Otóż była sobie dziewczyna. Nie żeby tam zaraz piękna, czy królewna. Raczej jakaś taka nijaka. Mistrzyni przeciętności. Niechciane dziecko bardzo odpowiedzialnych rodziców, którzy miłość ojcowską zredukowali do dyscypliny i kontroli... Karmili, ubierali, prowadzali do lekarza i pilnowali. Ot tak się zdarzyło. Widać więcej nie mogli dać śmiesznej kruszynie, która pojawiła się na świecie jako produkt uboczny pewnej gorącej, sierpniowej nocy... I rosła sobie nasza Nijaka - niepożądany objaw namiętności - pod nadzorem, starannie i rzeczowo hodowana. Chodziła do szkół, była grzeczna, bała się gniewu matki i rozczarowania ojca.
Któregoś dnia zjadła pigułki. Żeby nie było kontroli, żeby nie było gniewu i rozczarowania. Ale nie ma lekko - w szpitalu, rura w żołądku wydobyła Nijaką z błogostanu nieskończoności. Ten jeden raz, zobaczyła Nijaka panikę w oczach rodziców. Ale nie, nie ma się co łudzić - panika nie była spowodowana strachem, że ich kruszyna nieomal zorganizowała sobie ostatnie pożegnanie, wieńce z napisem, pieśń o orszaku anielskim i kopczyk na górce, jeno wstydem... No bo co to ludzie powiedzą, że niby te pigułki... Przywrócona światu Nijaka z sińcami po życiodajnych kroplówkach była sobie na świecie dalej, kajając się za grzech zdenerwowania rodziców, którzy TYLE przez nią przeszli, TYLE dla niej zrobili, a ona wyrodna - TYLE im zawdzięcza a wdzięczną być nie umie. A za niewdzięczność jest kara - dla dobra skazanego rzecz jasna...
Oj, nie dla Nijakiej były prywatne lekcje angielskiego, korepetycje, obozy młodzieżowe czy nawet wieczorne dyskoteki. W ramach nauki - szkoda pieniędzy dla głupiego - nic z Nijakiej nie będzie, w ramach rozrywki - nie zasługuje na zabawę... Im bardziej żałosna wydawała się rodzicom ich Nijaka, tym większym szokiem była dla nich wiadomość, że ta beznadziejna córka (a działo się to w czasach konkurencji i ciężkich egzaminów na studia) dostała się na prestiżowy kierunek na dobrej uczelni. Jeszcze większym ciosem i siarczystym policzkiem okazała się informacja, że Nijaka na tej uczelni wyląduje nie sama, a z bękartem w brzuchu... Takie ziółko z Nijakiej... Ale jako że bękarta być nie może, to będzie ślub... Z księdzem i przysięgą, że można już na legalu...
Wiecie, jak czuje się kobieta idąca do ślubu z dzieckiem w brzuchu i gwałcicielem u boku? Ufam , że nie... cdn.
nie wiem co napisać.... mam nadzieje że nie dzieje sie to teraz bo coś mi przypomina.... czekam na dalszy ciąg
OdpowiedzUsuńNiebawem opowiem, co wydarzyło się dalej...
Usuńmyślę, że niestety podobnych rodziców o takim podejściu jest sporo na tym świecie
OdpowiedzUsuńNiestety...
Usuńano. czekam na dalszą część
UsuńAż się boję, ale zapytam: czy to historia prawdziwa?
OdpowiedzUsuńJak najbardziej prawdziwa.
Usuńwow ciekawa historia czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńCiekawa i z lekka karkołomna, zwłaszcza dla zaangażowanych:(
UsuńNie wiem co powiedzieć, może tylko tyle że niektórzy po prostu nie powinni być rodzicami
OdpowiedzUsuńczekam na dalszy ciag
OdpowiedzUsuńRacja, nie każdy powinien być rodzicem......straszne to ale prawdziwe :( czekam na cd
OdpowiedzUsuńŁoooo końcówka mocna i przerażająca..... czasami myślę że ludzie powinni przed posiadaniem dziecka powinni przechodzić badania i kurs - nie każdy powinien mieć dziecko.... ech mam nadzieję że to okrutna bajka nie przerażająca rzeczywistość
OdpowiedzUsuń