Ha! Wiecie, co to jest
drogie Panie? Tak! To na fotce (zapożyczonej ze strony sklepu – tuszę, że
będzie mi wybaczone?!)?Otóż… to jest róż, ale... ale nie jest to zwykły róż, bo
jak wiadomo kot kotu nie równy, i róż różowi takoż. Ten róż to All Over Muffin
Cake Finish marki Skin Food. Pochodzi z Korei, można go kupić w sklepie Rice Candy
i ma wszystkie róże pod sobą… Kosmetyk występuje w kilku odcieniach, ale cytując klasyka – nie będziemy robić z tego zagadnienia, bo sprawa akurat mało
istotna. Istotne jest, że malkontentka zakupiła produkt celem ubarwienia
szarego, smutnego lica. A gdyby efektu pożądanego nie uzyskała zawsze mogłaby
wylać wiadro żółci – na sprzedawcę, producenta i każdego, kto w tym paluchy
maczał i też jakaś satysfakcja by była…;)
No, ale poważnie. Róż nabyłam
online w sklepie Rice Candy. Przesyłka przyszła błyskawicznie…a w niej, poza
zamówionym produktem, próbki różne wspaniałe – musiałam na fb Panie z Rice Candy
podpytać, co z tym czynić, bo nijak przeczytać nie potrafiłam ;). Ale jeśli
władacie biegle koreańskim to spoko - dacie radę J. No i najlepsze – dla łasuchów – w przesyłce były... słodycze … no i koniec, wpadłam. A słodycze też rodem z Korei, tak piękne,
że aż jeść było szkoda…
Dobra… i tak…zjadłam…
(pycha!).
Wogóle koreańskie
kosmetyki zniewalają uroczymi opakowaniami. Kiedyś pierwsza dama polskiego
humoru Magdalena Samozwaniec napisała, że wielką sztuką w życiu jest nie niszczyć
dziecka, które w każdym z nas siedzi – no jakoś mniej więcej tak napisała;) (i
nie jest to wkręt polityczno-etyczno-obyczajowo-feministyczno-antyfeministyczny).
Koreańskie pięknie kosmetyki powodują, że to dziecko natychmiast
dopomina się o swoje prawaJ
i nasza wewnętrzna mała dziewczynka razem z naszą dorosłą kobietą krzyczą
unisono – chcę to!
Ja, jako, ze ulegam
każdej pokusie – zgodnie z zarządzeniem Wańkowicza (z walki z pokusą człowiek
wychodzi brudny i utytłany, więc rozsądniej ulec i tylko po rozpuście otrzepać piórka)
róż chciałam to i mam. Koniec dygresji. Przejdźmy do kosmetyku samego w sobie.
Otrzymujemy go w uroczym kartonikowym opakowaniu z okienkiem i podwójnym dnem,
kryjącym wysokiej jakości pędzelek służący do rozprowadzania kosmetyku po
obliczu. Na stronie sklepu informacji o różu jakoś zbyt wiele nie znalazłam
więc przynajmniej nie wiem, co obiecuje producent i irytować się nie muszę. Ale
zapewne i tak bym się nie denerwowała. Z pełną odpowiedzialnością, świadoma
wagi swoich słów, będąc w pełni władz umysłowych (mam taką nadzieję
przynajmniej) oświadczam, ze jest to najlepszy róż, jaki miałam w moim długim i
smutnym życiu. Nałożony na policzki spełnia nie tylko właściwą każdemu różowi rolę - nadaje im nieco koloru ale również fantastycznie je
rozświetla. I nie jest to bynajmniej efekt kuli dyskotekowej, ale wrażenie
zdrowej, świeżej i młodej skóry – co dla mnie akurat wydaje się być nadzwyczaj pożądanym.
Aby osiągnąć optymalną szczęśliwość na policzki kładę podwójną warstwę, a resztę
twarzy lekko oprószam kosmetykiem. No drogie panie – toczki, kapelusze - czy co
tam, kto nosi - z głów. Jest dobrze! A… i pachnie obłędnieJ (hmm… smacznie pachnie)
Zachęcam serdecznie, bo
ja z pewnością nie poprzestanę na jednym opakowaniu. Kupujcie i nie wahajcie się
używać, jako i ja czynięJ
Żeby oddalić ewentualne
zarzuty o przekupstwo ze strony obsługi sklepu;) informuję czytaczy, że post
nie jest sponsorowany, róż kupiłam sama za samodzielnie zarobione ciężką pracą
pieniążki! A to, że malkontentce, sceptyczce i pesymistce tak się spodobało… w
sumie jest to niepokojące… muszę to przemyśleć J