- Pani się nie pcha bez kolejki. Rozłożysta jejmość bezceremonialnie chwyciła malkontenckie ramię i odepchnęła owo ramię spod drzwi. Fala uderzeniowa porwała Malkontentkę, cisnęła nią w dal, przez korytarz i finalnie rozbiła na drzwiach męskiego kibla. Raczej brudnych.
- Pani mnie nie bije - wysyczała Malkontentka rozmasowując drzwiopuknietą potylicę.
- Ja biję? Ja tylko panią lekko odsunęłam, bo się tak pcha tu bez kolejki.
- Nie pcham się tylko stałam przed panią!
- Ale ja jestem wdową - zabuczała smętnie pani, wyciągając z kufra imitującego torebkę, prześcieradło w kratę dla odmiany imitujące chusteczkę, prawdopodobnie mającą służyć do osuszania łez.
Wobec takiego dictum i realnego zagrożenia rozlewem płynów organicznych, mikśniętych z czarnym mazidłem ozdabiającym oczodoły jejmości, Malkontentka skapitulowała. Karnie skinęła głową i wycofała się na drugą pozycję w kolejce. Prawdę mówiąc, obawiała się sprawdzać, na czym polega silne pchnięcie w wykonaniu zasmarkanej aktualnie damy. Lekkie, nieomal pozbawiło ją przytomności. Wstyd. Dziewczyna z Casablanki dała się tak zaskoczyć. Ale z drugiej strony, realnie oceniając swoje możliwości, w ewentualnym starciu wręcz - była bez szans. I bez żadnej broni. A fechtunek przy użyciu sztachety - dość popularny na Casablance - był jednak nie do końca fair. No i wdowa. Wiadomo. Nie godzi się. Poza tym skąd wziąć sztachetę... Te i inne myśli kłębiły się w malkontenckiej głowie. Grzecznie siedząc na brzeżku twardego krzesła, wyglądała niczym wcielenie niewinności i dobrych manier. Istny anioł w brudnych glanach. Tyle że przed oczami anioła wirowały rozkoszne obrazy wdowy okraszonej liśćmi sałaty i dorodną marchewką, siedzącej w ogromnym garze, wokół którego radośnie pląsa tłum kanibali. Z łyżkami. W prawicach. I lewicach. Jak tam panom kanibalom wygodnie.
Jak widzicie, dziwaczeje Malkontentka na stare lata. I zgodnie z naturalnym porządkiem wszechrzeczy dziwaczeje świat wokół niej. Z bałaganu wirtualno-materialnego wyskakują coraz to bardziej odjechane rzeczy. A to zagubiony przed dekadą naszyjnik z żukiem gównopchaczem, a to zonk z pytaniem, jak nazywa się ta pani, no ta co mieszka obok, z pieskiem bez nogi i chorą babcią... i takie tam inne przerażacze z grupy sklerotyczno-chaotycznej.
Ostatnio nawet kosmetyki stają się jakieś świrkowate.
Ot, nie przymierzając, uroczo wyglądający podkład The Balm Even Steven.
Dziwak nad dziwakami. Po pierwsze mami wzrostem. Nie dajcie się zwieść zdjęciom w necie, bo wiadomo że zdjęcia kłamią i nigdy nie wiadomo kto podszywa się pod fotkę Adonisa! Ba! Może zmurszały zbok, z petem w kąciku ust i brzuszyskiem wylewającym się z przybrudzonych gaci? No właśnie. Steven też jakiś niepewny. Na obrazku prawie byk a w realu - maleńki... ale trzeba przyznać, że sprytnieńki. No i nie dziwota, że Malkontentka jednego Stevena sobie strzeliła. Online. W ciemno ale jasno. Bo w kolorze Light - niby jasnym.... W rzeczywistości dnia powszedniego wyszło na jaw, że Stev tylko robił wrażenie jasnego, bo tak naprawdę to Mulat!
Zaskoczenie było spore, gdy okazało się, że w słoiczku zamiast jasnego podkładu, znajdowała się maź w kolorze średniego kakao. Malkontentka rozsmarowała maź na dłoni - porażka. Takiej opalenizny, to nawet z tropików nie udało jej się nigdy przywieźć, a do bladych raczej się nie zalicza... Na szczęście w akcie ostatecznej desperacji zaaplikowała podkład na twarz i tu totalnie miła niespodzianka! Czort wie, jak toto działa, ale na twarzy podkład błyskawicznie jaśnieje. Jaśnieje do tego stopnia, że właściwie Malkontentka mogła śmiało zamówić o ton ciemniejszy... Dziwo takie. Ale dziwo warte przetestowania. Podkład jest zarąbiście wydajny, ma fantastyczną konsystencję, dobrze się rozprowadza. Nie czyni smug. Nie czyni niczego niepożądanego. Trzyma się oblicza należycie. I wszystko w możliwej do przeżycia cenie - możliwej, pod warunkiem, że przeskoczycie na korzonki i wodę. Bardzo zdrowo. Malkontentka szczerze poleca, szczerząc podle wampirze kły... A co do Stevena - rewelacja! Steven - duża buźka dla ciebie, chłopie.
O innych kosmetycznych świrusach jutro, bo mnie tu głód zabija i myśl dziewiczą mąci... Niech Was bogini wspiera, ja idę po marchewkę.
Ale dziwny kolor :D
OdpowiedzUsuńciemny ale jednak tak jasny ze za jasny :D uwielbiam CIe :D
OdpowiedzUsuńMaź wygląda co najmniej dziwnie :/
OdpowiedzUsuńTak niezbyt zachęcająco wyglada na oko:D ale szok, ze okazał się niezły. Jakaś magia chyba:D
OdpowiedzUsuńO rany, ale dziwny kosmetyk :D Najważniejsze, że daje radę, bo jak na niego spojrzałam, to pomyślałam, że wygląda jak jakiś samoopalacz :P
OdpowiedzUsuńJaka magia czy ki czort? No wygląda przerażająco - taki psikus ma być? 1 kwietnia kupiony? :D Wariactwo jakieś!
OdpowiedzUsuń"Ale ja jestem wdową!" - siła argumentu, z nią nie da się wygrać. :D Ale kosmetyk, że tak powiem, specyficzny :) Niby tak nieatrakcyjnie wygląda, a się sprawdził!
OdpowiedzUsuńJak to miło zostać pozytywnie zaskoczonym, mimo kiepskiego pierwszego wrażenia.
OdpowiedzUsuńto nieźle, w słoiczku ciemny, a na twarzy za jasny hahah, czary mary, magia ;)
OdpowiedzUsuńW zasadzie każdy podkład mógłby taki być - w słoiczku ciemny, na skórze jasny. Niestety rzeczywistość pokazuje, że w 90% przypadków jest zupełnie na odwrót :P
OdpowiedzUsuńkolor jak ekhm rozwolnienie xd
OdpowiedzUsuńcóż za niemiła przygoda, dobrze że Malkontentka żywa wyszła z tej opresji....
OdpowiedzUsuńGłupszym się ustępuje, już w podstawówce to wiedziałam, a to bardzo dawno temu było!
OdpowiedzUsuńA Steven... No no bez ściemniania ;)
Kolor w słoiczku mnie przeraził.
OdpowiedzUsuńIntryguje tą zmianą koloru. W opakowaniu wygląda przerażająco ciemno :D
OdpowiedzUsuńZdjęcie tego produktu zadziwia, ale skoro na twarzy jest jaśniejszy to ok:)obserwuję:)
OdpowiedzUsuń