Chwilami życie bywa znośne ...
A w generalnej materii ...kanapka. Zaledwie miesiąc temu, noworocznym świtem, Malkontentka skulona przy zimowym oknie zapijała radosne myśli kawą, z optymizmem patrząc w nadciągającą przyszłość. A dziś? Kanapka! Wstęp do tego - potencjalnie wspaniałego - roku okazał się zasraniutki. Wiecie, momentami Malkontentka ma dość. Ma dość pozy strong baby, dość niemalże dobowej harówki, dość bycia fajnym chłopem. Malkontentka jest słaba i chora, ale w sumie nic to. To nieistotne. Takie stwory, jak ona zawsze się zbierają w komplet, ocierając zasmarkane nosy rękawem pchają wózeczek dalej. Ale choruje też malkontencki synuś. A jak doktor zaczyna straszyć, to już nie da się być tym twardzielem z klamką w ręku i granatem w portkach. Do dupy generalnie jest.
Dobrze w takich chwilach mieć miłych ludzi pod łapka. Moni - blondelook74, dzięki za dobre słowo, za maile - jakoś wyczułaś - czarownica, czy coś... . Ania- to, co przysłałaś... No bajka. Wygrałam u Ani takie ładne...
Cudo co? Serducho mi się uśmiecha, rozgrzane mocno tymi czekoladkami. Dziękuję!
Sobota z morda pijaną stoi u proga... Ech - zapomnieć na chwile...
PS. Dziewczyny, które zdecydowały się uświetnić czwartkową kawkę swoimi postami - to prawdziwy zaszczyt dla mnie! Dziękuję i czekam na kolejne zgłoszenia..
Strony
▼
piątek, 29 stycznia 2016
poniedziałek, 25 stycznia 2016
O trąbie
Spotkał katar Katarzynę,
Katarzyna pod pierzynę...
A figa. Do roboty. Tyrać i orać. Ratować świat. Katar to nędzny pretekst, gdy Blackout czyha za rogiem, chcąc wykorzystać nieobecność Malkontentki na posterunku... Trzeba czuwać, zwłaszcza że pakiet ukochanych delegacji już w przygotowaniu.
Cieknący nos nie nastraja optymistycznie. Malkontentka jest chora i zła. Recenzji dziś nie napisze, bo taki wyczyn nie wpisuje się w zasmarkane zwoje mózgowe. Eee... Do trąby to wszystko.
PS. Wciąż czekamy - my roztrojona osobowość - na Wasze zgłoszenia do czwartkowych kawek.
niedziela, 24 stycznia 2016
Przypominajka!
Kochani przypominam o zapisach na CZWARTKOWĄ KAWĘ U MALKONTENTKI - czyli ubarw szary żywot Malkontentki swoim postem na jej blogu:) Zapisy do końca miesiąca:))). Szczegóły - post wczesniej:)
Zapraszam do zabawy!
piątek, 22 stycznia 2016
Rozjechane na miazgę czyli idzie nowe. Akcja z nagrodami u Malkontentki.
Światełko w tunelu jest reflektorem pociągu nadjeżdżającego z przeciwka. (prawo Murphy'ego)
Pociągi napotkane w tunelach mogą być nieprzyjemne… Inaczej - pociągi napotkane w tunelach bezwzględnie i absolutne SĄ nieprzyjemne. For all. Nierozważny wędrowniczek, który stanie z taką stalową bestią oko w reflektor, praktycznie nie ma szans - no chyba że jest supermanem, spidermanem albo inną na wpół mityczną poczwarą. Ale zwykły śmiertelnik z takiego starcia wychodzi zazwyczaj sprasowany na chudziuśki placuszek – bez zawartości życia wewnątrz płaskiej materii poniewierającej się na torach – generalnie kanapka. O przyjemności innych uczestników życia na planecie, którzy będą musieli wyżej wzmiankowanego zeskrobać i poskładać w komplet też trudno mówić. Chociaż zapewne są wyjątki. Nieważne. Ostrzegać trzeba pro publico bono. Dlatego wciąż powtarzam strzeż się pociągu. Pół biedy, jeśli taka bestia porusza się w rewirze wyznaczonym i galopuje po torach – wówczas należy jedynie nie łazić po tunelach i nie wskakiwać pod przystojny pysk pendolino, ale co w sytuacji gdy wścieknięty pociąg zerwie się z uwięzi torowiska i zacznie żyć własnym życiem, przemieszczając się w nierozumnym pędzie i polując na wystraszonych niecodziennym zjawiskiem śmiertelników? To jest katastrofa moi Państwo! Ano właśnie. To przytrafiło się pociągowi Malkontentki – zamiast jeździć zgodnie z harmonogramem – wykoleił się, zszedł na drogę rozpusty i hasa gdzieś po meandrach blogosfery. Ale basta - dość rozpasania, mamy nowe porządki. Nowe –stare idzie. Malkontentka zobowiązuje się niniejszym, wepchnąć bydle na właściwe tory i wszystko odtąd będzie się odbywało po boginiowemu. Czyli nudno. Poniedziałek – recenzja, czwartek – ???, piątek głupie gadanie, bo wiadomo – można, jako że sobota z mordą pijaną stoi tuż za winklem, poza tym – piękno i uroda w wykonaniu Malkontentki, czyli gadał ślepy o kolorach! I teraz propozycja - pytanie.
Pociągi napotkane w tunelach mogą być nieprzyjemne… Inaczej - pociągi napotkane w tunelach bezwzględnie i absolutne SĄ nieprzyjemne. For all. Nierozważny wędrowniczek, który stanie z taką stalową bestią oko w reflektor, praktycznie nie ma szans - no chyba że jest supermanem, spidermanem albo inną na wpół mityczną poczwarą. Ale zwykły śmiertelnik z takiego starcia wychodzi zazwyczaj sprasowany na chudziuśki placuszek – bez zawartości życia wewnątrz płaskiej materii poniewierającej się na torach – generalnie kanapka. O przyjemności innych uczestników życia na planecie, którzy będą musieli wyżej wzmiankowanego zeskrobać i poskładać w komplet też trudno mówić. Chociaż zapewne są wyjątki. Nieważne. Ostrzegać trzeba pro publico bono. Dlatego wciąż powtarzam strzeż się pociągu. Pół biedy, jeśli taka bestia porusza się w rewirze wyznaczonym i galopuje po torach – wówczas należy jedynie nie łazić po tunelach i nie wskakiwać pod przystojny pysk pendolino, ale co w sytuacji gdy wścieknięty pociąg zerwie się z uwięzi torowiska i zacznie żyć własnym życiem, przemieszczając się w nierozumnym pędzie i polując na wystraszonych niecodziennym zjawiskiem śmiertelników? To jest katastrofa moi Państwo! Ano właśnie. To przytrafiło się pociągowi Malkontentki – zamiast jeździć zgodnie z harmonogramem – wykoleił się, zszedł na drogę rozpusty i hasa gdzieś po meandrach blogosfery. Ale basta - dość rozpasania, mamy nowe porządki. Nowe –stare idzie. Malkontentka zobowiązuje się niniejszym, wepchnąć bydle na właściwe tory i wszystko odtąd będzie się odbywało po boginiowemu. Czyli nudno. Poniedziałek – recenzja, czwartek – ???, piątek głupie gadanie, bo wiadomo – można, jako że sobota z mordą pijaną stoi tuż za winklem, poza tym – piękno i uroda w wykonaniu Malkontentki, czyli gadał ślepy o kolorach! I teraz propozycja - pytanie.
Czy, aby umilić Czytelnikom te znienawidzone czwartki, są wśród Was chętni, aby na blogu strzeż się pociągu opublikować jakiś własny post? Bardzo byłoby fajnie, gdyby pojawiła się taka seria kawka czwartkowa u Malkontentki… gdzie gościlibyście u mnie ze swoją myślą, pomysłem, kreatywnością – a potem nawet jakiś konkursik można by na tej podwalince skleić i wybrać najchętniej czytany, czy komentowany post i uhonorować autora fajną nagrodą?
To może oficjalnie...
* akcja dotyczy obserwatorów bloga strzeż się pociągu
To może oficjalnie...
UWAGA
NOWA SERIA Z NAGRODAMI*
KAWKA CZWARTKOWA U MALKONTENTKI
ZAPISY TU:
CO KWARTAŁ WYRÓŻNIMY WSPÓLNIE DWA POSTY – NAJCHĘTNIEJ CZYTANY I NAJCHĘTNIEJ KOMENTOWANY, A MALKONTENTKA NAGRODZI JE SZCZODRZE.
czwartek, 21 stycznia 2016
Spotkanie po latach, czyli nocne Malkontentki powroty part 2
Pamięć jest głupstwem, jak każda idea. Człowieka można tylko pamiętać poprzez innych ludzi. (M.Hłasko)
Malkontentka nacisnęła klamkę i pchnęła ciężkie drzwi. Tłumek zmarzniętych postaci, które wracały właśnie z karnego papieroska pod bramą, wepchnął ją gwałtownie do środka. A w tym środku… ho ho – eee...no w sumie nic ciekawego… Poprawnie. Sympatycznie. Nieakceptowalny był jedynie przeraźliwy łomot dobiegający gdzieś zza rogu. W pierwszym momencie Malkontentka pomyślała o Yetim z czwartego i jego wiertarce i trwożnie rozejrzała się wokół… ale nie…było czysto, to tylko dźwięk – najprawdopodobniej muzyki – dobywał się z wielkich głośników rozstawionych grzecznie po kątach. Uspokojona poszukała wzrokiem zwierciadła. Jest. No cóż. W zwierciadle, jak należało się spodziewać, widniała Malkontentka. Skrzywiła się. Każdy człowiek ma dziwną twarz (…). – Trzeba się tylko dobrze przyjrzeć. Słowa mistrza Hłaski dodały jej animuszu - omiótłszy spojrzeniem salę, raźno skierowała się na piętro. Tu bezradnie stanęła w przejściu. Pełno młodych par, grupa starszych ludzi przy ławie pod ścianą, jakieś rozchichotane panienki na łowach. Już miała szpetnie zakląć w myślach, co samo w sobie - jak wiecie - jest bardzo niegrzecznie, gdy z przerażeniem skonstatowała, że z grupy starców pod oknem odrywa się jakiś wysoki gość i szoruje z uśmiechem w jej stronę. Z ulgą rozpoznała kolegę z pracy, którego zna od pieluch, bo kończyli razem przedszkole i podstawówkę. Podstawówkę na boginię! W tym momencie malkontenckie nogi, zmęczone sprintem przez park, nieomal odmówiły posłuszeństwa. Stadko, nazwijmy dorosłych, pod ścianą to nic innego, jak jej grupa docelowa. Już nie łowcze laseczki, czy sparowana młódź, ale komitet rodzicielski… Cóż było czynić - powlokła się nasza Malkontentka z przyklejonym uśmiechem pod ścianę, akceptując z pokorą swój przydział pubowy…
Spotkanie. Tak. Spotkania po latach są dość specyficzne. Z jednej strony fascynujące, z drugiej trochę dziwne. Dzieci, które zapamiętaliśmy, dziś nie istnieją, przez lata przydarzyło im się jakieś życie. Już widać zmarszczki, siwe włosy, przygarbione sylwetki, czasem zniszczone twarze – cóż różnie bywało, nie każdemu trafił się do pchania wózeczek z czterema kółkami, niektórzy musieli balansować na trzech i to pod górkę. Siadamy w gronie – co tu kryć – zupełnie obcych ludzi. Lustracja. Opowiadamy po kolei o sobie. Jak na terapii… Pytania o nieobecnych – rak, samobójstwo, rak, wypadek, samobójstwo. Moment zadumy. Jak to, przecież jesteśmy młodzi. To starzy ludzie umierają, młodzi nie… tak się nie robi. Zdjęcie pod ścianą. Głupie miny do aparatu. Znowu mamy piętnaście lat. Zwierzenia po kolejnych kieliszkach robią się coraz bardziej osobiste…
Gdy młode kelnerki zaczęły popatrywać z niepokojem, Malkontentka zwinęła się do domu. Wylewnie obcałowana, już bez fałszywej skromności, publicznie wciągnęła czapkę obciachówkę i wyruszyła na Casablankę. Tuż za drzwiami pubu dopadł ją zonk! Cholera – trzeba szorować przez pół miasta. Park zawierający Gołą Klatę miotającą obietnice unicestwienia wszystkiego, co łazi wydał się perspektywą zbyt ekstremalną. Wyruszyła więc Malkontentka w zimową noc, ślizgając się po oblodzonych chodnikach. Początkowo spacer był nawet przyjemny. Pogoda mroźna, bezwietrzna, powietrze ostre, cudowne - raj… i już miała Malkontentka gratulować sobie pomysłu okrężnego szlaku, gdy weszła na teren Casablanki. Bez większych emocji omijała kolebiące się postaci. Ledwo poruszający się panowie, po wprowadzeniu do rzeczywistości ogromnej ilości elementu baśniowego, - zacytujmy klasyka - nie stwarzają zazwyczaj większego zagrożenia, gorsi są młodzi - z lekka podpici. A że takich w polu rażenia widać nie było, a teren swój, więc szła sobie Malkontentka w miarę pogodnie, zachowując minimum czujności i starannie obserwując cienie na chodniku, gdy nagle zza rogu wychynął nasz ulubieniec Goła Klata. No na boginie. Goła Klata z nocy o tyle różnił się od Gołej Klaty z wieczora, że nocna wersja odziana była w czerwony podkoszulek. Dla ciepła pewnie. Ale stan umysłu pozostał niezmieniony. Wciąż zniewolony obłędem. Malkontentka mocno przestraszona przyspieszyła kroku, przecięła parking i z ulgą podbiegła pod dom, aby pod samą bramą poczuć zimną dłoń na ramieniu… Przerażona odwróciła się i spojrzała w opętane szaleństwem oczy ubranej Gołej Klaty. Zapierdolimy ich wszystkich – wyszeptał i pogalopował w noc.
Od czasu tej przygody Malkontentka i kompletnie przyodziany Goła Klata mówią sobie cześć w warzywniaku przy ulicy.
Miało być wesoło, ale nie do końca wesoło wyszło. Ot życie. A że życie miesza się z szaleństwem, cóż mogę więcej dodać, ponad to, co już powiedziane zostało: nie jestem przecież własnym patentem. Nie wymyśliłem samego siebie. To nie tylko inni muszą mnie znosić. Ja sam muszę także siebie samego znosić i nie idzie mi to wcale łatwo.(M.Hłasko). Rozumiem to mocno.
Malkontentka nacisnęła klamkę i pchnęła ciężkie drzwi. Tłumek zmarzniętych postaci, które wracały właśnie z karnego papieroska pod bramą, wepchnął ją gwałtownie do środka. A w tym środku… ho ho – eee...no w sumie nic ciekawego… Poprawnie. Sympatycznie. Nieakceptowalny był jedynie przeraźliwy łomot dobiegający gdzieś zza rogu. W pierwszym momencie Malkontentka pomyślała o Yetim z czwartego i jego wiertarce i trwożnie rozejrzała się wokół… ale nie…było czysto, to tylko dźwięk – najprawdopodobniej muzyki – dobywał się z wielkich głośników rozstawionych grzecznie po kątach. Uspokojona poszukała wzrokiem zwierciadła. Jest. No cóż. W zwierciadle, jak należało się spodziewać, widniała Malkontentka. Skrzywiła się. Każdy człowiek ma dziwną twarz (…). – Trzeba się tylko dobrze przyjrzeć. Słowa mistrza Hłaski dodały jej animuszu - omiótłszy spojrzeniem salę, raźno skierowała się na piętro. Tu bezradnie stanęła w przejściu. Pełno młodych par, grupa starszych ludzi przy ławie pod ścianą, jakieś rozchichotane panienki na łowach. Już miała szpetnie zakląć w myślach, co samo w sobie - jak wiecie - jest bardzo niegrzecznie, gdy z przerażeniem skonstatowała, że z grupy starców pod oknem odrywa się jakiś wysoki gość i szoruje z uśmiechem w jej stronę. Z ulgą rozpoznała kolegę z pracy, którego zna od pieluch, bo kończyli razem przedszkole i podstawówkę. Podstawówkę na boginię! W tym momencie malkontenckie nogi, zmęczone sprintem przez park, nieomal odmówiły posłuszeństwa. Stadko, nazwijmy dorosłych, pod ścianą to nic innego, jak jej grupa docelowa. Już nie łowcze laseczki, czy sparowana młódź, ale komitet rodzicielski… Cóż było czynić - powlokła się nasza Malkontentka z przyklejonym uśmiechem pod ścianę, akceptując z pokorą swój przydział pubowy…
Spotkanie. Tak. Spotkania po latach są dość specyficzne. Z jednej strony fascynujące, z drugiej trochę dziwne. Dzieci, które zapamiętaliśmy, dziś nie istnieją, przez lata przydarzyło im się jakieś życie. Już widać zmarszczki, siwe włosy, przygarbione sylwetki, czasem zniszczone twarze – cóż różnie bywało, nie każdemu trafił się do pchania wózeczek z czterema kółkami, niektórzy musieli balansować na trzech i to pod górkę. Siadamy w gronie – co tu kryć – zupełnie obcych ludzi. Lustracja. Opowiadamy po kolei o sobie. Jak na terapii… Pytania o nieobecnych – rak, samobójstwo, rak, wypadek, samobójstwo. Moment zadumy. Jak to, przecież jesteśmy młodzi. To starzy ludzie umierają, młodzi nie… tak się nie robi. Zdjęcie pod ścianą. Głupie miny do aparatu. Znowu mamy piętnaście lat. Zwierzenia po kolejnych kieliszkach robią się coraz bardziej osobiste…
Gdy młode kelnerki zaczęły popatrywać z niepokojem, Malkontentka zwinęła się do domu. Wylewnie obcałowana, już bez fałszywej skromności, publicznie wciągnęła czapkę obciachówkę i wyruszyła na Casablankę. Tuż za drzwiami pubu dopadł ją zonk! Cholera – trzeba szorować przez pół miasta. Park zawierający Gołą Klatę miotającą obietnice unicestwienia wszystkiego, co łazi wydał się perspektywą zbyt ekstremalną. Wyruszyła więc Malkontentka w zimową noc, ślizgając się po oblodzonych chodnikach. Początkowo spacer był nawet przyjemny. Pogoda mroźna, bezwietrzna, powietrze ostre, cudowne - raj… i już miała Malkontentka gratulować sobie pomysłu okrężnego szlaku, gdy weszła na teren Casablanki. Bez większych emocji omijała kolebiące się postaci. Ledwo poruszający się panowie, po wprowadzeniu do rzeczywistości ogromnej ilości elementu baśniowego, - zacytujmy klasyka - nie stwarzają zazwyczaj większego zagrożenia, gorsi są młodzi - z lekka podpici. A że takich w polu rażenia widać nie było, a teren swój, więc szła sobie Malkontentka w miarę pogodnie, zachowując minimum czujności i starannie obserwując cienie na chodniku, gdy nagle zza rogu wychynął nasz ulubieniec Goła Klata. No na boginie. Goła Klata z nocy o tyle różnił się od Gołej Klaty z wieczora, że nocna wersja odziana była w czerwony podkoszulek. Dla ciepła pewnie. Ale stan umysłu pozostał niezmieniony. Wciąż zniewolony obłędem. Malkontentka mocno przestraszona przyspieszyła kroku, przecięła parking i z ulgą podbiegła pod dom, aby pod samą bramą poczuć zimną dłoń na ramieniu… Przerażona odwróciła się i spojrzała w opętane szaleństwem oczy ubranej Gołej Klaty. Zapierdolimy ich wszystkich – wyszeptał i pogalopował w noc.
Od czasu tej przygody Malkontentka i kompletnie przyodziany Goła Klata mówią sobie cześć w warzywniaku przy ulicy.
Miało być wesoło, ale nie do końca wesoło wyszło. Ot życie. A że życie miesza się z szaleństwem, cóż mogę więcej dodać, ponad to, co już powiedziane zostało: nie jestem przecież własnym patentem. Nie wymyśliłem samego siebie. To nie tylko inni muszą mnie znosić. Ja sam muszę także siebie samego znosić i nie idzie mi to wcale łatwo.(M.Hłasko). Rozumiem to mocno.
środa, 20 stycznia 2016
Anioł w Casablance, czyli przesyłka z Londynu
W Leluchowie miła czereśnie dziko krwawią
Tam granicy pilnuje całkiem wesoły anioł
W Leluchowie miła zaczyna się koniec świata
Tam anioł traci głowę, z brzozami się brata...
Anioł przybył do Casablanki tego samego śnieżnego wieczoru, którego bezdomny Krzysiek znalazł przy śmietniku butelkę szampana. Tak naprawdę nie był to szampan a znane od kilku dekad wino musujące sawietskoje igristoje, ale bezdomny Krzysiek opowiada na skwerku, że szampan. Francuski. A dar wymowy ma taki, że wszyscy słuchacze niemal czują na językach rozkoszne mrowienie niebiańskiego trunku.
Tam granicy pilnuje całkiem wesoły anioł
W Leluchowie miła zaczyna się koniec świata
Tam anioł traci głowę, z brzozami się brata...
Anioł przybył do Casablanki tego samego śnieżnego wieczoru, którego bezdomny Krzysiek znalazł przy śmietniku butelkę szampana. Tak naprawdę nie był to szampan a znane od kilku dekad wino musujące sawietskoje igristoje, ale bezdomny Krzysiek opowiada na skwerku, że szampan. Francuski. A dar wymowy ma taki, że wszyscy słuchacze niemal czują na językach rozkoszne mrowienie niebiańskiego trunku.
Zaiste niezwykle wydarzenia miały miejsce tego zimowego wieczoru... Nawet Casablanca pokryta grubą kołdrą śniegu, sprawiała złudne wrażenie zupełnie normalnego miejsca, zasiedlonego zupełnie normalnymi ludźmi. Czary. Mary. Miraż. I właśnie w tej bajkowej scenerii, kompletnie nieświadoma magicznej aury oczekiwania, wlokła się do domu zmęczona Malkntentka. Po drodze, jednym uchem wysłuchała przemowy bezdomnego Krzyska otoczonego gromadą szaleńców, który natchnionym głosem kaznodziei bredził coś o jakimś francuskim szampanie z piwnic Notre Dame. Malkontentka puknęła się w czoło i podjęła znużoną wspinaczkę na poddasze - po drodze przejmując od sąsiada (w siarkowym podkoszulku - przysięgam) niepozorną paczkę. Paczka niedbale rzucona, wylądowała gdzieś na komodzie a Malkontentka popędziła żerować. Dopiero syta przypomniała sobie o przesyłce.
Teraz patrzcie!
Taa.... Tak podróżują anioły... A właściwie anielice. Widzieliście kiedykolwiek coś tak pięknego? To misterne, zachwycające dzieło sztuki. Malkontentka poważnie się wzruszyła wyjmując anioła z pudełeczka. Nawet jej czarne serduszko zabiło mocniej, pomimo oblepiającej go smoły bezwzględności. Bo ten tu anioł, to anioł szczególny...
Pamiętacie Julkę, o której pisałam TU? Pewnie, że pamiętacie. Otóż jakiś czas temu Facebook okazał swą ludzką twarz i zadziała się licytacja. Dla Julci. I anioł. Pojawił się anioł. Malkontentka pokochała go od pierwszego wejrzenia i stawiając skromny grosik już czuła, że trafi pod jej strzechę. Nie myliła się. Licytację wygrała, bo ...anioł był jej potrzebny. A anioły też lubią osiedlać się na końcu świata z takimi malkontentkami właśnie. Dla kontrastu się bratają.
Kochani. Nasz wspaniały anioł jest dziełem prawdziwej Artystki - plastyczki, fotografki, stylistki, projektantki. Podobnie jak jego bracia i siostry, wszedł do świata zwykłych śmiertelników w Londynie - bo tam niskie niebo - wiadomo. Niesie ze sobą miłość i piękno. Jeśli chcecie resztę dnia spędzić z nosami przyklejonymi do monitorów, zerknijcie na fb na stronkę "z aniołami żyje się lepiej" https://www.facebook.com/z-aniolami-zyje-sie-lepiej-157046231023593/
A jeśli zapragniecie zakupić swojego anioła wystarczy pogadać tu: agaphcia@wp.pl
Post nie jest sponsorowany. To wyraz absolutnie czystego zachwytu nad pracami "Matki od wesołych aniołów", z którymi żyje się lepiej!
wtorek, 19 stycznia 2016
Spotkanie po latach czyli przechadzka z sercem na ramieniu.
Nostalgia.
Tak.
Tak.
Nostalgia to sprawa generalnie skomplikowana, niejasna, zamotania i dołująca z natury wszechrzeczy. Definicję nostalgii czynili różni, ale mój prosty umysł łaknie łopatologii. Tym razem szuflą do pieca nałożył sam Milan Kundera! Jego interpretacja utożsamia nostalgię z jakimś rodzajem męczącej tęsknoty, czy cierpienia spowodowanego niespełnionym pragnieniem powrotu. Właśnie - powrotu, który jest nierealizowalny. Ot życie. Mądrze chłop to rozkminił. Mądrze. A ja w swym zadufaniu dodam, że im jednostka starsza, tym cześciej i dotkliwiej owa nostalgia ją dopada, no bo cóż... powrotu nie ma... I ta bolesna świadomość z każda przetrwaną godziną staje się coraz bardziej duposadna.
Pewnie echa, czy raczej przeczucia tej myśli zabrzmiały w cynicznej duszy Malkontentki, gdy pomimo wyjątkowo niesprzyjających okoliczności przyrody, postanowiła uczestniczyć w spotkaniu klasowym. Za wszelka cenę. Zabawa zapowiadała się o tyle ciekawie, że spotkanie dotyczyło ludzi, którzy wspólnie zmagali się z trudami edukacji na poziomie podstawowym i większości ostatni raz widzieli się na rozdaniu świadectw klas ósmych...
Malkontentka mocno kombinowała, jak zaprezentować się nieznajomym znajomym po ... no wielu latach niewidzenia. Koniec końców postawiła na NIC. Nic. Czyli Malkontenka wyszorowana do błysku, umalowana codziennie (plus mocne usta) i fryzura niedbała. Dżinsy, czarny t-shit z dekoltem, rudy kardigan i sporo rockowej biżuterii. Tak kochani. Malkontentka jest z czasów kościanych naszyjników, tatuaży na plecach (nie zdradzę wam treści tych malkontenckich) i sznurkowych bransoletek. Chlip.
Przerwa na nostalgie...
...
Dobra ocieramy ślozy i lecimy dalej, mając już ogólne wyobrażenie Malkontentki, która tak ustrojona i snobistycznie spryskana kosztownym Tomem Fordem wyruszyła na spotkanie z młodością. A ...plus mocne usta!
I tu zaczynają się schody. Big zonk... Malkontentka, jak wiecie, mieszka w Casablance. W jej bliskim otoczeniu rezyduje dom brata Alberta, meliny alkoholowe na bazie niebieskiego i zawodowo źli ludzie. A tu wieczór.... Ciemno, jak jelicie grubym. Do pubu dobre pół godziny marszu i to bardzo, bardzo szybkiego marszu... Do kompletu, ze swadą godna straceńca, Malkontentka postanowiła uczynić wyprawę własnymi nogami a fantazja podpowiedziała jej drogę przez park. Krótszą - ładniejszą. I wyruszyła nasza Malkontentka. Po Casablance szło jak z płatka - wiadomo gdzie nogę postawić, żeby niczego nie połamać i gdzie nie zaglądać, żeby nie teleportować się w inny wymiar, ale park... Wiece jak wyglada park zimową nocą? Wspaniałe wygląda! Skrzy sie milionami lodowych iskierek, osiadłych na stuletnich drzewach, błyszczy wesołym śniegiem migoczącym w promieniach stylizowanych latarni, czaruje białą czapą... Jest magiczny a właściwie byłby, gdyby nie grupa pijanych mężczyzn opętańczo krzyczących na zamarzniętym stawie, zataczające sie postaci sunące niepewnie po ścieżkach i - kurde - facet z gołą klatą biegający z pianą na ustach (w kilkustopniowym mrozie) z radosnym okrzykiem "zapierdolę was wszystkich"! To ostatnie było szczególnie frustrujące, bo nie do końca wiadomo było, do kogo skierowana jest obietnica gołej klaty... Wiecie jak szybko można pokonać kilometr oblodzonego parku, potykając sie na wysokich obcasach kozaków? Otóż szybko. Bardzo szybko. I właśnie Malkontentka - dzięki atrakcjom dodatkowym - pod pub podgalopowała niczym rasowy rumak w Wielkiej Pardubickiej. Zdjęła czapkę obciachówke, światowo wytarła nos, wypluła gumę, poprawiła włosy i weszła do środka.
A o tym, co tam zastała, opowiem Wam jutro, bo właśnie wyczerpały mi się baterie i moja kora mózgowa domaga się gwałtownego zgniecenia...
piątek, 15 stycznia 2016
Wizyta o świcie, czyli jak Malkontentka została bandytką
…
Przyszli o świcie…
Wydobyli rozczochraną Malkontentkę z łóżka…
Zdecydowanym krokiem ruszyli do kuchni, pozostawiając ślady błota na mniej więcej czystej podłodze…
Znaleźli…
…
Tak moi Państwo… Niedawno dopadła Malkontentkę komisja ds. kratek wentylacyjnych czy jakoś tak, rodem ze spółdzielni… Niestety, z bólem muszę stwierdzić, że przy tej okazji na światło dzienne wyszła sprawa ukrywana skrzętnie przez naszą bohaterkę lata całe - Malkontentka jest poważnym przestępcą, o ile nie cynicznym zwyrodnialcem! Doprawdy, nie wiem nawet jak to powiedzieć, no… dobra... głupio… ale czujna komisja, w sposób przebiegły i bardzo sprytny, wykryła kuchenną kratkę wentylacyjną, która w setnej części swego ażurowego jestestwa, była zakryta tubą pochłaniacza… To straszne i brutalne… Wiem… nie ma usprawiedliwienia … nie jest istotne, że wentylacja wg kominiarza działała bez zarzutu, kratka ma być odkryta w stu procentach, a nie np. dziewięćdziesięciu czterech. Dura lex sed lex. Malkontentka ze zwieszoną głową wysłuchała nagany. Wyrok przyszedł pocztą... Barwnym – ba wręcz obrazowym pismem - nakazano usunąć instalację w terminie natychmiastowym - najdalej dwóch tygodni… Taki drobiazg, że cała akcja musiała być powiązana z totalnym remontem kuchni, nie miał dla bezlitosnych przedstawicieli komisji kratkowej znaczenia…
Cóż było czynić…
Remont został uczyniony, kasa wydana, a do prezesa spółdzielni Malkontentka wystosowała pismo niniejszej treści:
W odpowiedzi na pismo ………………………. dnia ………………….. dotyczące niedopuszczalnej (sic!) sytuacji częściowego zasłonięcia kratki wentylacyjnej przez rurę od pochłaniacza informuję, że rura została usunięta a kratka wentylacyjna - zgodnie z życzeniem pana Longina G. - odsłonięta. Zapraszam odpowiednie służby do złożenia mi wizyty w celu rozwiania jakichkolwiek wątpliwości, zweryfikowania prawdziwości moich słów i udokumentowania powyższego w sposób zadawalający obie strony.
Nawiązując jednak do kwiecistej mowy pisma, które do mnie Państwo przesłaliście, motywując mnie do remontu kuchni w zawrotnym tempie dwóch tygodni (co ciekawe sytuacja z kratką jest sytuacją zastaną przeze mnie – mieszkanie z rynku wtórnego - i przez 15 lat nie budziła wątpliwości kontrolujących, jako że wentylacja działa bez zarzutu, a instalacja pochłaniacza uczyniona została przez szanownych budowniczych bloku i odebrana przez równie szanownych inspektorów ze spółdzielni - no ale nie bądźmy małostkowi…) chciałabym również zwrócić uwagę na kilka niedopuszczalnych sytuacji, za które odpowiedzialna jest Spółdzielnia. Otóż z uporem godnym lepszej sprawy, kilka razy w roku, wraz z nastaniem pór sprzyjającym większym opadom atmosferycznym, jako mieszkanka IV piętra zgłaszam do Spółdzielni zadziwiający fakt przeciekania dachu. Jest to okoliczność nad wyraz uciążliwa albowiem chodzenie po domu w kaloszkach, pod parasolką tudzież w sztormiaku budzi mój wewnętrzny sprzeciw! Nie wiem czy jest wiadomym, że dach jest właśnie między innymi po to, aby deszcz, śnieg itd. nie przedostawał się do mieszkania! Mam nadzieję, ze ta niedopuszczalna sytuacja zostanie usunięta w terminie nie dłuższym niż dwa tygodnie – a nad moją głową pojawi się nowy dach, bo łatanie i zaklejanie niczemu nie służy a ja zaczynam odczuwać znużenie wynikające z nieznośnej monotonii i powtarzalności procedury! Wilgoć w mieszkaniu nie służy też mojemu 5 –letniemu dziecku a przecież Spółdzielnia dba o bezpieczeństwo mieszkańców i nie chciałaby narażać malucha na jakiekolwiek dolegliwości - zwłaszcza świadomie i z premedytacją!? Co do pozostałych niedopuszczalnych sytuacji, bulwersuje mnie jakość wykonania elewacji - pękające i odpadające liszaje… rozumiem, że to dla wielbicieli turpizmu? Byłabym też niezwykle zadowolona, gdyby okna - dość ekstrawagancko zamontowane na klatce - nie spadały na wspinających się po schodach. Przy okazji - schody miotłę dozorczyni widziały w ostatnich latach ubiegłego stulecia. Czy zniknięcie dozorczyni jest powiązane ze sprawą kryminalną, porzuceniem intratnej posady, czy zwyczajnie ma w pięcie? Wracając do meritum, nie wiem, czy jest Panu wiadomo, że rama okienna wraz z szybą, która zdzieli w głowię nierozważnego wędrowniczka może spowodować jego gwałtowną teleportację pod bramę św. Piotra? A przecież tego nie chcemy.
Przyszli o świcie…
Wydobyli rozczochraną Malkontentkę z łóżka…
Zdecydowanym krokiem ruszyli do kuchni, pozostawiając ślady błota na mniej więcej czystej podłodze…
Znaleźli…
…
Tak moi Państwo… Niedawno dopadła Malkontentkę komisja ds. kratek wentylacyjnych czy jakoś tak, rodem ze spółdzielni… Niestety, z bólem muszę stwierdzić, że przy tej okazji na światło dzienne wyszła sprawa ukrywana skrzętnie przez naszą bohaterkę lata całe - Malkontentka jest poważnym przestępcą, o ile nie cynicznym zwyrodnialcem! Doprawdy, nie wiem nawet jak to powiedzieć, no… dobra... głupio… ale czujna komisja, w sposób przebiegły i bardzo sprytny, wykryła kuchenną kratkę wentylacyjną, która w setnej części swego ażurowego jestestwa, była zakryta tubą pochłaniacza… To straszne i brutalne… Wiem… nie ma usprawiedliwienia … nie jest istotne, że wentylacja wg kominiarza działała bez zarzutu, kratka ma być odkryta w stu procentach, a nie np. dziewięćdziesięciu czterech. Dura lex sed lex. Malkontentka ze zwieszoną głową wysłuchała nagany. Wyrok przyszedł pocztą... Barwnym – ba wręcz obrazowym pismem - nakazano usunąć instalację w terminie natychmiastowym - najdalej dwóch tygodni… Taki drobiazg, że cała akcja musiała być powiązana z totalnym remontem kuchni, nie miał dla bezlitosnych przedstawicieli komisji kratkowej znaczenia…
Cóż było czynić…
Remont został uczyniony, kasa wydana, a do prezesa spółdzielni Malkontentka wystosowała pismo niniejszej treści:
W odpowiedzi na pismo ………………………. dnia ………………….. dotyczące niedopuszczalnej (sic!) sytuacji częściowego zasłonięcia kratki wentylacyjnej przez rurę od pochłaniacza informuję, że rura została usunięta a kratka wentylacyjna - zgodnie z życzeniem pana Longina G. - odsłonięta. Zapraszam odpowiednie służby do złożenia mi wizyty w celu rozwiania jakichkolwiek wątpliwości, zweryfikowania prawdziwości moich słów i udokumentowania powyższego w sposób zadawalający obie strony.
Nawiązując jednak do kwiecistej mowy pisma, które do mnie Państwo przesłaliście, motywując mnie do remontu kuchni w zawrotnym tempie dwóch tygodni (co ciekawe sytuacja z kratką jest sytuacją zastaną przeze mnie – mieszkanie z rynku wtórnego - i przez 15 lat nie budziła wątpliwości kontrolujących, jako że wentylacja działa bez zarzutu, a instalacja pochłaniacza uczyniona została przez szanownych budowniczych bloku i odebrana przez równie szanownych inspektorów ze spółdzielni - no ale nie bądźmy małostkowi…) chciałabym również zwrócić uwagę na kilka niedopuszczalnych sytuacji, za które odpowiedzialna jest Spółdzielnia. Otóż z uporem godnym lepszej sprawy, kilka razy w roku, wraz z nastaniem pór sprzyjającym większym opadom atmosferycznym, jako mieszkanka IV piętra zgłaszam do Spółdzielni zadziwiający fakt przeciekania dachu. Jest to okoliczność nad wyraz uciążliwa albowiem chodzenie po domu w kaloszkach, pod parasolką tudzież w sztormiaku budzi mój wewnętrzny sprzeciw! Nie wiem czy jest wiadomym, że dach jest właśnie między innymi po to, aby deszcz, śnieg itd. nie przedostawał się do mieszkania! Mam nadzieję, ze ta niedopuszczalna sytuacja zostanie usunięta w terminie nie dłuższym niż dwa tygodnie – a nad moją głową pojawi się nowy dach, bo łatanie i zaklejanie niczemu nie służy a ja zaczynam odczuwać znużenie wynikające z nieznośnej monotonii i powtarzalności procedury! Wilgoć w mieszkaniu nie służy też mojemu 5 –letniemu dziecku a przecież Spółdzielnia dba o bezpieczeństwo mieszkańców i nie chciałaby narażać malucha na jakiekolwiek dolegliwości - zwłaszcza świadomie i z premedytacją!? Co do pozostałych niedopuszczalnych sytuacji, bulwersuje mnie jakość wykonania elewacji - pękające i odpadające liszaje… rozumiem, że to dla wielbicieli turpizmu? Byłabym też niezwykle zadowolona, gdyby okna - dość ekstrawagancko zamontowane na klatce - nie spadały na wspinających się po schodach. Przy okazji - schody miotłę dozorczyni widziały w ostatnich latach ubiegłego stulecia. Czy zniknięcie dozorczyni jest powiązane ze sprawą kryminalną, porzuceniem intratnej posady, czy zwyczajnie ma w pięcie? Wracając do meritum, nie wiem, czy jest Panu wiadomo, że rama okienna wraz z szybą, która zdzieli w głowię nierozważnego wędrowniczka może spowodować jego gwałtowną teleportację pod bramę św. Piotra? A przecież tego nie chcemy.
Z wyrazami szacunku
Czas zacząć się bać?
czwartek, 14 stycznia 2016
Zaraz wybuchnę...
Milcz, albo powiedz coś takiego, co jest lepszym od milczenia. (Pitagoras)
To ja dziś milczę. Posta nie będzie.
Milczę i w towarzystwie tego obrażonego milczenia oraz wściekniętych gromów wirujących wokół mojej głowy, idę tworzyć instrukcje! Setki instrukcji... O bogini! O patronie idiotów, w których nierozkwitłych mózgach lęgną się tak kreatywne pomysły - kopnij swych podopiecznych w rozparte na wygodnych fotelach pupska! Cóż to za fascynująca, twórcza i istotna dziejowo robota. Przełom! Kto wie, może zatrzymam efekt cieplarniany, albo rozwiążę problem głodu na świecie. A i jeszcze ... dobra - nic o polityce.
Do jutra przy użyciu kolejnej instrukcji powinnam uratować ludzkość od totalnej zagłady - to wjadę z nowym postem. Tyle że o świcie, bo na południe mam zaplanowane załatanie dziury ozonowej. Tymczasem siodłam Pegaza i pędzę sięgać intelektem bruku... Instrukcje... By to... Ale, że milczę i posta nie ma, to mogę powiedzieć wszystko;)
wtorek, 12 stycznia 2016
Simona, czyli mamy w pięcie
Ucieczka. Zastanawialiście się kiedyś czym jest? Aktem odwagi, społecznym samobójstwem, wyzwoleniem, czy może śmierdzącym i podpierdującym tchórzostwem?
Simona ma dwadzieścia kilka lat, kontrowersyjna urodę, dyplom w kieszeni, dobre krakowskie nazwisko i generalnie nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. Uważa się za rodzinnego wypierdka - ot taki cud bez cudu, dar bez daru. Nie odziedziczyła ani rodzinnego talentu, ani urody - jednak nie ma lekko - geny przodków obudzą w niej kiedyś przemożne pragnienie zaistnienia. Ale to jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz... Na razie to tylko przygrywka. Simona jest niezależna, zbuntowana. Cywilizacje z całym jej dobrodziejstwem i bytujące wokół tych dobrodziejstw istoty ludzkie ma głęboko w pięcie. Właściwie wszystko ma w pięcie a już najgłębiej w tej pięcie siedzi opinia innych. Simona robi co chce. A skoro robi, co chce, to zabiera swoją piętę i porzuca świat, by zaszyć się w głuszy, w chacie bez prądu i bieżącej wody a resztę życia dzielić miedzy miłość do jednego twardego gościa i dzikich zwierząt. Tak kochani, tak to bywa, gdy człowiek urodzony w rodzinie malarzy batalistów miast - zgodnie z rodzinnym fatum - malować konie, woli sprzątać stajnie. I po zagadce. Dziś z grubej rury. Biografia. Simona Kossak. Prawnuczka Juliusza, wnuczka Wojciecha, córka Jerzego, bratanica...etc.
Dupa jest, gdy człek bez żadnych talentów urodzi się w tak skażonej artystycznie rodzinie. Wówczas - żeby nie zostać odmieńcem - musi stać się dziwakiem. Bo bycie dziwakiem jest bezpieczniejsze - a niekiedy atrakcyjne...
Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak. Anna Kamińska. Bardzo dobra pozycja, solidny obraz silnej, niezależnej kobiety. Historia buntowniczki, udowadniająca że warto - warto w życiu być sobą - tylko i aż. Polecam.
STEAMCREAM czyli światowy krem parowy w prowincjonalnej Casablance
Louis, myślę, że to początek pięknej przyjaźni. Tak właśnie mogłaby pomyśleć Malkontentka, gdyby była prawdziwym Rickiem Blainem, ale że jest tylko jego żałosną podróbką - no… to w sumie też pozwoliła sobie tak pomyśleć. Bowiem my - Blainowie tego świata, gdziekolwiek nie leżałaby nasza Casablanca, zawsze działamy tak samo. Łatwo wkręcamy się w emocje i jesteśmy delikatni niczym cholerna ćma Actias luna – niby groźna, niby straszy tymi sztucznymi gałami a delikatna jak puch…, no ale życie jest życiem - gorejące serce trzeba obowiązkowo oklejać bandażem sarkazmu – wtedy jest dobrze. Ulga. I właśnie pod tą kolczastą powłoką Malkontentka skrywa serce nadzwyczaj wrażliwe na piękno wszelakie. A jako że niebodze Macocha Natura jakoś tego piękna poskąpiła, rekompensuje sobie bidula braki namiętnością wielką do istot i rzeczy ładnych. Tak było i w tym przypadku… Louis, tak sobie myślę, że to początek pięknej przyjaźni – zakrzyknęła zatem Malkontentka na widok uroczej blaszanej puszeczki. Co w środku, to już nieistotne – produkt należało zdobyć za wszelką cenę, właśnie z uwagi na opakowanie…
Dobra. Z bałwankiem… i co z tego! Każdy czasem potrzebuje mieć swojego prywatnego bałwanka… A w bałwanku… ha! Krem. Krem parowy moi Państwo! Ba, nie jakiś tam byle krem, tylko – STEAMCREAM. Wiecie co to zacz? Malkontentka oczywiście sądziła, że to może do sauny, czy coś, ale nie. Krem parowy – to jest cud na cudami. Autorzy, jego magiczne właściwości tłumaczą w sposób przekonujący, fachowo zawikłany i rozwlekło-enigmatyczny, ale czy i jakie ma to odniesienie do rzeczywistości – trudno powiedzieć, o ile nie dysponujemy co najmniej doktoratem z chemii. Chociaż jeśli akurat o chemię chodzi, to we wnętrznościach kremu ponoć jej nie ma. Są za to dobroczynne i drogocenne składniki warzone w wyjątkowym procesie (sic!) polegającym na zastosowaniu pary wodnej… Taaaa, pragnę tu zwrócić uwagę na pochodzący prosto z krzaka – czyli od producenta - zwrot: WYJĄTKOWY PROCES! Na stronie wyżej wzmiankowanego autora kremu i opisu, dowiedzieć się też możemy, że ten wyjątkowy proces dzieje się za pomocą rąk własnych wysokokwalifikowanych pracowników. Malkontentka żywi głęboką wiarę i nadzieję, że owe pracowite ręce są jednakowoż czyściutkie. Co do wyjątkowości procesu myślę że lepiej się nie dowiadywać na czym polega. Zapewne jest magiczny, bo skóra potraktowana specjałem powstałym w jego wyniku, ma się wręcz uśmiechać i oddychać pełną piersią. Malkontencka skóra żadnych śmichów - chichów nie robiła, ale spoko – nic złego się po aplikacji nie wydarzyło – dobrego raczej też. Ot krem, wchłania się średnio, ma bardzo specyficzny zapach, który zdecydowanie nie przemawia do psiego nosa naszej bohaterki. Taki tam umiar w ekstazie. Żadnych fajerwerków, orgazmów – nic. No i to by było na tyle… Jest opcja, że miesiąc aplikacji to zbyt krótko, może cudowne właściwości objawiają się po kwartale? Zobaczymy! Zobaczymy, bo Malkontentka mimo wszystko polubiła ten kremik… czy za rozmazywanie się po obliczu, czy za smrodek… nie wiem, ale ona jest przecież dziwna… A życie takie piękne. Zostawmy to tak, może zapamiętamy Paryż a nie Casablankę.
poniedziałek, 11 stycznia 2016
Moja kumpela Julcia
Błagamy się po ślepych korytarzach.
Może to magia, może życia sens,
Wierzyć w siebie i w coś, co ważne.
(Farben Lehre)
Moja kumpela Julcia jest niezwykłą osobą. Taką troszkę magiczną. Jak elf, może wróżka... Ma cudowny dar - zdobywa cały świat jednym uśmiechem. Nikogo nie ocenia, nikogo nie klasyfikuje, nikim nie pogardza - akceptuje każdego takim, jakim jest. Ufa.
Moja kumpela Julcia niebawem skończy 8 lat. Pochodzi z krainy bardziej kochanych - ma zespół Downa. Jest nie tylko delikatnym, barwnym motylem pośród zwykłych śmiertelników, ale też twardą jak stal wojowniczką.
Moja kumpela Julcia kilka miesięcy temu zmiażdżyła potwory. Wygrała walkę o życie. Pokonała białaczkę. Dziś poddawana jest badaniom kontrolnym, korzysta z rehabilitacji.
Moja kumpela Julcia potrzebuje Waszego wsparcia. Pamiętajcie o Niej przy rocznym rozliczeniu podatkowym. 1%- dla Julci. Niech magia trwa!
Ten piękny uśmiech jest bezcenny.
piątek, 8 stycznia 2016
Smutek śniegu
Kto pije, ten śpi; kto śpi, ten nie grzeszy; kto nie grzeszy, ten będzie zbawiony.
Nie chce mi się.
Dzień zbudowany z milionów mokrych igiełek, niebo wiszące pół metra nad nosem, mokra skarpetka i smutek zabrudzonego węglem śniegu. Widzieliście smutny śnieg? Leży tu u mnie pod oknem. Biedak.
Nie chce.
Senność grząskiego przedpołudnia morduje wszystkie chcenia.
Nie chcę pisać.
Spać?
Na szczęście mam skromną resztkę TEGO!
Anula to naprawdę wspaniały dar! Dziękuje! No i ta sprawa ze zbawieniem dla śpiących :). Boska ludzka rzecz...
poniedziałek, 4 stycznia 2016
Malkontentka żre dietę z papierka czyli powiało grozą. SMATFOOD
Wreszcie jest. W świetle drzwi ukazuje się sylwetka kolosa. ... tak Waldemar Łysiak - malkontencka miłość literacka i niezrównany wzór sarkazmu, opisywał szefa band szuańskich, jednak równie dobrze mógłby gwarzyć o Malkontentce. Ta sylwetka kolosa...
Minuta w paszczy, dwie godziny w żołądku, całe życie w biodrach - mądrość posłyszana przez małoletnią jeszcze Malkontentkę, a głoszona przez smukłonogą panią od niemca, okazała sie bezlitośnie prawdziwa... Żreć jest miło - konsekwencje bywają opłakane... Przekonała się o tym boleśnie nasza bohaterka, usiłując wbić nadmuchane udo w nogawkę ubiegłorocznych dżinsów. Cóż, uczty godne podniebienia uczestnika "Wielkiego żarcia" zaprocentowały zbudowaniem nieomal drugiej Malkontentki!!! Powaga! To prawie klonowanie! Zwały tłuszczu pływające i wdzięcznie falujące wokół malkontenckiej talii też nie napawały optymizmem. Basta - zakrzyknęła obrośnięta słoniną postać. Ze złością wyrzuciła do kosza nadgryziony kawałek czekolady (orzechowa, z okienkiem - bogowie przebaczcie!) i podjęła decyzję. Chudniemy! A skoro chudniemy, to o tym chudnięciu poczytamy. Poradników sporo, tylko mały szkopuł...
Otóż popularni, acz nudni spece od chudej, jędrnej dupki, powtarzają wciąż jedną mantrę. Zbilansowana dieta i ruch.
Ha! Z bilansami u naszej gwiazdy za różowo nie jest. Podobnie z aktywnością fizyczną. No co!? Malkontentka jest małoruchoma i dupa. Wielka! Odkąd przy ćwiczeniach z guru Ewą.Ch omal nie wykitowała na pikawę - ma lęki... Czyli co? Zagłębiamy się w morzu tłuszczu? Nie! Wszak na świecie istnieje opiekun i doradca zagubionych baranów - wujek Google! I co szacowny wujcio doradził? SmartFood! Dieta z proszku. No bajka. Żremy proste posiłki z torebek i chudniemy sobie skolko ugodno. Zachęcona Malkontentka poturlala sie do Rossa i wróciła z paczka menu jednodniowego, celem wypróbowania specjału.
Na pudełku stało że nie dość, że zdrowe to jak cholera, to jeszcze pyszne niczym ambrozja... Przebierając nerwowo nożkami w oczekiwaniu na rozkosze podniebienia, Malkontentka przystąpiła do testów. Ano właśnie. Nie będę przedłużać. Zażarte cosie opisze w kilku słowach, zanim zainwestujecie w nie 25 zł polskich...
Zacznijmy od królewskiego śniadanka.
I cóż my tu mamy...
Granulki pszeniczne. Zalewamy te granulki, wyglądające jak... granulki mleczkiem i voila! Mała uwaga dla chętnych degustacji... Róbcie to w pobliżu toalety... Granulki. Pszeniczne. Z mlekiem. To jest shit! Są obrzydliwe, wstrętne i godne rzygu!! W skali od 1 do 5 daję MINUS DZIESIĘĆ!
Obiadek...
Uczta Lukullusa...
Zupa krem brokułowy. Przygotowanie -zalewamy zielony proszek wodą i gotowe... Gotowe, o ile uda się rozmieszać grudki powstające w procesie tworzenia substancji. Mamusiu, coś potwornego. Słone, jakieś mączne, słone, słone... I jeszcze te skamieniałe kawałki zielonej substancji mające imitować brokułę. W skali od 1do 5... Miłosierne ZERO! Przygrywka cicha... I na stół wjeżdża drugie danko. Denko nawet. Światowo. Makaron carbonara. Smak włoskiego domu. Mleczko gotujemy z zawartością torebeczki i uzyskujemy rzeczony makaron o smaku ...mleczka, tyle że z plastikiem i dziwnym smrodkiem. Na boginie! ZERO!
A co dają dwa ZERA!? No co? Kibelek, w którym mamy szansę spędzić zadumany wieczór...
Nie. To nie koniec zabawy. Jak sie bawić to na maksa. Deserunio. Koktail! Waniliowy. Mieszamy proch z czym? Wiadomo... Z mleczkiem. I co mamy? Ha! No miłośnikiem napojów typu mlecznego Malkontentka nie jest, ale po tych wszystkich gównach spożytych wcześniej, wanilia to nie wanilia, a boski nektar. Da sie wypić. Tu też w sumie temat niejednoznaczny... Albo jest niezłe, albo organizmowi wycieńczonemu degustacją substancji raczej niejadalnych, nawet pomyje smakują niczym sok malinowy. Daje CZTERY. Poważnie.
Kolacyjka.
Szef kuchni serwuje omlecik.
I tradycyjnie. Proszek mieszamy - tym razem - z wodą. I na patelnie. Mamy taki placek. Smakuje. No z pewnością nie jak omlet. Taka gumka... Daje DWA. Za niekonwencjonalne doznania organoleptyczne.
Tak kochani, Wasza blogowa Gessler Magdalena diecie z papierka mówi - a pocałuj mnie dieto w d... dietę. Tak właśnie - w dietę mnie cmoknij. Never.
Malkontentka idzie żreć kiełbachę z musztardą! I ręce precz od jej patelni!
Malkontentka przypomina - zima, dzieci, przyszła zima
Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima, to musi być zimno. (Miś)
Jeśli ktoś jeszcze nie dostrzegł - Malkontentka przypomina - jest zimno, tak jak w styczniu drzewiej bywało! W miarę możliwości staramy się nie nocować pod gołym niebem. A jeśli widzimy takiego kamikadze, który rozkłada biwak w parku na ławeczce - bez względu na romantyzm sytuacji (patrz... Niebo gwiaździste nade mną...) zamieniamy się w tubę i powiadamiamy straż miejską (patrz... Prawo moralne we mnie!). Co bardziej odważni mogą nawet zadzwonić na policję. Czynimy tak albowiem jeśli romantyk na ławeczce stanie przed obliczem Pana z powodu wychłodzenia wszystkiego, co tam w środku ma, będzie nam zarąbiście źle.
Malkontentce zamarzły tryby i recenzji dziś żadną miarą nie wytworzy. Ale ostrzec przecie może!
piątek, 1 stycznia 2016
Rozważania kapciucha
Pierwszy dzień nowego roku. Jakie to magiczne. A jakie umowne! Ba! Nie trywializujmy jednak rzeczywistości i przyjmijmy ją metafizycznie. Na klatę. Realną.
Ulice puste. Zimno jak diabli. I dzięki bogini, bo nawiazując do ostatniego ubiegłorocznego posta (brzmi, co), żadne owce nikogo nie zeżrą. Jest git. Cisza. Spokój. Dom śpi. Yeti z trzeciego zrobił wszystkim sąsiadom tą przyjemność i wyjechal w cholerę. Może bogowie bedą łaskawi i bestia wyemigruje na wyspy... No nic. Siedzę sobie w piżamie i kapciuchach, pije kawę z mleczkiem, przyklejam nos do szyby... A przede mną cały pusty rok. Do zapełnienia, do zagracenia, do załapania kolejnych zmarszczek i kolejnych siwych wlosow. Wbiegam w niego bez postanowień, bez konkretnych oczekiwań, ale z nadzieją że będzie zajebiscie. Przepraszam za nieparlamentarny język, niegodny damy, ale kurza miednica, tego właśnie pragnę -zajebiście dobrego roku. Obiecuję sobie solenne nie zerkać wciąż do tyłu... Nie zerkać, nie odwracać się i nie zawracać.
No to...startujemy!
Witajcie kochani w nowym roku!
Niech nas nic nie zeżre! !