Dziś historii pocztowej ciąg dalszy. Podzieliłam ją na dwie części, ale nie, nie - nie po to, by tym prostym manewrem uzyskać dwa posty i tym samym zdobyć tłumy obłąkańczo zaciekawionych czytelników. Przyświecał mi inny cel. Chciałam chronić moich blogowych gości przed totalną karuzelą mózgowo-obrazkowo-zwojową… No inaczej mówiąc - bez flaszki tego nie rozbieriosz, a do soboty z mordą pijaną jeszcze kawałek, więc trzeba łagodnie dawkować szoki. Kontynuujmy zatem…
Po surrealistycznej pogawędce z nieznanym mi mężczyzną przedstawiającym się ksywą „listonosz”, udało mi się porozumieć mailowo z Kasią KLIK i dopytać czy wie coś o miejscu Y, panu ze sklepu i paczce. Odpowiedz Kasi początkowo mnie uspokoiła:
Spoko – Y jest jej znane, mąż był w sklepie i rzeczywiście dostał jakąś paczkę.
Uff… już odetchnęłam z ulgą gdy…. z przerażeniem doczytałam… że paczka nie tylko została mężowi wydana – na szczęście właściwemu - ale jeszcze zapłacił za nią 70 zł. polskich, albowiem była to paczka pobraniowa!!!
Wpadłam w panikę! Wejdźcie na moment w moją skórę – jakkolwiek nie byłoby to obrzydliwe - i poczujcie to, co ja poczułam. Jakbym z patelni w oblicze zarobiła. Jak to wygląda? Wysyłam komuś prezent i każę za niego płacić…! Już starannie wyobraziłam sobie reakcję Kasi… i szybciorem poprosiłam ją o numer telefonu, żeby słowem zaświadczyć, że w życiu nie wysyłałam do niej niczego w zamian za brzęczącą monetę i w ogóle nie miewam takich pomysłów, albowiem kasa mnie brzydzi… W międzyczasie skontaktowałam się jeszcze z Pocztą Książkową. W tej miłej instytucji tabun wystraszonych ludzi zaczął badać sprawę, przysięgając że z ich strony jest jak bogini przykazała, wysłali paczkę do X nie do Y, żadnego pobrania nie wołali i mają na to twarde dowody, a tego listonosza to już oni dopadną i wyrwą mu ten plugawy ozór z przedniej części głowy.
Z lekka uspokojona zadzwoniłam do Kasi. I to była najprzyjemniejsza część historii. Pogawędziłyśmy miło, pośmiałyśmy się serdecznie, zwłaszcza że nasza przygoda zaczęła zjeżdżać na jakieś komiczne tory. Kasia bowiem prowadząc własne śledztwo i dziwując się pobraniowej paczce, której ja się wyrzekłam a ona nie zamawiała, dowiedziała się, że istotnie paczka nie jest ode mnie… a jako że paczka przebywała z mężem gdzieś w dalekiej oddali… trzeba było czekać powrotu ślubnego do domu żeby zbadać zawartość… No i git. Tylko gdzie jest moja paczka…?! No bo jak to działa… Pan listonosz znał mój numer telefonu, który był na paczce… ale paczka, którą dostarczył i za którą pobrał czystą żywą gotówkę nie była moja… świat się kończy…
Rzutem na taśmę postanowiłam ponownie zadzwonić do wyżej wzmiankowanego i nieco go przycisnąć.
Pan listonosz odebrał oczywiście cały uradowany i…
Powiedział, że to nie była moja paczka (doprawdy, no), moja leżakuje sobie na poczcie i jej dostarczenie jest dopiero w dalszych planach pana listonosza. Zadzwonił na mój numer w sprawie tamtej paczki bo… nie wie właściwie dlaczego tak uczynił, jakoś tak spontanicznie mu wyszło. Jest zdecydowanie przegrzany słońcem i cofa jakoby przegrzany nie był – to jego oświadczenie. A najlepsze powiedział na koniec – w formie jakby zwierzenia, no bo w sumie stałam się już niemal jego znajomą
- Bo wie pani, ja za tamtą paczkę wziąłem 70 zł, a ona nie była pobraniowa. Muszę jutro oddać…
W tle rechot kolegów listonoszy i odrechot „mojego” nowego kumpla…
O matuchno…
Dałam cynk Kasi, że 70 zł będzie miała zwrotu i żywiąc głębokie obawy, co do skuteczności pana listonosza poprosiłam, żeby jednak zasygnalizowała, gdy właściwą paczkę otrzyma…o ile otrzyma… ech…
Cała historia skończyła się dobrze, bonusem była pogawędka z Kasią – miałyśmy okazję troszkę się poznać i razem pośmiać, a to w tak dziwnych okolicznościach nawet miało swój specyficzny smaczek.
A co do listonosza. Kurka wodna… ja nie wiem, ale miałam wrażenie że to człek szalony i tylko dlatego, gdy nazajutrz zadzwonili do mnie z Poczty Książkowej, żeby poinformować że książkę namierzyli i listonosza też i… jak go… to poprosiłam, żeby aż TAK to go nie….
Po surrealistycznej pogawędce z nieznanym mi mężczyzną przedstawiającym się ksywą „listonosz”, udało mi się porozumieć mailowo z Kasią KLIK i dopytać czy wie coś o miejscu Y, panu ze sklepu i paczce. Odpowiedz Kasi początkowo mnie uspokoiła:
Spoko – Y jest jej znane, mąż był w sklepie i rzeczywiście dostał jakąś paczkę.
Uff… już odetchnęłam z ulgą gdy…. z przerażeniem doczytałam… że paczka nie tylko została mężowi wydana – na szczęście właściwemu - ale jeszcze zapłacił za nią 70 zł. polskich, albowiem była to paczka pobraniowa!!!
Wpadłam w panikę! Wejdźcie na moment w moją skórę – jakkolwiek nie byłoby to obrzydliwe - i poczujcie to, co ja poczułam. Jakbym z patelni w oblicze zarobiła. Jak to wygląda? Wysyłam komuś prezent i każę za niego płacić…! Już starannie wyobraziłam sobie reakcję Kasi… i szybciorem poprosiłam ją o numer telefonu, żeby słowem zaświadczyć, że w życiu nie wysyłałam do niej niczego w zamian za brzęczącą monetę i w ogóle nie miewam takich pomysłów, albowiem kasa mnie brzydzi… W międzyczasie skontaktowałam się jeszcze z Pocztą Książkową. W tej miłej instytucji tabun wystraszonych ludzi zaczął badać sprawę, przysięgając że z ich strony jest jak bogini przykazała, wysłali paczkę do X nie do Y, żadnego pobrania nie wołali i mają na to twarde dowody, a tego listonosza to już oni dopadną i wyrwą mu ten plugawy ozór z przedniej części głowy.
Z lekka uspokojona zadzwoniłam do Kasi. I to była najprzyjemniejsza część historii. Pogawędziłyśmy miło, pośmiałyśmy się serdecznie, zwłaszcza że nasza przygoda zaczęła zjeżdżać na jakieś komiczne tory. Kasia bowiem prowadząc własne śledztwo i dziwując się pobraniowej paczce, której ja się wyrzekłam a ona nie zamawiała, dowiedziała się, że istotnie paczka nie jest ode mnie… a jako że paczka przebywała z mężem gdzieś w dalekiej oddali… trzeba było czekać powrotu ślubnego do domu żeby zbadać zawartość… No i git. Tylko gdzie jest moja paczka…?! No bo jak to działa… Pan listonosz znał mój numer telefonu, który był na paczce… ale paczka, którą dostarczył i za którą pobrał czystą żywą gotówkę nie była moja… świat się kończy…
Rzutem na taśmę postanowiłam ponownie zadzwonić do wyżej wzmiankowanego i nieco go przycisnąć.
Pan listonosz odebrał oczywiście cały uradowany i…
Powiedział, że to nie była moja paczka (doprawdy, no), moja leżakuje sobie na poczcie i jej dostarczenie jest dopiero w dalszych planach pana listonosza. Zadzwonił na mój numer w sprawie tamtej paczki bo… nie wie właściwie dlaczego tak uczynił, jakoś tak spontanicznie mu wyszło. Jest zdecydowanie przegrzany słońcem i cofa jakoby przegrzany nie był – to jego oświadczenie. A najlepsze powiedział na koniec – w formie jakby zwierzenia, no bo w sumie stałam się już niemal jego znajomą
- Bo wie pani, ja za tamtą paczkę wziąłem 70 zł, a ona nie była pobraniowa. Muszę jutro oddać…
W tle rechot kolegów listonoszy i odrechot „mojego” nowego kumpla…
O matuchno…
Dałam cynk Kasi, że 70 zł będzie miała zwrotu i żywiąc głębokie obawy, co do skuteczności pana listonosza poprosiłam, żeby jednak zasygnalizowała, gdy właściwą paczkę otrzyma…o ile otrzyma… ech…
Cała historia skończyła się dobrze, bonusem była pogawędka z Kasią – miałyśmy okazję troszkę się poznać i razem pośmiać, a to w tak dziwnych okolicznościach nawet miało swój specyficzny smaczek.
A co do listonosza. Kurka wodna… ja nie wiem, ale miałam wrażenie że to człek szalony i tylko dlatego, gdy nazajutrz zadzwonili do mnie z Poczty Książkowej, żeby poinformować że książkę namierzyli i listonosza też i… jak go… to poprosiłam, żeby aż TAK to go nie….