poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rzecz będzie o zapachu, czyli jak Malkontentkę dotknęło…

Tak moi najmilejsi unikatowi Czytelnicy… o zapachu będzie to rzecz i to o zapachu niebagatelnym, bo jak wiadomo – na bagatelny szkoda rzeczy;). Będzie o zapachu upajającym i zniewalającym Malkontentkę totalnie wręcz władającym jej jestestwem. O zapachu, który sprawia, ze na jej twarzy pojawia się głupawy uśmiech bezrozumnej szczęśliwości – znaczy totalny odlot. Ha! I nie o perfumach będzie tu mowa! Jakoś, bowiem tak się utarło, że jak zapach to zaraz perfumy. A tu figa. Zastanawialiście się kiedyś nad magią zapachu? Nad jego wpływem na nasze zmysły, na nasze widzenie świata, ba! nawet na naszą fizjologie? Nie? Malkontentka też się nie zastanawiała, do czasu, gdy przeczytała na obrazku w perfumerii, że zapach jest bratem oddechu, zaczęła wówczas snuć rozważania i stwierdziła, że być może to prawda, ale gorzej, gdy oddech staje się! zapachem a z tymi braćmi to też różnie być może… taaa…, ale nie o tym…
Dziś opowieść będzie dotyczyła zakupionego w Helfach kremu marki COSMOVEDA pod nazwą szumną – Luksusowy krem do twarzy z ekstraktem z drzewa sandałowego. Brzmi drogo, wygląda elegancko. Jest bogaty w oleje - kokosowy, z sezamu indyjskiego, migdałowy. Skrywa też ekstrakt z owoców róży, kosaćca (sprawdźcie sobie w Wiki, co to), krokusa a nawet ba… liściokwiatu garbnikowego i bardziej pospolicie – rumianku;). A najważniejsze, najcudowniejsze, co w  nim siedzi i pachnie to – ekstrakt z drzewa sandałowego! Krem, zatem  - jak z opisu widać – cud miód ultramaryna.  Kipi bogactwem składników, które w zamierzeniu mają wyforować nasze lica na pozycje lidera w wyścigu z czasem. Wchłania się fajnie - żadnego smalcu na skórze, rozjaśnia, nie powoduje żadnych dziwacznych niespodzianek, które skłaniają nas do natychmiastowego przeistoczenia się w damę i zakupu kapelusza z gęstą woalką… Zdecydowanie przywraca blask i odświeża skórę, ale nic to, to wszystko mało… ludzie jak ten krem pachnie! Wschodnim bazarem, egzotycznymi podróżami, tajemniczą hinduską dziewczyną wirującą w zalotnym tańcu, powiewającą kolorowym sari i zerkającą obiecująco zza zasłony czarnych włosów… niewyobrażalne! Jakkolwiek by zresztą działał czy nie działał trzeba go mieć właśnie z uwagi na ten zapach – lepszy niż najdroższe perfumy, zmysłowy, magiczny…
…no to się Malkontentka romantyczna zrobiła – zasługa kremu oczywiście;).

Moi Mili, ponoć  zapach to nic innego jak dotyk, który czujemy z daleka tak przynajmniej twierdził pan Jean-Claude Ellena, czyli (uwaga mamy teraz aspekt edukacyjny) słynny francuski „nos” lub jak kto woli ku swawoli (nie, nie – będzie poważnie i z klasą) „pisarz zapachów”… Malkontentkę zatem dotknęło i dotknięta tym zapachem egzotycznym pozostaje z szacunkiem dla tych, którzy bohatersko dotrwali do końca wpisu. Niech Wam się darzy ludzie dobrzy, silni i wytrwali…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz