Strony

wtorek, 31 marca 2015

Co wymyśliła pani Jadzia i po co komu pała z chemii, czyli Malkontentka testuje IHT 9

Wtorek. Poranny przegląd newsów via internet wprowadził Malkontentkę w stan totalnego zniechęcenia. Wiwisekcja cellulitu na udach aktorek, résumé modowych wpadek, biust celebrytki, który tajemniczym zrządzeniem Opatrzności urósł gwałtownie o dwa rozmiary, czy zachęcająca reklama pani Jadzi z Pcimia, która wynalazła genialny środek na odmładzanie, a teraz sąsiadki jej zazdroszczą – wszystko to nie przyciągnęło uwagi Malkontentki. Podobnie sensacyjna publikacja tajemnych zdjęć Putina z dzieciństwa – zapewne z uwagi na panujący aktualnie trend pokazano, jak umiłowany przywódca robił co-nieco w pieluszkę w zaawansowanym wieku jednego roku, czy inne kompromitujące wydarzenia z okresu wczesnoniemowlęcego. Malkontentka odrzuciła newsa z punktu i chwile zatrzymała się przy tytule głoszącym, że pani Kempa uczyniła gest wobec pani Środy. Ba - zaciekawiona zerknęła w treść, aby dowiedzieć się, że bynajmniej nie chodzi o to, iż wzmiankowana wyżej Kempa powiedziała pierwsza dzień dobry na korytarzu, co byłoby miłe samo w sobie, ale zaprosiła panią profesor na Światowe Dni Młodzieży. I fajnie. Malkontentka jako kobieta, feministka i filozof ceni szalenie panią Środę – kobietę, feministkę i filozofa ale absolutnie nie wie, po co te dwie panie pojada do tej młodzieży i dowiedzieć się nie chce, zwłaszcza że koniec końców rozmowa pań była bez happy endu i finalnie obywatelki chwyciły się za kudły, a Malkontentka spragniona jest pozytywnych zakończeń.



Zniechęcona, miast czytać postanowiła coś opisać - innemi słowy – zanurzyć się w świat kosmetycznych cudów i bubli. Tym razem na warsztat wzięła substancję o przedziwnie chemicznej nazwie czyli IHT 9… Tak moi Mili … IHT 9 – już samo brzmienie podsuwa przed malkontenckie oczy obraz zlęknionej uczennicy, wpatrzonej bezrozumnie w tablicę, na której pani od chemii wypisuje zawiłe formuły, związki i równania… brr.. Odejdźcie wspomnienia… A tymczasem niespodzianka! ... IHT 9 to nie jest ani wzór chemiczny (kurde, może jest), ani środek do prania dywanów – pod tym tajemnym szyfrem kryje się… odżywka do włosów (inne artefakty też, ale skupimy się na odżywce). Odżywka została zakupiona w Helfach i ma powstrzymać wypadanie włosów. Czy działa? Otóż… Sprawa jest ciekawa. Malkontentce odżywka, już na pierwszy rzut oka, szalenie się spodobała  – duża minimalistyczna butla, ze skromną dekoracją, kwiatek (trochę a’la trawka) – bardzo ok. Skład – ponoć szlachetny – Malkontentka, która ma wstręt do groźnie brzmiących nazw generalnie nie analizuje składów, ale ze swojsko brzmiących znajdziemy tam: wodę różaną, hennę, aloes, bazylię, tulsi (cholernie swojskie), oliwę z oliwek i masło kakaowe. Nie znajdziemy SLA, parabenów i wszystkich tych gówienek, które robią cuda plus choróbsko dodatkowo. Ważne też – szczególnie dla koneserów – że produkt jest wytworzony zgodnie ze starożytną wiedzą medyczną czyli inaczej mówiąc ajurwedą…
Wszystko pięknie – składy, zasady, ba mogą być nawet gusła i czary, byle działały… i eureka! To rzeczywiście funkconuje jak trzeba! Odżywka jest dość sympatyczna w konsystencji i wyglądzie. Smaruje się nią skórę głowy (zwaną przez napalonych Indian skalpem) oraz to, co z głowy wyrasta. Po aplikacji płucze się wodą – wnikliwe badania Malkontentki jasno wskazują, że czas trzymania preparatu na głowie jest bez znaczenia. Zapach jest specyficzny – dla Malkontentki nadzwyczaj piękny – czuć go jeszcze przez dobrych kilka godzin po aplikacji – ale nie nachalnie. Co do meritum – włosy nie rozczesują się jakoś rewelacyjnie ale gdy już wyschną są piękne! Gładkie, pełne objętości, zdrowe i błyszczące! I co najlepsze – NIE WYPADAJĄ! Malkontentka zakochała się w symbolu IHT 9 miłością tak wielką, że chyba zacznie zdjęcie odżywki nosić w portfelu. Tak czy owak, o ile nazwy nie zapomni, to kupi kolejną butlę. A póki co, cytując panią Axelsson udaje się do łazienki, żeby namalować sobie twarz z przodu głowy.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               

poniedziałek, 30 marca 2015

Witamy w rzeźni, czyli nie lubię pana Larssona…

Poniedziałek. Zimno. Pada. Wieje. Kanał.
Poniedziałek. W ambitnych planach dzisiejszego posta – literatura skandynawska. Zatem… witamy w rzeźni…;)
Rozmyślając nad tematem dzisiejszej gawędy byłam szalenie podniecona, albowiem literatura skandynawska – głównie szwedzka jest tym, co budzi we mnie dość skrajne emocje – od uwielbienia do nienawiści… Czego to ja miałam nie napisać, jakaż to mądrość miała sączyć się z monitora, toż to miał być wykład niemalże… – a teraz siedząc przed białawo mrugającą wirtualną kartką na ekranie mojego-nie-mojego komputera stwierdzam, że właściwie nie mam nic do powiedzenia… Nadmiar myśli i emocji jak zawsze powoduje u mnie totalną niemoc twórczą i blokadę na linii: myśl – jej uzewnętrznienie… A szkoda, bo literatura skandynawska jest dla każdej jednostki ludzkiej wręcz pierwotnie zaprogramowaną. Leży u genezy naszego widzenia świata, jest nawigatorem rodzącej się wyobraźni. Tak, tak kochani. Dobrze kombinujecie. To baśniowy świat Pana Andersena – Duńczyka żeby nie było;) – wyłuskał nas z powijaków…. Co tu dużo gadać, moje dzieciństwo zdominowali wspaniali pisarze zza morza a już szczególnie pani Lindgren. Pamiętam zaciekawienie z jakim pochłaniałam Dzieci z Bullerbyn, emocje jakie przeżywałam wraz z Pippi Långstrump, wzruszenia jakich dostarczał niejaki Karlsson z dachu… ech. Wierni towarzysze dzieciństwa… Było…i coś zostawiło…
Witamy w rzeźni… tak zatytułowałam dzisiejszą opowieść. Dlaczego? Trochę przewrotnie… Jestem fanatyczną wielbicielką Skandynawii, natomiast nie do końca jestem przekonana, czy wielką wielbicielką literatury skandynawskiej… Oczywiście, nie prowadzę tu wykładów akademickich (a miało być tak mądrze…) dlatego ograniczę się do kilku przykładów - może niefortunnych ale lepsze nie przychodzą mi dziś pod klawiaturę. Cały świat zachwyca się piśmiennictwem szwedzkim. Cały świat padł na kolana przed trylogią Stiega Larssona Millenium. Jako że, bycie na bieżąco w świecie literackim jest jedną/jedyną ambicją, jaką posiadam w zakresie bycia na bieżąco w czymkolwiek, natychmiast zakupiłam Larssona i dałam się ponieść jego opowieści. I jakie wrażenia? Bardzo mieszane. Książki są doskonale napisane, niebanalne, czuć w nich tchnienie geniuszu, pomysł, wenę, wizję – nie cierpię ich… No właśnie. Przeczytałam jednym tchem, podziwnęłam i…nie lubię – zapewne na mą biedną głowę spadną gromy ale cóż… Wiecie, co mnie drażni w Millenium? Taki obrzydliwy naturalizm. Naturalizm i realizm bardziej realny niż w najbardziej realnym realu. Coś paskudnie wpływającego na moją wrażliwą duszę. Jestem formalnie chora czytając mięsno-rzeźnicze opisy. W ogóle zauważam, ze cała literatura szwedzka poszła w bardzo boleśnie naturalistycznym kierunku. Mam bardzo świadomą świadomość różnic mentalności Polaka i Szweda - głębokich niczym dzielący nas Bałtyk. W Szwecji tematy tabu nie istnieją – w Polsce jest ich zbyt wiele – myślę, ze złotym środkiem byłoby i tu i tam co nieco odczarować czy zaczarować – wszystkim wyszłoby to na zdrowie. Stieg Larsson zaprasza na (symboliczne oczywiście) kamieniowanie ale robi to inaczej niż Monty Python – kupuję tą drugą opcję ;) Ten radykalny realizm pojawił się też - co dla mnie jest jakieś nie do końca przekonujące -w nurcie literatury dziecięcej. Niejaka pani Asa Lind powiada, że Dzieci żyją w świecie rzeczywistym, ze wszystkimi jego problemami. Dlatego nie można unikać trudnych tematów w literaturze dziecięcej i słusznie powiada, niemniej jednak problematykę śmierci, przemocy domowej, wykorzystywania nieletnich czy alkoholizmu skierowałabym raczej do dzieciaczka nieco starszego niż 5 –latek. Daleka jestem od twierdzenia, że dzieci mają żyć w nieświadomości otaczającego ich świata. Uważam jednak, że fajnie gdy literatura czyni ten świat bajkowym – nawet a zawłaszcza dla tych maluchów, którym przyszło żyć w cholernie niebajkowym domu/rodzinie/kraju. Naprawdę jestem bardzo szczęśliwa, że będąc małą niesłodką dziewczynką podróżowałam wraz  z Pippi a nie zaczytywałam się w opisach poalkoholowych wyczynów jej taty, który będąc w sanie upojenia uderzył mamę siekierką…na przykład…. Kwestia spojrzenia. Dzieciaczki powinny być świadome ale ta świadomość musi mieć swój wiek i swoje ramy – a sposób jej podania naprawdę nie musi być rzeźniczy… Jest taka książeczka (nie skandynawska) dla maluchów - Z Tango jest nas troje – opowiada prawdziwą historię pary pingwinów (dwóch samców), które wspólnie wychowują małego pingwinka Tango… Trudne zagadnienie homoseksualności – rodzina w modelu tata-tata, mama - mama! Ale jak podane! Można? Można! Jestem na tak!
Wróćmy do literatury szwedzkiej. Teraz będzie o zachwytach… Mniej, bo z zachwytów nie trzeba się tłumaczyć…
Majgull Axelsson. Każda jej książka to objawienie. Też jest naturalizm, ale bezmięsny… Realizm jest - aż do bólu serwowany - ale w znakomitych obrazach… A sposób przekazu – klękajcie narody. Literatura wybitna. Kwietniowa czarownica, Dom Augusty, Lód i woda, woda i lód, Pępowina, Droga do piekła… itd – każda z tych pozycji to morze wzruszeń. To nie jest literatura łatwa i przyjemna, to jest literatura gorzka, bolesna, pełna szarości, ciemności i brudków ludzkich duszyczek. To jest literatura! Moim zdaniem szkoda czasu na pisanie o rzeczach, które nie są ważne. Z kolei sprawy ważne zwykle są w jakiś sposób bolesne – to pani Axelsson. Nie omijajcie tych pozycji w księgarni. Warto je poznać. Zaprawdę powiadam wam, warto doświadczyć tego bólu.

Tematu nie wyczerpałam, ba nawet nie powąchałam – chyba nawet pojechałam… ale przyczynek do dyskusji jest…

piątek, 27 marca 2015

No to siup w ten głupi dziób… czyli popijawa z refleksjami

„Jeszcze kieliszeczek, a ja też dla towarzystwa…
I kieliszeczek zagrał, rozbłysnął w świetle księżyca, i kieliszeczek ten pomógł.”
Ano pomógł, raz drugi, dziesiąty…
miłe złego początki - groziły palcem nasze babcie i prawdopodobnie – co jest niezaprzeczalnym przywilejem i zaletą babć – mały rację…
Otóż moi mili, dnia dzisiejszego - 27 marca, bladym świtem czy też raczej ciemną nocą, kiedy wyruszałam do pracy, na klatce schodowej natknęłam się na słodko chrapiącego pana. Miejsce odpoczynku – (półpiętro), charakterystyczna woń oraz rozsiane wokół artefakty w postaci butelki po alkoholu oraz smętnie cuchnących petów wskazywały, że pan zapadł w błogi sen po wypiciu znacznej ilości alkoholu. Na tyle znacznej, że nie zatroszczył się ani o załatwienie swych potrzeb fizjologicznych w miejscu do tego przeznczonym (plama na odzieniu, podejrzana kałuża), ani o odpowiedniejsze lokum do nocnego wypoczynku. Zaznaczam, że ogólny wygląd pana nie wskazywał, ze jest osobą bezdomną i ubogą, dla której klatka schodowa może stać się schronieniem przed chłodem nocy (nota bene 30 metrów dalej jest noclegownia, gdzie poza możliwością godnego odpoczynku i kąpieli, sympatyczni ludzie poczęstują posiłkiem i poratują odzieżą). Ta poranna przygoda zaszczepiła w mojej głowie myśl, która kolebie mi się gdzieś między zwojami – czy jestem podatna na nałogi, czy  mam zainstalowany w sobie jakiś mechanizm obronny, który sprawia że nie dopuszczam myśli o upijaniu się na biedronkę i spaniu w posikanych gatkach gdzie popadnie? Czy to po prostu kwestia przypadku albo przeznaczenia? Czy przy sprzyjających degeneracji okolicznościach też radośnie i na maxa stoczyłabym się na samo dno, albo co gorzej – jak u Leca – pukałabym w dno od spodu? Ha! Nie wiem i obym nie musiała się dowiadywać, czort bowiem znajet, jak bym w obliczu takiej konfrontacji z najbrzydszym kawałkiem swojego JA wypadła. Może słabo… Kochani, nie ma co czarować, całe życie oszukujemy – siebie i świat - kreujemy swój obraz i normalnym jest, że staramy się wypaść jak najlepiej, zapewniamy „nigdy bym tego nie zrobiła”. A skąd do licha wiadomo? Ja coś podejrzewam, że pewnie bym zrobiła i to nie jedno…
Wracając do nałogów. To nie tylko - jak mawiał klasyk - wprowadzanie elementu bajkowego do rzeczywistości… Sprawa nie jest taka oczywista. Potocznie zamiennie używamy słów nałóg/uzależnienie. Nic bardziej mylnego – to nie są zjawiska tożsame! Skarbnica wszechwiedzy poucza – w nawiasach i na tłusto moje uwagi - że nałóg to zakorzeniona dysfunkcja sprawności woli przejawiająca się w chronicznym podejmowaniu szkodliwych dla organizmu decyzji (chcę odlecieć), które są sprzeczne z przesłankami rozeznania intelektualnego (jak odlecę – spadnę i boleśnie stłukę sobie cztery litery). Uff… Nałóg wiąże się z przyzwyczajeniem psychicznym i fizycznym do określonych zachowań, najczęściej jest to wprowadzanie do organizmu szkodliwych substancji i trucizn (pijemy, ćpamy, wąchamy klej, rzucamy coś na płuco) oddziałujących na układ nerwowy (świrujemy, jesteśmy na tripie, mamy wizje i objawienia różnej maści). Osoba ulegająca nałogowi jest w pełni świadoma istniejącej sytuacji (wiemy, ze pędzimy do grobu a producent używek gna przodem otwierając nam usłużnie drzwi), wie również o szkodliwości swoich czynów. Uzależnienie zaś to nabyta silna potrzeba wykonywania jakiejś czynności lub zażywania jakiejś substancji, które zapewniają nam codzienną dawkę szczęścia (chlejemy pławiąc się w błogiej nieświadomości). Zatem…
Przypadek pierwszy:
Kieliszeczek stuknął – jest miło, nazajutrz znów stuknął, bo powinno być miło, kolejny dzień – kurka wodna, jest niemiło bez kieliszeczka, trzeba się postarać żeby stuknął – UZALEŻNIENIE!
Przypadek drugi:
Kieliszeczek stuknął chociaż doktor powiedział, ze wątróbka już w strzępach i bez zmiany trybu życia należy rozglądnąć się za notariuszem, żeby zapisać rodzinie to, czego nie zjadł alkohol – to za zdrówko doktorka i na drugą nóżkę – NAŁÓG!
Ale jest jeszcze trzecia przypadłość… POKUSA kochani! Pokusa, czyli wedle cioci wiki nie mniej, ni więcej tylko trudne do opanowania pragnienie - rzecz, która kusi, zwykle zakazana lub niewłaściwa… Cóż, mimo że nałóg traktowany poważnie praktykowany z całą świadomością i metodą, kryje w sobie wiele nie dających się zaprzeczyć przyjemności (Chromański) to ja jednak po dogłębnej analizie zachowań własnych stwierdzam, że wyznaje zasadę Wańkowicza - gdy na horyzoncie pojawia się pokusa, poddaje się jej natychmiast by nie wystawiać swojej silnej woli i zasad na ewentualną porażkę… Póki co żyje w krainie pokus… przez moment błąkałam się wprawdzie po bezdrożach ale żywię nadzieję, ze po bardziej dosadne przyjemności sięgać nie będę, bo jak mawia przysłowie cygańskie aby zapalić papierosa, nie warto iść po ogień do piekła…
A wy moi drodzy? Macie nałogi, uzależnienia, pokusy…?



czwartek, 26 marca 2015

Makijaż dla psyche czyli jedziemy po bandzie i bierzemy się za kulturę

Trzeba przejść przez życie z godnym przymrużeniem oka, dając świadectwo jakiemuś nieznanemu Wielkiemu Demiurgowi, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie...
Tak kochani, dziś zaczynamy poniekąd grubo, ale jednak z przymrużeniem oka… Nic, bowiem co pan Lec wygłosił – wtłaczając to w quasi-komiczną formę - nie należy do kategorii niecelowych i nieskwalifikowanych – jest jedynie nieuczesane… Nawet żartując można połykać łzy, a zazwyczaj dzieje się tak, że ten, kto najweselszy - gdzieś tam w bebechach jest najsmutniejszy… Połaskoczmy zatem nieco ludzkie ego, potrącajmy dusze, strzelmy sobie prztyczka w nos… hmm?
Niniejszym ogłaszam sezon na CZWARTKOWE SPA DLA PSYCHE - w skrócie PSYCHO-CZWARTEK. Mamy prozatorskie poniedziałki, to może w czwarteczek wierszykiem, cytatem, złotą myślą rzucimy? Tak dla odmiany - żeby nie tylko ciałku dogadzać, ale czasem machnąć jakąś pielęgnację czy zgrabny makijażyk dla ducha? Na recenzje zostawmy pozostałe dni tygodnia... Hmm... A moze piątek z felietonem...? Już... Zamilknij serce moje...
Skad pomysł na małą odskocznię? Otóż najwiecej odsłon mają moje gawędy nie-kosmetyczne, chociaż moje kosmetyczne też nie do końca są kosmetyczne ...
...a masło jest maślane.
Poza tym może dobrze uczyni naszemu zdrowiu psychicznemu taka czasowa ucieczka z kosmetycznego raju...?
Ja zacznę – najwyżej będę swym jedynym czytelnikiem… A zacznę grubo i z patosem – Herbertem…

Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzuca grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie

strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swa błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych

strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twojego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy

czuwaj - kiedy światło w górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę

powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynie i ginęli w piasku

a nagrodzą cię za to tym co maja pod ręką
chłosta śmiechu zabójstwem na śmietniku

idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów

Bądź wierny idź

To jeden z najważniejszych utworów w moim życiu – średnio przypomina mi się co dwa dni – a już szczególnie, gdy walnę nosem o glebę…

Wasze pomysły? Propozycje? Tak z serducha? 


środa, 25 marca 2015

Brzydko się wyrażamy …a w perspektywie dom wariatów, czyli testujemy Miracle Cream od Garniera


Jak już gdzieś po drodze wspominałam, dostałam do testowania ze Streetcom krem przeciwzmarszczkowy Garniera, co napawa mnie ogromnym entuzjazmem i niegasnącą szczęśliwością. Toż to CUD (miracle, miracle)! Ktoś jest zainteresowany moją opinią!!!! Na boginię – niektórzy lubią pchać palce między drzwi… a już w tak drażliwym temacie jak młodość… uuu to jest naprawdę działanie wysokiego ryzyka…. Tak wysokiego, że aż zacytuję pana Staszewskiego - znanego szerszej publiczności jako Kazik (on brzydko się wyraża i mu wolno) - osoby wrażliwsze proszę o zamknięcie oczu na jeden wers mniej więcej: Najbardziej mnie teraz wkurwia u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę …rzekł wyżej wzmiankowany i jest to myśl złota! Prawda to gorzka i żaden krem jej nie zmieni – chociaż kto wie, być może po zastosowaniu specyfiku od Garniera okaże się, że …wesołe jest życie staruszka J.
A krem - wedle opisu - skutecznie zatrzymuje uciekającą żwawo młodość a nazywa się Miracle Cream i ma mi to miracle na obliczu uczynić. I oby tylko to, bo jak mawiał Kierkegaard – możliwości są bardziej przerażające niż rzeczywistość
Zatem… solennie – wraz z brygadą innych niewiast, które obdarowałam miniaturkami - smaruję się preparatem o świcie dnia każdego i oto moje spostrzeżenia… Moje, bo za pozostałe babki (póki co) wypowiadać się nie będę.
Nasz Miracle jest sympatyczny – ma ładną tubkę, higieniczną i estetyczną. Zapach ma ale niedrażniący, co w moim wypadku jest kluczowe, bo za mocny aromat powoduje, że mój zmysł powonienia szaleje, wysyła jakieś dziwne sygnały do mózgu i jakkolwiek piękna nie byłaby to woń odbieram ją jako smród/odór/nie będę się wyrażać…. (niepotrzebne skreślić). Ma miłą konsystencje, rozprowadza się sympatycznie, pod warunkiem, że użyjemy go z umiarem - i… RZECZYWIŚCIE daje widoczny natychmiastowo efekt – koloryt skóry jest ujednolicony, pory mniej widoczne, zaczerwienienia zdecydowanie bledsze. Jakiś tam spektakularnych fiki miki ze zmarszczkami nie czyni, ale ja akurat zbyt intensywnych bruzd na twarzy nie posiadam więc dzięki bogini na tym polu krem nie musi się wykazywać. Czy działa długofalowo i ochroni mnie przed pozyskaniem gęstej pajęczyny zmarszczek w niedalekiej przyszłości…to już kwestia wiary i nadziei. Tak czy owak skóra wygląda na nawilżoną i odżywioną – no jest jakby świeższa – jak wyzbędę się krępacji to wrzucę foto hmm selfie (yeeeaaa – powiedziałam to - „selfie” buahahaha) typu przed/po… selfie… nie wierzę…
Opinia skromna, ale póki na dobre się z tym kremem nie rozkręcę, wolę ani w trąby nie dąć ani też głazów nie rzucać. Ostrożnie mówiąc – na dzień dzisiejszy jestem zadowolona, a co przyniesie jutro i co sądzą o nim inne panie – też zołzy – opowiem przy następnej okazji. Póki co zostawiam Was z barwną myślą pana Sørena Kierkegaard‎a: Starość urzeczywistnia marzenia młodości; widzimy to na przykładzie Swifta: w młodości budował dom dla wariatów, na starość sam tam poszedł.

Weźcie to moi Mili pod rozwagę J

wtorek, 24 marca 2015

"Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty" - czyli właściwie kto? Bo "tam w lustrze to niestety"... Malkontentka…

Za oknem wiosna a Malkontentka wciaż chodzi skwaszona. Miast radować się ciepełkiem, zielenią zaczynającą nieśmiało acz uparcie wyłazić tu i ówdzie a zwłaszcza nadzieją, która w najbrzydszych nawet serduszkach rodzić się winna wraz z nastaniem pierwszych słonecznych dni, Malkontentka manifestuje swój paskudny humorek… Z nosem na kwintę i w kapturze głęboko nasuniętym na oczy, swoją niechęcią do świata kaleczy radosny nastrój ulicy. U podłoża tego wrogiego zachowania leży wygląd własny Malkontentki a w szczególności oblicze… I nie chodzi tu o niezadowolenie z cech wrodzonych, utrwalonych i niezmiennych – te są bowiem składową permanentnej frustracji Malkontentki i przez to stały się już dla niej kompletnie nieistotne. Paradoks? Nie dla naszej bohaterki. Teraz całe jej zainteresowanie skierowane jest na twarz, która po zimie, miast promienieć i cieszyć oko pokryła się …nieokiełznaną lawiną trądziku - prawdopodobnie młodzieńczego, bo na starczy chyba jeszcze za wcześnie. Otóż jest to sytuacja nowa i Malkontentka nie zna procedur – nie wie, jak zachować się wobec nieznanego. Nieco zszokowana – bo piękny wiek dojrzewania ma już od jakiegoś czasu za sobą - co dzień smętnie spogląda w zwierciadło… I moi mili to zwierciadło nie wygłasza znanej formuły w stylu tyś Malkontentko najpiękniejsza na świecie... Milczy skubane, od czasu do czasu ewentualnie pokazując język pokryty białawym nalotem. Refluks ewidentnie. Ale niech tam z refluksem zwierciadlanym, Malkontentka ma większy problem – rzucik, który pojawił się tak gwałtownie i niespodziewanie zdecydowanie szpeci jej – już i tak niezbyt urodziwe - oblicze… I boli to kurcze – nie tylko psychicznie. Rozważane są następujące opcje:
  • Malkontentka cofnęła się w czasie – jednak należy to raczej odrzucić, ponieważ w jej otoczeniu plączą się osoby z rzeczywistości roku 2015;
  • Malkontentka odmłodniała niespodziewanie – sądząc po wyglądzie innych kawałków jej osoby – nie odmłodniała;
  • Malkontentka ma uczulenie – jest to możliwe i należy starannie zanalizować substancje spożywane tudzież użytkowane w inny sposób;
  • Malkontentka cierpi na nietypową/dziwną chorobę – staramy się nie brać tego pod uwagę chociaż coś tam w podświadomości starego hipochondryka tkwi;
  • wiosna nadeszła i Malkontentka kwitnie wraz z wiosną, pokutując jednocześnie za zaniedbanie właściwej pielęgnacji podczas zimy – możliwe i akceptowalne – karę należy przyjąć z pokorą - wówczas ma sens wychowawczy (tyczy tylko siebie samego);
  • Malkontentka nie powinna stosować olejku z avocado, który bardzo jej się podoba z uwagi na fajną pipetkę…(bez komentarza).
W celu podratowania cery Malkontentka zakupiła hydrolat z czystka (jest w podróży - czekamy), hinduski krem z kurkumą Vicco (jakaś żółtawa po nim Malkontentka jest – niepożądane!) oraz podprowadziła dziecku Sudokrem… Jeśli to nie pomoże, to trafi ją jasna cholera i uda się do apteki, gdzie nabędzie najbardziej chemiczny z chemicznych preparatów i wyzdrowieje w dwa dni J. A może Wy macie jakieś tajemne sposoby na podratowanie cery po zimie? Dawajcie…

poniedziałek, 23 marca 2015

Co kryje się w człowieku, czyli rzucamy wielkimi nazwiskami. Literacki poniedziałek po raz pierwszy.

„Bądź tak uprzejmy i spróbuj przemyśleć następujący problem - na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło, i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie? Przecież cienie rzucają przedmioty i ludzie. Oto cień mojej szpady. Ale są również cienie drzew i cienie istot żywych. A może chcesz złupić całą kulę ziemską, usuwając z jej powierzchni wszystkie drzewa i wszystko, co żyje, ponieważ masz taką fantazję, żeby się napawać niezmąconą światłością? Jesteś głupi.” Jestem … jakim bowiem trzeba być ptakiem bożym, aby pod wpływem idei, kilku myśli sączących się do młodego umysłu zrezygnować z planowanej - in spe - wspaniałej;) kariery prawniczej i zagłębić się z piętami i czubkiem głowy w studiach filozoficznych? Ano… efekty długofalowe dziś wychodzą mi lewym uchem – miast opływać w dobra wszelakie zmuszona jestem czynić rzeczy dziwne i straszliwie irytujące, aby zdobywać fundusze niezbędne do egzystencji - prawdę powiedziawszy - na średnio satysfakcjonującym poziomie. Ale nie grzeszmy – jest co włożyć do jamy ustnej żeby dopełnić powinności wobec żołądka a i w błoto też uda się małe co nieco wywalić – a to wszak jest jeden z filarów szczęśliwości czyli nie ma co jęczeć…
Ale nie o tym… Pewnie moi Wspaniali, poczytując moje wynurzenia albo opowieści o kosmetycznych perypetiach Malkontentki podejrzewacie – acz niesłusznie, że przeczytałam w życiu jeno jedną książkę. I tu Was zaskoczę! Otóż… udało mi się przez dzieła literackie - niekiedy nawet dość potężnych gabarytów - przebrnąć więcej niż raz. Nie oznacza to absolutnie, że jestem jednostką światłą, że mam prawo do mędrkowania itd. – może coś się gdzieś tli ale do oświecenia jeszcze daleka droga… Oczywiście to, że moje literackie poszukiwania trwają niemal bez przerwy nie zmienia w żaden sposób faktu, że na świecie JEST tylko jedna książka napisana dla mnie. I to się nie zmieni. Znalazłam i mam. Bułhakowa wielbię i wielbić będę i w żaden sposób nie jestem w stanie powstrzymać się od nieustannego raczenia siebie i Was smakowitymi cytatami prosto z kart Mistrza i Małgorzaty.
… znowu wskakuję w swoje tory…Już wstrzymuje konia…prr… i zmieniam kierunek…
Allende i Rice – polecam Waszej uwadze te dwa nazwiska, które w mojej biblioteczce i głowie zajmują dość poczesne miejsce. Anne Rice jest większości Was niewątpliwie znana - tak tak – to ta pani od Wywiadu z wampirem…. Pozycja niezła (film przy książce to żenua i genua, tra la la) ale jeżeli lubicie mroczne, bagienne klimaty, mężnie znosicie obrzydliwości grubszego kalibru a opisane mową tak zgrabną, że obrazy przerażenia wpiją się w Wasze dusze i mózgi na zawsze, sięgnijcie po mniej popularne pozycje autorki szczególnie te z cyklu o rodzinie Myfair – Godzina Czarownic, Lasher, Taltos – i oczywiście wybrane pozycje z kronik wampirów (chociaż nic nie staje na przeszkodzie, aby przeczytać całość) – Opowieść o Złodzieju Ciał, Krew i złoto… po lekturze Posiadłości w Blackwood miałam mdłości przez tydzień. Sięga mięsa! Absolutnie genialne. Tylko przestrzegam – czytając to niczym sagę Zmierzch stracicie czas! Kroniki Anne Rice to nie historyjki o wampirach – to zabawa, która ma drugie dno – to opowieści o samotności i zamknięciu w upiornym świecie własnego, gorejącego JA. Polecam zdecydowanie. Równie zdecydowanie nie polecam powieści autorki z wczesnego okresu twórczości – coś o Śpiącej Królewnie – brr. To chyba miał być erotyk – cykl nawet…? No, nasz biedny Grey to przy tym rzeczywiście zacna lektura. I jeszcze straszliwsze opowieści religijne, które autorka zaczęła tworzyć po gwałtownym nawróceniu na katolicyzm – trochę katecheza, trochę hagiografia – tylko dla najbardziej zdeterminowanych wielbicieli gatunku…generalnie klapa. Hmm… Coś jest nie tak w tym opisie…wyłazi zołza ze mnie.
I na deser Isabel Allende –ukochana, najwspanialsza, Lektura wszystkiego, co wyjdzie spod jej pióra – to uczta. Chce się żyć czekając na kolejne pozycje – a literatka nie ma zwyczaju rozpieszczać czytelników nazbyt częstymi publikacjami. Trzeba grzecznie czekać. Cóż mogę o jej książkach powiedzieć – to nie książki, to literackie obrazy – zwodzą, uwodzą, mącą myśl i najważniejsze – coś zostawiają. Pani Allende pisze tak, jak ja bym chciała pisać, gdybym potrafiła. Padam do nóżek, jednak nie napiszę Wam ani jednego tytułu – dlaczego? Bo każda pozycja jest wybitna a nadmierną rozwlekłością wywodu nie chciałabym znużyć Czytelnika. Oddajcie się zatem lekturze a przy kolejnym literackim poniedziałku (albowiem taki pomysł zakiełkował w mojej głowie) zejdziemy wprost do rzeźni i popatrzymy sobie na świat oczami naturalisty czyli pogawędzimy o specyficznym klimaciku literatury skandynawskiej.
Może opowiecie coś o Waszych zachwytach literackich? Co czytacie ludzie kochani?



sobota, 21 marca 2015

Kolorowe skarpetki czyli o tym, co mamy w głowie

Dziś Światowy Dzień Zespołu Downa.
W jego tle kolorowe - a właściwie niepasujące - skarpety.
Cóż.... Chciałam Wam przytoczyć słowa mojej koleżanki, Matki-Kariatydy, Matki -Totalnej Opoki, niesamowitej kobiety, która wychowuje córeczkę ze skośnymi oczkami, absolutną ufnością do świata i ludzi, czułością i pięknym uśmiechem... ale nie wiem, czy mam do tego prawo.
Dlatego napiszę w ten sposób.
Załóżcie dziś te skarpety...

...ale pod jednym warunkiem!
A mianowicie obiecajcie, ŻE W SOBIE - MENTALNIE, DUCHOWO CZY JAK TAM TO NAZYWACIE - BĘDZIECIE JE NOSIĆ ZAWSZE!
bo tylko wówczas ma to jakikolwiek sens.
Z pełną odpowiedzialnością za swój czyn- zakładam niepasujące skarpety - dla Ciebie Jula!


piątek, 20 marca 2015

O tym, że damy piją spirytus a z wizytą nie godzi się przychodzić bez szpady, czyli jest dla nas nadzieja…

Pusta kartka na ekranie w żaden sposób nie kusi, żeby postawić na niej szlaczki robaczkowatych literek. Dziś podoba mi się jej nieskalana biel. Myśli biegną bezwładnie, nie chcą ułożyć się w zgrabny szereg, zabawny felietonik nie wyskakuje z żadnego kapelusza – w sumie nie jestem nawet szczęśliwą posiadaczką beretu a co dopiero o kapeluszu mówić. Nic. Malkontentka zwinięta na kanapie z kompresem na głowie łypie złym okiem. Muzy wszelakiej maści spierniczyły gdzie pieprz rośnie, bo wesoło tu u nas jak … no właśnie, jak gdzie? W sumie każde porównanie wydaje się niestosowne… No jest kiepsko… druga świeżość jesiotra niejako …nie, nie, nie… Druga świeżość to nonsens! Świeżość bywa tylko jedna – pierwsza i tym samym ostatnia. A skoro jesiotr jest drugiej świeżości, to oznacza to po prostu, że jest zepsuty. Uuuu… Źle jest.
To był bardzo trudny tydzień. Tydzień zszarganych nerwów, łez,  bólu i bólu nad tym bólem, awantur i żalu, nostalgii i zadumy. Minął, skończył się. W środku wiele zostało a rozum wciąż nie potrafi zająć właściwego stanowiska, kryjąc się przed emocjami - Jednakże mądrzy ludzie w tym właśnie celu mają rozum, żeby się nim posługiwać w podobnie skomplikowanych przypadkach.
Wczorajszy post – nie był przypadkowy, dotyczył – mimo pozorów - czegoś innego niż sztuka, chociaż swe egzystencjalne pretensje mocno ukrywał za zranionym obrazkiem. Wszystko będzie, jak być powinno, tak już jest urządzony świat.. to przesłanie – z wczoraj, na dziś i jutro i jutro jutra… Dziś jednak pomimo najlepszej woli nie wykrzeszę z siebie siły żeby spłodzić błyskotliwą recenzję. Dziś myśl jest ciężka a pióro toporne. A tego, co snuję się po mojej głowie aż boję się ubrać w słowa… tchórzostwo? Nie –  to li i jedynie, bądź „aż” doświadczenie… O, nie, mój filozofie, nie zgodzę się z tobą – tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą! Dziś przykrywam zbolały mózg kompresem, którym od początku tego opowiadania i Was kochani raczę… Przyda się – możeJ
… Wiele, naprawdę wiele lat temu pewien Mistrz i jego Muza zmienili moje życie. Nie jest to truizm. Czasem mam wrażenie, że żyję połączona jakąś mentalną pępowiną ze stertą zapisanych kartek. To niekiedy bywa przerażające, niekiedy frustrujące - zwłaszcza gdy cytaty, postaci, refleksje przelewają się w głowie i dogadują, wyszydzają, pouczają… To fakt. A fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem… Moje myśli bardzo często kierują się w stronę niemożebnie wyniszczonego tomiska, doklejony do mnie fantom wciąż przegląda fantomowe kartki i czyta, czyta, czyta… uwielbiam obłąkany surrealizm bijący z każdego wersu. Książka, która zdecydowała jaką drogę życiową wybiorę, silnym kopniakiem usadziła mnie w sali pełnej studentów z natchnionym wzrokiem i brodatych poczciwych mędrców, którzy za największe dobro świata uważali ochronę naszej wrażliwości i chłonnych (wówczas, wówczas he he) umysłów. Chleba z tego może nie ma… ale… kto tego nie doświadczył… ech… Książka, która ukształtowała mój światopogląd, książka którą znam na pamięć, książka w której wciąż szukam odpowiedzi – banalnie rzecz nazywając - książka mojego życia. To ta na bezludną wyspę…
Pisać o niej się nie godzi. Recenzować – toż byłaby to zbrodnia, gdyby mnie podobny chłystek ośmielił się… Myślę, że wszyscy ją znacie, pewnie są i tacy, którzy kochają ją tak zachłannie, jak ja więc… dla przypomnienia od początku okraszam mój post smakowitymi kęskami ze stołu pana Bułhakowa…
– Niech mnie diabli porwą!
– Niech diabli porwą? To się da zrobić!

Sięgnijcie po tą lekturę w weekend i dajcie się ponieść. Może dzięki temu zobaczycie Behemota usiłującego zapłacić za bilet w tramwaju… czego Wam z całego serca życzę…

czwartek, 19 marca 2015

Sztuka z trzewi…

Czy sztuka może sponiewierać?
Czy patrząc na dzieło można czuć jednocześnie zachwyt i wstręt? Ekstazę i obrzydzenie?
Znacie to wrażenie, że ktoś grzebie w Waszym alternatywnym jestestwie…, ściśnie mocno fantomowe serce, zamiesza palcem w iluzorycznym mózgu, zaciśnie dłoń na urojonej krtani…?  To aż boli…

Ona wyszarpuje mi duszę każdym obrazem…

Frida Kahlo



On irytuje, ale i wzrusza…

Szła, musiał jednak długi czas przeminąć,
Aż nieprzebytą drogę swą pokona;
Aż z chwilą przejścia bodaj odmieniona
Nie chodzić ma już, lecz na skrzydłach płynąć.
Rainer Maria Rilke


Pragnę aby dziś przemówili do Was… szczegolnie dzis...

środa, 18 marca 2015

Jutrzenki blask i kulki na mole czyli Malkontentka ma NOS!


Jak dobrze wstać
Skoro świt
Jutrzenki blask 
Duszkiem pić…

No cóż. Radosne, acz zupełnie oderwane od rzeczywistości słowa piosenki są niewątpliwym dowodem na to, że ich autor nie wstawał co dzień bladym świtem. Nie pędził zgarbiony i zmarznięty ciemną niemalże nocą na miejsce zarobkowaniajeno wylegiwał się do dziesiątej
Jutrzenki blask …Duszkiem to Malkontentka kawę o poranku wlewa w wyschnięte gardło, bo gdy ona plącze się po domu w piżamie i przerażeniu, to Jutrzenka jeszcze słodko chrapie…
Dziś Malkontentka obudziła się zgodnie z zakorzenionym od lat zwyczajem (dobra budzik darł się jak wściekłyo 4.56 (wiem, normalni ludzie, o tej porze dopiero kładą się spać…) - i co nad wyraz niepokojące - obudziła się w pogodnym nastrojua to nijak nie koresponduje z jej wrodzonym ponuractwem. Uśmiechnięta, wsłuchała się w trele ptaków mieszkających na okolicznym drzewie i zapadła w czterominutowy letarg, z którego ponownie wyrwał ją skrzek budzika. Przeciągnąwszy się rozkosznie poczuła, ze coś strzeliło jej w kręgosłupie i zgięta w pół zczołgała się z łóżka. Po kilku bolesnych próbach przyjęcia pozycji właściwej dla homo sapiens, pokuśtykała do okna, by - niczym na reklamie - lekkim szarpnięciem otworzyć je na świat nietknięty jeszcze i niezbrukany krzątaniną dnia powszedniego. Po dłuższej szamotaninie niemal wyrwała okiennice i wystawiła skołtuniony łeb na zewnątrz. W jej nozdrza uderzył smród spalin, brudnej ulicy i bliżej niezidentyfikowany odór wydobywający się z komina sąsiedniego domu. Malkontentka zaniosła się kaszlem, szybko zatrzasnęła okno i już w swoim normalnym nastroju, bez bezrozumnego uśmiechu na twarzy poczuła się gotowa, by stawić czoła kolejnemu pracowitemu dniu …ale najpierw poszła umyć zęby ;)
Wiecie już o czym dziś będzie nasza gawęda? Chyba jasne, że o perfumach J.
A perfumy to jest dziwny temat, albowiem Malkontentka kocha zapachy i jednocześnie ich nienawidzi, mogłaby o nich mówić i mówić, tylko nie wie co... Jej świat jest światem woni – niestety ….wszelakich. A nadmiernie wyczulony zmysł powonienia potrafi utrudnić życie. Kariery jako pies tropiący nie zrobi, z prostej przyczyny – przyszła na świat jako człowiek. Musi żyć zatem ze swoim nosem w mękach, wyczuwając np. tygodniowe skarpetki pana, który stoi pięć osób przed nią w ogonku. Wejście do mięsnego to też wyzwanie… No ale nie o tym. Miało być o perfumach. Ukochanych. I tu kolejny problem. Nie ma ukochanych. Są piękne i mniej pięknete którym jest się wiernym i te które się zdradza, ale ukochanych nie ma


… perfumy powinny być jak wymierzony policzek – chyba ta zasada najtrafniej obrazuje relacje na linii perfumy – Malkontentka. Najsilniejszy policzek wymierzył Malkontentce niejaki Tom Ford, którego perfumy Black Orchid rzuciły ją na glebę. Silny, prawie męski zapach, nieco gorzki, nieco szczypiący, niekiedy migrenogenny, niekiedy uwodzicielski. Można go uwielbiać albo dostawać odruchów wymiotnych na samą tylko myśl o jego kontrowersyjnej woni. Bo nie jest to zapach banalny. I nie jest zapach, który nabywamy w ciemno! Nie każdy będzie się w nim dobrze czuł, poza tym ma wielki, ogromniasty minus – drogi jest jak cholera jasna. Dla bogoli, albo posiadających zdeterminowanych krewnych/narzeczonych/przyjaciół, którzy pragną nas uszczęśliwić bez względu na koszta własne i zrujnowany budżet. Black Orchid – to dusiciel numer jeden w kolekcji Malkontentki. 


Numer dwa to zapach, któremu Malkontentka jest wierna od lat. „Odorowiec przez niektórych zwany też śmierdzielem czyli Habanita Mollinarda. O tym zapachu poczytacie różne bzdety, że pachnie zgniłymi kwiatami, bagnami, krwią i wiedźmą ważącą tajemne eliksiry. Brednia. Żadnych mrocznych klimatów, żadnego rozkładu. Zero romantyzmu. Habanita po prostu pachnie kulkami na mole he he albo babciną szafą, niekiedy kabaretem lub lunaparem ale to nie jest ważne, ważny jest przekaz, który niesie– jestem samodzielna i niekonwencjonalna, jestem sobą i zrobię, co chcę! To zapach ciężki, duszący - dla miłośników marki i koneserów staroci, który przenosi użytkowniczkę w lata 20 ste ubiegłego wieku. Ostrzegam - totalnie nie podoba się mężczyznom ;), którzy nie lubią woni wyzwolenia i feminizmu. Malkontentkę, która wszak mężczyzną nie jest i na razie nie planuje nim się stać -uwodzi kilka razy w roku… Niewątpliwa wada – zapach niszowy, kupić go nijak nie można, a co do ogromnych butli z perfumą ;) sprzedawanych na Allegro to każą snuć podejrzenia, ze za ich produkcją stoi znany nam już z poprzednich postów pan Józek J.
Oczywiście Malkontentka żyje i pracuje wśród ludzi więc z uwagi na dobro społeczne nie chodzi non stop osnuta dławiącymi dusicielami… sięga też po zapachy świeże – mniej lub bardziej banalne. Ale to już zupełnie inna historia. 
Moi Mili, pamiętając że zapach to wiadomość obok której nie można przejść obojętnie, napiszcie jakie są Wasze ulubione perfumy? Może skusicie Malkontentkę…?

Inspiracją dla dzisiejszej gawędy była Agnieszka z blogahttp://agraszka.blogspot.com/
Dziękuję J.

wtorek, 17 marca 2015

Ousier Boudreaux, czyli Malkontentka krytykuje na ostro


Dziś czuję się jak Ousier Boudreaux. Figa –dziś JESTEM Ousier Boudreaux, a jej słowa same wypływają z moich ust: Nie jestem chora. Po prostu od czterdziestu lat mam zły humor… no… niech będzie, że ja zaledwie od dziesięciu … Boli mnie głowa niczym Maleńczuka oczekującego na wyjście z zakładu zamkniętego i spać takoż nie mogłam, mimo że żaden reflektor łoża mi nie omiatał swym wszędobylskim światłem… Jestem zła jak trąba powietrzna i dlatego dziś sobie pojedziemy… Oj, pojedziemy. Czarna godzina wybiła – strzeżcie się producenci wpychający w nasze ręce buble, strzeżcie się ci, którzy bezdusznie wyciągając z naszych kieszeni monetkę, dajecie w zamian gówienko opakowane w błyszczący papierek, strzeżcie się ci, którzy omamiacie nasze umysły niemożebnymi do realizacji wizjami. Strzeżcie się, bo Malkontentka wstała lewą nogą…
… Na pierwszym ogniu upieczemy dziś, a właściwie stopimy, krem pod oczy firmy Lioele ukrywający swą wstydliwą zawartość w efektownej tubce z napisem CAD Cell Eye Cream. Już niejednokrotnie wspominałam, że gama uczuć, jakimi Malkontentka darzy koreańskie kosmetyki jest nadzwyczaj szeroka – od miłości po najbardziej wstrętny wstręt;) – w przypadku kremu CAD itd. dylemat Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie? nie istnieje. To – w odczuciu Malkontentki - jest bubel drodzy Czytający. I do tego kosztowny bubel. No, ale co poradzić, Malkontentka otumaniona pragnieniem ratowania wiotkiej skóry pod oczami, wysupłała ostatni, ciężko zarobiony grosz i szarpnęła się na krem. Po kilku użyciach, które zaskutkowały wytworzeniem się czerwonego rzuciku na powiekach rozpoczęła poszukiwania ulotki (znalazła się pod kanapą). Jakoś czuła, że coś tu jest nie halo, niemniej jednak wolała sprawdzić, czy czerwone kropeczki nie są właściwym i pożądanym efektem stosowania preparatu – i nie powstają np. w celach dekoracyjnych. Żeby się ciskać, moi mili, trzeba mieć powód i udokumentowaną podstawę – albowiem to, co nie mieści się w wysublimowanym poczuciu estetyki Malkontentki, może znakomicie funkcjonować w czyimś innym. Jednak fakt, że element czerwieni nie należał wcześniej do osobniczych cech Malkontentki – niepokoił. Po wnikliwej lekturze (z użyciem lupy - proces żmudny) księgi zwanej ulotką (gdybyście mieli tą instrukcje w łapkach nie zniechęcajcie się. Nie należy wyrzucać jej do kosza. To, co początkowo wydaje się być narysowanymi na karteczce poziomymi liniami, tak naprawdę po wielokrotnym przybliżeniu okazuje się być tekstem wydrukowanym przez szalonego fana minimalizacji. Dla uspokojenia tych, którzy nie władają biegle językami wschodu – kawałek jednej z tysiąca stron jest nawet w języku polskim – wystarczy dobrze poszukać, he he) okazało się, że kropki chyba nie powinny występować, bo nic w ulotce o nich nie stoi. Stoi za to dużo i rozkosznie o składzie i potencjale tego kremu. Cuda panie, cuda w nim tkwią. Pomijając jakieś głupie oliwki, zupełnie zwyczajne witaminy, trywialne pudry itd… w kremie siedzi NUPER-CellTM! Tak tak. To nie żaden robal, nawet nie ślimak – to tajemnicza substancja (a może jednak robal?) jeszcze mało znana (i przez to pewnie tak magiczna a może nawet mityczna?), która zrobić ma takie fiki miki ze skórą pod oczami, że klękajcie narody. No i w sumie u Malkontentki coś tam zrobiła – wysypkę cholera(piii…piii…) wywołała. (I to niezbyt chętnie znikającą). Czyli mamy cud – coś z niczego. A dodatkowo, miast ujędrnić, wybitnie przesuszyła skórę – chociaż mazidło pozornie tłustawe. Jednak Malkontentka, mimo że słabego rozumu zdaje sobie sprawę, że może być przypadkiem jedynym i odosobnionym i dlatego dała preparat do sprawdzenia Jednej Odważnej. Efekt – rzuciku u Jednej Odważnej brak, ale żeby tak cacy nie było - uruchomił się proces suszenia skóry, tudzież jej łuszczenia, co nie zachęciło Jednej Odważnej do dalszych doświadczeń.
Oczywiście teraz może pojawić się zarzut, że krem nie był wytworem szlachetnej marki a jedynie nędzną podróbką ukręconą przez pana Józka w chlewiku. A wówczas, przy założeniu, że pan Józek i mieszkańcy chlewika nie przestrzegali reguł tak wysoce cenionych przez sanepid, efekt rzuciku jako skutku ubocznego byłby wielce prawdopodobny. Chyba że pan Józek posiada jakieś certyfikaty albo i kwity iso, to ja naprawdę bardzo przepraszam… No ale nie snujmy czarnych scenariuszy (chyba że to prawda, a wysypka to dopiero początek…?), krem został zakupiony - jak bogini przykazała - w sklepie, który zapewnia, ze jest legalnym dystrybutorem marki, a od pana Józka towaru nie bierzeJ.
Zatem moim mili – wybór należy do Was J A że jak wiemy, do odważnych świat należy…
Jeszcze jedno (dla rozróżnienia) – firma Lioele posiada w swej ofercie również CAD Cell Cream (bez Eye) i ten jest świetny!
Parafrazując - chciałabym na zakończenie powiedzieć coś mądrego, ale że nie potrafię, to może po prostu zacznijmy się cieszyć. Bo wiosna za oknemJ… O - Malkontentka mówi, że jeszcze dwa dni zimy przed nami i kto wie, czy śnieg nie spadnie…
Nie… Idę się posmarować kremem normalnie, bo…







poniedziałek, 16 marca 2015

Co ma śluz ze ślimaka do Black-out –u i kremu BB czyli Malkontentka przestaje się dziwić światu



Podobno lepiej mieć mieszane myśli, niż uczucia. Cóż… po ostatnich życiowych doświadczeniach Malkontentka niestety ma zmiksowane absolutnie wszystko. Uczucia i myśli zamieniły się w jedno wielkie kłębowisko szarego zmiętego i zdumionego ja. Jak to mówił klasyk: No koniem podjechać można, a na człowieku… się tylko potknąć… Ale nikt nie może tkwić wiecznie w odchłani szoku i patrzeć na świat z szeroko otwartymi ustami… Dobrzy ludzie, niemal przemocą wepchnęli Malkontentkę na właściwe tory, wskazali azymut i nadali napęd przyjacielskim kopniakiem w… plecy.
Efekt – dzisiejszy post.
Jak już zapewne zauważyliście, uczucia Malkontentki do koreańskich produktów kosmetycznych są nadzwyczaj poetyckie. Wciąż nie potrafi zdecydować: Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie? Z tymi specyfikami sprawa jest o tyle trudna, ze mają w sobie zaklętą moc. Moc kusicielską. Piękne opakowanie, bajeranckie detale, niekiedy słodkie, niekiedy urocze… a w środku – czasem hit a czasem ten, no… absolutny nie-hit… Dziś będzie pieśń pochwalna. Zaśpiewa ją Malkontentka, nieco fałszując, swoim grubym głosem na cześć kremu BB firmy It’s skin noszącego trudną do zapamiętania nazwę Prestige Creme D’Escargot BB. Łatwo natomiast zapamiętać, że krem zawiera ekstrakt ze śluzu ślimaka! Spokojnie! Nie robimy teraz gestów symulujących wymioty, nie zastanawiamy się, jak taki ekstrakt jest pozyskiwany - kurde… właściwie to jak?, nie przerywamy lektury a najlepiej zapominamy o śluzach roztartych na obliczach… brr…
Krem, cokolwiek w nim nie siedzi (śluz ze ślimaka, śluz ze ślimaka tra la la) jest mazidłem doskonałym. Doskonałym przynajmniej w odczuciu Malkontentki. Obietnic producenta zwyczajowo nie czytała więc opowie o własnych spostrzeżeniach…

Kremy BB są różne - tak jak różni bywają ludzie je stosujący i generalnie wszystko w egzystencji itd. Jedne są skuteczne, inne nie. O co chodzi z tym BB, a nie daj bogini CC to już Malkontentka nie wie, bo poczytywać o takich zagadnieniach jej się nie chce, a sprawa - sądząc po długości artykułów poświęconych wyżej wzmiankowanym - zapewne jest dość zawikłana i niedostępna dla zwykłego rozumu. Ostatni, tak długi tekst stricte naukowy, jaki Malkontentka czytała dotyczył scenariusza wystąpienia Black-out -u w całości obszaru KSE, czyli podejrzewać należy że zagadnienie BB i CC jest nieco bardziej skomplikowane niż awaria systemowa i utarta zasilania na Ziemi Ojczystej. Wracając do tematu, krem BB o trudnej do zapamiętania nazwie sprawdza się znakomicie. Poza nieustannym ćwiczeniem pamięci, co jest wartością dodaną oferuje nam cały wachlarz właściwości upiększająco-pielęgnacyjnych. Nałożony (na twarz) z powodzeniem zastępuje podkład – mimo że Malkontentka ma cerę kłopotliwą, krem radzi sobie świetnie. Dość dziwnie się rozprowadza - początkowo rozmazuje się po obliczu (pewnie ten śluz….) lecz wystarczy położyć dłonie na policzkach, żeby genialnie się wchłonął (tylko co się dzieje ze śluzem?). Twarz po zastosowaniu nabiera jednorodnego kolorytu, giną wszelkie zaczerwienienia i inne niedoskonałości – doskonałości pozostają na swoim miejscu. Nie ma efektu maski – kurcze wcale nie widać, ze jest się czymś wyciapkanym (jak nic ten śluz ze ślimaka). A poza tym – jak powszechnie wiadomo – wynalazki „prosto z krzaka” w stylu – mleko oślicy, śluz ze ślimaka, włos z ogona żyrafy, jajko z dupki kury - taa – robią generalnie dobrze na wszystko! Więc smarujemy się miłe panie i nie rozmyślamy nad szczegółami. A w sekrecie powiem, że najlepiej chyba w ogóle porzucić wszelkie rozważania na rzecz epikurejskiego nurzania się w przyjemnościach. I jeszcze na dowód zacytujmy ponownie klasyka: Mania, od myślenia to tylko głowa boli, śpij prędzej, no!

Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane czyli jak Malkontentka chciała zmienić świat i co z tego wynikło

Świat jest pełen ludzi, którzy zawsze mają rację i dlatego jest wstrętny... dodałabym jeszcze, że dodatkowo zohydzają go ci, którzy zawsze wiedzą więcej, tak naprawdę nie wiedząc nic.
Jestem naiwna, myślałam że mogę wyciszyć pożar, że merytoryczna dyskusja potrafi coś ludziom uświadomić, że warto rozmawiać z każdym... Nie warto. Po raz kolejny dowiaduję się, że lepiej wzniecać i podsycać ogień niezgodny, niż próbować go gasić.
Osobiste posty znikają raz na zawsze. Moje głosy w dyskusji będą usunięte. Odcinam się od wszystkiego.
Mój blog wraca w swoje ramy - żadnych skoków w bok.
A morał z tego jaki? Zanim wyciągnę do kogoś rękę czy to w dobroczynnym, czy pojednawczym geście zastanowię się kilka razy. Świata nie zbawię, prędzej on mnie stłamsi.
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do wzbogacenia mojego życia o kolejne doświadczenie i odarli ze złudzeń.

A gdyby komuś coś... to polecam wnikliwej analizie art. 212 kk.




sobota, 14 marca 2015

Lepiej być młodym, pięknym i bogatym ale nie należy skakać pod pociąg zaraz po trzydziestych urodzinach.

W okolicach tej osławionej, magicznej i… przerażającej 40-stki każda dziewczyna - czy jak kto woli –kobieta, zaczyna coraz częściej wpadać w zadumę… Takie tam rozważania nad uciekającym czasem… Rachunek sumienia, bilans młodości… Momenty paniki też są… No cóż – przychodzi taki moment! Dziewczyny bądźcie twarde! 40-stka to nie czas garsonki i spalonej trwałej ondulacji - to czas rozkwitu kobiecości! Świadomości własnego „ja” i własnego ciała. No poważnie mówię… ;) Byleby tego własnego „ja” nie wpędzić w deprechę a ciała nie zapuścić tak totalnie, to spoko – będzie dobrze. Jeszcze w zielone gramy…;). Nie da się ukryć, że ta 40-stka (rycząca albo wyjąca;)) to czas przełomu, czas w którym musimy powstrzymać przebiegające po naszych obliczach lata i na tyle skutecznie zwolnić tempo ich galopu, by nie zostawiły zbyt wyraźnych śladów. Grzeszki młodości mają nieznośny zwyczaj wychodzić na światło dzienne w najmniej odpowiednim czasie i miejscu. Ale niby dlaczego mają to być nasze twarze? W uchronieniu ich przed losem poligonów doświadczalnych pomoże ponoć nowy produkt od Garniera – MiracleCream! Zgadłyście – dostałam go ze Streetcom do testowania i wyrażam tu nadzieję, ze będzie skuteczny! Będę bezwględnie i regularnie go stosować! Testować i opisywać. Żadnej taryfy ulgowej czy litości! Tak drogi kremiczku, trafiłeś do piekła – albo dasz radę albo…
Początek jest niezły i o estetyce wysokiej:



Jasne, że lepiej być młodym, pięknym i bogatym ale nie należy skakać pod pociąg zaraz po trzydziestych urodzinach, być może jeszcze na coś się społeczeństwu przydamy (i nie mam tu na myśli wyłącznie eksperymentów naukowych, czy szlachetnej funkcji mięsa armatniego) a od biedy zawsze możemy udawać, ze wciąż mamy 18 lat! I niech mi do Jasnej Anielki ktoś zabroni!



piątek, 13 marca 2015

Pan żeś przesadził panie Taine, czyli Malkontentka nie ma nawet pomysłu na tytuł…


Dziś, z okazji piątku 13- ego Malkontentka przybywa do Was ze Słowem… A Słowo brzmi groźnie: Przesąd odziedziczony jest rodzajem nieświadomego siebie rozumu. Ma on swe racje, lecz nie potrafi ich odnaleźć. Wygłosił je niejaki Hipolit Taine, którego od dziś Malkontentka uważać będzie za kariatydę swojego przekonania o niskiej wartości własnej! Tak! Wszystkiemu winny jest pan Taine, który nierozważnie oskarżył Malkontentkę o bycie nosicielką nieświadomego siebie rozumu! No… panie Taine! Pan niszcząc poczucie siły i pewność siebie Malkontentki, obudziłeś w niej jednocześnie potwora!  I drżyjcie, albowiem taki nieświadomy siebie potwór to dopiero może być groźna bestia! A już zwłaszcza bestia błąkająca się w krainie wyobrażeń, przesądów, nerwic i półsnów…OOOOO!
Czymże jest przesąd kochani? Skarbnica wszechwiedzy naucza, że to nic innego jak fałszywe przekonanie o istnieniu związku przyczynowo-skutkowego między zdarzeniami. Podkreślmy – fałszywe… No bo… ach… ach…, któż w dzisiejszych czasach, dobie rozwoju wszelakiego, śmigających technologii i telefonów z kamerką przyznałby się do wiary w gusła i zabobony… do tego, że nie przechodzi pod „rozkraką”, a pobudka w piątek 13 wywołuje w nim lekkie drżenie w sercu bądź nasuwa cień cienia myśli, że o! kurka wodna dziś piątek 13-ego!? Ano nikt. Nikt światły. Nikt rozumny. Nikt posiadający rozum świadomy (sic!)… Nikt poza Malkontentką. Ona się przyznaje. Z otwartą przyłbicą ucieka na widok baby z wiadrami (i takiej jednej baby z trzeciego, bez wiader wprawdzie, ale też ucieka), nie kładzie torebki na podłodze (skoro zazwyczaj i tak ma portfel niemal pusty, to, co by się działo gdyby tą torebkę jednak kładła – strach się bać!), mimo że jest fanatyczną miłośniczką kotów, woli jednak żeby przedstawiciel umiłowanych mruczków nie przebiegał jej przez drogę (jeśli już musi to przynajmniej niech to będzie z lewa na prawo!) a na widok zakonnicy przezornie krzyżuje palce (niedługo zwyrodnień się przez to nabawi, bo w okolicach zamieszkiwanych przez Malkontentkę siostrzyczki mają swoją bazę i poruszają się po okolicy często i gęsto, pieszo bądź pojazdem – audica - więc palce bolą, a poza tym życie w nieustannej czujności bywa męczące), o strachu przed stłuczeniem lustra nie wspomnę (siedem lat pecha – ale to w sumie tylko połowicznie zła wróżba – daje bowiem gwarancję, że przez te siedem lat jeszcze pożyjemy, a życie to jednak życie… Chociaż podobno nie warto być za życiem za wszelką cenę – ale to za gruby temat na dzisiejszy post). No jednak wiecie – Malkontentka wg np. takiego pana Taine wiedzie egzystencję nieświadomej dżdżownicy (chociaż w filmie Disco - robaczki te dżdżownice miały dość bogate życie duchowe – a już rozrywkowe to że ho ho), nie to co inni oscylujący na wyższym poziomie świadomości, którzy miast uciekać przed kotem wolą go rozjechać autem…
Żarty żartami Kochani, ale jakkolwiek byście się zapierali czy upierali czy co tam macie w zwyczaju czynić - przesądy tkwią w każdym z nas – nawet w tym najbardziej - do obrzydliwości wręcz - racjonalnym. I w tym momencie w jednym punkcie z panem Taine należy się zgodzić – dziedziczymy je! I dobrze! I cudownie, ze dziedziczymy, bo stanowią element baśniowy naszej realnej niekiedy do bólu – egzystencji! To wspaniałe dziedzictwo! I o ile wiara w zabobony, przesądy i czary nie jest zbyt ortodoksyjna – nadaje światu kolorytu, barwy, wdzięku. To nieomal rodzaj sztuki, a sztukę należy odbierać zmysłami, nie zaś rozumem panie Taine… Ale co tam. Pan Taine nie przebywa na tym padole od 120 lat z jakimś okładem… E? Takie gawędzenie nie przynosi czasem pecha? Kochajcie przesądy moi mili i bawcie się nimi – dziś okazja.

Zostawiam Was i czekam na opowieści o przesądach, a tymczasem pędzę asekurować Malkontentkę – chce biedaczka wyjść a pod domem ganiają się dwa koty… 

czwartek, 12 marca 2015

Cards on the Table czyli Malkontentka zdradza tajemnicę ROZDANIA








Podoba Wam się? To jest właśnie ta tajemnicza „żaba” Malkontentki – dodatek do rozdania.  
Śliczna paletka bh cosmetics - San Francisco. Jeśli chcesz stać się jej właścicielem – zapraszam TUTAJ

środa, 11 marca 2015

Już ja Was urządzę part.1

Deszcz za oknem, buro, zimno i beznadziejnie, dlatego również na blogu staram się dostosować do wszechogarniającego ponuractwa. Dziś ...

AKTUALIZACJA WŁOSOWA BY MALKONTENTKA


...
cytując klasyka- reszta jest milczeniem....




Nie, nie moi mili. Przerażający obraz aktualizacji luty-marzec nie jest rezultatem stosowania jakiegoś cudownego specyfiku kosmetycznego. Czupryna nie uległa też zanikowi w wyniku łykania suplementów, ziół, smarowania "szarą maścią" ;). To jedynie żarcik ...lub jak kto woli - wizualizacja koszmarnego snu wlosomaniaczki;). Foty powyżej, pomimo ze pochodzą z archiwum domowego Malkontentki, miały na celu z lekka pobudzić Was do życia w ten smutny dzionek i - być może - nieco rozbawić. Przestraszonych - serdecznie przepraszam.

Żarty żartami ale jeśli proces odpadu włosów nie ustanie to metamorfoza ze zdjeć stanie sie faktem...A moja głowa zamieni się w... - no właśnie w co??? W głowę mojego małżonka?? Eeee...


Ps. Kathy Leonia - nie rzucę kawy skąd ma energia bierze swą moc! ;)


UWAGA
INFORMUJĘ, ŻE KOMISJA KONTROLI GIER I ZAKŁADÓW JUŻ SIĘ POWOLI KONSTYTUUJE.




DLATEGO 
- KTO ZAPOMNIAŁ, NIECH SOBIE PRZYPOMNI - 
WYKORZYSTA SZANSĘ, 
ZMOBILIZUJE, 
RZUCI WYZWANIE LOSOWI 
I ...
PRZYSTĘPUJE DO ROZDANIA! klik

wtorek, 10 marca 2015

O Dwóch Takich, co ukradły Malkontentce duszę a potem zrobiły ją na szaro…

szary kolor

Są dwie. Klara i Antonina. Malkontentka najpierw zobaczyła je na stronach kolorowego magazynu, potem uśmiechnęły się do niej z Facebooka…. I wpadła… Nie, nie to nie to, o czym zapewne myślicie… to coś o WIELE gorszego! 
… wiecie, ze Malkontentka jest dresiarą? Nie? Otóż jest…. Do pracy – w dresie, po pracy – w dresie… ostatnio nawet do teatru wybrała się w dresie… tylko po domu inne odzienie zakłada, bo jej dresu szkoda… Zdziwione? Ha! Pewnie myślicie, że z Malkontentki prostak bucha uszami? Że dresik, piwko, brak górnej jedynki, łańcuch złoty i pet w prawicy? I tu Was mam! Myślenie schematami bywa groźne – pamiętajcie – nie należy ulegać pozorom. Malkontentka pomimo rozlicznych wad, z lekka rozchwianej psychiki i nadaktywnych gruczołów jadowych, generalnie jest osobą utrzymującą pion moralny, zachowuje się grzecznie, nie robi - przynajmniej publicznie - rzeczy uznanych za niestosowne i ubiera się z… no… wyszukaną elegancją;) … Żartowałam… z tym ostatnim to lekka przesada… Malkontentka lubi odzienie oryginalne, wyróżniające się, niekonwencjonalne. I dlatego kocha dres! Paradoks? Tylko wówczas, jeśli myślicie wyżej wzmiankowanymi schematami. Bo istnieje dres, który nie ma nic wspólnego z takim śliskim koszmarkiem rodem z szalonych lat 80-tych… istnieje dres, który ma wszystkie dresy pod sobą a sygnuje go marka Risk made in Warsaw. No i wszystko już jasne! 
Dwie kreatywne Dziewczyny, które są Twórczyniami ba! rzekłabym nawet Stwórczyniami marki budzą zrozumiałą zawiść w zgniłym serduszku Malkontentki. Nie dość, że zdolne, że mądre to jeszcze u licha wyglądają jak modelki. No i ubrane, że ech... klękajcie narody! Jako że oblicza Malkontentka nie zmieni (na taką skalę operacje plastyczne są zbyt ryzykowne dla życia), to może przynajmniej w niewielkim stopniu poprawić swój wizerunek genialnym strojem - czytaj: dresem. A dres w wykonaniu Riska to bajka – żadne tam rozwleczone na kolanach portki czy obcisłe bluzy z suwaczkiem. Ten dres to mistrzostwo świata – balowe suknie, zniewalające spódnice, bluzki godne najgorętszej kusicielki, płaszcze jak z wybiegu, mufki rodem z XVIII wiecznego lasku Bulońskiego grzejące zziębnięte rączki … A jak to wszystko jest uszyte! Z jaką dbałością o detale i z jak wielkim poszanowaniem dla ciał klientów! Każdy mankament - znakomicie wpasowany w dresik – znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki! Drogie panie i panowie – w tych ciuchach nawet pokraczna bestia zmieni się w pięknego łabędzia. Zaprawdę powiadam Wam – z taką spódnicą jak baldresówa żadna inna równać się nie może. Malkontentka rujnuje się na Riska stopniowo, powoli, ale z godną wyróżnienia regularnością. Jeżeli niekiedy żałuje, że nie jest facetem, to tylko wówczas, gdy obejrzy ciuchy dla mężczyzn… 
Naprawdę, pomimo szczerych chęci i ogólnie złego nastroju sprzyjającego warczeniu samemu w sobie, dziś Malkontentka nie ma się do czego przyczepić. Bolesne przygryzanie ust nie pomaga – jad nie płynie… ale ale! Jednak! Nie będzie to pieśń li i tylko pochwalna! O nie :) Risk zrobił Malkontentkę na szaro, na bardzo szaro nawet, a potem spokojniusio wypuścił kolekcję czerwoną… o czarnej nie wspomnę, wrr! Malkontentka naprawdę rozumie wiele i wiele potrafi darować ale czerwonej Call me princess to Wam nie wybaczy! Grafitową kupiła! Grafitową! A tu czerwień piękna, soczysta…

Moi Mili Czytacze – polecam! Rujnujcie się w Risku, bo warto. Albo się nie rujnujcie – przynajmniej tylko Malkontentka będzie wyglądać przez duże W! 
No risk, no fun – z tym mottem dziś Was zostawiam i niech Wam boginie sprzyjają!