Moi Wspaniali – dziś zaczniemy górnolotnie! Otóż pragnę Wam uświadomić, że…uwaga – głoszę: „Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości”. Powtarzam tę mądrość szaloną za guru marketingu literackiego czyli panem Paulo Coelho. Tak na marginesie - zastanawia mnie – ba! powala na kolana – nadzwyczajny talent wyżej wymienionego. I nie mówię tu o boskim darze tworzenia, bo nie mnie oceniać, chociaż generalnie ten pseudofilozoficzny hmm kolaż ;) nie trafia w moje upodobania ale de gustibus non est disputandum. Mam raczej na myśli umiejętność zgrabnego pakowania truizmów w złocone papierki i sprzedawania ich jako sztabek złota (czytaj: myśli objawionych). I nabywcy są! Ba – wpisują te maksymy do dzienników, noszą w sercach – zapominając, że każda mama od zarania naszego istnienia wtłacza w potomstwo identyczną wiedzę – jeno mniej atrakcyjnie opakowaną J. Geniusz naprawdę geniusz. Mógłby wykładać w SGH. Jeśli uraziłam uczucia kogoś, kto przykładowo czuje się emocjonalnie związany z Mistrzem, bądź zainwestował znaczną gotówkę w szeroki wybór jego dzieł i teraz się wkurzył – przykro mi nadzwyczajnie, ale dziś piszę, co chcę, bo primo – i tak nikt nie czyta a poza tym, jak mawiał klasyk „po drugie primo” humor zły dziś mam.
Ta dygresja, o miłości bez powodu, nie była przypadkowa – w przeciwieństwie do tej o Coelho, która rozkręciła się niejako mimochodem ;) – chcę Wam bowiem moi Milczącyo powiedzieć o grzebieniu! I to nie jakimś tam zwyczajnym przyrządzie do czesania szczeciny… dziś będzie o niezwykłym grzebieniu z drzewa Neem! Nie wiecie co to drzewo neem? Nie szkodzi – u nas nie rośnie więc patrioci nie muszą wiedzieć a ciekawskich odsyłam do Wikipedii, która wie więcej;). Grzebień jak się domyślacie jest w posiadaniu Malkontentki, która … tak…tak… otrzymała go w prezencie! Poważnie- w darze…, za darmo. Nie wiem, jak to ująć inaczej ale Malkontentka – co może zdumiewać – ma Matkę Rodzicielkę, albowiem nie wyłoniła się z morskiej piany… zdecydowanie z pianami nic ją nie łączy… I właśnie Matka Rodzicielka – roboczo nazywana Mamusią, nabyła grzebień…w Helfach i obdarowała nim Malkontentkę. Bardzo to było miłe ale nie rozgałęziajmy się… Jako, że grzebień jest dość nietypowym podarkiem, Malkontentka od razu poczuła, że nie jest to zwykły grzebień nabyty w kiosku Ruchu za zacne 2,50 tylko kryje się w nim magia! Zagadka powoli zaczęła się rozwiązywać po informacjach zdobytych na stronie Helf (czy Helfy? – nie wiem). Grzebień nie kosztuje 2,50 a 21 zł – co jest sumą znaczną. Relatywnie of kors. Grzebień poza naprawdę pięknym dizajnem ma też charakteryzować się cudownymi właściwościami – kontrolować proces utraty włosów, pobudzać ich wzrost, leczyć łupież i zapobiegać jego powstawaniu. Czyli generalnie za jedyne 21 zł mamy urządzenie wielofunkcyjne! Czy rzeczywistość jest tak różowa? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Grzebień jest nadzwyczaj urodziwy i rzeczywiście wykonany z drewna czyli zgadza się! Czy leczy łupież – może leczy, Malkontentkanie posiada własnego łupieżu więc nie może zweryfikować tej obietnicy a głowie posiadającej jakieś dolegliwości nie planuje grzebienia pożyczać. Co do kontrolowania procesu utraty włosów – coś w tym jest! Włosy Malkontentki nie zostają na grzebieniu podczas aktu czesania, grzebień nie szarpie włosów i nie wyrywa ich z korzeniami. Co do aktywizacji wzrostu? A czort wie. Może i przyspiesza porost, jakoś spektakularnych efektów nie widać. Póki co – wszystko przed Malkontentką! Jednak to mało istotne. Grzebień ma jeszcze jedna zaletę. Ukrytą. Podczas czesania zaczyna wydzielać delikatny, egzotyczny aromat. Znów ukochany wschodni bazar, sandał (ale nie ten ze spoconej stopy), kadzidło. Klękajcie narody! Zapach subtelny ale pozostaje na włosach, otulając głowę Malkontentki delikatnym obłoczkiem…. A to już Malkontentce wystarcza, bo jakojednostka rozmiłowana w zapachach…no! Jest fajowo!
Podsumowując. Grzebień ładny. Miło się nim czesać. Rozkosznie pachnie. Ot niby przyjemny grzebień, który można mieć lub nie. Gadżecik. Malkontentka się w nim jednak zakochała, bo jak już ze wstępu wiecie - nie istnieje żaden powód do miłości… ale ale… może to jednak nie do końca prawda;) i nawet nabędzie drugi – z rączką! Najlepiejsprawdźcie sami – myślę, że warto jednak zakupić taki grzebyk – albo nie! – lepiej zmusić kogoś (szantaż emocjonalny?, groźba?, prośba?) żeby Wam kupił! A co! Mam w końcu zły humor!
ps. Zdjęcie zapożyczone ze strony Helfy.pl... darujcie :)
ps. Zdjęcie zapożyczone ze strony Helfy.pl... darujcie :)
Super post! Gratuluję
OdpowiedzUsuńMagiczny grzebień, który pachnie...no fajowo :)
OdpowiedzUsuńCala łazienka nim pachnie. To ciekawe, bo jak go wącham to sam w sobie jakiegoś szczególnego aromatu nie ma.
UsuńIntrygujesz tym zapachem kochana :)
UsuńNo:). Ciekawostka- ale ale- jest kruchy. Niestety. Upadł mi dzis i sie złamał :(
UsuńMam taki zwykły drewniany grzebień z szeroko rozstawionymi zębami, który bardzo lubię. O tym trochę czytałam, nigdzie nie doczytałam, że pachnie, teraz to już muszę go nabyć:)
OdpowiedzUsuńJest świetny. Przede wszystkim nie elektryzują sie włosy a ja mam z tym spory kłopot. Kupisz w Helfach. Okresowo sie tam pojawia.
Usuń