Taa drogie panie, dawno mnie nie było. Tu rzecz jasna, bo tam gdzie
byłam to się działo, oj działo… No nieważne, nie o pierdołach będziemy dziś gawędzić
tylko o kosmetyku poważnym nadzwyczaj, bo i spełniającym funkcję nadzwyczaj
poważną. Jego bezwzględne ostrze, zanurzone w ekstrakcie z sycylijskich
pomarańczy ma zwalczać wolne rodniki podstępnie kumulujące się w naszej skórze
i okrutnie eliminować pierwsze oznaki starzenia… widzicie - złamałam żelazną
zasadę – przeczytałam obiecanki (czy cacanki?)producenta…, ale jako że
uczyniłam to przypadkiem, z rozpędu niejako- nie do końca się liczy… Ten
magiczny kosmetyk, to sprawa mi kompletnie dotychczas nieznana - co podkreślam,
nie oznacza, ze i wy pławicie się w morzu ignorancji! Być może jestem jedyną
osobą we wszechświecie, która na co
dzień nie smaruje się kosmetykami tej marki?... może?... kto wie… dobra,
jedziemy dalej. Annemarie Börlind…
taaa. No właśnie. Firma tak się właśnie zgrabnie nazywa a nasycone witaminami
cudo to dwufazowy koncentrat rewitalizujący! Kupiłam, zużyłam i …no właśnie.
Jak powszechnie wiadomo jestem konserwą. Powinnam pracować w archiwum albo muzeum i ze
złą miną pokrywać się kurzem wraz z papierami, których bym zazdrośnie strzegła
albo syczeć do ciekawskich turystów żmijowym szeptem „proszę nie dotykać
eksponatów ssss”, krzywiąc się przy tym z urazą… no, ale. Jako że los, miast do
cichego kantorka, rzucił mnie na pierwszą linię frontu, swój upór realizuje w
innych dziedzinach życia. Objawia się to miedzy innymi paranoicznym upodobaniem
do maniackiego kupowania kosmetyków, których już raz użyłam… żeby uzbierać
zapasy wysypujące się falami z szafek w łazience i poczuć błogą pewność, ze
jeszcze prawnuczęta poszaleją;).
Błogość błogością, ale zdarzyło się coś, co zachwiało podstawami mojej
egzystencji niemalże i w niwecz obróciło fundamentalny konserwatyzm mojego
jestestwa. Po obejrzeniu moi państwo programu w telewizorze nabyłam wiedzę!
Pouczono mnie, że zmiany są konieczne - nie do końca pamiętam czy to
powiedziała pani, która ludziom w knajpach robi krwawe jatki z awanturami, czy
ktoś w parlamencie… tak, tak, ale zapamiętałam, że są konieczne i postanowiłam
iść z prądem. Jako że skończyło się buuuuuuuuuuuu moje ukochane serum
koreańskie, chcąc być trendy i zerwać z przyzwyczajeniami, w moich ulubionych Helfach
zakupiłam preparat tejże trudnej do zapamiętania marki. Z wielką ostrożnością
podeszłam do tematu, bowiem jestem alergiczką i spektakularny wysyp czegoś na
twarzy stanowi stałe zagrożenie. Trzeba być czujną! Preparat dwufazowy- wstrząśnijcie
go przed aplikacją – na moim obliczu sprawdził się znakomicie. Nie dość, ze nie
uczulił, to przyznam, że rozjaśnił i ożywił skórę. Mam wrażenie, że jest
jędrniejsza, no promienna taka J.
Czy działa na pierwsze oznaki starzenia to nie jestem pewna, bo ja mam już drugie,
ale generalnie produkt jest wart polecenia. Wchłania się pięknie. A co najistotniejsze
– działa, co stanowi dodatkowy bonus i miłą niespodziankę na dzisiejszym rynku
kosmetyków, które głównie wyglądają i kosztują, w najlepszym wypadku coś tam na
chwilę kamuflują. Stosuję go na noc pod krem (o zapachu sandałowym, nie
sandałów - ale o kremie przy innej okazji) lub rano jako bazę pod makijaż.
Zapach jeśli już o tym wspomniałam… Ponoć ma być piękny - gawędzi producent. Ja
tam żadnego aromatu tudzież odorku nie czuję i niech tak zostanie. A… i znalazłam
minus! Tralalala! Atomizer stanowi zagrożenie normalnieJ! Jak on strzela! W sposób gwałtowny i
nieobliczalny wystrzeliwuje w powietrze zupełnie bezsensowną dawkę preparatu! A
ponoć to bomba. No niby witaminowa… ale uważajcie! Cena za 50 ml - 58 zł więc
jeśli gdzieś pracujecie to możecie zaszaleć, bo warto. Ja zaszaleje.
Ponownie przypominam, że post nie jest sponsorowany - ani przez firmę,
której nazwa jest gdzieś we wstępie a nie chce mi się szukać, ani przez
wspaniałe Helfy. Nie pasą mnie żadnymi dobrami, żebym miłe słowo napisała, bo
jestem niepoczytna więc nawet do jakiś takich fiki miki się nie nadaje;) Produkt
kupiłam za własną kasę, notabene ciężko zarobioną. Pozdrawiam i do następnego
razu… kremu… no czegoś tam J
Ohh kochana ja uwielbiam czytać Twoje recenzje hehe (Ty może zastanów się do napisania książki-bo masz pisane :D:D ).A co do kremu to nie miałam -troszkę drogi,ale nie mówię: Nie...może kiedyś ...:))
OdpowiedzUsuń