poniedziałek, 8 czerwca 2015

O pikanterii bez pruderii, czyli Klaudyna na nowo odkryta

Od tygodnia zastanawiam się, jaką książkę wyciągnąć dla Was z lamusa. Nie chce mi się pisać o nowościach – reklamowanych wszędzie, do bólu i odruchu wymiotnego. O tzw. bestsellerach będących li i jedynie wyrazem bluźnierstwa wobec drzew, które musiały polec by je wydano. O wielkiej kupie niczego, którą pchają w nasze mózgi nienażarci wydawcy, sprzedając nam kurzy bobek owinięty w złoty papierek. Ciężko jest wybrać odpowiednią pozycję literacką… Wprawdzie moja domowa biblioteka to kilka tysięcy książek, ale nie będę gawędziła o każdej – o niektórych nie chce pisać, o niektórych nie wypada, o jeszcze innych – zwyczajnie nie potrafię. Przeżywam też etap zniechęcenia. Mam dość Greyów, wampirów, a już szczególnie opowieści durnej treści w stylu Bóg znajdzie ci prace. Nie znajdzie, bo nie robi w instytucji dedykowanej takiej działalności i arogancją byłoby oczekiwać zaangażowania sił najwyższych w poszukiwanie dla nas zatrudnienia, gdy wokół giną ludzie i światy. Temu, kto wymyślił poradniki – zwłaszcza podbudowywane ideologicznie – w tak przewrotnie durny sposób – kopa w tylną część ciała.
W tramach buntu, odwrotu i czort wie czego jeszcze postanowiłam dziś sięgnąć do klasyki ale takiej nietuzinkowej. Pamiętacie Klaudynę? Bohaterkę cyklu powieściowego Colette? Biseksualną, ekscentryczną, czarującą Klaudynę? Och, jakże ja ją uwielbiam …J
Trudno zadowolić jednocześnie wszystkich i samą siebie. Wolę zacząć od siebie….
Credo…
Zawsze frapowało mnie do jakiej grupy wiekowej adresowana jest ta powieść… Cykl 4 tomów – zapewne omamiona niewinnym tytułem – zakupiła mi leciwa cioteczka, gdy byłam uczennicą szóstej klasy szkoły podstawowej. Prawdopodobnie wyobrażała sobie, że darowuje mi lekturę zbliżoną do poczciwej (i ukochanej rzecz jasna) Ani z Zielonego Wzgórza. Oj, gdyby wiedziała, jakie to myśli rozpaliła w młodej głowie. Ba – pewnie przez bogobojną ciotuchnę wyrosłam na starą lubieżnicę. Ale co tam…
Klaudyna kochani to sprawa z lekka skandalizująca… nie, nie dla współczesnej młodzieży – która primo – książek nie czyta, secundo - erotyczne wzorce znajduje w badziewiaku stulecia czyli moim ukochanym worku treningowym Greyu – ja już chyba tak się nad tym nieszczęśnikiem napastwiłam, że w końcu go polubię J. Wciąż tego nie czaję – w końcu, jeśli już zdobywać, to wysokie bazy – zatem odpuście Greyowi i łapcie się za Markiza – jak się bawić to na maxa. Kto da radę dotrzeć do końca Sodomy opowie nam wszystkim i po wszystkim, jak się z tym czuł J. Wracając do tematu. Klaudyna swego czasu musiała być książką skandalizującą. Dziś z pewnością jest odbierana inaczej, niemniej jednak trzeba przyznać, że ma swój smaczek i nieco mocno frywolnej pikanterii. Ot takiej sympatycznej pikanterii. Dość swobodnie porusza temat seksualności wśród pensjonarek, homoseksualizmu wśród chłopców czy lesbijskich romansów młodych żon…nazwijmy to… starawych mężów... Bez pruderii i fałszywej skromności. Ale wszystko z klasą, humorem i w granicach dobrego smaku. Przy tym historia jest przeciekawa, czyta się cudnie, ze smaczkiem, posmaczkiem i kurde, z jakąś nostalgią. A język Colette – wspaniały, niepodrabialny styl wielkiej damy, która kręcąc paluszkiem loczek i przygryzając koniuszek języczka z uśmiechem Giocondy opowiada nam takie zbereźne historyjki. Polecam! Wywalcie Greya w kosz i powróćcie do Klaudyny. Mój zaczytany egzemplarz właśnie kontempluje Franka – ona nawet jakoś nieźle wkomponowuje się w klimacik – zbereźnica jedna.

40 komentarzy:

  1. Sama sie zastanawiam skąd ta popularność Greya... ba! na jednym z blogów czytelniczki podjeły dysputę w obronie ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja moze nie jestem wielce wyrobionym czytelnikiem, ale chyba czegos innego oczekuje od literatury. Na temat Greya juz nawet post był;) a co do zasady- nie jestem przecziwniczka czytania tej durnisi w ramach totalnego - nie wiem w sumie czego ;). Jestem przeciwniczką nazywania tego literaturą. To jest czytadło :). Ma swoje miejsce w czasoprzestrzeni, ale jest czytadłem. A Klaudyna- wiadomo -miodzio:)

      Usuń
    2. :)) przypomniała mi sie moja sąsiadka "kolezanka" imieniem Klaudia, zwana Klaudynką... pobożna, kościółkowa a na imprezach wyzywająca do bólu... kiedyś poszłyśmy na inwentaryzacje do marketu... jak ona tam sie zachowywała... normalnie zwierze w rui... kierownicy ja napominali... oni na chwile przestawali i dalej.... masakra jak tak można... laska trzydziestoletnia prawie.... Klaudynka...

      Usuń
    3. Uff:). Niezle :). Ale to zdecydowanie nie była ta Klaudyna :)))

      Usuń
  2. ojaaa nie czytałam Klaudyny ;o muszę ją zaraz obczaić:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie czytałam, ciekawa jestem tej książki. :P

      Usuń
    2. No kobitki świetna lektura na takue słoneczne dni :)

      Usuń
  3. Też nie mam pojecia czym oni sie tak jarają w grayu, a tą klaidyne... chętnie bym łapneła w swoje łapki ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam się bez bicia, że ksiązki nie znam zupełnie. Ale rozbudziłaś we mnie iskierkę ciekawości :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszukaj, teraz chyba nawet cala seria pojawiła sie w księgarniach

      Usuń
  5. Nie czytałam, dobijam książkę i w środę pędzę do biblioteki, obczaiłam w mojej jest o nawet dostępna :) więc od śr będę się zaczytywać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zaczynasz sie! Tylko po kolei. Od Klaudyny w szkole, przez Paryż i małżeństwo:)

      Usuń
    2. Tak, tak zrobiłam sobie rozpiskę ;)

      Usuń
  6. W takim razie i Renia spróbuje (bo jakoś ostatnio ma mało czasu na czytanka) dorwać 'Klaudyne' :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renia niech czas znajdzie! Bo sie jej spodoba!

      Usuń
  7. ojojo, kusisz do przeczytania! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako polonistka odczuwam wręcz fizyczny ból przy każdej nowej głupkowatej wydanej książce... Dziś na przykład dowiedziałam się, że Izabela Saint-James, znana z bycia prostytutką Hefnera, wydała niedawno książkę, w której opisała kulisy bycia "króliczkiem Playboya"... Takie książki teraz zalewają rynek :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście mało kto je kupuje i czyta, potem lądują w marketach jako wyprzedaże za 5zł (gdzie często zapuszczam żurawia, że się tak wyrażę). Tak było z wszelkimi życiowymi mądrościami pani Cichopek (niczego jej nie ujmując), jednej z aktorek "Gotowych na wszystko" (tytuł związany z tostami?) albo album o Lady Gadze... Leżą tam miesiącami, aż ktoś się nad nimi ulituje i kupi w "mega hiper super" wyprzedaży za 1 zł, aby pod biurko wstawić co by poziom trzymało. Tylko tych wszystkich drzew żal, oj żal...

      Usuń
    2. Drzew żal najbardziej. Ciekawe co przyświeca wydawcom tych arcydzieł. Toz to sie nie moze udać!

      Usuń
  9. W końcu spokojnie tu u Ciebie mogę przyznać, że nie czytałam i nie oglądałam Greya... i nie zamierzam się tym "dziełem" katować. nie czytałam również Klaudyny ale dzięki Twojemu opisowi nabrałam wielkiej chęci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda z tych wszystkich twarzy Greya jest beznadziejna:). Zaświadczam jsko stary spec od libertynizmu :)

      Usuń
  10. Wiesz ja nie lubie czytac czegos co jest na topie wole sięgac po cos starego lub nieznanego :) a Greya nie czytałam tzn zaczełam ale czułam sie jak głupi w krainie konopi i przestalam ale obejrzałam w celach blogowych aby zrobic diy inspirowane greyem zeby blog miec na topie i o greyu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wywalcie Greya, zdecydowanie :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram :) Próbowałam to przeczytać i nie da się, naprawdę się nie da! Lepszą książkę napisze każda w miarę inteligentna trzynastolatka....

      Usuń
    2. A objętość tego dzieła! Zniewala:). Treści tam w sam raz na 15-sto stronicowe opowiadanie:). I kto wie, czy Grey by nie zyskał ;)

      Usuń
    3. kolezanka co czytała dokładnie mi to samo powiedziała jakby psała 13 latka i zastanawiała sie tylko czy to wina przekładu czy taki klimat faktycznie jest

      Usuń
    4. Taki klimat. Zdecydowanie.

      Usuń
  12. Raz na mocno zakrapianej imprezie kolega zaczął czytać 'złote cytaty' z Greya - to był mój jedyny kontakt z tą książką. Mimo alkoholu we krwi, nie wiedzieliśmy, czy śmiać się, czy płakać. Nie rozumiem jak to się dzieje, że takie gówna są tak popularne. No ale chyba właśnie o to chodzi. Masowe pranie mózgu :-)
    Tej Klaudyny to nie znam wcale i w ogóle, ale Ty jak zwykle tak piszesz, że zachęcasz na maksa. Myślisz, że przyjemnie by się taką literaturkę na łące pod drzewkiem czytało? :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty, nie odkryłaś w sobie "wewnętrznej bogini" :D

      Usuń
    2. Zlote mysli z Greya:). To musi byc miodzio:)))). Tego nawet chyba po flaszce nie da sie przetrawić:).
      Klaudyna- pod drzewko! Idealna! Ja wogole stawiam, ze ta lektura Wam kobitkom, ktore sa za pan brat z natura - matka natura- szczegolnie przypadnie do gustu!

      Usuń
  13. Przyznam, że nie znam książki ani autorki. Uwielbiam takie retro klimaty w literaturze, kiedyś skandalizujące dziś interesujące, a niewulgarne. Ostatnio z takich retro lektur czytałam "Bel Ami" ("Uwodziciel") Guy'a de Maupassant. Przyznam, że mi się podobała. A z naszego podwórka sentymentem darzę czytane dawno temu "Dziewczęta z Nowolipek" Poli Gojawiczyńskiej, może niezbyt skandalizująca, ale napisana w 37, dla mnie to retro jak nic ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham Dziewczęta z Nowolipek i Rajska Jabłoń!!! Spodoba Ci sie Klaudyna:)

      Usuń
    2. No to wystarczy zanotować sobie w mózgu tytuł i szukać po bibliotekach, mam nadzieję, że są tam dostępne?

      Usuń
  14. Mnie Grey'owy szał jakoś ominął, między innymi dzięki kilku znajomym które dały się porwać i później powiedziały zgodnym chórem, ale każda z osobna (da się tak?): "Monga, nie czytaj!".
    A za Klaudyną się rozejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja czytałam Klaudynę! Jest znakomita. Chętnie do niej wróce.

    OdpowiedzUsuń