piątek, 16 stycznia 2015

Kremofobia contra Pat&Rub czyli egzystencjalne rozważania Malkontentki


Malkontentka ma Obsesje. I nie jakąś tam małą, nic nieznaczącą obsesyjkę. Ona, jako że idzie przez życie z rozmachem i nie ucieka się do półśrodków, ma Obsesję przez duże O, wielką jak sam Mount Everest. A ta Obsesja… to paranoiczna niechęć do kremów do rąk, ba – generalnie do wszystkich substancji, którymi smaruje się łapki… I to zarówno w sensie kosmetycznym jak i egzystencjalnym… właściwie w egzystencjalnym przede wszystkim;). Jak wiadomo ludzkości znane są różne fobie – agorafobia, arachnofobia,  cancerofobia… to w sumie dlaczego strach przed zastosowaniem kremu miałby być czymś niepokojącym? Zdecydowanie jest cool i ok! Należy być indywidualistą! Niechaj każdy znajdzie sobie swoją fobię i troskliwie ją pielęgnuje! Bądźmy oryginalni!
Dobra – to było tytułem wstępu, w ramach tych niby wyżej wspomnianych rozważań (każdy jakieś odezwy do narodu wystosowuje, to i Malkontentka nie będzie gorsza) i teraz z czystym sumieniem przejdźmy do meritum – a dzisiejsze meritum to szlachetna marka Pat&Rub i … rozgrzewający balsam do rąk.
Tak jak wspomniałam, dotknięta kremową Obsesją Malkontentka, nie zareagowała wybuchem euforycznej radości na prezent od Mikołaja w postaci balsamu do rąk… Inna sprawa – pomijając dalszy rozwój tej optymistycznej historii - Mikołaj był proszony o coś innego i usilnie, wręcz natarczywie w imieniu Malkontentki nalegam na wywiązanie się… hmm… ok. Wracając do tematu… prezent trafił w ręce Malkontentki, która wyszczerzyła się nieszczerym uśmiechem i postanowiła wywalić dar w kosz lub ofiarować komuś kto ma Obsesje ale nadużywania kremów. Zanim jednak myśli wprawiła w czyn, Matka Natura, na której łonie przebywała Malkontentka bez rękawiczek (zgubiła), uczyniła jej dłonie spękanymi i czerwonymi. Zrozpaczona Malkontentka sięgnęła po krem w ostatnim akcie desperacji… Czuła się jakby miano odrąbać jej głowę toporem. Od początku wiedziała…no szóstym zmysłem wyniuchała, że będzie źle. I zgodnie z tymi przewidywaniami zapowiadało się paskudnie - pojemnik niby gustowny, no ale zamknięcie - plastikowy korek, który całą swą postawą bronił uparcie dostępu do balsamu – zły znak … Jednak co, jak co ale siłę w ręku Malkontentka ma – korek poległ i potoczył się smętnie pod kanapę… dalej było nieco lepiej – sympatyczny dozownik i…moment kaźni - nałożenie kremu…I…
…Klękajcie narody! Takiego kremu/balsamu, czy jak go tam zwał, świat jeszcze nie widział… no może Malkontentka nie widziała – inna sprawa, że generalnie niewiele widziała ale nie o tym dziś… Balsam rozgrzewa, cudownie się wchłania, łapska nie są po nim ani tłuste, ani klejące, a jak on pachnie!!! O na boginie. Cudowny kolaż imbiru, cynamonu i goździków powoduje, że ręce chce się wąchać i wąchać i wąchać… Ale tu ciekawostka – po balsamie łapki pachną ale zapach nie ma straszliwego zwyczaju przenoszenia się na dotykane przez użytkownika rzeczy - zwłaszcza te jadalne, brr. Nie grozi nam zatem spożywanie kanapki – o zapachu kremu, ciastka – o zapachu kremu… itd. Zjawisko „znaczenia” zapachem żywności zawsze wydawało się Malkontentce przerażającym i niewątpliwie było jednym z powodów narodzin Obsesji! Póki co Malkontentka używa balsamu bez opamiętania, rączki ma wypielęgnowane i pachnące a kanapki spożywa wolne od zapachu smarowidła do łap. Zatem jaki morał tej historii? Primo – nie wierzcie w przeczucia Malkontentki – to na wypadek gdyby wam chciała kiedykolwiek powróżyć czy coś a secundo pamiętamy -  no risk, no fun moi wspaniali…  Byle z głową, byle z głowa… (ten risk nie obejmuje ekstremy w stylu skakania z mostu na główkę do akwenu z wodą po kolana, gry w rosyjską ruletkę z użyciem pamiątkowego rewolweru po dziadku itp.)

AAAA a propos riska – o tym z Warszawy będzie niebawem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz