem wysuwa się z niej przez prawe ucho – udowodnione – i galopuje w przestworzach na czarnym rumaku, uczepiona kurczowo ramienia Korowiowa. A pusta Malkontentka błąka się po bezdrożach własnych myśli, pragnień i obsesji, odczuwając przemożny wewnętrzny niepokój, niczym Iwan Bezdomny wzdychający do księżyca w oczekiwaniu na coś, na kogoś?
Bo tak się moi mili dzieje, kiedy człowiek zbyt często i nałogowo spogląda do wewnątrz siebie, kiedy nadmiar intensywnie analizuje własne uczucia i strachy, kiedy staje się egoistą skupionym tylko na odgłosach jakie wydaje jego ciało - wówczas przerażona dusza ucieka, rozum zasypia i dalej to już prosta droga do przebudzenia się demonów.
Pewnie rozczarował Was dzisiejszy wpis ale dziś jest dzień, w którym …
Czarny olbrzymie, dźwigaczu serca.
Nawet gdybym przemówił z mego płaczu,
Czy wierzysz, że bym złamał milczenie?

Kołysz mnie, stary.

To nie Malkontentka, to Rilke J Podoba się Wam się? Lubicie jego poezje? Malkontentka nie lubi ale jakoś ten kawałek bardzo dziś pasuje… Kołysz mnie stary


wtorek, 17 lutego 2015

Amerykańskie fale zatrzymane w kadrze czyli Malkontentka ma aparat i przypomina czym jest rozmowa!


Moi Państwo, dziś ponownie foty. Malkontentka, niesiona na fali popularności postów o zabiegu Organic Curl System, powoli wciela się w rolę modelki i trzepie szczeciną porastającą jej głowę do aparatu zamontowanego w telefonie. Jak wszyscy zapewne wiemy - chociaż po głębszym namyśle stwierdzam, że nie jest to jednak oczywiste – telefon to nic innego, jak przyrząd służący do utrzymywania kontaktu ze światem. Niegdyś wykręcało się numer osoby, z którą chciało się rozmawiać i wydobywało się z siebie słowa przy użyciu narządu mowy. Słowa kierowało się do słuchawki umocowanej do reszty urządzenia za pomocą krętego kabla. Osoba z drugiej strony – czyniła podobnie i w ten prosty sposób uzyskiwano zjawisko zwane ROZMOWĄ. Dziś telefon owszem nadal ma identycznie działającą funkcję ale jest ona w zaniku. Smsy, MMSy, internet – a tu już wiadomo szał – facebook, bank no co, kto lubi. Dziś za pomocą telefonu robimy wszystko – a najmniej pewnie dzwonimy. Robimy też zdjęcia, co już w ogóle woła o pomstę do nieba, bo do robienia zdjęć służy inne urządzenie, które zapewne niebawem stanie się dostępne w małych zapomnianych przez świat sklepikach i na ekspozycjach muzealnych… No ale co tam. Malkontentka ani fantazji, ani ambicji zostania profesjonalnym fotografem nie ma, nota bene aparatu fotograficznego jako samodzielnej jednostki też nie posiada więc podąża za stadem… ech… Dobra my tu o pierdołach a dzień ucieka.

Walentynki minęły, przed nami Dzień Kobiet, Dzień Matki, Dzień Dziecka – każdy niewątpliwie znajdzie coś dla siebie wedle samopoczucia i upodobań. Czy w ramach samorealizacji własnej fundnąć sobie, korzystając z szerokiego wachlarzu pretekstów wymienionych powyżej, prezencik w postaci zabiegu kręcenia amerykańskich fal? Oceńcie sami. Dziś kolejna aktualizacja malkontenckiej głowy. Widać, niestety widać, postępujący proces zamieniania się owłosienia w suchy wiecheć. Dzieje się to, pomimo intensywnej pielęgnacji, starannego nawilżania, olejowania etc. Włosy u nasady - tam gdzie zdążyły odrosnąć - zaczynają się błyskawicznie przetłuszczać, dalej są niczym kopka chrustu. No może lekka przesada, ale przynajmniej zmierzają w tym kierunku. Niestety Malkontentka pomimo licznych zapytań rozsyłanych po fachowych blogach nie może się dowiedzieć, czy włosy wymagają stosowania protein czy wręcz przeciwnie, póki co wiadomo, że po zabiegu absolutnie nie sprawdza się ani słynna Alterra z granatem ani olejek z papryczką chili Babci Agafii. W ogień walki zostanie dziś wrzucony IHT-9, ajuwerdyjska odżywka ostatniej szansy o groźnie brzmiącej nazwie… hmm IHT-9, średnio kojarzy się z magicznymi hinduskimi recepturami, ale „mówi się trudno i płynie się dalej, płynie się dalej…” a jak już dopłynę – o tym, czy nasz IHT okazał się balsamem na malkontencką duszę (głowę też) czy raczej żrącą substancją powiedzmy…depilującą (no jakoś mi tak ta nazwa bardziej kręci się w rejonach domestoso-podobnych) opowiem przy okazji. Póki co- miłego!

piątek, 13 lutego 2015

Nie tylko babcia Agafia… czyli Malkontentka szpera w szafie



…i to nie we własnej albowiem, poza zwiniętymi w bezwładne kłęby stosami często zupełnie niemożebnych ubrań, niczego ciekawego by tam nie znalazła. Lepiej, zatem spuścić zasłonę milczenia nad tą jakże smutną szafą i - po upchnięciu kolanem wylewającej się z niej odzieży - zaryglować starannie drzwi – dla pewności można zabezpieczyć krzesełkiem czy też inną barykadą, którą akurat macie pod ręką.
Źródłem nieustannych odkryć kosmetycznych Malkontentki okazała się być zupełnie inna szafa – tym razem lawendowa (www.lawendowaszafa24.pl). Jeżeli chcecie popaść w uzależnienie, znajdować setki skarbów i zastanawiać się, co jeszcze, co jeszcze – proszę bardzo - zaglądajcie sobie, ale żeby potem nie było gadania – ostrzegałam…
Wróćmy jednak do Malkontentki i jej nowego znaleziska. Jak wiecie, kosmetyki rosyjskie biją rekordy popularności, czytamy o nich na wszystkich możliwych blogach włosomaniaczek, włosofanatyczek itd. Są wspaniałe, mają bogate naturalne składy- ot taka odtrutka od zalewającej świat chemii. Na pozycji niekwestionowanego lidera wśród szerokiej oferty rosyjskich specyfików plasuje się niejaka babcia Agafia, której dobroduszna buzia zerkająca na nas z każdego firmowanego jej znakiem pudełeczka wzbudza zaufanie, co do naturalnych, tradycyjnych i domowych receptur ukrytych w ich wnętrzach masek, maseczek, kremów czy balsamów. Nie sposób jej nie kochać! Ale jako że Malkontentka jest osobą ciekawą świata, szybko odczuwa lekkie znużenie powtarzalnością procedur i jednakich opakowań w łazience, za punkt honoru wzięła sobie testowanie specyfików innych, wyróżniających się, nieznanych. Tym razem wyszperała - zachwycającą bogactwem naturalnych składników - nieco mniej znaną serię Dr Bio. Była babuszka może być i doktorek! Wiedziona bardziej instynktem niż świadomą, merytorycznie podbudowaną decyzją wrzuciła nasza Malkontentka do koszyczka balsam do wszystkich typów włosów – intensyfikacja wzrostu. Ba, ponoć jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego ale jako że Malkontentka lekceważy slogany i wszelkiej maści truizmy uznała że balsam należy wylać na łepetynę. Powód prozaiczny – w pięknie brzmiącym składzie (olej makadamii, kardamon, gorzka pomarańcza, goździki, organiczny szafran) jakoś do serca przypadł jej ten kardamon – no i heja. Czasem spontaniczne decyzje okazują się nad wyraz trafne. I tak było tym razem. Balsam pojawił się w domu Malkontentki nadzwyczaj szybko pod postacią estetycznej buteleczki z przyjemną naklejką przedstawiającą m.in. urodziwą niewiastę z bujną grzywą brązowego upierzenia. Malkontentka domyśliła się że w ten sposób a w jej umyśle zaszczepić się ma mniemanie, że takowa grzywa pojawi się na jej głowie byle tylko regularnie użytkowała balsamu. Oczywiście jest to rozumowanie błędne. Każda mniej naiwna jednostka zdaje sobie sprawę, że pani z włosami jest li i jedynie ozdobnym elementem pojemnika, no ale pozostawmy Malkontentkę z jej wiarą… wróćmy do balsamu. W konsystencji - taki średniak, nałożony na włosy spływa, jakoś tak nie robi wrażenia, że zaraz nasze włosy uczyni pięknymi, lśniącymi - no średnio - zapach – ani ładny, ani brzydki – ot obojętny dla malkontenckiego nosa. Generalnie pierwszy moment - mocno przeciętny. Po spłukaniu – nadal niczego nie urywa (i może w sumie dobrze, bo jak tu z urwanym czymś egzystować) – włosy ciężkawo się rozczesują, nadal nic specjalnego. Natomiast po wysuszeniu – euforia! Na głowie Malkontentki pojawił się błysk! Włosy prześliczne, miękkie, odbite, a ta objętość! Rewelacja! Malkontentka chyba niebawem przestanie być wiecznie skrzywiona i upierdliwa, bo jakoś ostatnio nie ma się do czego przyczepić! Tylko po co komu uśmiechnięta i głupio zadowolona Malkontentka. Moi mili, dziś piąteczek i to 13-tego. Coś tam jakiś horror kiedyś nawiązywał do tej symbolicznej daty- z gatunku tych co to wszyscy maniakalnie się mordują, ożywają, krew leje się gęsto, gęściej i najgęściej i generalnie się dzieje… ale po użyciu balsamu dr Bio z pewnością nie będziecie miały ochoty zamordować nikogo ani za pomocą piły mechanicznej osiem ani innych śmiercionośnych zabaweczek. (tfu… zabrzmiało jak ze starej amerykańskiej reklamy – po użyciu tej maści wasze życie zmieni się na lepsze i noga więcej wam nie odpadnie). Jeżeli zastanawiacie się w co zainwestować powiedzmy 16 zł, mając do wyboru zakup jednej akcji Work Service lub balsamu dr Bio – nie wahajcie się. Z jedną akcją rekinem giełdowym raczej nie zostaniecie a po zastosowaniu specyfiku kipiącego od dobroczynnych składników będziecie fantastycznie wyglądać, co być może okaże się mieć jakiś aspekt długofalowy – taki linearny efekt motyla na prywatny użytek.
Kochani, pomimo że ponoć dziś wszystkie czarne koty czają się za węgłem aby przebiegać wam drogi, zakonnice jednoczą się w brygady lotne a złośliwe baby już szykują wiadra życzę, aby ten 13 piątek był radosny i inspirujący a kto wie, co w taki magiczny dzień zdarzyć się może… wierzycie w przesądy? Ja i Malkontentka nie tylko wierzymy ale po prostu je kochamy!
PS. Post nie jest sponsorowany. Cechuje go absolutna dobrowolność i napisany został z wykorzystaniem dobrodziejstwa wolności wypowiedzi!
Zdjęcie zaczerpnęłam ze strony Lawendowej Szafy, która jak liczę, wybaczy mi tę zuchwałość tak… pro publico bono!


czwartek, 12 lutego 2015

Życie jest jak pudełko czekoladek a Malkontentka ma magiczny grzebień


Moi Wspaniali – dziś zaczniemy górnolotnie! Otóż pragnę Wam uświadomić, że…uwaga – głoszę: „Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłościPowtarzam tę mądrość szaloną za guru marketingu literackiego czyli panem Paulo Coelho. Tak na marginesie - zastanawia mnie – ba! powala na kolana – nadzwyczajny talent wyżej wymienionego. I nie mówię tu o boskim darze tworzenia, bo nie mnie oceniać, chociaż generalnie ten pseudofilozoficzny hmm kolaż ;) nie trafia w moje upodobania ale de gustibus non est disputandum. Mam raczej na myśli umiejętność zgrabnego pakowania truizmów w złocone papierki i sprzedawania ich jako sztabek złota (czytaj: myśli objawionych). I nabywcy są! Ba – wpisują te maksymy do dzienników, noszą w sercach – zapominając, że każda mama od zarania naszego istnienia wtłacza w potomstwo identyczną wiedzę – jeno mniej atrakcyjnie opakowaną J. Geniusz naprawdę geniusz. Mógłby wykładać w SGH. Jeśli uraziłam uczucia kogoś, kto przykładowo czuje się emocjonalnie związany z Mistrzem, bądź zainwestował znaczną gotówkę w szeroki wybór jego dzieł i teraz się wkurzył – przykro mi nadzwyczajnie, ale dziś piszę, co chcę, bo primo – i tak nikt nie czyta a poza tym, jak mawiał klasyk „po drugie primo” humor zły dziś mam.
Ta dygresja, o miłości bez powodu, nie była przypadkowa – w przeciwieństwie do tej o Coelho, która rozkręciła się niejako mimochodem ;) – chcę Wam bowiem moi Milczącyo powiedzieć o grzebieniu! I to nie jakimś tam zwyczajnym przyrządzie do czesania szczeciny… dziś będzie o niezwykłym grzebieniu z drzewa Neem! Nie wiecie co to drzewo neem? Nie szkodzi – u nas nie rośnie więc patrioci nie muszą wiedzieć a ciekawskich odsyłam do Wikipedii, która wie więcej;). Grzebień jak się domyślacie jest w posiadaniu Malkontentki, która … tak…tak… otrzymała go w prezencie! Poważnie- w darze…, za darmo. Nie wiem, jak to ująć inaczej ale Malkontentka – co może zdumiewać – ma Matkę Rodzicielkę, albowiem nie wyłoniła się z morskiej piany… zdecydowanie z pianami nic ją nie łączy… I właśnie Matka Rodzicielka – roboczo nazywana Mamusią, nabyła grzebień…w Helfach i obdarowała nim Malkontentkę. Bardzo to było miłe ale nie rozgałęziajmy się Jako, że grzebień jest dość nietypowym podarkiem, Malkontentka od razu poczuła, że nie jest to zwykły grzebień nabyty w kiosku Ruchu za zacne 2,50 tylko kryje się w nim magia! Zagadka powoli zaczęła się rozwiązywać po informacjach zdobytych na stronie Helf (czy Helfy? – nie wiem). Grzebień nie kosztuje 2,50 a 21 zł – co jest sumą znaczną. Relatywnie of kors. Grzebień poza naprawdę pięknym dizajnem ma też charakteryzować się cudownymi właściwościami – kontrolować proces utraty włosów, pobudzać ich wzrost, leczyć łupież i zapobiegać jego powstawaniu. Czyli generalnie za jedyne 21 zł mamy urządzenie wielofunkcyjne! Czy rzeczywistość jest tak różowa? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Grzebień jest nadzwyczaj urodziwy i rzeczywiście wykonany z drewna czyli zgadza się! Czy leczy łupież – może leczy, Malkontentkanie posiada własnego łupieżu więc nie może zweryfikować tej obietnicy a głowie posiadającej jakieś dolegliwości nie planuje grzebienia pożyczać. Co do kontrolowania procesu utraty włosów – coś w tym jest! Włosy Malkontentki nie zostają na grzebieniu podczas aktu czesania, grzebień nie szarpie włosów i nie wyrywa ich z korzeniami. Co do aktywizacji wzrostu? A czort wie. Może i przyspiesza porost, jakoś spektakularnych efektów nie widać. Póki co – wszystko przed Malkontentką! Jednak to mało istotne. Grzebień ma jeszcze jedna zaletę. Ukrytą. Podczas czesania zaczyna wydzielać delikatny, egzotyczny aromat. Znów ukochany wschodni bazar, sandał (ale nie ten ze spoconej stopy), kadzidło. Klękajcie narody! Zapach subtelny ale pozostaje na włosach, otulając głowę Malkontentki delikatnym obłoczkiem…. A to już Malkontentce wystarcza, bo jakojednostka rozmiłowana w zapachach…no! Jest fajowo!
Podsumowując. Grzebień ładny. Miło się nim czesać. Rozkosznie pachnie. Ot niby przyjemny grzebień, który można mieć lub nie. Gadżecik. Malkontentka się w nim jednak zakochała, bo jak już ze wstępu wiecie - nie istnieje żaden powód do miłości… ale ale… może to jednak nie do końca prawda;) i nawet nabędzie drugi – z rączką! Najlepiejsprawdźcie sami – myślę, że warto jednak zakupić taki grzebyk – albo nie! – lepiej zmusić kogoś (szantaż emocjonalny?, groźba?, prośba?) żeby Wam kupił! A co! Mam w końcu zły humor!

ps. Zdjęcie zapożyczone ze strony Helfy.pl... darujcie :)

środa, 11 lutego 2015

Organic Curl System po raz trzeci czyli amerykańskie fale Malkontentki w błysku fleszy




Kochani dziś zdjęcia. Wybaczcie, że je zamieszczam raniąc niewątpliwie Wasze wrażliwe oczy ale przyświeca mi cel wyższy. Czynię to niejako pro publico bono. Zarówno ogarnięci pragnieniem uczynienia sobie amerykańskich fal na własnym owłosieniu, jak i ci zdecydowanie przeciwni - mogą przekonać się przy użyciu własnego narządu wzroku, jak to wyglądaJNie jest to niestety „ścianka” tylko kiepskiej jakości foty z telefonu dokumentujące, jak mniej więcej prezentuje się upierzenie Malkontentki w miesiąc po zabiegu Organic Curl System. 
Zdjęcia przedstawiające biegunkowy koloryt mopa na zaprzyjaźnionej głowie oczywiście kłamią ;)… ale li i tylko w kwestii koloru – bo ten w rzeczywistości jest naprawdę piękny. Co do kondycji, stanu pogniecenia (szczególnie widoczne na zdjęciu bez malkontentkowego skrzywionego nochala) foty przedstawiają rzeczywistość. Czy smutną? Sami zdecydujcie. Generalnie jednak Malkontentka jest zadowolona… ciężko jednakże stwierdzić czy jest to absolutne, doskonałe zadowolenie same w sobie czy raczejulga, że jestak jak jest, bo wszystko wskazywało na to, że będzie zdecydowanie gorzejJ. Po szerokiej gamie ostatnich przeżyć, gdzie uczucia Malkontentki oscylowały w szerokiej amplitudzie - od rozpaczy do euforii - dziś trudno o obiektywizm.
Przy okazji - włosy nie wymagają chyba jakiejś przedziwnej pielęgnacji dodatkowej. Z pewnością mniej się przetłuszczają. Traktowane są mydłem cedrowym babci - celebrytki Agafii i odżywką z olejami dr Bio (bardzo ciekawa sprawa – recenzja niebawem)Malkontentka próbowała też oleju z papryczką jadowitą chili ale olejowanie włosów zakręconych przez OCS przypomina nakładanie tłustej substancji na jakieś syntetyczne włókno…  naolejowana sierść Laleczki  Chucky czy coś w tym stylu ;)
Popatrzyliście? Jakie wrażenia? Galopujecie do salonu fryzjerskiego czy raczej dziękujecie bogini, że nie natchnęła Was wizją pięknych loków, fal amerykańskich czy jako to tam zwał…? Może ktoś się pokusi o kilka słówJ

poniedziałek, 9 lutego 2015

Organic Curl System czyli Malkontentka z polską głową w amerykańskich falach – aktualizacja

Moi piękni i wspaniali, ostatnio mogliście poczytać dramatyczną historię Malkontentki, która zamieniła się w potworka za sprawą długotrwałego i kosztownego zabiegu Organic Curl System. Dziś przyszedł czas na opowieści ciąg dalszy i publiczne samobiczowanie… no dobra... przesada - raczej nazwijmy to aktualizacją stanu włosów pokręconychJ - czy będzie mea culpa – czy raczej amerykańskich fal culpa - a może jeszcze coś innego - no cóż okaże się…
Co się zmieniło - ano całkiem sporo. Po pierwsze i najważniejsze - udało się (nie wyłysieć też ;)) - jest poprawa! I to znaczna. Włosy po kilku myciach – wprawdzie nie zamieniły się we wspaniałe sploty, nadal robią wrażenie nieudanej trwałej ondulacji – ale dają się fantastycznie modelować i tylko w takim stadium – po modelowaniu - Malkontentka pokazuje się innym Ziemianom. Zapytacie – po co kręcić fale (amerykańskie), wydawać ciężko zarobiony grosz żeby i tak modelować? Tego jeszcze Malkontentka nie wie ale wbrew swojej paskudnej naturze postanowiła znaleźć plusy w zaistniałej sytuacji – i te plusy rzeczywiście są i to spore. Wymodelowane włosy – przede wszystkim pięknie się trzymają, ich objętość jest wręcz zachwycająca, nie wymagają codziennego myciaJ, co jest euforyczne samo w sobie, a gdy fantastyczna fryzjerka nadała im ciepły brązowy kolor – prezentują się obłędnie i szczęście stało się niemal absolutne. Zabieg kręcenia – co istotne – nie zniszczył włosów, są miękkie, błyszczące, zdecydowanie zyskały na objętości. Tyle - wartości dodanych. W sumie sporo ale… jest jedno wielgachne ALE! Sprawa nad wyraz dziwaczna i niepokojąca, która wartości dodane stawia pod lekkim znakiem zapytania… Firma True Keratin Polska. Hmm… Reakcja tej brygady na subtelne sygnały i opowieść Malkontentki o włosowej przygodzie była porażająca. Słowa krytyki i prośby o podpowiedź co czynić, wywołały falę paniki. Wzburzenia. Oburzenia. Każdy wpis Malkontentki z fanpejdżu True Keratin Polska został pieczołowicie usunięty a możliwość umieszczania jakichkolwiek innych – zablokowana. To w sumie nawet byłoby zabawne ale fakt, że poblokowani zostali również znajomi Malkontentki - to już stało się żałosne. Tak czy owak, Malkontentka od wielu lat pracująca na pierwszej linii frontu, stykająca się z osobnikami różnej koniunktury i kondycji taką postawę diagnozuje jako mocno podejrzaną. Histeryczny atak tuszowania każdej najmniejszej krytyki, zamiatanie pod dywan- miast merytorycznej dyskusji i porady – tak Moi Złoci nie postępuje profesjonalna firma! Ba! Tak postępuje ekipa, która nie bierze odpowiedzialności za sprzedawany przez siebie produkt albo jest zbieraniną totalnie przypadkowych ludzi, którzy zwyczajnie nie nabyli wiedzy o oferowanych produktach - co jest jak wiadomo grzechem ciężkim!… No cóż Malkontentka im nie wybacza- bo wiedzą co czynią i działają z pełną premedytacją! Na szczęście, tym razem, się udało,  - o właśnie  uczucie” fuksnięcia” jest tu dominujące  - włosy są i to fajne. Ale niestety firma TKP nie będzie miała okazji tego przeczytać, bo z westchnieniem ulgi (niewątpliwie) i drżącymi dłońmi uszczelniła przed sączącym się z bloga Malkontentki jadem swe podwoje. Dlatego moi mili nie polecam. Bo gdyby - nie daj bogini - coś nie wyszło----oj… ! Podsumowując -  lepsze jest wrogiem dobrego. Pamiętajcie! Z tą radosną myślą Was zostawiam J aż do następnego wpisu…