Zauważyłam dziś, że wbrew mojemu -
jakże twardemu - postanowieniu stworzenia blogasia, w którym królować będą
ironiczno-żartobliwo-sarkastyczne recenzje kosmetyków, cała zabawa zaczyna ciążyć
w zupełnie innym kierunku. Miało być ku uciesze Czytelnika a robi się coraz
bardziej mentorsko;) Wyznaję, że z mozołem wielkim produkuję te - lekkie w
zamyśle – recenzje. Prawdę powiedziawszy wole czytać Wasze opinie i kierować
się Waszymi radami. Poważnie! Pasjami mogę przeglądać blogi o różnego typu
upiększaczach – wybitnie mnie to odrywa od codzienności – a już szczególnie
fascynują mnie te o włosach. Nazwałabym je wręcz zjawiskiem. Jest dla mnie
totalnie odjechanym – i to w pozytywnym sensie tego słowa – zebranie tak
niewyobrażalnej wiedzy okołotematowej (drżyjcie poloniści przed radosnym słowotwórstwem).
Hmm właściwie to nawet nie wiem jak to ugryźć czy chociażby nadgryźć.
Przysięgam - nie jestem w stanie przyswoić sobie jednej setnej tego, o czym
autorki tych poczytnych blogów piszą. Mylą mi się nawilżacze z emolientami,
maski z odżywkami itd. Czytam z zapałem, ba – nawet kupuję obsesyjnie obowiązujące
specyfiki – chociaż czynię to bez większej nadziei, że moje mysie kosmyki zamienią
się w bujne sploty, ale co tam. Lubię pooglądać makijaże, których moje
nieposłuszne palce nigdy nie stworzą, czytając receptury kosmetyczne Mineralnej
Kasi – też chcę samodzielnie wyprodukować jakiś krem, analizując recenzje książek
Renatki (Piękno i pasja) – wtrącam się namiętnie;), zazdroszczę talentu artystom i pasji fotografom…Dobra…
Tyle tytułem wstępu. Miałam napisać o blogosferze a nie o kosmetykach (kurcze, a może jednak już się w to wkręciłam na dobre? Hmm… ewentualnie na dobre się zestarzałam
i bredzę…). Otóż wracając do tematu - od wielu lat jestem zdyscyplinowanym
czytelnikiem blogów wszelkiej maści i gatunku. Ładnie komentuję, nie dokuczam
autorom i jestem generalnie na TAK, niemniej jednak nie udało mi się ominąć
kilku wielkich blogowych awantur. Nie chcę wdawać się w szczegóły ani grzebać w
historii - pozwolę sobie jedynie wspomnieć, że podczas tych wszystkich
zawirowań – a niekiedy dotyczyły one spraw cholernie poważnych – stałam grzecznie
przestępując z nogi na nogę i wyciszając w miarę możliwości zwaśnionych - ależ uspokójcie się, dajcie spokój, pogódźcie się, życie jest
jedno - jesteście fajni - nie podcinajcie sobie wzajemnie gardeł… Poważnie -
ciocia pocieszycielka, ciocia dobra rada, ciocia do serca przytul psa.
Przygarniałam spłakanych do piersi, wysyłałam pieniądze, gdy organizowano
zrzutki itd. Poznałam w tym okresie wielu świetnych ludzi – a znajomości
blogowe przemieściły się z ekranu do jak najbardziej realnego realu – Li kochana :). I to jest
niewątpliwie wartość dodana mojego zapalonego czytelnictwa :). Ale tych ciemnych
stron zaczęło robić się zbyt dużo. Ostatnio wypowiedziałam się na jednym z
blogów, który niekiedy podczytuje … wypowiedziałam się, bo zmilczeć
wszak nie potrafiłam … Kurcze mam kłopot z opowiedzeniem tej sytuacji, mam
kłopot z opisaniem emocji, bo w mej głowie chaos a spod pióra nie takie zdania wychodzą, jakie uznałabym za właściwe. Być może za bardzo mnie to wszystko
obciążyło. Dobra – wypowiedziałam się, bo nie potrafię zmilczeć, gdy czytam
niesprawiedliwe uwagi pod adresem osoby, którą znam i która – w moim odczuciu - zasługuje
- niczym Małgorzata - na spokój…. Dostałam chlust zimnej wody na głowę plus
jeszcze mocno wiadrem. I bardzo dobrze! Zrobiło mi się przeraźliwie smutno, bo
moja wypowiedz nie była agresywna, ale taki cios pałką skłania do refleksji… zaczęłam
zastanawiać się nad sobą… i oto wniosek - przez całe dorosłe życie cierpię na
przekleństwo bycia miłym! – nie, nie, nie pytajcie mnie o książkę Marsona – nie
czytałam i nie zamierzam, bo po zapoznaniu się z literaturą, chyba podobną w
typie, pod nazwą „Bóg nigdy nie mruga” byłam w traumie przez dwa dni – doprawdy nie
wiem, do kogo jest adresowana ta pozycja. Przyznaję, że u Marsona cholernie
spodobała mi się gra słów w tytule i stąd nawiązanie;). Wracając do syndromu –
jestem totalnie pozbawiona instynktu samozachowawczego, dbam o wszystkich
dookoła a nie o siebie i swoją rodzinę, pierwsza wskakuje na barykadę i krzyczę
– to niesprawiedliwe, tak nie wolno- pierwsza też dostaję kamieniem w łeb… i to często od tego, który chwile wcześniej
łkał na mojej piersi…I otóż moi mili postanowiłam z tym skończyć. Basta! Biuro
zamknięte.
Mario – z pewnością nie czytujesz
mojego bloga – ale muszę Ci podziękować. Tak, masz rację – duszę przyznano mi niejako
z taśmy - podczas mocowania serca i montowania lewej nogi. Przez przypadek podkręcono
zbytnio emocje i doprawiono nadmierną wrażliwością. Dlatego cierpię. Ale nie
mogę już cierpieć za miliony, bo nikt tego nie oczekuje i nie potrzebuje. Tak, wreszcie ktoś coś mi uświadomił. Niosę ten ciężar rzeczywiście
długo i dlatego ogłaszam - koniec z wymiotem emocjonalnym:) Jutro miast na Weltschmerz
zapraszam na zabawne perypetie Malkontentki, która wyszperała w sieci kosmetyki
rodem z dalekiej Korei.
Wpis chaotyczny. Wspomagacz –
kawa, spowalniacz – niewyspanie.
PS. Jeszcze jedna uwaga do
książki o Bogu, który nie mruga… pomijając fakt, że mruga i to czasem nawet zbyt często, to coś jednak z tej pozycji we mnie zostało – otóż dowiedziałam
się, że żeby zostać milionerem należy odkładać 10% (albo 20? – rany koguta
zapomniałam jednak) każdych uzyskanych/zapracowanych/zdobytych nielegalnie
pieniędzy na książeczkę/konto/lokatę. Należy to czynić od momentu, kiedy już nie
mylimy pieniążka ze smoczkiem, do czasu, kiedy nie mylimy pieniążka z
czymkolwiek innym… I dzieląc się z wami tą bezcenną wiedzą (zdobytą za jedyne
30 zł polskich) ogłaszam otwarcie nowego tygodnia i niech Wam się darzy :).
"Ładnie komentuję, nie dokuczam autorom"- te Twoje słowa rozbawiły mnie do łez :D
OdpowiedzUsuńI to jest wartość dodana - uśmiech Czytelnika :)
Usuńmnie również "sisi" jesteś najlepsza :*
Usuń;))))
UsuńBardzo ważny wpis... Nawet o poważnych sprawach piszesz tak, że trudno się nie uśmiechnąć.
OdpowiedzUsuńTaki los widac :). Dziekuje :)
UsuńChyba będę musiała sięgnąć po tą książkę :D
OdpowiedzUsuńJeśli po Boga, ktory nie mruga to raczej sobie daruj. Esencje tego dzieła masz w PS:))))
UsuńWidziałam nie raz te blogowe afery i chyba wiem, o której teraz mówisz. To niepotrzebne bardzo. A najgorsze jest to, że na tych wszystkich blogach jeśli nawet kulturalnie wyrazisz inną opinię niż tam obowiązująca - to cię zadziobią. Pozdrawiam sisi! Rzeczywiście Twoje posty są zabawne ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy moim zamiarem było akurat tworzyć post zabawny ale dzieki :))))
UsuńCo do reszty. Masz w dużej mierze racje. Ja lubię dyskutować a nie kiwać w stadzie zgodnie głowami.
Dziękuję kochana ale mi miło :) Podpisuje się wszystkimi łapakami pod tym co napisałaś. Ja też myle pojęcia włosowe i nigdy nie bede umiała używać stempelków do pazurków i nie zorobie pieknego makijażu nie mówiąc już o zrobieniu zdjęcia - robiłam zdjecie moich rzęs - nie wyszło ehhhh Pozdrawiam Całuski Kasia
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Twoj blog :). Przez te receptury niebawem stworze jakies laboratorium w domu :))) ale powaznie mowiac idzie mi to "rękodzieło" coraz lepiej! Świetna zabawa a jaka satysfakcja, gdy cos ukręcę ;)
Usuń"Bóg nigdy nie mruga" ma jeszcze jedno dzieło do kompletu - "Bóg znajdzie ci pracę" czy jakoś tak... Pamiętaj zaangażowany zawsze dostaje kamieniem w łeb, a pierwszy odwraca się od Ciebie ten, komu najbardziej pomogłaś!
OdpowiedzUsuńRaczej kontynuację tego hociora zostawię prawdziwym koneserom :)
UsuńJa zawsze się najbardziej zachwycam zdobieniami paznokci, bo mi nawet nie zawsze się je uda równo lakierem w jednym kolorze pomalować :D
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że zostałaś tak potraktowana :( Ja właśnie dlatego zazwyczaj nie zabieram głosu w przypadku takich aferek, szkoda moich nerwów.
Mam to samo- gdy tylko zbliżę ten pędzelek z lakierem do paznokcia łapa tak mi sie trzęsie jakbym wodę brzozową spijała miast wcierać we włosy;)
UsuńRacja. Szkoda nerwów. Ale niekiedy...
Miło mi i to bardzo, że tak namiętnie wtrącasz się w moje recenzję książek- poproszę o więcej :D:D, chociaż ja staram się malutko pisać o nich, ponieważ jak już zacznę pisać post to koniec,płynę na maksa...a potem kasuje wszystko, bo się okazuje że opisałam ją całą.
OdpowiedzUsuńAle ja bardzo lubię czytać, to co piszesz - o książkach w szczególności
Usuńja stempelki do pazurów kupiłam raz... próbowałam ze 3 i się wkurzyłam bo nie umiem. lezą teraz i kwiczą;p
OdpowiedzUsuńJa nawet nie wiedziałam, ze istnieją ;)
Usuńproszę Ciebie jest tyle cudów kosmetycznych że aż głowa mała;p mazidła z oczarów indyjskich z konopii olejki cudowne wyciągi ze ślimaka;p
Usuńtego ślimaka to widziałam :)))))))
UsuńŁoj Boże jak dobrze, że tu jestem. Wpis prześwietny. Najpierw się śmiałam, a potem zaczęłam przeżywać, bo ja jestem dokładnie taka sama. Na własnym blogu trochę pluję, a w rzeczywistości to ja jestem "dupoliz", nikogo urazić nie chcę, bo boję się awantur, boję się złych słów. Mój kolega ostatnio stwierdził z przekąsem, że ja właśnie taki pieniacz jestem i tak sobie w życiu daję radę z ludźmi, że widać to po tym nawet jak zakupy idę zrobić. Bo ja to się nawet ekspedientek boję jak krzywo spojrzy. Nieważne, na blogu pozwalam sobie na wylanie żali i łez, bo chyba bym wybuchła, ale za każdym razem gdy napiszę odważniejszy post ze strachem wracam na bloga i odczytuję komentarze, czy aby przypadkiem...
OdpowiedzUsuńKurcze !!!! Toz to mnie opisałaś!!!!
Usuń:) piątka, fajnie że nie jestem jedna taka "wystraszona", chociaż nie powiem, wolałabym wyzbyć się tego choć troszkę...
UsuńObawiam sie, ze bedzie cieżko ;)
Usuń"...nie dokuczam autorom..." - tutaj padłam na twarz ;)
OdpowiedzUsuńblogosfera to specyficzne miejsce jest, ale nie ma co nerwów przez nie tracić ;)
Wiem:). Ale przy moim charakterze cieżko niekiedy zachować zdrowy dystans. Dzieki za dobre słowo :)
UsuńJa też zawsze byłam z tych, jak to dobrze ujęłaś, wskakują na barykadę i krzyczą. Kiedyś przeczytałam mądre zdanie, że denerwowanie się to mszczenie się na własnym zdrowiu za głupotę innych i to do mnie trafiło. Teraz zazwyczaj omijają mnie blogowe spory, a jeśli już coś do mnie trafi to przyglądam się i nie wypowiadam. Stwierdziłam, że trzeba mieć zdrowy dystans i szkoda na coś takiego nerwów.
OdpowiedzUsuńMszczenie sie na własnym zdrowiu za głupotę innych... Piekne! Nie zapomnę! Dziekuje Ci bardzo.
UsuńNie ma za co, pora w końcu pomyśleć o sobie! Trzeba się tego nauczyć, wiem, ale warto dla samej siebie i bliskich. Mnie w takich kwestiach zawsze uświadamia mój M. i tłumaczy, że niepotrzebnie się denerwuję i biorę wszystko do siebie. Od jakiegoś czasu obserwuję osoby, których "nic nie rusza" i cokolwiek się do nich powie, odbija się to od nich jak grochem o ścianę i cóż, zaczęłam podziwiać ich wewnętrzny spokój. Zawsze myślałam, że to ludzie tępi i gruboskórni a teraz widzę, że są mądrzejsi. Ja stworzyłam sobie taką własną przestrzeń: ja i osoby, które są mi najbliższe i to taka moja oaza spokoju, z której czerpię siłę. Cały czas się uczę, żeby nie analizować wszystkiego i nie stresować się byle czym i długa droga przede mną, ale są już postępy i czuję się szczęśliwsza.
UsuńMasz ogromną rację! Ja właśnie stanęłam w blokach startowych i zaczynam zajmować się sobą i moimi bliskimi - mam już serdecznie dość "umartwiania się", przeżywania i takiego wiecznego poddenerwowania. Niewątpliwie przypłaciłam to już kilkoma latami życia. A w afery żadnego typu - czy to jako obrońca uciśnionych, czy mąż opatrznościowy - nie dam się wkręcić!
UsuńSłusznie! Trzymam za Ciebie kciuki! :)
UsuńDzięki serdeczne:)
UsuńAleż się Ciebie czyta! Jesteś genialna! Kiedy doszłam do słó "nie doczukam autorom" aż się uśmiechnełam! Życzyłabym sobie, żeby każdy pisał w taki sposób swoje posty. Żeby chcieć go połknąć czytając.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Miod na me serce:). Dziekuje za tak miłe słowa!
Usuń