Jeżeli któryś z moich przemiłych Czytelników pracuje w Wydziale Komunikacji i Dróg Starostw Powiatowych miast różnych, bądź z taką instytucją łączą go związki emocjonalne, niech dla dobra własnych nerwów przełączy się na inny kanał, bo w dalszej części będę zwała, pojawią się wyrazy wulgarne - nawet nie powszechnie uznane za mało wyszukane – tylko po betonie – wulgarne. Może padnie też jakaś deklaracja uczuć wobec wyżej wzmiankowanej instytucji… po co się zatem szarpać i gniewać – ot można w tym czasie dla rozrywki obejrzeć zdjęcia polityków z dzieciństwa (widziałam galerię na Onecie).
Tyle tytułem wstępu. Teraz będzie rozwinięcie i zwinięcie całej historii..
Kochani…mea culpa. Jestem winna! Zgrzeszyłam wobec prawa stanowionego i zwyczajowego. Przyznaję się i korzę – publicznie… Otóż…. siedem lat używałam nieważnego prawa jazdy! Wiem… Jestem pospolitym przestępcą… ale podległam resocjalizacji i okazałam się na nią podatna więc może wyrosną ze mnie jeszcze ludzie i zarysuje się przyszłość bardziej świetlana niż smętny pobyt za kratami. Na swoje usprawiedliwienie mam jedno… Kompletnie nie miałam pojęcia, że zapomniałam wymienić prawka. Ot zwyczajnie zapomniałam, że zapomniałam. Siedem lat temu wstąpiłam w związek małżeński z pewnym miłym panem, co zaskutkowało zmianą mojego nazwiska. Grzecznie wymieniłam więc wszystkie dokumenty – jak się miało okazać - prawie wszystkie. Cytując klasyka, nigdy nie robiłam z papierologii zagadnienia i ot… jeździłam wieki całe legitymując się dokumentem nieważnym, bo opiewającym na moje stare nazwisko. W sumie na focie też szczególnie podobna do siebie nie byłam… Jak mogłam się nie zorientować – ano - nie wczytuje się jakoś zbyt często w dokumenty - czasem zerkam w dowód, bo zapamiętanie pesela przekracza moje moce intelektualne a poza tym wciąż wydaje mi się, że jestem młodsza i muszę sprawdzić w dokumencie, ile naprawdę mam lat… Dobra – krótko – dowód jest czytany, prawo jazdy nie. Zdarzyło się jednak, że zrządzeniem całego łańcucha przypadków (nie będę opisywać, bo ani to frapujące ani fascynujące) sprawa wyszła z kąta i ja – cała zawstydzona przystąpiłam do błyskawicznej akcji wymiany dokumentu…
Do momentu pobrania wniosku z urzędu szło nieźle. Nawet zdjęcie z uszami czy uchem, bez dużych kolczyków, ale za to z debilną miną kogoś przydybanego na sedesie, udało się zrobić dwie minuty po zamknięciu zakładu fotograficznego. Z tego miejsca pozdrawiam pana fotografa, że uczynił to, mimo iż udawał się już raźno na zasłużoną obiadokolację i pominę milczeniem fakt, że na focie wyglądam jak psychicznie niezrównoważony maniakalny morderca. Ale ok. Zdobycie zdjęcia wydawało mi się najtrudniejszym elementem akcji. Jak bardzo się myliłam…
Najpierw wniosek. Otóż kochani. Po analizie przypadku stwierdzam co następuje - filozof mediewista legitymujący się kilkoma dyplomami studiów podyplomowych i we własnym zadufaniu uważający się za jednostkę światłą, dostał piachem po oczach i mylnął się dwa razy. Sprawne i bezbłędne wypełnienie wniosku o nowe prawo jazdy gwarantuje doktorat podparty sokolim okiem (można posługiwać się lupą – ale to już wersja proletariacka).
Kolejny krok – złożenie wniosku.
Jako że pracuję od bladego świtu do nieomal godzin nocnych i czynię to poza miastem, a w każdym razie z dala od siedzib ludzkich - zwłaszcza urzędów - i nie mam możliwości „wyskoczyć” na minutkę, nie mogę też chwilowo wziąć wolnego, najlepszym rozwiązaniem wydawało się powierzenie tej misji tacie. Tata jako geodetus emeritus wybitnie znudzonos kilkuletnim dolce far niente, celem oderwania myśli od właściwych emerytom rozważań na temat kruchości bytu, chętnie bierze udział w takich rozrywkach, podbudowując się jednocześnie myślą że czyni dobro… (a to jak wiemy, może okazać się istotne). Rzeczony tata w radosnym nastroju udał się z wnioskiem, zdjęciem, moim nieważnym prawkiem i ważnym dowodem do urzędu (dałam mu te dokumenty wyobrażając sobie, że jestem szaleńczo sprytna), żeby oddać ten cały majdan pani w okienku i dowiedzieć się kiedy i jak można odebrać nowe prawko. A! dodatkowo tata był wyposażony w 100 zł polskich celem złożenia haraczu, czyli opłaty za znaczek skarbowy (uwielbiam te podpuchę – że niby sobie coś kupujemy). Okazało się, że dupa! W naszym pięknym kraju kwit do zapyziałego okienka muszę zanieść osobiście i pokazać swoją gębę królowej tam rezydującej, bo inaczej złożenie dokumentów jest nieważne! Aż dziwne, że nie ma rewizji osobistej i uroczystej przysięgi, że ja to ja… Tata próbował negocjować i był nawet gotowy obstawać przy stanowisku że jest mną (a to że mi wąsy i broda urosły nie jest niczym szczególnie dziwnym) ale nie udało się. Został wygnany. I pouczony, że może przybyć ponownie, tyle że z upoważnieniem.
Ok, nazajutrz tata udał się do urzędu ponownie, tym razem dzierżąc w dłoni papier, w którym upoważniam go do podania wniosku milady w okienku. Tata podał kwit, pani zabrała wniosek i fotkę. Dowodu wpłaty nie chciała, bo u nich jest światowo i system daje znać, że kasa została wpłacona. Tata zatem ze spokojem i poczuciem odniesionego sukcesu udał się do domu, a ja oczekując na nowe prawko dostałam… wezwanie do uzupełnienia dokumentacji…wrrr… Okazało się, że system jednak nie informuje, że nie jest światowo, tylko tak jak zawsze i dowód wpłaty królowa ma jednak mieć w swej upierścienionej dłoni. Tata poszedł ponownie i oddał – cudem niezagubione – potwierdzenie wpłaty. Przy okazji nabył wiedzę – jako że już wszedł w całkiem niezłą komitywę z głową z okienka – że jeśli przyniesie stosowne upoważnienie to będzie mógł odebrać prawko w moim imieniu. Była to riposta, na fakt, że zaznaczyłam we wniosku opcję dostarczenia via poczta. Ale… pocztą to oni niechętnie. Raczej wolą osobiście. Tata, jako że wyrwanie się w teren sprawia mu radochę, powrócił znów gdzie nadwiślański brzeg… tfu… do okienka i dał upoważnienie, pytając się przezornie kilka razy jakie gadżety ma mieć w dnu odbioru. Obawiał się, nauczony doświadczeniem, że będzie potrzebne coś, czego przy naszych ograniczeniach wizualizacji pracy twórczej nie będziemy w stanie przygotować. Może zdjęcie płuc – na dowód, że sprawnie oddycha i zdoła mi dostarczyć prawko albo zgodę jego rodziców na uczestnictwo w takiej misji. Nie. Potrzebny tylko tata z dowodem, stare prawko nie – bo traci ważność i nie mogę się nim posługiwać mając nowe, bo to byłoby brzydko. Uff… pozostało czekać.
No i kochani! Nadszedł ten wielki dzień. Dziś rano. Dostałam sms, ze prawko czeka. I że życzą miłego dnia. Ja tez im kurka wodna życzę, tysiąca takich miłych dni… No nic. Ucieszyłam się w pierwszej chwili. Ba – pomyślałam ot świat, unia, Europa cała – i sms i życzenia no super. Zadzwoniłam do taty, który obiecał ze idąc na spacer (z dowodem) jako człowiek poważny, odważny i do tego upoważniony dokument odbierze…
Nie wydali mu. Ma przyjść po weekendzie. Moje stare prawo jazdy jednak jest potrzebne. Pani bardzo przeprasza ale jest tylko człowiekiem i się pomyliła. No …Jak ja tam pójdę… tylko boje się o jedno… czy wydadzą mi moje prawo jazdy…bo kurka wodna …nie jestem upoważniona...
Tyle tytułem wstępu. Teraz będzie rozwinięcie i zwinięcie całej historii..
Kochani…mea culpa. Jestem winna! Zgrzeszyłam wobec prawa stanowionego i zwyczajowego. Przyznaję się i korzę – publicznie… Otóż…. siedem lat używałam nieważnego prawa jazdy! Wiem… Jestem pospolitym przestępcą… ale podległam resocjalizacji i okazałam się na nią podatna więc może wyrosną ze mnie jeszcze ludzie i zarysuje się przyszłość bardziej świetlana niż smętny pobyt za kratami. Na swoje usprawiedliwienie mam jedno… Kompletnie nie miałam pojęcia, że zapomniałam wymienić prawka. Ot zwyczajnie zapomniałam, że zapomniałam. Siedem lat temu wstąpiłam w związek małżeński z pewnym miłym panem, co zaskutkowało zmianą mojego nazwiska. Grzecznie wymieniłam więc wszystkie dokumenty – jak się miało okazać - prawie wszystkie. Cytując klasyka, nigdy nie robiłam z papierologii zagadnienia i ot… jeździłam wieki całe legitymując się dokumentem nieważnym, bo opiewającym na moje stare nazwisko. W sumie na focie też szczególnie podobna do siebie nie byłam… Jak mogłam się nie zorientować – ano - nie wczytuje się jakoś zbyt często w dokumenty - czasem zerkam w dowód, bo zapamiętanie pesela przekracza moje moce intelektualne a poza tym wciąż wydaje mi się, że jestem młodsza i muszę sprawdzić w dokumencie, ile naprawdę mam lat… Dobra – krótko – dowód jest czytany, prawo jazdy nie. Zdarzyło się jednak, że zrządzeniem całego łańcucha przypadków (nie będę opisywać, bo ani to frapujące ani fascynujące) sprawa wyszła z kąta i ja – cała zawstydzona przystąpiłam do błyskawicznej akcji wymiany dokumentu…
Do momentu pobrania wniosku z urzędu szło nieźle. Nawet zdjęcie z uszami czy uchem, bez dużych kolczyków, ale za to z debilną miną kogoś przydybanego na sedesie, udało się zrobić dwie minuty po zamknięciu zakładu fotograficznego. Z tego miejsca pozdrawiam pana fotografa, że uczynił to, mimo iż udawał się już raźno na zasłużoną obiadokolację i pominę milczeniem fakt, że na focie wyglądam jak psychicznie niezrównoważony maniakalny morderca. Ale ok. Zdobycie zdjęcia wydawało mi się najtrudniejszym elementem akcji. Jak bardzo się myliłam…
Najpierw wniosek. Otóż kochani. Po analizie przypadku stwierdzam co następuje - filozof mediewista legitymujący się kilkoma dyplomami studiów podyplomowych i we własnym zadufaniu uważający się za jednostkę światłą, dostał piachem po oczach i mylnął się dwa razy. Sprawne i bezbłędne wypełnienie wniosku o nowe prawo jazdy gwarantuje doktorat podparty sokolim okiem (można posługiwać się lupą – ale to już wersja proletariacka).
Kolejny krok – złożenie wniosku.
Jako że pracuję od bladego świtu do nieomal godzin nocnych i czynię to poza miastem, a w każdym razie z dala od siedzib ludzkich - zwłaszcza urzędów - i nie mam możliwości „wyskoczyć” na minutkę, nie mogę też chwilowo wziąć wolnego, najlepszym rozwiązaniem wydawało się powierzenie tej misji tacie. Tata jako geodetus emeritus wybitnie znudzonos kilkuletnim dolce far niente, celem oderwania myśli od właściwych emerytom rozważań na temat kruchości bytu, chętnie bierze udział w takich rozrywkach, podbudowując się jednocześnie myślą że czyni dobro… (a to jak wiemy, może okazać się istotne). Rzeczony tata w radosnym nastroju udał się z wnioskiem, zdjęciem, moim nieważnym prawkiem i ważnym dowodem do urzędu (dałam mu te dokumenty wyobrażając sobie, że jestem szaleńczo sprytna), żeby oddać ten cały majdan pani w okienku i dowiedzieć się kiedy i jak można odebrać nowe prawko. A! dodatkowo tata był wyposażony w 100 zł polskich celem złożenia haraczu, czyli opłaty za znaczek skarbowy (uwielbiam te podpuchę – że niby sobie coś kupujemy). Okazało się, że dupa! W naszym pięknym kraju kwit do zapyziałego okienka muszę zanieść osobiście i pokazać swoją gębę królowej tam rezydującej, bo inaczej złożenie dokumentów jest nieważne! Aż dziwne, że nie ma rewizji osobistej i uroczystej przysięgi, że ja to ja… Tata próbował negocjować i był nawet gotowy obstawać przy stanowisku że jest mną (a to że mi wąsy i broda urosły nie jest niczym szczególnie dziwnym) ale nie udało się. Został wygnany. I pouczony, że może przybyć ponownie, tyle że z upoważnieniem.
Ok, nazajutrz tata udał się do urzędu ponownie, tym razem dzierżąc w dłoni papier, w którym upoważniam go do podania wniosku milady w okienku. Tata podał kwit, pani zabrała wniosek i fotkę. Dowodu wpłaty nie chciała, bo u nich jest światowo i system daje znać, że kasa została wpłacona. Tata zatem ze spokojem i poczuciem odniesionego sukcesu udał się do domu, a ja oczekując na nowe prawko dostałam… wezwanie do uzupełnienia dokumentacji…wrrr… Okazało się, że system jednak nie informuje, że nie jest światowo, tylko tak jak zawsze i dowód wpłaty królowa ma jednak mieć w swej upierścienionej dłoni. Tata poszedł ponownie i oddał – cudem niezagubione – potwierdzenie wpłaty. Przy okazji nabył wiedzę – jako że już wszedł w całkiem niezłą komitywę z głową z okienka – że jeśli przyniesie stosowne upoważnienie to będzie mógł odebrać prawko w moim imieniu. Była to riposta, na fakt, że zaznaczyłam we wniosku opcję dostarczenia via poczta. Ale… pocztą to oni niechętnie. Raczej wolą osobiście. Tata, jako że wyrwanie się w teren sprawia mu radochę, powrócił znów gdzie nadwiślański brzeg… tfu… do okienka i dał upoważnienie, pytając się przezornie kilka razy jakie gadżety ma mieć w dnu odbioru. Obawiał się, nauczony doświadczeniem, że będzie potrzebne coś, czego przy naszych ograniczeniach wizualizacji pracy twórczej nie będziemy w stanie przygotować. Może zdjęcie płuc – na dowód, że sprawnie oddycha i zdoła mi dostarczyć prawko albo zgodę jego rodziców na uczestnictwo w takiej misji. Nie. Potrzebny tylko tata z dowodem, stare prawko nie – bo traci ważność i nie mogę się nim posługiwać mając nowe, bo to byłoby brzydko. Uff… pozostało czekać.
No i kochani! Nadszedł ten wielki dzień. Dziś rano. Dostałam sms, ze prawko czeka. I że życzą miłego dnia. Ja tez im kurka wodna życzę, tysiąca takich miłych dni… No nic. Ucieszyłam się w pierwszej chwili. Ba – pomyślałam ot świat, unia, Europa cała – i sms i życzenia no super. Zadzwoniłam do taty, który obiecał ze idąc na spacer (z dowodem) jako człowiek poważny, odważny i do tego upoważniony dokument odbierze…
Nie wydali mu. Ma przyjść po weekendzie. Moje stare prawo jazdy jednak jest potrzebne. Pani bardzo przeprasza ale jest tylko człowiekiem i się pomyliła. No …Jak ja tam pójdę… tylko boje się o jedno… czy wydadzą mi moje prawo jazdy…bo kurka wodna …nie jestem upoważniona...
zdecydowanie bardziej wolę poczytać Twoje posty niż oglądać zdjęcia polityków z dzieciństwa :P
OdpowiedzUsuńnie no, istna komedia z tym prawkiem :P
Bardzo dziękuję! To miłe:)
Usuńno tak pani w urzędzie jest tylko zamotanym w biurokracji człowiekiem podobnie jak Sisi ma nerwy ze stali szlachetnej i może czekać latami na dokument xd
OdpowiedzUsuńTrafne bardzo Leonie:)
Usuńha Leona podsuma:D
UsuńJak zawsze w punkt!
Usuńno dziś bym się minęła z celnością bo takam ospała...
Usuńhehe nie uwierzysz, ale Renia nie jest lepsza, dokładnie w marcu wymieniałam prawo jazdy na nowe, bo również jeździłam na starym nazwisku,mało tego miałam stary adres zamieszkana i tak sobie Renia 10 lat jeździła ..., ale to nie koniec było przygód, składając papiery Pani o miło miła, powiedziała że mój dowód osobisty jest przedawniony hehe Renia oczy wielkie zrobiła, grzecznie popatrzała na dowód, a tam data ważności 29.12.2014 :/ więc wymieniłam sobie i dowód :)
OdpowiedzUsuńEeee to ja przy Reni cienki Bolek jestem:)))))
UsuńPapierkowa robota to zawsze sceny jak z filmów Barei :P
OdpowiedzUsuńJa niedawno składałam wniosek o ksero karty pacjenckiej w szpitalu - zadanie dla urzędnika na 5 minut, a biurokracji na 3 dni :/
Ale ile to przeżyć, emocji, wrażeń:))) - no bezcenne :)
Usuńhahahahahaaaa :DDDD
OdpowiedzUsuńSory, wiem, że masz nerwa (wkurwa raczej zapewne, ale przeklinać nie będę), ale historia cudna :D
Dobrze wiedzieć, bo ja mam nieważne i prawko i dowód :DDDDDD i słowo honoru też myślałam, że zrobienie zdjęcia to najgorsza częśc procesu! Zdjęcia wciąż nie mam, ale w obliczu Twojej historii już nie demonizuję wizyty u fotografa tak jak wcześniej...
Dziewczyno to Ty juz zacznij procedurę, bo przy kilku dokumentach to moze byc grubasza sprawa. :))
UsuńAle się uśmiałam :) Też wolę czytać Ciebie niż oglądać galerie na onecie:)
OdpowiedzUsuńDziekuje bardzo :)
UsuńO rany, Twoja historia jest kolejnym dowodem na niefrasobliwość urzędów, anty ludzkie przepisy i kompletny chaos. Pomimo tego, że moja siostra, w dodatku rodzona, jest urzędnikiem, wciąż pozostaję wierna swoim przekonaniom, że ludziom żyłoby się o wiele przyjemniej gdyby ilość urzędników spadła o połowę, a i nasze prawo woła o pomstę do nieba. Szczerze współczuję i życzę w końcu pozytywnego zakończenia sprawy :-D
OdpowiedzUsuńAguś ja myślę, ze odrobina życzliwości i dobrej woli by wystarczyła
UsuńW sumie racja! Ale najprostsze rozwiązania są zawsze najtrudniejsze! :-)
Usuńhahaha sie ci zapomniało ;)dobrze ze tylko na 7lat ;)
OdpowiedzUsuńtata Twoj sie nachodzil po urzedzie.....Mi ostatnio dowod ukradli i tez troche sie olazic musialam bo niedouczony fotograf zrobil mi zdjecia do starych dowodow.....i musialam do niego dwa razy ganiac :/
PS:Twoje posty to ranny zaszczyk dobrego dnia :)
Dzieki kochana:)
Usuńno por prostu brak słów i jak tu Ruskich nie kochac?
OdpowiedzUsuńJa Ruskich kocham. Wiesz przeciez
Usuńwiem wiem :) i wiesz ze dołączam sie do ochów i achów komentatorów - no piszesz kapitanielnie Ty na pewno ksiażki już nie wydałas? A moze w jakiejś gazecie piszesz ?
Usuńa ja z innej strony: kochana, muszę Ci pogratulować bo siedem lat jeździłaś i nie dałaś się złapać! ;D w sumie to masz szczęście, jakby Cię złapali z nieważnym prawkiem to dopiero poczułabyś naszą biurokracje! No i gratulacje dla taty, święty człowiek! :)
OdpowiedzUsuńhttp://lamodalena.blogspot.com/
Otóż złapali ale sie nie pokapowali:) nie no tata mistrzostwo osiagnął :)
UsuńCoś na ten temat wiem. W urzędach, żeby cokolwiek załatwić, należy wziąc dzień wolnego (bo siedzenie w kolejkach na jednej godzinie się nie skończy), ubrać się w worek pokutny (żeby paniusia przy okienku poczuła się lepiej, bo ładnie wygląda i ma "władzę"), wypić litr syropu na uspokojenie (żeby tej paniusi w okienku nie wygranąć przypadkiem), zabrać ze sobą do urzędu wszystkie posiadane dokumenty, z zaświadczeniem o szczepieniu ospy włącznie (nigdy nie wiadomo, co może się przydać).
OdpowiedzUsuńDroga przez mękę. Wierzyć sie nie chce, ze w cywilizowanym świecie tak to wyglada.
UsuńJa pesel znam zaś nipu spamiętać nie mogę. Ja kupując znaczek skarbowy czuję się naciągnięta, bo zaufania tyle nie mam... hehe życzenie miłego dnia kurka wodna po tylu "atrakcjch" jakie zafundowali...
OdpowiedzUsuńMnie to juz nawet bawi :)
UsuńMoja Kasiu kochana i drodzy czytelnicy. Napiszę tak :) za długo już żyję w tym kraju, żeby mogło mnie coś zdziwić! To primo.
OdpowiedzUsuńPo drugie "primo";) jeśli zostanę PREZYDENTEM wszystkich polaków, zburzę wszystkie nieprzyjazne urzędy. A w krótkim (nieee bardzo krótkim) czasie na ich miejscu powstaną nowe, śliczne urzędy, że szkła i stali z windami dla niepełnosprawnych, gdzie każdą sprawę typu, wydanie nowego prawka, będzie można zrealizować w 5 minut, a w urzędach owych będą urzędować sympatyczni, mili i kompetentni urzędnicy :)
Brzmi jak SF?
Owszem, dlatego dajmy sobie na luz - dziś piątek :)
Uwielbiam to! Świetnie to opisałaś, też mi się skojarzyło z filmami Barei :D
OdpowiedzUsuńBiurokracja jest cudowna w naszym pięknym nadwiślańskim kraju: papierologia + podpisologia + urzędasofobia = koktajl emocjonalny co najmniej na tydzień :D
Też to kocham, te wymiany dokumentów, to donoszenie papierków, to stanie w kolejkach, te opłaty na znaczki (słusznie nazwane haraczem). W imię czego się pytam i po co? Do czego jest mi potrzebny dowód?? W wielu krajach nie ma tego plastiku i jakoś ludzie żyją!
Aha, świetny tytuł! "Proces" czytałam kilka razy i lubię do niego wracać, bawi mnie i przeraża niezmiennie od lat!
Trafnie to ujęłaś. Trzeba uzbroić się w cierpliwość przed każdą wizytą. :D
UsuńTo przygoda prawie:). Bareja albo Kafka w realu:). Dobrze, ze to nie ja z tym ganiałam, bo chyba nie dałabym rady
UsuńChylę czoła przed cierpliwością Pana Taty :)
UsuńOstatnie zdanie wywołało u mnie śmiech. Nie uśmiech tylko śmiech :) Taki trochę może nie na miejscu, bo nie wypada się z cudzego nieszczęścia naśmiewać. Ale ja się zaśmiałam. A Ty to może załatw sobie szybciutko wizytę u notariusza, żeby to upoważnienie mieć takie odpicowane :D
OdpowiedzUsuńSprawdziłam swoje prawko... Mam w nim adres sprzed dziesięciu chyba lat :/ Ale kurka nie chce mi się go wymieniać, bo moje stare prawko jest bezterminowe, a nowe dostanę z tego co się orientuję tylko na dziesięć czy piętnaście lat :(
No niestety:(. Moje tez było bezterminowe. Ale moj szef mi dosc dokładnie wyjaśnił, co i ile mnie czeka, jak mnie dorwą z tymi nieważnymi kwitami. Strachliwa jestem:)
UsuńHahahah!! Uwielbiam Twoje teksty :))))
OdpowiedzUsuńŚwiatowa Polska i urzędy się w niej znajdujące, a później się dziwią, że człowiek jakiś taki znerwicowany chodzi.
No prawie to "światowo" im sie udało;) ale od "prawie" do "udało sie" ... No wiadomo;)
UsuńNo cóż, ja mam dowód z adresem mieszkania, które już od kilku lat jest sprzedane. Och my, przestępcy! :)
OdpowiedzUsuńOloboga...co za historia. Powiem Ci, że jak ja mam cokolwiek załatwiać w tym kraju, to mnie krew zalewa na samą myśl. Jak się starałam o kuroniówkę to z 5 razy musiałam jakieś papiery i zaświadczenia donosić do urzędy pracy, bo se pani za każdym razem przypominała, że jeszcze coś trzeba. A przy tej piątej wizycie to już wku*w miałam straszny, bo i tak przeczuwałam, że jeszcze coś trzeba będzie donieść, karważ twarz.
OdpowiedzUsuńlubię takie historie ! 3 razy TAK ! :P
OdpowiedzUsuń:D nie powinnam gęby swej szanownej cieszyć ale przy tej historii trudno się nie roześmiać! Przeprasza za to z góry ;)
OdpowiedzUsuńHistoria na prawde przednia! Kto by pomyślał, że człowiek tyle trudu włożyć musi by odnaleźć się w polskiej codzienności biurokracyjnej... skoro nawet panie doświadczone i upoważnione nie wiedzą co trzeba a co nie trzeba. Swoją drogą zabawne - pani w okienku płaca za taką fuszerkę, a człowiek zwykły szary nawet przepraszam nie usłyszy.
Niezbadane są wyroki biurokracji... :)
OdpowiedzUsuńo w mordę, tylko nie urzędy, tam coś załatwić to trzeba mieć kupę czasu i stalowe nerwy.....wrr powodzenia
OdpowiedzUsuń