piątek, 16 października 2015

O tym jak Malkontentkę zrobiono w konia czyli jak nie kupować kremu na noc.

Już Aureliusz Augustyn z Hippony znany szerzej, jako św. Augustyn pokusił się o zdumioną uwagę, że …wielu spotyka się ludzi, którzy chcieliby oszukiwać, ale takiego, który by chciał być oszukiwany - nigdy. No właśnie. Nasza Malkontentka – mimo że od (wcale nie tak szalenie poczciwego) świętego dzieli ją półtora tysiąclecia i jeszcze kilka szczegółów, zasadniczo wkomponowuje się w to stwierdzenie – nie do końca jednak, gdyż brzydzi się oszustwem jako takim – i nie traktuje zagadnienia relatywnie. Ujmując to po ludzku – nie oszukuje i oszukiwana być nie lubi… A tu zonk…
Zonk zapoczątkowany został przez pewien kłopotliwy prezent. Zwierciadło. Ale nie było to lustereczko z serii zwierciadełko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie… tylko wręcz przeciwnie…. Lud egzystujący w promieniu kilometra od gawry naszej niedźwiedzicy, któregoś wieczora usłyszał jej zwierzęcy, pełen bólu, rozdzierający serca ryk. To Malkontentka zerknęła w zwierciadełko… Okazało się być powiększającym… 
Od tego czasu – wszelkimi sposobami i za moją kasę - usiłuje ratować sypiącą się w zastraszającym tempie twarz, czy co tam w tym miejscu ma… I tak za jedną z substancji ostatniej szansy uznała bogaty i mega odżywczy krem na noc, który miał podczas słodkiego malkontenckiego snu prasować intensywnie i regenerować oblicze, na którym chude odnóża czasu zostawiły swoje ślady. A jak krem – to najlepiej naturalny. Malkontentka poczytawszy i poszukawszy, znalazła takowy na stronie sklepu internetowego, zakupiła, zapłaciła i… czekała. Na stronie stało – legendarnie szybka wysyłka. Nasza bohaterka najwyraźniej źle zinterpretowała ten zapis – myślała że to jakiś ekspres „plus” do standardowej szybkości, o którym ludzie pieśni i podania piszą, ale nie… W sumie rzeczywiście wysyłka okazała się legendarna – z tym, że była to legenda z gatunku tych o złotej kaczce czy diable Borucie – bajka znaczy… Naczekawszy się wystarczająco, wykonała telefon do sklepu, gdzie pani uprzejmie, acz stanowczo poinformowała, że krem to będzie dostępny, ale za czas jakiś – może dwa tygodnie, może nie… Malkontentka z lekka się zirytowała… bo jako żywo należy poinformować klienta o takiej zabawie – to po pierwsze, a po drugie – do jasnej cholery – nie sprzedajemy tego, czego nie mamy! Zirytowaną Malkontentkę pani pocieszyła, że jeśli nie ma życzenia oczekiwać latami – a przypominam bezcenny czas ucieka, zmarszczki eksplodują z niesłychaną wręcz intensywnością – to ma sobie jakiś inny krem wynaleźć na wymianę. Malkontentka zapytała o propozycje – dowiedziała się, że żadnego na noc nie ma. Sprawa dość karkołomna, no ale co tam. Malkontentka nie dziwi się tak łatwo. Ze spokojem przeglądnęła ofertę sklepu i okazało się, że krem na noc jednak jest. Hinduski, nazywa się ładnie i nocami ujędrnia;). Dokonawszy tego odkrycia zadzwoniła po raz kolejny. No rzeczywiście, taki krem jest ale pani pewnie nie chciało się o nim mówić i jak się miało później okazać – zupełnie słusznie. Los bowiem bywa wobec odkrywców okrutny… Do kremu trzeba było dopłacić. Malkontentka dopłaciła, wysłała dowody mailem i oczekiwała przesyłki, która tym razem bardzo szybko nadeszła. No i właściwy bal zaczyna się w tym miejscu…

Malkontentka krem odpakowała – pudełko wywaliła do kosza (błąd). Tuż za pudełkiem trafiły do wyżej wzmiankowanego pozostałości po obiadku maluszka i parę innych takich… A sam krem na półeczkę w łazience. Wprawdzie czujne oko ulokowane w malkontenckiej głowie gdzieś w przelocie zauważyło, że naklejka na kremie jest jakaś przytarta i krzywa ale… Krem stał sobie grzecznie, aż do momentu, gdy nasza bohaterka postanowiła nałożyć go na oblicze. Odkręciła wieczko… a tu kurka wodna – zonk. Na otworku, w który należy wetknąć paluch żeby wydobyć krem znajdowało się zabezpieczenie, ale zarówno owo zabezpieczenie, jak i gwint i puzdereczko upaćkane były substancją białą, urozmaiconą gdzieniegdzie czarnym rzucikiem z paprochów nieznanego pochodzenia. Podobnie brudne było wieczko od wewnątrz. Błeeee błe błe… Kondycja kremu kazała przypuszczać, że cosik przy nim grzebano a nawet pojawiło się mocno uzasadnione podejrzenie, że krem został wyprodukowany przez pana Zenka w garażu, gdzie podczas mieszania wysokogatunkowego kosmetyku łyżką do zupy z peta się trochę usypało…. Ohyda. Malkontentka natychmiast wszczęła alarm i napisała do sprzedawcy tego cuda, zapytując przy okazji o atesty etc. Odpowiedź przyszła szybciorem. A jakże atesty są, no jakby miało nie być, a krem można odesłać, ba – kurier go zabierze, …pod jednym warunkiem, że zostanie umieszczony – krem, nie kurier - w przynależnym do niego tekturowym kartoniku – pewnie celem ponownej sprzedaży po otarciu paprochów. Malkontenta zerknęła do kosza na śmieci, skąd wydobyła opakowanie w obiadku maluszka i jogurcie koloru różowawego i wyrzuciła je w sposób ostateczny i zdecydowany. Sprawa upadła, bo bez pudełeczka zwrotu nie będzie itd. I ok. Trza było opakowanie może zachować, ale do stada jasnych Anielek – czegoś takiego sprzedawać absolutnie nie wolno!

PS. Zadzwonili ponownie ze sklepu …coś jednak jest na rzeczy… będę informowała na bieżąco.




25 komentarzy:

  1. Współczuję... dobrze, że ja nie miewam takich przygód... ale oczywiście będę wyczekiwać dalszego ciągu tej niesmacznej historii.. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisz kochana koniecznie co to za krem i co to za sklep. Trzeba tępić takie procedery!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie miałam to powiedzieć, sklep jest straszny i po prostu żenujący. Mam nadzieję, ze to nie żaden z tych w których ja robię zakupy! Aż mnie ciarki przeszły. Ale nie sądzę :)

      Usuń
    2. Pewnie, że napisze! Tylko póki sprawa w toku nie wolno:)

      Usuń
  3. No żesz w mordeczkę, nie lubię takich akcji. Nie miałam takowych ale wkurzają mnie wierutnie.
    Mam nadzieję, że stanie się cud i otrzymasz pieniądze spowrotem (razem z kwiatami i przeprosinami)

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja czekam za laktatorem juz tydzien, zero wyobrazni ktos ma, czy ja go kupilam zeby zobie powiesic na scianie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem zniesmaczona podejściem sklepu do klientki! Sprzedawać ubabrane podróby to wstyd i hańba. Ciekawa jestem jak się sprawa rozwinie.
    A jeśli to nie problem poproszę o info na priv co to za sklep i jaki krem, chyba, że zdecydujesz się ostrzec nas publicznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję że pójdą po rozum do głowy i rozwiążą sprawę jak Bozia przykazała - przeprosiny, zwrot kasy i jeszcze jakiś gift jako rekompensata za straty moralne. A z ciekawości - bardzo dużo to ustrojstwo kosztowało?

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem baaardzo ciekawa cóż o za sklep takie numery wywija. Powiedz nam, żebyśmy omijały go szerokim łukiem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekam na informacje, którego to sklepu tak się trzeba wyrzekać :) Odesłałabym im w tym jogurcie dziecka i z pampersem gratis, za szacunek do klienta.

    OdpowiedzUsuń
  9. jakoś nie dowierzam sklepom internetowym jeśli chodzi o kremy, boje się takich historii ;)

    http://lamodalena.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. dawaj jaki to sklep??? zrobimy bojkot!

    OdpowiedzUsuń
  11. o nie chyba bym dostala jakiegos ataku padaczki ze zlosci po takiej przygodzie, to sie nazywa "dbalosc o konsumenta i dobre imie firmy"!

    OdpowiedzUsuń
  12. Niby tak sklepy dbają o klienta i o swoją renome, a jednak coraz więcej takich sytuacji :/

    OdpowiedzUsuń
  13. nie daj się zapędzić w bambuko, to nieprawda że do zwrotu niepełnowartościowego towaru potrzebne jest oryginalne opakowanie...

    OdpowiedzUsuń
  14. Oj nieprzyjemnie, współczuję i mam nadzieję, że mi coś takiego się nie przytrafi..
    Obserwuję. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. o żesz w mordę co za chamstwo.....trza było przytoczyć nazwę sklepu.....no i nie prawda, że pudełko do reklamacji musi być, już nie musi......walcz, powodzenia :*

    OdpowiedzUsuń
  16. bleeeeee ohydaaaaaa!!! Trzeba było od razu żądać zwrotu pieniedzy jak zaczęli krećić, że trzba poczekać ! jenyyy takie rzeczy w 21 wieku xD toć to jakiś cyrk montypaytona

    OdpowiedzUsuń
  17. ja bym narobiła rabanu jak to ładnie dziś Interendo mnie określiła - jak babka z prlowskiego spożyczaka xD przynajmniej by im w jelita poszło :)
    Albo wysłała z pudełkiem całym w resztkach obiadku po bejbi - i dopisała - że to reakcja alergiczna na zawartość opakowania :P

    OdpowiedzUsuń