poniedziałek, 20 listopada 2017

Być dzidzią-piernik, czyli jak wywalić kasę w błoto

Witam, to znaczy nie witam, bo właśnie się dowiedziałam, że tylko chamy się witają. 
I najgorsze barachło intelektualne. 
I pożałowania godne prymitywy. 
Czyli Malkontentka. 
O totalnym bagnie umysłowym wyżej wzmiankowanej poinformował dziś fejsbuk, cytując słowa autorytetu, że tylko odmóżdżone czupakabry witają się odrażającym w swej wymowie słowem "witam"… Wobec zaistniałego artykułu, podpartego groźbami pana Rusinka (a lubiłam człowieka jeszcze dziś o świcie) nie ma co zamiatać sprawy pod dywan, wszak tylko prawda nas wyzwoli… Trzeba odważnie spojrzeć w oczy rzeczywistości i wyznać, że Malkontentka niejednokrotnie wykazała się buractwem i wysłała do szefa (i nie tylko, nie tylko) maila z nagłówkiem "witam"… No cóż… Nie wiem, co teraz będzie, ale chyba jest już pozamiatane.
Tyle tytułem wstępu i wyjaśnień, żeby nie było, że Was witam czy coś. Absolutnie nie śmiałabym…
Co do meritum, dzisiejszy post miał być o marzeniach, listach do Mikołaja i innych lajtowych tematach, ale się spierdzieliło i będzie grubo i niemiło. Zapewne nigdy nie wspominałam, ale… Malkontentka miewa przeczucia. I to nawet trafne. Przewiduje niczym Sybilla, ale co z tego, kiedy zazwyczaj sobie nie dowierza, bo wciąż gdzieś tam podejrzewa się o krętactwo. I okazuje się - błąd! Bo gdyby słuchała wewnętrznego głosu wątroby, zapewne nie wywaliłaby w błoto znaczącej sumy 150 zł. Na marzenie. Ulotne. O pięknej cerze….i młodej. Ba. Głupota nie zna granic. Ze starej baby dzierlatki nie ulepisz. Może wyjść co najwyżej dzidzia piernik, ale tego raczej należy unikać.
A było to tak…
Malkontentka wiedziona coroczną paniką, że kończy się rok, a ona wciąż baba-stara a za chwilę będzie jeszcze baba-starsza, w okolicach listopada rzuca się zwyczajowo na kosmetyki. Ostro i z rozmachem. Jak wygłodniałe zwierzę. Łyka, jak leci, rujnuje domowy budżet, wciera, masuje… i jak co roku kupa z tego jest. Śmiechu. I dziura w portfelu. Tej jesieni, na złość zamierającej przyrodzie postanowiła zabłysnąć, odmłodnieć, poczuć się wiosennie, promiennie, wspaniale. Lumene Invisible Illumination Instant Glow Beauty, czyli tonujące serum do twarzy z pigmentem miało jej w tym wydatnie pomóc. 

Według zapewnień producenta, za pomocą magicznego serum miała Malkontentka wytworzyć na obliczu pełny makijaż hybrydowy, cokolwiek to oznacza. Miała być otulona mocą odżywczej pielęgnacji, wydobyć swoje piękno naturalne, głęboko rzecz jasna we wnętrznościach malkontenckich ukryte i generalnie pod maliną moroszką – czymkolwiek ona jest, arktyczną wodą źródlaną – o ile jej wydobycie i zastosowanie jest możliwe i peptydem szczodrze rzuconym, miała młodnieć i błyszczeć. No i w sumie sobie błyszczy – ale o tym za chwilę.
Serum elegancko upchnięte w sympatycznej buteleczce z pipetką, w – o dziwo bezbłędnie wybranym przez Malkontentkę odcieniu - przybyło sprawnie z drogerii ekobieca. Malkontentka po przeczytaniu z użyciem lupy mikroliterek na opakowaniu - wstrząsnęła i z nabożną czcią nałożyła specjał na twarz. 
I to by było na tyle… 
Bo dalej mamy tylko spektakularne…. NIC! 
Ot zwyczajnie. Uzyskała wielkie, acz błyszczące NIC. Póki co sprawa jest kłopotliwa. Jest kilka opcji. Albo w Malkontentce, owo mityczne piękno jednak nie jest ukryte, albo jest, tyle że śpi snem sprawiedliwego, albo specjał nie jest w stanie go wydobyć, bo jest do bani. Specjał, nie piękno. Malkontentka sporo się naczytała o zarąbistym efekcie na twarzy, o pięknym wykończeniu...ble, ble, ble... No cóż. Jeżeli ktoś ma ochotę zamienić swoją głowę w kulę dyskotekową, to i owszem, serum daje takie możliwości i rzeczywiście jest zarąbiście. Dla mniej ekscentrycznych osobników jego używanie może być mniej orgazmogenne. Nałożone na twarz znika momentalnie pozostawiając po sobie blask niemożebny, czyli to tzw. subtelne rozświetlenie. Na boginie – to rozświetlenie wygląda koszmarnie – ot posmarujcie sobie całą twarz płynnym rozświetlaczem lub jeśli ktoś nie ma aktualnie takowego pod ręką, powinien wystarczyć smalec – taki bez skwarków i zrozumiecie o czym prawię. Być może na cerze młodzieńkiej, dziewiczej, albo nadzwyczajnie gładkiej, wyczyszczonej z wszelkich niedoskonałości i piętna lat, czyli coś jak u pana Ibisza, takie serum zagra. Wszystkim innym cerom serdecznie odradzam. Kasy żal…
Do napisania Państwu (nie wiem jaki zwrot na pa pa jest obecnie obowiązujący i nie trąci chamem...)

wtorek, 14 listopada 2017

Posta dziś nie będzie. Mikołaj będzie...

Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu....
a Malkontentka żywiąc się przez trzy tygodnie wyłącznie korzonkami, zielskiem i marchewką, uszczupliła dobro narodowe o trzy i pół kilograma! Zważywszy zatem na jej zlewacką postawę życiową jest to ubytek w stopniu znacznym! Nie jestem wprawdzie pewna, czy należy się tym publicznie przechwalać, bo i czas niespokojny i antypatrioci tak beztrosko poczynający sobie z tłuszczem narodowym mogą źle skończyć, ale trzeba być twardym i odważnym... pomimo że wróg czuwa i nie przebiera w środkach. Drzewiej bywało, że trafiały się takie akcje jak afera mięsna. Cholernie szambiasta i przerażająca sprawa. Umoczeni w nią obywatele, którzy cichcem i nielegalnie wciągnęli kiełbachę przeznaczoną do celów propagandowych ... no nie będę wam ze szczegółami opowiadała, co owym nieszczęsnym ludziom się przytrafiło, ale smutny i zbrodniczy był finał tej historii. 
A Malkontentka szasta kilogramami na prawo i lewo. Może będzie przymusowe tuczenie? Pożyjem, obaczym. Wracając do tematu. Ten przydługi wstęp to tylko preludium do obwieszczenia, że posta dziś nie będzie. Jak widać zresztą.... Posta nie ma. A parówkowym skrytożercom mówimy zdecydowane - nie! 

Niesubordynacja Malkontentki spowodowana jest - po pierwsze skrajnym wycieńczeniem - nie ma siły utrzymać pióra w trzęsącej się dłoni. A po drugie - intensywnym wyszukiwaniem prezentów mikołajkowych dla blogowych przyjaciół. Rozumiecie - to jednak sprawa intensywna i pełnoetatowa. Trzeba pomyśleć, znaleźć, dać znać brodatemu co i jak itd. Zatem posta nie ma. I tego... 

Przepraszam pana! Za czym ta kolejka?
– Do „Ostatniej paróweczki”, proszę panią.
– Eee… To już dla mnie nie starczy

Dzisiejszy odcinek sponsoruje Miś, co mu się oczko odlepiło. Temu misiu...

środa, 8 listopada 2017

The Balm Even Steven, czyli pokaż kotku, co masz w środku

- Pani się nie pcha bez kolejki. Rozłożysta jejmość bezceremonialnie chwyciła malkontenckie ramię i odepchnęła owo ramię spod drzwi. Fala uderzeniowa porwała Malkontentkę, cisnęła nią w dal, przez korytarz i finalnie rozbiła na drzwiach męskiego kibla. Raczej brudnych.
- Pani mnie nie bije - wysyczała Malkontentka rozmasowując drzwiopuknietą potylicę.
- Ja biję? Ja tylko panią lekko odsunęłam, bo się tak pcha tu bez kolejki. 
- Nie pcham się tylko stałam przed panią!
- Ale ja jestem wdową - zabuczała smętnie pani, wyciągając z kufra imitującego torebkę, prześcieradło w kratę dla odmiany imitujące chusteczkę, prawdopodobnie mającą służyć do osuszania łez.
Wobec takiego dictum i realnego zagrożenia rozlewem płynów organicznych, mikśniętych z czarnym mazidłem ozdabiającym oczodoły jejmości, Malkontentka skapitulowała. Karnie skinęła głową i wycofała się na drugą pozycję w kolejce. Prawdę mówiąc, obawiała się sprawdzać, na czym polega silne pchnięcie w wykonaniu zasmarkanej aktualnie damy. Lekkie, nieomal pozbawiło ją przytomności. Wstyd. Dziewczyna z Casablanki dała się tak zaskoczyć. Ale z drugiej strony, realnie oceniając swoje możliwości, w ewentualnym starciu wręcz - była bez szans. I bez żadnej broni. A fechtunek przy użyciu sztachety - dość popularny na Casablance - był jednak nie do końca fair. No i wdowa. Wiadomo. Nie godzi się. Poza tym skąd wziąć sztachetę... Te i inne myśli kłębiły się w malkontenckiej głowie. Grzecznie siedząc na brzeżku twardego krzesła, wyglądała niczym wcielenie niewinności i dobrych manier. Istny anioł w brudnych glanach. Tyle że przed oczami anioła wirowały rozkoszne obrazy wdowy okraszonej liśćmi sałaty i dorodną marchewką, siedzącej w ogromnym garze, wokół którego radośnie pląsa tłum kanibali. Z łyżkami. W prawicach. I lewicach. Jak tam panom kanibalom wygodnie.

Jak widzicie, dziwaczeje Malkontentka na stare lata. I zgodnie z naturalnym porządkiem wszechrzeczy dziwaczeje świat wokół niej. Z bałaganu wirtualno-materialnego wyskakują coraz to bardziej odjechane rzeczy. A to zagubiony przed dekadą naszyjnik z żukiem gównopchaczem, a to zonk z pytaniem, jak nazywa się ta pani, no ta co mieszka obok, z pieskiem bez nogi i chorą babcią... i takie tam inne przerażacze z grupy sklerotyczno-chaotycznej. 
Ostatnio nawet kosmetyki stają się jakieś świrkowate. 
Ot, nie przymierzając, uroczo wyglądający podkład The Balm Even Steven. 

Dziwak nad dziwakami. Po pierwsze mami wzrostem. Nie dajcie się zwieść zdjęciom w necie, bo wiadomo że zdjęcia kłamią i nigdy nie wiadomo kto podszywa się pod fotkę Adonisa! Ba! Może zmurszały zbok, z petem w kąciku ust i brzuszyskiem wylewającym się z przybrudzonych gaci? No właśnie. Steven też jakiś niepewny. Na obrazku prawie byk a w realu - maleńki... ale trzeba przyznać, że sprytnieńki. No i nie dziwota, że Malkontentka jednego Stevena sobie strzeliła. Online. W ciemno ale jasno. Bo w kolorze Light - niby jasnym.... W rzeczywistości dnia powszedniego wyszło na jaw, że Stev tylko robił wrażenie jasnego, bo tak naprawdę to Mulat! 
Zaskoczenie było spore, gdy okazało się, że w słoiczku zamiast jasnego podkładu, znajdowała się maź w kolorze średniego kakao. Malkontentka rozsmarowała maź na dłoni - porażka. Takiej opalenizny, to nawet z tropików nie udało jej się nigdy przywieźć, a do bladych raczej się nie zalicza... Na szczęście w akcie ostatecznej desperacji zaaplikowała podkład na twarz i tu totalnie miła niespodzianka! Czort wie, jak toto działa, ale na twarzy podkład błyskawicznie jaśnieje. Jaśnieje do tego stopnia, że właściwie Malkontentka mogła śmiało zamówić o ton ciemniejszy... Dziwo takie. Ale dziwo warte przetestowania. Podkład jest zarąbiście wydajny, ma fantastyczną konsystencję, dobrze się rozprowadza. Nie czyni smug. Nie czyni niczego niepożądanego. Trzyma się oblicza należycie. I wszystko w możliwej do przeżycia cenie - możliwej, pod warunkiem, że przeskoczycie na korzonki i wodę. Bardzo zdrowo. Malkontentka szczerze poleca, szczerząc podle wampirze kły... A co do Stevena - rewelacja! Steven - duża buźka dla ciebie, chłopie.

O innych kosmetycznych świrusach jutro, bo mnie tu głód zabija i myśl dziewiczą mąci... Niech Was bogini wspiera, ja idę po marchewkę.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Pink boxing, czyli prezentowa orgia trwa

Marek: Dziewczyny, okażcie trochę empatii…
Monia: A właśnie – empatia, ja coś chyba słyszałam, słuchaj, to chyba jest zupa z Azji.
Korba: Nie wiem Monia, z Azji znam tylko peeling.

He he, zupełnie nie na temat, ale kocham to! 
Kocham też, wielbię i szaleję za wszelkimi wymianami paczkowymi, prezentowymi, boxowymi - zwał jak zwał, ale imprezka jest na maksa. Każdy kto mnie zna, wie, że gdy tylko gdzieś na blogu pojawi się jakaś akcja z pudełkami, pędzę, rozpycham się łokciami i drę mordę, że ja, że mnie weźcie, że ja też! I zazwyczaj - podstępem, przekupstwem, przypadkiem - udaje się mi wepchnąć w kolejkę. Zanim się zorientują, że ja to ja - paskudna cioteczka Malkontentka, już jest pozamiatane, a ja zakorzeniona. Ludzie są na poziomie, zacisną usta i zniosą wszystko.
Tym razem - no... trzecim razem, podczepiłam się pod akcję Pinkboxing u naszej Madzi z bloga I love dots. Kurcze, jaka to fajna zabawa i jaka wielka przyjemność wykombinować komuś, kogo się prawie nie zna jakiś ciekawy prezent. Tym razem ślepy los dobrał mnie w parę z autorką bloga Kwiatostan kosmetyczny - również Madzią :). Paczka, którą otrzymałam.... No nie, tu nie ma co smęcić i zagajać. Tu trzeba patrzeć. Voila!


Czegóż tu nie ma? A wszystko jest! Rewelacyjna szminka od Golden Rose, paletka rozświetlaczy z Wibo, Sylveco - wiadomo, olejek pod prysznic z Venus, stado maseczek, herbatka, serum Biotaniqe i tak dalej i do upojenia. I jeszcze gwiazda wieczoru czyli zestaw cieni mineralnych od Annabelle Minerals. A wszystko to w wielkim brązowym serduchu. Fajnie jest dostać serducho...


Super. Dziękuję obu Magdalenkom. Kurde, może i Malkontentka zorganizowałaby jakaś wymianę? Będą chętni? 

A zanim uciekniecie w popłochu, moje pudełko dla Madzi, możecie oglądnąć sobie TU

piątek, 3 listopada 2017

Malkontentka orientalnie, czyli o zakupach u Berdever słów kilka

Brzydkie kobiety są bardziej namiętne. Fajnie nie? Mocno pocieszające. Podoba mi się to japońskie przysłowie. Nawet bardzo. Jakoś tak pasuje do Malkontentki. No przynajmniej w jednym aspekcie jest... no właśnie jakie?! Posłużę się tu przewrotnie obleśnym karampukiem, czyli słowotworem, prostakiem lingwistycznym "adekwatne"... Teraz nieomal cała Polska - jak długa i szeroka fechtuje tym potworkiem niczym Wołodyjowski szablą. Wszystko jest, albo też nie jest adekwatne. W malkontenckim życiu ostatnio akurat nic adekwatne nie jest. A już z pewnością cena japońskich kosmetyków nie jest adekwatna do zasobności malkontenckiego portfela, który ostatnio poniósł ogromne straty, w związku z kiepskim stanem zdrowia jego właścicielki. Chorowanie to drogi biznes, zarezerwowany dla zamożnych więc proponuję szanownym Czytelnikom nie chorować. No chyba, że ktoś już naprawdę musi... Malkontentka po owym chorowaniu, wcale zdrowiej się nie czuje, a jak patrzy na stan konta, to nawet jej jakby gorzej... No ale co tam - lajf. Pchamy wózeczek dalej. Pewnie znów pójdzie się na wojnę i trochę sakwę zapełni. Wracając do kosmetyków. Skusiła się Malkontentka na trzy japońskie specjały. Kupiła, otrzymała, zużyła, zachwycając przy okazji samą siebie niebywałą regularnością i już wie! Posłuchajcie jej opinii.
KOKUTOUSEI MORNING ALL IN ONE GEL KOSE

Jest to krem/żel/maska/toner/i milion innych specjałów upchniętych w sympatycznym pudełeczku czyli coś z grupy 200 w 1. Ponoć, jeśli coś jest do wszystkiego, to zarazem służy do niczego....ale! Ale nie w tym przypadku. Malkontentka po dwóch miechach regularnego stosowania, z całą odpowiedzialnością przysięga, że jest to kosmetyk znakomity i zapewne nie raz zagości na jej zakupowej liście. Tenże Kakuousei to naprawdę fantastyczna sprawa, zwłaszcza dla osób wstających o nocnym świcie, które nie mają wystarczającej ilości czasu, aby oddawać się porannym rytuałom pielęgnacyjnym, tylko z trudem domywają jako tako zęby. Kosmetyk ma funkcję siedmiu innych. Robi jednocześnie za toner, serum, lotion, krem, maskę, bazę pod makijaż i nawet otula nas ochroną przed groźnym promieniowaniem uv. Kosztuje z lekka ponad stówkę, ale praktycznie nie znika z pudełeczka. Super! Tylko nie wykupcie całego zapasu!
SABORINO WAKE UP SHEET MORNING MASK

Stado maseczek, zamkniętych w opakowaniu podobnym do takiego od chusteczek higienicznych z tym, że zamykanym na sprytny plastikowy zatrzask, dzięki czemu maseczki nie wysychają.
Z tymi maseczkami jest ciekawa sprawa. Otóż Malkontentka, jako znany wisus uległa niegdyś wypadkowi samochodowemu. Wypadek miał wiele przykrych konsekwencji, ale skoncentrujmy się na jednej - bliznowcu, który pozostał na malkontenckim nosie, jako brzydka pamiątka. Bliznowiec bolał zawsze i nic na to nie dało się za bardzo poradzić - trzeba było przywyknąć i tyle. Zazwyczaj też bywał wrednie czerwony i należało go maskować mocną szpachlą. Po zużyciu całego opakowania maseczek, świadomie i odpowiedzialnie Malkontentka informuje - cera po użyciu masek jest na medal, a co najpiękniejsze, bliznowiec zmalał dwukrotnie, jest nieomal niewidoczny, blady i nie boli! Nic a nic! Jest super. Warto się zrujnować!
No i wreszcie legendarna już wcierka..
KAMINOMOTO A

Długo przymierzała się Malkontentka do tej wcierki i wreszcie nabyła. Gdy otwierała ją w łazience, celem przelania do wyszorowanej a zwłaszcza wywietrzonej butelce po rzepie Joanny, czuła nawet lekkie wzruszenie, a preparat wmasowywała w głowę z wielką nabożnością i w uroczystym nastroju. Dziś, po zużyciu całej butli może wydać oświadczenie, że preparat nie zrobił z jej włosami absolutnie nic. Niestety. Nie na malkontencką głowę widać takie specjały. Ale, człek człekowi nie równy. Razem z Malkontentką wcierkę zakupiła jej kumpela i ta akurat jest w niebozabrana ze szczęścia i przebiera odnóżami, żeby ponowić zamówienie i zrobić sobie zapas owego Kaminomoto A!
Tyle dziś o Japonii kochani. Pozostańcie pięknymi, a jakby coś z tą pięknością nie wychodziło, to zaopatrzcie się w dobry puder bielący, bo jak powiada inną japońska mądrość: Biała twarz kobiety zakrywa wiele defektów.

czwartek, 2 listopada 2017

Dieta dr Dąbrowskiej - dzień trzeci

NAJGŁUPSZA RADA NA ŚWIECIE BRZMI:
Jeśli ci smutno, zjedz czekoladkę.
Nic jedz. Lepiej się utop od razu, po co ci te męczarnie z odchudzaniem! (Traktat o odchudzaniu)

Gośka jest wkurzająca i ma durne pomysły. Przecież Malkontentka nigdy w życiu nie wpisałaby dobrowolnie w wyszukiwarkę słowa dieta. Ba - Malkontentka już dawno wykreśliła ten wyraz ze swojego słownika. To robota Gośki. I te głupie podjudzanie, że celebrytka była okrąglutka a teraz niczym trzcinka, że Aśka schudła dyszkę i to bez trudu, a jedna taka, co to się leczyła i wyleczyć nie mogła - bach i w ciąże zaszła. I wszystko to dzięki diecie. No może w tej ciąży, to poza dr Dąbrowską jeszcze ktoś miał udział, ale to też cholera wie, bo w dzisiejszych czasach nie takie cuda się zdarzają. Właściwie to Gośka jest wszystkiemu winna. Manipulatorka normalnie. Sama bała się wystartować z zielskiem więc wciągnęła Bogu ducha winną, naiwną Malkontentkę i masz ci los. Najpierw przysięga, że będzie lekko, potem bredzi o grupie wsparcia dla konających na diecie, a teraz wysyła maila z obietnicą, że na finiszu ugotuje nam wielki gar krupniku z ziemniakami.

Dzień trzeci diety miał być już lajtowy. Uczucie głodu miało powoli zanikać. Doprawdy ciekawe - no chyba że w przypadku tych, którzy pomarli w trakcie odchudzania, tfu - oczyszczania, bo Malkontentce nic nie zanika. Ani głód, ani tym bardziej słonina. Na szczęście poranny pomiar nie wykazał wzrostu masy. Wciąż balansujemy na minie, ale nie odpalamy lontu. Szkoda, że ani gram Malkontentki nie ubył. A może to jakiś wielki plan Matki Natury. No coś w stylu, że niby Malkontentki ma być dużo, żeby każdemu starczyło...

Menu dnia trzeciego niczym nie rożni się od dwóch pozostałych. Sałata, pomidorek, cebulka, buraczek. 
Mięsa! Mięsa i krwi! Mięsa dajcie. I wódki.
Każdy dzień diety jest smutny, szary, pozbawiony smaku i energii. Ciągnie się niczym szarpane głodem trzewia. Warzywko zapijane mdłościopędnym soczkiem z buraczka zaiste różni się od krwistego steku urozmaiconego kuflem piwka. 
Aż żal patrzeć na Malkontentkę. Ale cóż. Takie są właśnie skutki, gdy mięsożerca, opój i nałogowiec przechodzi na dietkę dla elfów i motyli. Obawiam się, że Malkontentka może stać się niebezpieczna. Poziom agresji wzrasta bowiem proporcjonalnie do ilości spożytej sałatki... Trzymajcie kciuki, bo nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień...



środa, 1 listopada 2017

Dezyderata



Przy całej swej złudnosci, znoju i rozwianych
marzeniach jest to piękny świat,
jest to piękny świat...


Meksykanie wierzą, że dzisiejszej nocy na chwilę unosi się kotara rozdzielająca oba światy - doczesny i ten, który jest o krok dalej, za mgłą... Mieszają się wspomnienia, uczucia i emocje. Można zajrzeć w przeszłość, poczuć przyszłość, przeżyć to co najważniejsze jeszcze raz - przez moment. Ostateczność staje się bliższa, a nieskończoność nie przeraża. 
Podobno tej nocy można zrozumieć...
To ładne. Więc niechaj i tak będzie.
Lubie magię tego dnia i wieczoru. Uśmiecham się do swoich wspomnień.
Pamietam.

Piję za Nieobecnych.