... aby najbardziej banalne wydarzenie mogło się stać przygodą, trzeba i wystarczy je opowiadać (znalezione w sieci)
Pięć minut temu postawiłam diagnozę – cierpię na syndrom „ściągnij sobie na głowę cegłę w drewnianym budynku, ale w ostatniej chwili uskocz w bok”. To właśnie mam! Czy ja naprawdę ani jednego dnia nie mogę przeżyć spokojnie, ponudzić się - tak zwyczajnie być - bez wielkiej ekscytacji codziennością? Ale nie! Włóczą się obok non stop jakieś chochliki - zakłócacze, które wikłają mnie w przedziwne pajęczyny zdarzeń. Mam nieprzyjemne wrażenie, że gram w odjechanej komedii pomyłek. Na szczęście - komedii…
Serfując sobie dziś po sieci - w czasie przerwy śniadaniowej - przeczytałam ni mniej ni więcej, że: są ludzie, którzy narzekają na brak przygód. Ja ich mam zawsze nadmiar. Frasobliwe wielce.... O mnie kurka wodna, czy jak? Zaciekawiona zerknęłam w dalszą część wywodu i uzasadnienie przygodołapactwa spodobało mi się jeszcze bardziej: albowiem tylko obojętnych na zło przygoda omija. NO! Więc jakby ktoś miał wątpliwości, to sprawa jest jasna! Jestem dobra! Znaczy w sensie, że dobrym człowiekiem jestem. Zanotowałam to na ozdobnym arkusiku i przypięłam do lodówki na wypadek gdyby któryś z domowniku śmiał zapomnieć…
No, a jako że jestem dobra, to naturalną konsekwencją tego faktu jest popadanie w różne zdarzenia, które roboczo nazwijmy przygodą! I teraz o takiej maleńkiej przygodzie słów kilka. A ciekawa ona jest głównie z tego powodu, że przeżyłam ją w towarzystwie. Szczęściem było to towarzystwo nadzwyczaj miłe i choć wirtualne to… No nieważne. Moi Państwo z Kasią Mineralną KLIK udało mi się nakręcić, że ho ho – i to w sumie nie jest nawet dziwne, bo wszak Kasia kręci – tyle że kosmetyki, a ja tylko takie surrealistyczne pętle z prostych ścieżek życiowych wyplatam. Dobra (jestem dobra, jestem dobra) jedziemy.
Udało Wam się kiedyś dokonać trudnej sztuki wysłania paczki, tak aby trafiła ona w ręce odbiorcy, bez perypetii i sterty włosów leżących obok krzesełka, a wyrwanych sfrustrowaną dłonią? Udało Wam się obdarować kogoś, nie ładując się przy okazji w sam środek akcji Jasia Fasoli? Jeśli tak, to może lepiej nie czytajcie dalej… albo czytajcie – zawsze człek lepiej się czuję, gdy pobrechta sobie nieco ego przypatrując się obszczydupce…
Otóż mili państwo. Kasia. Mineralna nasza obdarowała mnie (ponownie – tak, tak!) paką pięknych różności wytworzonych przez jej złote łapki. Pławiąc się w szczęśliwości też postanowiłam Kasię obdarować… tylko czym? Wszak dla dobra ogólnonarodowego lepiej żebym samodzielnie niczego nie produkowała i… Ot! Pomysł sam wpadł mi w oko. Książka. Książka o tym Kasinym mieszaniu i kosmetyce naturalnej. A żeby było elegancko, profesjonalnie i z klasą (a co) postanowiłam wysłać podarunek korzystając z usług Poczty Książkowej. Piękna sprawa – kupuje się u nich zdalnie książkę, a oni po załatwieniu formalności finansowo – życzeniowych cudnie ją pakują i wysyłają do obdarowanego, dołączając wymyśloną wcześniej dedykację. Załatwiłam sprawę raz dwa – opłaciłam, napisałam dedykację i podałam adres Kasi do miejsca X – adres był mi wcześniej znany i sprawdzony - oraz co ważne – nie mając Kasi numeru telefonu podałam swój - na wypadek jakiś kłopotów. O zła godzino! ...Uczyniwszy to wszystko z zadowoleniem, ale i pewnym niepokojem czekałam na reakcje Kasi – czy książka przypadnie jej do gustu, czy nie ma już kilku egzemplarzy, które w panice rozdaje znajomym etc. Nie wiedziałam, że imprezka dopiero się rozkręca…
Dwa dni później upalnym niemalże wieczorem wróciłam z pracy i spokojnie roztapiałam się w fotelu, wpatrując się pustym wzrokiem w telewizor, gdy nagle zadzwonił telefon… W słuchawce z najwyższym zdumieniem usłyszałam nieznany mi acz rozradowany głos…
- Dzień dobry. Tu listonosz! Wie pani, niech mąż nie wyrzuca tego kwitka, co go zostawiłem na tą paczkę co mu dla pani dałem…
Z paniką spojrzałam na mojego męża, który w nieświadomości, ze ciąży na nim zarzut odebrania paczki i zatrzymania kwitu roztapiał się obok – na kanapie – ostatkiem sił podnosząc do ust szklankę z jakimś zimnym napojem…
Hmm… domniemywałam ze zaszła pomyłka, zatem postanowiłam rozwikłać zagadkę….
- Proszę pana - zapytałam – jaką paczkę i jaki mąż?
- No tą co do pani przyszła. Do pani Katarzyny B. – zniecierpliwił się listonosz - Spotkałem męża w miejscowości Y, w sklepie, powiedział, że to do jego kobiety to mu dałem…
Poczułam jak oblewa mnie zimny pot. Zaraz… Kasia… paczka…
- Proszę pana paczka była ode mnie do pani B, nie do mnie i ja nie wysyłałam jej do miejscowości Y tylko do X.
- A co mi pani będzie mówić, mnie nie przegrzało – obraził się listonosz, sugerując że to mnie przegrzało - było do Y, to dałem mężowi i żeby kwitu nie wyrzucał, niech pani mu powie!
- Ale to nie jest mój mąż!
- A nie ten mąż – zafrasował się mój rozmówca
Matuchno...
- Wie pan, ja zbadam sprawę i do pana oddzwonię… - zrezygnowałam.
No to ładnie. Sytuacja wyjściowa przedstawiała się następująco. Pan listonosz zabrał paczkę, którą - jak usiłował mi wkręcić - wysłałam do Y (nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić że takie miejsce istnieje), po czym spotkał w sklepie jakiegoś tajemniczego mężczyznę i nie zbadawszy jego tożsamości wręczył mu paczkę razem z dokumentacją… Ekstra. Postanowiłam skontaktować się z Kasią w trybie pilnym….
Pięć minut temu postawiłam diagnozę – cierpię na syndrom „ściągnij sobie na głowę cegłę w drewnianym budynku, ale w ostatniej chwili uskocz w bok”. To właśnie mam! Czy ja naprawdę ani jednego dnia nie mogę przeżyć spokojnie, ponudzić się - tak zwyczajnie być - bez wielkiej ekscytacji codziennością? Ale nie! Włóczą się obok non stop jakieś chochliki - zakłócacze, które wikłają mnie w przedziwne pajęczyny zdarzeń. Mam nieprzyjemne wrażenie, że gram w odjechanej komedii pomyłek. Na szczęście - komedii…
Serfując sobie dziś po sieci - w czasie przerwy śniadaniowej - przeczytałam ni mniej ni więcej, że: są ludzie, którzy narzekają na brak przygód. Ja ich mam zawsze nadmiar. Frasobliwe wielce.... O mnie kurka wodna, czy jak? Zaciekawiona zerknęłam w dalszą część wywodu i uzasadnienie przygodołapactwa spodobało mi się jeszcze bardziej: albowiem tylko obojętnych na zło przygoda omija. NO! Więc jakby ktoś miał wątpliwości, to sprawa jest jasna! Jestem dobra! Znaczy w sensie, że dobrym człowiekiem jestem. Zanotowałam to na ozdobnym arkusiku i przypięłam do lodówki na wypadek gdyby któryś z domowniku śmiał zapomnieć…
No, a jako że jestem dobra, to naturalną konsekwencją tego faktu jest popadanie w różne zdarzenia, które roboczo nazwijmy przygodą! I teraz o takiej maleńkiej przygodzie słów kilka. A ciekawa ona jest głównie z tego powodu, że przeżyłam ją w towarzystwie. Szczęściem było to towarzystwo nadzwyczaj miłe i choć wirtualne to… No nieważne. Moi Państwo z Kasią Mineralną KLIK udało mi się nakręcić, że ho ho – i to w sumie nie jest nawet dziwne, bo wszak Kasia kręci – tyle że kosmetyki, a ja tylko takie surrealistyczne pętle z prostych ścieżek życiowych wyplatam. Dobra (jestem dobra, jestem dobra) jedziemy.
Udało Wam się kiedyś dokonać trudnej sztuki wysłania paczki, tak aby trafiła ona w ręce odbiorcy, bez perypetii i sterty włosów leżących obok krzesełka, a wyrwanych sfrustrowaną dłonią? Udało Wam się obdarować kogoś, nie ładując się przy okazji w sam środek akcji Jasia Fasoli? Jeśli tak, to może lepiej nie czytajcie dalej… albo czytajcie – zawsze człek lepiej się czuję, gdy pobrechta sobie nieco ego przypatrując się obszczydupce…
Otóż mili państwo. Kasia. Mineralna nasza obdarowała mnie (ponownie – tak, tak!) paką pięknych różności wytworzonych przez jej złote łapki. Pławiąc się w szczęśliwości też postanowiłam Kasię obdarować… tylko czym? Wszak dla dobra ogólnonarodowego lepiej żebym samodzielnie niczego nie produkowała i… Ot! Pomysł sam wpadł mi w oko. Książka. Książka o tym Kasinym mieszaniu i kosmetyce naturalnej. A żeby było elegancko, profesjonalnie i z klasą (a co) postanowiłam wysłać podarunek korzystając z usług Poczty Książkowej. Piękna sprawa – kupuje się u nich zdalnie książkę, a oni po załatwieniu formalności finansowo – życzeniowych cudnie ją pakują i wysyłają do obdarowanego, dołączając wymyśloną wcześniej dedykację. Załatwiłam sprawę raz dwa – opłaciłam, napisałam dedykację i podałam adres Kasi do miejsca X – adres był mi wcześniej znany i sprawdzony - oraz co ważne – nie mając Kasi numeru telefonu podałam swój - na wypadek jakiś kłopotów. O zła godzino! ...Uczyniwszy to wszystko z zadowoleniem, ale i pewnym niepokojem czekałam na reakcje Kasi – czy książka przypadnie jej do gustu, czy nie ma już kilku egzemplarzy, które w panice rozdaje znajomym etc. Nie wiedziałam, że imprezka dopiero się rozkręca…
Dwa dni później upalnym niemalże wieczorem wróciłam z pracy i spokojnie roztapiałam się w fotelu, wpatrując się pustym wzrokiem w telewizor, gdy nagle zadzwonił telefon… W słuchawce z najwyższym zdumieniem usłyszałam nieznany mi acz rozradowany głos…
- Dzień dobry. Tu listonosz! Wie pani, niech mąż nie wyrzuca tego kwitka, co go zostawiłem na tą paczkę co mu dla pani dałem…
Z paniką spojrzałam na mojego męża, który w nieświadomości, ze ciąży na nim zarzut odebrania paczki i zatrzymania kwitu roztapiał się obok – na kanapie – ostatkiem sił podnosząc do ust szklankę z jakimś zimnym napojem…
Hmm… domniemywałam ze zaszła pomyłka, zatem postanowiłam rozwikłać zagadkę….
- Proszę pana - zapytałam – jaką paczkę i jaki mąż?
- No tą co do pani przyszła. Do pani Katarzyny B. – zniecierpliwił się listonosz - Spotkałem męża w miejscowości Y, w sklepie, powiedział, że to do jego kobiety to mu dałem…
Poczułam jak oblewa mnie zimny pot. Zaraz… Kasia… paczka…
- Proszę pana paczka była ode mnie do pani B, nie do mnie i ja nie wysyłałam jej do miejscowości Y tylko do X.
- A co mi pani będzie mówić, mnie nie przegrzało – obraził się listonosz, sugerując że to mnie przegrzało - było do Y, to dałem mężowi i żeby kwitu nie wyrzucał, niech pani mu powie!
- Ale to nie jest mój mąż!
- A nie ten mąż – zafrasował się mój rozmówca
Matuchno...
- Wie pan, ja zbadam sprawę i do pana oddzwonię… - zrezygnowałam.
No to ładnie. Sytuacja wyjściowa przedstawiała się następująco. Pan listonosz zabrał paczkę, którą - jak usiłował mi wkręcić - wysłałam do Y (nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić że takie miejsce istnieje), po czym spotkał w sklepie jakiegoś tajemniczego mężczyznę i nie zbadawszy jego tożsamości wręczył mu paczkę razem z dokumentacją… Ekstra. Postanowiłam skontaktować się z Kasią w trybie pilnym….
Ale o tym, co wydarzyło się dalej i dlaczego wysyłanie paczek grozi szaleństwem opowiem Wam jutro…
przygoda widzę emocjonująca... ciekawe co z tego wyjdzie.
OdpowiedzUsuńWiem że zakończenie owej historii będzie szczęśliwe:) co nie znaczy że zanim nadejdzie koniec... - ciekawa jestem części następnej
Jutro wszystko sie wyjaśni :)
Usuńwypisz wymaluj: witamy w Polsce;p
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej cos sie dzieje
UsuńHahahah :D Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńHahaa pan listonosz jest rozbrajający. W mojej rodzinnej wsi pani listonoszka zostawiała kiedyś wszystkie przesyłki u jednej osoby. Chyba jej się nie chciało chodzić od domu do domu.
OdpowiedzUsuńNie bądź takaaaaaa impreza dopiero tu się zaczyna, a Ty już każesz nam obejść się smakiem - ja mogę nie wytrzymać tego psychicznie;( - już obgryzłam paznokcie xD Oj Sisi, Sisi prawdziwa z Ciebie Księżniczka - z Krainy Seria "Niefortunnych" Zdarzeń:) . Faktycznie Twoim największym talentem jest doprowadzanie do Pasji innych, a że zdolna z Ciebie Bestyjka to osiągnęłaś już poziom na tyle Mistrzowski, że przerosłaś samego Mistrza (czyli samą Siebie) i teraz już nawet biedną Malkontentkę potrafisz doprowadzić do Pasji :D
OdpowiedzUsuńAle akcja :P dopalacze chyba brały w tym udział :P
OdpowiedzUsuńhaha tez tak mysle :)
UsuńAle numer z tą paczką, aż jestem ciekawa jak akcja się dalej rozwinęła.
OdpowiedzUsuńNo to do jutra ciekawość mnie zeżre i wypluje :D czekam z niecierpliwością i wyjawiam nadzieję, że przygoda ma pozytywny finał ;)
OdpowiedzUsuńale numer, jacie piernik :D ja tu z kawusią w dłoni zasiadam przy kompie, zaczynam pilnie czytać Twoją powieść, akcja widzę że się dopiero rozkręciła, a Ty mi tu : opowiem Wam jutro ....no nieeeee :) Kochana jesteś wielka, Ty pisz książki - a ja je będę czytać z uśmiechem na twarzy :)
OdpowiedzUsuńprzeczytałam jacie plemnik:)
Usuńkurcze pisałam komentarz i gdzies zwiał..........
OdpowiedzUsuńkurierzy/listonosze/inni doręczyciele chyba nigdy nie przestaną dostarczać nam iście ciekawych historii :P
OdpowiedzUsuńOj tak, ja też nym mogła coś niecoś w klimacie "Procesu" napisać na ten temat :D
UsuńPrzygoda i problemy to Twoje drugie imię Kaśka :-D Rozwaliłaś system tą paczką! Czekam na kontynuację, aczkolwiek z racji tego, że już trochę Cię 'znam' chyba mogę przypuszczać dalsze Twoje losy :-D
OdpowiedzUsuńJa też z niecierpliwością czekam na odcinek drugi :) Aczkolwiek wiem jaki jest finał, bo Kasię (Mineralną) również czytuję :)
OdpowiedzUsuńe tam do fianłu to jeszcze daleko;)
UsuńMasz talent do pisania! Twoje posty czyta się lekko i bardzo wciągają ;)
OdpowiedzUsuńKasię czytam i niestety wiem o tej sprawie;/ eh.. niektórzy wszędzie znajdą okazję by zedrzeć z kogoś kasę.
Dodaję blog do obserwowanych i pozdrawiam serdecznie! :)
O rany, lecę czytać drugą część ;))
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń