Malkontentka ma Obsesje. I nie jakąś tam małą, nic nieznaczącą
obsesyjkę. Ona, jako że idzie przez życie z rozmachem i nie ucieka się do
półśrodków, ma Obsesję przez duże O, wielką jak sam Mount Everest. A ta Obsesja…
to paranoiczna niechęć do kremów do rąk, ba – generalnie do wszystkich
substancji, którymi smaruje się łapki… I to zarówno w sensie kosmetycznym jak i
egzystencjalnym… właściwie w egzystencjalnym przede wszystkim;). Jak wiadomo ludzkości
znane są różne fobie – agorafobia, arachnofobia, cancerofobia… to w sumie dlaczego strach
przed zastosowaniem kremu miałby być czymś niepokojącym? Zdecydowanie jest cool
i ok! Należy być indywidualistą! Niechaj każdy znajdzie sobie swoją fobię i
troskliwie ją pielęgnuje! Bądźmy oryginalni!
Dobra – to było tytułem wstępu, w ramach tych niby wyżej wspomnianych rozważań
(każdy jakieś odezwy do narodu wystosowuje, to i Malkontentka nie będzie gorsza)
i teraz z czystym sumieniem przejdźmy do meritum – a dzisiejsze meritum to
szlachetna marka Pat&Rub i … rozgrzewający balsam do rąk.
Tak jak wspomniałam, dotknięta kremową Obsesją Malkontentka, nie
zareagowała wybuchem euforycznej radości na prezent od Mikołaja w postaci
balsamu do rąk… Inna sprawa – pomijając dalszy rozwój tej optymistycznej historii
- Mikołaj był proszony o coś innego i usilnie, wręcz natarczywie w imieniu
Malkontentki nalegam na wywiązanie się… hmm… ok. Wracając do tematu… prezent
trafił w ręce Malkontentki, która wyszczerzyła się nieszczerym uśmiechem i
postanowiła wywalić dar w kosz lub ofiarować komuś kto ma Obsesje ale nadużywania
kremów. Zanim jednak myśli wprawiła w czyn, Matka Natura, na której łonie
przebywała Malkontentka bez rękawiczek (zgubiła), uczyniła jej dłonie spękanymi
i czerwonymi. Zrozpaczona Malkontentka sięgnęła po krem w ostatnim akcie
desperacji… Czuła się jakby miano odrąbać jej głowę toporem. Od początku
wiedziała…no szóstym zmysłem wyniuchała, że będzie źle. I zgodnie z tymi przewidywaniami
zapowiadało się paskudnie - pojemnik niby gustowny, no ale zamknięcie -
plastikowy korek, który całą swą postawą bronił uparcie dostępu do balsamu –
zły znak … Jednak co, jak co ale siłę w ręku Malkontentka ma – korek poległ i
potoczył się smętnie pod kanapę… dalej było nieco lepiej – sympatyczny dozownik
i…moment kaźni - nałożenie kremu…I…
…Klękajcie narody! Takiego kremu/balsamu, czy jak go tam zwał, świat
jeszcze nie widział… no może Malkontentka nie widziała – inna sprawa, że
generalnie niewiele widziała ale nie o tym dziś… Balsam rozgrzewa, cudownie się
wchłania, łapska nie są po nim ani tłuste, ani klejące, a jak on pachnie!!! O
na boginie. Cudowny kolaż imbiru, cynamonu i goździków powoduje, że ręce chce
się wąchać i wąchać i wąchać… Ale tu ciekawostka – po balsamie łapki pachną ale
zapach nie ma straszliwego zwyczaju przenoszenia się na dotykane przez
użytkownika rzeczy - zwłaszcza te jadalne, brr. Nie grozi nam zatem spożywanie
kanapki – o zapachu kremu, ciastka – o zapachu kremu… itd. Zjawisko „znaczenia”
zapachem żywności zawsze wydawało się Malkontentce przerażającym i niewątpliwie
było jednym z powodów narodzin Obsesji! Póki co Malkontentka używa balsamu bez
opamiętania, rączki ma wypielęgnowane i pachnące a kanapki spożywa wolne od
zapachu smarowidła do łap. Zatem jaki morał tej historii? Primo – nie wierzcie
w przeczucia Malkontentki – to na wypadek gdyby wam chciała kiedykolwiek powróżyć
czy coś a secundo pamiętamy - no risk, no fun moi wspaniali… Byle z głową, byle z głowa… (ten risk nie
obejmuje ekstremy w stylu skakania z mostu na główkę do akwenu z wodą po kolana,
gry w rosyjską ruletkę z użyciem pamiątkowego rewolweru po dziadku itp.)
AAAA a propos riska – o tym z Warszawy będzie niebawem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz