Strony

piątek, 10 października 2014

To, że coś jest mało znane nie oznacza, że nie istnieje, czyli szperamy w Helfach!

Taa drogie panie, dawno mnie nie było. Tu rzecz jasna, bo tam gdzie byłam to się działo, oj działo… No nieważne, nie o pierdołach będziemy dziś gawędzić tylko o kosmetyku poważnym nadzwyczaj, bo i spełniającym funkcję nadzwyczaj poważną. Jego bezwzględne ostrze, zanurzone w ekstrakcie z sycylijskich pomarańczy ma zwalczać wolne rodniki podstępnie kumulujące się w naszej skórze i okrutnie eliminować pierwsze oznaki starzenia… widzicie - złamałam żelazną zasadę – przeczytałam obiecanki (czy cacanki?)producenta…, ale jako że uczyniłam to przypadkiem, z rozpędu niejako- nie do końca się liczy… Ten magiczny kosmetyk, to sprawa mi kompletnie dotychczas nieznana - co podkreślam, nie oznacza, ze i wy pławicie się w morzu ignorancji! Być może jestem jedyną osobą we wszechświecie, która  na co dzień nie smaruje się kosmetykami tej marki?... może?... kto wie… dobra, jedziemy dalej. Annemarie Börlind… taaa. No właśnie. Firma tak się właśnie zgrabnie nazywa a nasycone witaminami cudo to dwufazowy koncentrat rewitalizujący! Kupiłam, zużyłam i …no właśnie.
Jak powszechnie wiadomo jestem konserwą.  Powinnam pracować w archiwum albo muzeum i ze złą miną pokrywać się kurzem wraz z papierami, których bym zazdrośnie strzegła albo syczeć do ciekawskich turystów żmijowym szeptem „proszę nie dotykać eksponatów ssss”, krzywiąc się przy tym z urazą… no, ale. Jako że los, miast do cichego kantorka, rzucił mnie na pierwszą linię frontu, swój upór realizuje w innych dziedzinach życia. Objawia się to miedzy innymi paranoicznym upodobaniem do maniackiego kupowania kosmetyków, których już raz użyłam… żeby uzbierać zapasy wysypujące się falami z szafek w łazience i poczuć błogą pewność, ze jeszcze prawnuczęta poszaleją;).
Błogość błogością, ale zdarzyło się coś, co zachwiało podstawami mojej egzystencji niemalże i w niwecz obróciło fundamentalny konserwatyzm mojego jestestwa. Po obejrzeniu moi państwo programu w telewizorze nabyłam wiedzę! Pouczono mnie, że zmiany są konieczne - nie do końca pamiętam czy to powiedziała pani, która ludziom w knajpach robi krwawe jatki z awanturami, czy ktoś w parlamencie… tak, tak, ale zapamiętałam, że są konieczne i postanowiłam iść z prądem. Jako że skończyło się buuuuuuuuuuuu moje ukochane serum koreańskie, chcąc być trendy i zerwać z przyzwyczajeniami, w moich ulubionych Helfach zakupiłam preparat tejże trudnej do zapamiętania marki. Z wielką ostrożnością podeszłam do tematu, bowiem jestem alergiczką i spektakularny wysyp czegoś na twarzy stanowi stałe zagrożenie. Trzeba być czujną! Preparat dwufazowy- wstrząśnijcie go przed aplikacją – na moim obliczu sprawdził się znakomicie. Nie dość, ze nie uczulił, to przyznam, że rozjaśnił i ożywił skórę. Mam wrażenie, że jest jędrniejsza, no promienna taka J. Czy działa na pierwsze oznaki starzenia to nie jestem pewna, bo ja mam już drugie, ale generalnie produkt jest wart polecenia. Wchłania się pięknie. A co najistotniejsze – działa, co stanowi dodatkowy bonus i miłą niespodziankę na dzisiejszym rynku kosmetyków, które głównie wyglądają i kosztują, w najlepszym wypadku coś tam na chwilę kamuflują. Stosuję go na noc pod krem (o zapachu sandałowym, nie sandałów - ale o kremie przy innej okazji) lub rano jako bazę pod makijaż. Zapach jeśli już o tym wspomniałam… Ponoć ma być piękny - gawędzi producent. Ja tam żadnego aromatu tudzież odorku nie czuję i niech tak zostanie. A… i znalazłam minus! Tralalala! Atomizer stanowi zagrożenie normalnieJ!  Jak on strzela! W sposób gwałtowny i nieobliczalny wystrzeliwuje w powietrze zupełnie bezsensowną dawkę preparatu! A ponoć to bomba. No niby witaminowa… ale uważajcie! Cena za 50 ml - 58 zł więc jeśli gdzieś pracujecie to możecie zaszaleć, bo warto. Ja zaszaleje.

Ponownie przypominam, że post nie jest sponsorowany - ani przez firmę, której nazwa jest gdzieś we wstępie a nie chce mi się szukać, ani przez wspaniałe Helfy. Nie pasą mnie żadnymi dobrami, żebym miłe słowo napisała, bo jestem niepoczytna więc nawet do jakiś takich fiki miki się nie nadaje;) Produkt kupiłam za własną kasę, notabene ciężko zarobioną. Pozdrawiam i do następnego razu… kremu… no czegoś tam J

1 komentarz:

  1. Ohh kochana ja uwielbiam czytać Twoje recenzje hehe (Ty może zastanów się do napisania książki-bo masz pisane :D:D ).A co do kremu to nie miałam -troszkę drogi,ale nie mówię: Nie...może kiedyś ...:))

    OdpowiedzUsuń