Strony

czwartek, 5 marca 2015

„Życie po życiu” bis, czyli Eben Alexander i jego „Dowód”, czyli ha ha ha

Kochani Czytelnicy spieszę donieść, że znalazłam jeszcze durniejszą publikacje, niż ta o mruganiu Boga… Wydawało się niemożliwe. A jednak. Jest! Mam ją przed sobą i usiłuję otrząsnąć się z szoku, w jakim znalazłam się po jej przeczytaniu. To jest dopiero badziewiak! Zatem bierzmy robala pod lupę!
Nie jestem wielkim fanem książek w stylu "Życie po życiu" niemniej jednak przypadkowo stałam się posiadaczka dzieła pod nazwą "Dowód" - totalnej bredni pióra niejakiego Ebena Alexandra... Uff... Ludzie! Niech was opatrzność broni przed zainwestowaniem w ten gniot 20 zł polskich - już lepiej kupcie zeszyt i sami coś napiszcie... Wszystko będzie lepsze... Nie wierze. Nie wierze... I nie mam tu na myśli wiary w stronę metafizyczną, duchową czy fantastyczną naszego bytu - zwyczajnie nie wierze, ze bądź, co bądź poważna firma, jaką jest Znak wypuściła w kraj takie, co tu ukrywać – nazwijmy rzecz po imieniu - gówno. I żeby było jasne - nie neguje przeżyć pana Alexandra, który w śpiączce będąc błąkał się w zaświatach i doznawał objawień - ok! Nikt nikomu tego zabronić nie może. Tylko się cieszyć, zazdrościć czy kto, co tam chce. Czepiam się stylu, bezmiaru pseudointelektualnego bełkotu mającego chyba w swym zamierzeniu pozorować jakaś filozofię? Książka – jak to na dowód przystało;) – jest absolutnie niewiarygodna, infantylna, napisana językiem … nie, poniżej dna. Zamierzeniem twórcy - nie mylić ze Stwórcą - było proste i klarowne uwiarygodnienie obwiesiom takim jak ja, że ten ostatni istnieje… no chyba mu się nie udało J. Efekt zdecydowanie odwrotny do zamierzonego.
Nie rozumiem. Księga sprawia wrażenie ulepionej przez osobnika, który ukończył właśnie 7 lat i z mozołem składa wyrazy. Idiotyzm nad idiotyzmami. 
Chociaż… po zastanowieniu stwierdzam, że to dzieło dowodem w sumie jakimś jest - głównie tego, że pan autor powinien znaleźć sobie inne zajęcie niż pisanie. Podobno w cywilu;) jest neurochirurgiem… i to też niepokoi, bo jeśli grzebie ludziom w mózgach skalpelem równie skutecznie, jak przy użyciu pióra, to zaczyna być groźne…
Podsumujmy - pisać każdy może, ale wydawać wszystkiego nie trzeba. Za puszczenie tego w obieg i nazwanie "książką" a tym samym próbę ogłupienia ludu - na zesłanie...

Gniot! Ludzie! Nad gniotami. Mount Everest badziewia!

Nie polecam.

17 komentarzy:

  1. Na pewno nie sięgnę po tą książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod recenzją wszystkimi łapkami! Czytałam a raczej usiłowałam czytać. Masakryczna głupota!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czytanie tego to zabawa dla zdeterminowanych!

      Usuń
  3. gdzies ja chyba mam ta ksiazke :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie niedawno skończyłam ją czytać, aczkolwiek było to nie lada wyzwanie, bo książka jest faktycznie fatalnie napisana, a jej treść... No cóż. Na pewno dyskusyjna, aczkolwiek bliżej mi do Twoich poglądów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie to nazwałaś - wyzwanie:). Wlasnie tego określenia mi brakowało!!!:))))

      Usuń
    2. Wspólnymi siłami doszłyśmy do konsensusu :-)

      Usuń
  5. będę trzymać się od tej książki z daleka :P

    OdpowiedzUsuń
  6. nie czytałam, zaraz idę luknąć jak wygląda :))

    OdpowiedzUsuń
  7. przeczytałam jakiś czas temu, choć chyba trafniejszym byłoby stwierdzenie przebrnęłam przez tę "publikację"... i mam podobne obawy co Ty - jeśli ten pan jest neurochirurgiem to mój świat chwieje się w posadach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jakos nie powierzyłabym mu nikogo bliskiego ;).

      Usuń