Strony

poniedziałek, 20 listopada 2017

Być dzidzią-piernik, czyli jak wywalić kasę w błoto

Witam, to znaczy nie witam, bo właśnie się dowiedziałam, że tylko chamy się witają. 
I najgorsze barachło intelektualne. 
I pożałowania godne prymitywy. 
Czyli Malkontentka. 
O totalnym bagnie umysłowym wyżej wzmiankowanej poinformował dziś fejsbuk, cytując słowa autorytetu, że tylko odmóżdżone czupakabry witają się odrażającym w swej wymowie słowem "witam"… Wobec zaistniałego artykułu, podpartego groźbami pana Rusinka (a lubiłam człowieka jeszcze dziś o świcie) nie ma co zamiatać sprawy pod dywan, wszak tylko prawda nas wyzwoli… Trzeba odważnie spojrzeć w oczy rzeczywistości i wyznać, że Malkontentka niejednokrotnie wykazała się buractwem i wysłała do szefa (i nie tylko, nie tylko) maila z nagłówkiem "witam"… No cóż… Nie wiem, co teraz będzie, ale chyba jest już pozamiatane.
Tyle tytułem wstępu i wyjaśnień, żeby nie było, że Was witam czy coś. Absolutnie nie śmiałabym…
Co do meritum, dzisiejszy post miał być o marzeniach, listach do Mikołaja i innych lajtowych tematach, ale się spierdzieliło i będzie grubo i niemiło. Zapewne nigdy nie wspominałam, ale… Malkontentka miewa przeczucia. I to nawet trafne. Przewiduje niczym Sybilla, ale co z tego, kiedy zazwyczaj sobie nie dowierza, bo wciąż gdzieś tam podejrzewa się o krętactwo. I okazuje się - błąd! Bo gdyby słuchała wewnętrznego głosu wątroby, zapewne nie wywaliłaby w błoto znaczącej sumy 150 zł. Na marzenie. Ulotne. O pięknej cerze….i młodej. Ba. Głupota nie zna granic. Ze starej baby dzierlatki nie ulepisz. Może wyjść co najwyżej dzidzia piernik, ale tego raczej należy unikać.
A było to tak…
Malkontentka wiedziona coroczną paniką, że kończy się rok, a ona wciąż baba-stara a za chwilę będzie jeszcze baba-starsza, w okolicach listopada rzuca się zwyczajowo na kosmetyki. Ostro i z rozmachem. Jak wygłodniałe zwierzę. Łyka, jak leci, rujnuje domowy budżet, wciera, masuje… i jak co roku kupa z tego jest. Śmiechu. I dziura w portfelu. Tej jesieni, na złość zamierającej przyrodzie postanowiła zabłysnąć, odmłodnieć, poczuć się wiosennie, promiennie, wspaniale. Lumene Invisible Illumination Instant Glow Beauty, czyli tonujące serum do twarzy z pigmentem miało jej w tym wydatnie pomóc. 

Według zapewnień producenta, za pomocą magicznego serum miała Malkontentka wytworzyć na obliczu pełny makijaż hybrydowy, cokolwiek to oznacza. Miała być otulona mocą odżywczej pielęgnacji, wydobyć swoje piękno naturalne, głęboko rzecz jasna we wnętrznościach malkontenckich ukryte i generalnie pod maliną moroszką – czymkolwiek ona jest, arktyczną wodą źródlaną – o ile jej wydobycie i zastosowanie jest możliwe i peptydem szczodrze rzuconym, miała młodnieć i błyszczeć. No i w sumie sobie błyszczy – ale o tym za chwilę.
Serum elegancko upchnięte w sympatycznej buteleczce z pipetką, w – o dziwo bezbłędnie wybranym przez Malkontentkę odcieniu - przybyło sprawnie z drogerii ekobieca. Malkontentka po przeczytaniu z użyciem lupy mikroliterek na opakowaniu - wstrząsnęła i z nabożną czcią nałożyła specjał na twarz. 
I to by było na tyle… 
Bo dalej mamy tylko spektakularne…. NIC! 
Ot zwyczajnie. Uzyskała wielkie, acz błyszczące NIC. Póki co sprawa jest kłopotliwa. Jest kilka opcji. Albo w Malkontentce, owo mityczne piękno jednak nie jest ukryte, albo jest, tyle że śpi snem sprawiedliwego, albo specjał nie jest w stanie go wydobyć, bo jest do bani. Specjał, nie piękno. Malkontentka sporo się naczytała o zarąbistym efekcie na twarzy, o pięknym wykończeniu...ble, ble, ble... No cóż. Jeżeli ktoś ma ochotę zamienić swoją głowę w kulę dyskotekową, to i owszem, serum daje takie możliwości i rzeczywiście jest zarąbiście. Dla mniej ekscentrycznych osobników jego używanie może być mniej orgazmogenne. Nałożone na twarz znika momentalnie pozostawiając po sobie blask niemożebny, czyli to tzw. subtelne rozświetlenie. Na boginie – to rozświetlenie wygląda koszmarnie – ot posmarujcie sobie całą twarz płynnym rozświetlaczem lub jeśli ktoś nie ma aktualnie takowego pod ręką, powinien wystarczyć smalec – taki bez skwarków i zrozumiecie o czym prawię. Być może na cerze młodzieńkiej, dziewiczej, albo nadzwyczajnie gładkiej, wyczyszczonej z wszelkich niedoskonałości i piętna lat, czyli coś jak u pana Ibisza, takie serum zagra. Wszystkim innym cerom serdecznie odradzam. Kasy żal…
Do napisania Państwu (nie wiem jaki zwrot na pa pa jest obecnie obowiązujący i nie trąci chamem...)

wtorek, 14 listopada 2017

Posta dziś nie będzie. Mikołaj będzie...

Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu....
a Malkontentka żywiąc się przez trzy tygodnie wyłącznie korzonkami, zielskiem i marchewką, uszczupliła dobro narodowe o trzy i pół kilograma! Zważywszy zatem na jej zlewacką postawę życiową jest to ubytek w stopniu znacznym! Nie jestem wprawdzie pewna, czy należy się tym publicznie przechwalać, bo i czas niespokojny i antypatrioci tak beztrosko poczynający sobie z tłuszczem narodowym mogą źle skończyć, ale trzeba być twardym i odważnym... pomimo że wróg czuwa i nie przebiera w środkach. Drzewiej bywało, że trafiały się takie akcje jak afera mięsna. Cholernie szambiasta i przerażająca sprawa. Umoczeni w nią obywatele, którzy cichcem i nielegalnie wciągnęli kiełbachę przeznaczoną do celów propagandowych ... no nie będę wam ze szczegółami opowiadała, co owym nieszczęsnym ludziom się przytrafiło, ale smutny i zbrodniczy był finał tej historii. 
A Malkontentka szasta kilogramami na prawo i lewo. Może będzie przymusowe tuczenie? Pożyjem, obaczym. Wracając do tematu. Ten przydługi wstęp to tylko preludium do obwieszczenia, że posta dziś nie będzie. Jak widać zresztą.... Posta nie ma. A parówkowym skrytożercom mówimy zdecydowane - nie! 

Niesubordynacja Malkontentki spowodowana jest - po pierwsze skrajnym wycieńczeniem - nie ma siły utrzymać pióra w trzęsącej się dłoni. A po drugie - intensywnym wyszukiwaniem prezentów mikołajkowych dla blogowych przyjaciół. Rozumiecie - to jednak sprawa intensywna i pełnoetatowa. Trzeba pomyśleć, znaleźć, dać znać brodatemu co i jak itd. Zatem posta nie ma. I tego... 

Przepraszam pana! Za czym ta kolejka?
– Do „Ostatniej paróweczki”, proszę panią.
– Eee… To już dla mnie nie starczy

Dzisiejszy odcinek sponsoruje Miś, co mu się oczko odlepiło. Temu misiu...

środa, 8 listopada 2017

The Balm Even Steven, czyli pokaż kotku, co masz w środku

- Pani się nie pcha bez kolejki. Rozłożysta jejmość bezceremonialnie chwyciła malkontenckie ramię i odepchnęła owo ramię spod drzwi. Fala uderzeniowa porwała Malkontentkę, cisnęła nią w dal, przez korytarz i finalnie rozbiła na drzwiach męskiego kibla. Raczej brudnych.
- Pani mnie nie bije - wysyczała Malkontentka rozmasowując drzwiopuknietą potylicę.
- Ja biję? Ja tylko panią lekko odsunęłam, bo się tak pcha tu bez kolejki. 
- Nie pcham się tylko stałam przed panią!
- Ale ja jestem wdową - zabuczała smętnie pani, wyciągając z kufra imitującego torebkę, prześcieradło w kratę dla odmiany imitujące chusteczkę, prawdopodobnie mającą służyć do osuszania łez.
Wobec takiego dictum i realnego zagrożenia rozlewem płynów organicznych, mikśniętych z czarnym mazidłem ozdabiającym oczodoły jejmości, Malkontentka skapitulowała. Karnie skinęła głową i wycofała się na drugą pozycję w kolejce. Prawdę mówiąc, obawiała się sprawdzać, na czym polega silne pchnięcie w wykonaniu zasmarkanej aktualnie damy. Lekkie, nieomal pozbawiło ją przytomności. Wstyd. Dziewczyna z Casablanki dała się tak zaskoczyć. Ale z drugiej strony, realnie oceniając swoje możliwości, w ewentualnym starciu wręcz - była bez szans. I bez żadnej broni. A fechtunek przy użyciu sztachety - dość popularny na Casablance - był jednak nie do końca fair. No i wdowa. Wiadomo. Nie godzi się. Poza tym skąd wziąć sztachetę... Te i inne myśli kłębiły się w malkontenckiej głowie. Grzecznie siedząc na brzeżku twardego krzesła, wyglądała niczym wcielenie niewinności i dobrych manier. Istny anioł w brudnych glanach. Tyle że przed oczami anioła wirowały rozkoszne obrazy wdowy okraszonej liśćmi sałaty i dorodną marchewką, siedzącej w ogromnym garze, wokół którego radośnie pląsa tłum kanibali. Z łyżkami. W prawicach. I lewicach. Jak tam panom kanibalom wygodnie.

Jak widzicie, dziwaczeje Malkontentka na stare lata. I zgodnie z naturalnym porządkiem wszechrzeczy dziwaczeje świat wokół niej. Z bałaganu wirtualno-materialnego wyskakują coraz to bardziej odjechane rzeczy. A to zagubiony przed dekadą naszyjnik z żukiem gównopchaczem, a to zonk z pytaniem, jak nazywa się ta pani, no ta co mieszka obok, z pieskiem bez nogi i chorą babcią... i takie tam inne przerażacze z grupy sklerotyczno-chaotycznej. 
Ostatnio nawet kosmetyki stają się jakieś świrkowate. 
Ot, nie przymierzając, uroczo wyglądający podkład The Balm Even Steven. 

Dziwak nad dziwakami. Po pierwsze mami wzrostem. Nie dajcie się zwieść zdjęciom w necie, bo wiadomo że zdjęcia kłamią i nigdy nie wiadomo kto podszywa się pod fotkę Adonisa! Ba! Może zmurszały zbok, z petem w kąciku ust i brzuszyskiem wylewającym się z przybrudzonych gaci? No właśnie. Steven też jakiś niepewny. Na obrazku prawie byk a w realu - maleńki... ale trzeba przyznać, że sprytnieńki. No i nie dziwota, że Malkontentka jednego Stevena sobie strzeliła. Online. W ciemno ale jasno. Bo w kolorze Light - niby jasnym.... W rzeczywistości dnia powszedniego wyszło na jaw, że Stev tylko robił wrażenie jasnego, bo tak naprawdę to Mulat! 
Zaskoczenie było spore, gdy okazało się, że w słoiczku zamiast jasnego podkładu, znajdowała się maź w kolorze średniego kakao. Malkontentka rozsmarowała maź na dłoni - porażka. Takiej opalenizny, to nawet z tropików nie udało jej się nigdy przywieźć, a do bladych raczej się nie zalicza... Na szczęście w akcie ostatecznej desperacji zaaplikowała podkład na twarz i tu totalnie miła niespodzianka! Czort wie, jak toto działa, ale na twarzy podkład błyskawicznie jaśnieje. Jaśnieje do tego stopnia, że właściwie Malkontentka mogła śmiało zamówić o ton ciemniejszy... Dziwo takie. Ale dziwo warte przetestowania. Podkład jest zarąbiście wydajny, ma fantastyczną konsystencję, dobrze się rozprowadza. Nie czyni smug. Nie czyni niczego niepożądanego. Trzyma się oblicza należycie. I wszystko w możliwej do przeżycia cenie - możliwej, pod warunkiem, że przeskoczycie na korzonki i wodę. Bardzo zdrowo. Malkontentka szczerze poleca, szczerząc podle wampirze kły... A co do Stevena - rewelacja! Steven - duża buźka dla ciebie, chłopie.

O innych kosmetycznych świrusach jutro, bo mnie tu głód zabija i myśl dziewiczą mąci... Niech Was bogini wspiera, ja idę po marchewkę.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Pink boxing, czyli prezentowa orgia trwa

Marek: Dziewczyny, okażcie trochę empatii…
Monia: A właśnie – empatia, ja coś chyba słyszałam, słuchaj, to chyba jest zupa z Azji.
Korba: Nie wiem Monia, z Azji znam tylko peeling.

He he, zupełnie nie na temat, ale kocham to! 
Kocham też, wielbię i szaleję za wszelkimi wymianami paczkowymi, prezentowymi, boxowymi - zwał jak zwał, ale imprezka jest na maksa. Każdy kto mnie zna, wie, że gdy tylko gdzieś na blogu pojawi się jakaś akcja z pudełkami, pędzę, rozpycham się łokciami i drę mordę, że ja, że mnie weźcie, że ja też! I zazwyczaj - podstępem, przekupstwem, przypadkiem - udaje się mi wepchnąć w kolejkę. Zanim się zorientują, że ja to ja - paskudna cioteczka Malkontentka, już jest pozamiatane, a ja zakorzeniona. Ludzie są na poziomie, zacisną usta i zniosą wszystko.
Tym razem - no... trzecim razem, podczepiłam się pod akcję Pinkboxing u naszej Madzi z bloga I love dots. Kurcze, jaka to fajna zabawa i jaka wielka przyjemność wykombinować komuś, kogo się prawie nie zna jakiś ciekawy prezent. Tym razem ślepy los dobrał mnie w parę z autorką bloga Kwiatostan kosmetyczny - również Madzią :). Paczka, którą otrzymałam.... No nie, tu nie ma co smęcić i zagajać. Tu trzeba patrzeć. Voila!


Czegóż tu nie ma? A wszystko jest! Rewelacyjna szminka od Golden Rose, paletka rozświetlaczy z Wibo, Sylveco - wiadomo, olejek pod prysznic z Venus, stado maseczek, herbatka, serum Biotaniqe i tak dalej i do upojenia. I jeszcze gwiazda wieczoru czyli zestaw cieni mineralnych od Annabelle Minerals. A wszystko to w wielkim brązowym serduchu. Fajnie jest dostać serducho...


Super. Dziękuję obu Magdalenkom. Kurde, może i Malkontentka zorganizowałaby jakaś wymianę? Będą chętni? 

A zanim uciekniecie w popłochu, moje pudełko dla Madzi, możecie oglądnąć sobie TU

piątek, 3 listopada 2017

Malkontentka orientalnie, czyli o zakupach u Berdever słów kilka

Brzydkie kobiety są bardziej namiętne. Fajnie nie? Mocno pocieszające. Podoba mi się to japońskie przysłowie. Nawet bardzo. Jakoś tak pasuje do Malkontentki. No przynajmniej w jednym aspekcie jest... no właśnie jakie?! Posłużę się tu przewrotnie obleśnym karampukiem, czyli słowotworem, prostakiem lingwistycznym "adekwatne"... Teraz nieomal cała Polska - jak długa i szeroka fechtuje tym potworkiem niczym Wołodyjowski szablą. Wszystko jest, albo też nie jest adekwatne. W malkontenckim życiu ostatnio akurat nic adekwatne nie jest. A już z pewnością cena japońskich kosmetyków nie jest adekwatna do zasobności malkontenckiego portfela, który ostatnio poniósł ogromne straty, w związku z kiepskim stanem zdrowia jego właścicielki. Chorowanie to drogi biznes, zarezerwowany dla zamożnych więc proponuję szanownym Czytelnikom nie chorować. No chyba, że ktoś już naprawdę musi... Malkontentka po owym chorowaniu, wcale zdrowiej się nie czuje, a jak patrzy na stan konta, to nawet jej jakby gorzej... No ale co tam - lajf. Pchamy wózeczek dalej. Pewnie znów pójdzie się na wojnę i trochę sakwę zapełni. Wracając do kosmetyków. Skusiła się Malkontentka na trzy japońskie specjały. Kupiła, otrzymała, zużyła, zachwycając przy okazji samą siebie niebywałą regularnością i już wie! Posłuchajcie jej opinii.
KOKUTOUSEI MORNING ALL IN ONE GEL KOSE

Jest to krem/żel/maska/toner/i milion innych specjałów upchniętych w sympatycznym pudełeczku czyli coś z grupy 200 w 1. Ponoć, jeśli coś jest do wszystkiego, to zarazem służy do niczego....ale! Ale nie w tym przypadku. Malkontentka po dwóch miechach regularnego stosowania, z całą odpowiedzialnością przysięga, że jest to kosmetyk znakomity i zapewne nie raz zagości na jej zakupowej liście. Tenże Kakuousei to naprawdę fantastyczna sprawa, zwłaszcza dla osób wstających o nocnym świcie, które nie mają wystarczającej ilości czasu, aby oddawać się porannym rytuałom pielęgnacyjnym, tylko z trudem domywają jako tako zęby. Kosmetyk ma funkcję siedmiu innych. Robi jednocześnie za toner, serum, lotion, krem, maskę, bazę pod makijaż i nawet otula nas ochroną przed groźnym promieniowaniem uv. Kosztuje z lekka ponad stówkę, ale praktycznie nie znika z pudełeczka. Super! Tylko nie wykupcie całego zapasu!
SABORINO WAKE UP SHEET MORNING MASK

Stado maseczek, zamkniętych w opakowaniu podobnym do takiego od chusteczek higienicznych z tym, że zamykanym na sprytny plastikowy zatrzask, dzięki czemu maseczki nie wysychają.
Z tymi maseczkami jest ciekawa sprawa. Otóż Malkontentka, jako znany wisus uległa niegdyś wypadkowi samochodowemu. Wypadek miał wiele przykrych konsekwencji, ale skoncentrujmy się na jednej - bliznowcu, który pozostał na malkontenckim nosie, jako brzydka pamiątka. Bliznowiec bolał zawsze i nic na to nie dało się za bardzo poradzić - trzeba było przywyknąć i tyle. Zazwyczaj też bywał wrednie czerwony i należało go maskować mocną szpachlą. Po zużyciu całego opakowania maseczek, świadomie i odpowiedzialnie Malkontentka informuje - cera po użyciu masek jest na medal, a co najpiękniejsze, bliznowiec zmalał dwukrotnie, jest nieomal niewidoczny, blady i nie boli! Nic a nic! Jest super. Warto się zrujnować!
No i wreszcie legendarna już wcierka..
KAMINOMOTO A

Długo przymierzała się Malkontentka do tej wcierki i wreszcie nabyła. Gdy otwierała ją w łazience, celem przelania do wyszorowanej a zwłaszcza wywietrzonej butelce po rzepie Joanny, czuła nawet lekkie wzruszenie, a preparat wmasowywała w głowę z wielką nabożnością i w uroczystym nastroju. Dziś, po zużyciu całej butli może wydać oświadczenie, że preparat nie zrobił z jej włosami absolutnie nic. Niestety. Nie na malkontencką głowę widać takie specjały. Ale, człek człekowi nie równy. Razem z Malkontentką wcierkę zakupiła jej kumpela i ta akurat jest w niebozabrana ze szczęścia i przebiera odnóżami, żeby ponowić zamówienie i zrobić sobie zapas owego Kaminomoto A!
Tyle dziś o Japonii kochani. Pozostańcie pięknymi, a jakby coś z tą pięknością nie wychodziło, to zaopatrzcie się w dobry puder bielący, bo jak powiada inną japońska mądrość: Biała twarz kobiety zakrywa wiele defektów.

czwartek, 2 listopada 2017

Dieta dr Dąbrowskiej - dzień trzeci

NAJGŁUPSZA RADA NA ŚWIECIE BRZMI:
Jeśli ci smutno, zjedz czekoladkę.
Nic jedz. Lepiej się utop od razu, po co ci te męczarnie z odchudzaniem! (Traktat o odchudzaniu)

Gośka jest wkurzająca i ma durne pomysły. Przecież Malkontentka nigdy w życiu nie wpisałaby dobrowolnie w wyszukiwarkę słowa dieta. Ba - Malkontentka już dawno wykreśliła ten wyraz ze swojego słownika. To robota Gośki. I te głupie podjudzanie, że celebrytka była okrąglutka a teraz niczym trzcinka, że Aśka schudła dyszkę i to bez trudu, a jedna taka, co to się leczyła i wyleczyć nie mogła - bach i w ciąże zaszła. I wszystko to dzięki diecie. No może w tej ciąży, to poza dr Dąbrowską jeszcze ktoś miał udział, ale to też cholera wie, bo w dzisiejszych czasach nie takie cuda się zdarzają. Właściwie to Gośka jest wszystkiemu winna. Manipulatorka normalnie. Sama bała się wystartować z zielskiem więc wciągnęła Bogu ducha winną, naiwną Malkontentkę i masz ci los. Najpierw przysięga, że będzie lekko, potem bredzi o grupie wsparcia dla konających na diecie, a teraz wysyła maila z obietnicą, że na finiszu ugotuje nam wielki gar krupniku z ziemniakami.

Dzień trzeci diety miał być już lajtowy. Uczucie głodu miało powoli zanikać. Doprawdy ciekawe - no chyba że w przypadku tych, którzy pomarli w trakcie odchudzania, tfu - oczyszczania, bo Malkontentce nic nie zanika. Ani głód, ani tym bardziej słonina. Na szczęście poranny pomiar nie wykazał wzrostu masy. Wciąż balansujemy na minie, ale nie odpalamy lontu. Szkoda, że ani gram Malkontentki nie ubył. A może to jakiś wielki plan Matki Natury. No coś w stylu, że niby Malkontentki ma być dużo, żeby każdemu starczyło...

Menu dnia trzeciego niczym nie rożni się od dwóch pozostałych. Sałata, pomidorek, cebulka, buraczek. 
Mięsa! Mięsa i krwi! Mięsa dajcie. I wódki.
Każdy dzień diety jest smutny, szary, pozbawiony smaku i energii. Ciągnie się niczym szarpane głodem trzewia. Warzywko zapijane mdłościopędnym soczkiem z buraczka zaiste różni się od krwistego steku urozmaiconego kuflem piwka. 
Aż żal patrzeć na Malkontentkę. Ale cóż. Takie są właśnie skutki, gdy mięsożerca, opój i nałogowiec przechodzi na dietkę dla elfów i motyli. Obawiam się, że Malkontentka może stać się niebezpieczna. Poziom agresji wzrasta bowiem proporcjonalnie do ilości spożytej sałatki... Trzymajcie kciuki, bo nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień...



środa, 1 listopada 2017

Dezyderata



Przy całej swej złudnosci, znoju i rozwianych
marzeniach jest to piękny świat,
jest to piękny świat...


Meksykanie wierzą, że dzisiejszej nocy na chwilę unosi się kotara rozdzielająca oba światy - doczesny i ten, który jest o krok dalej, za mgłą... Mieszają się wspomnienia, uczucia i emocje. Można zajrzeć w przeszłość, poczuć przyszłość, przeżyć to co najważniejsze jeszcze raz - przez moment. Ostateczność staje się bliższa, a nieskończoność nie przeraża. 
Podobno tej nocy można zrozumieć...
To ładne. Więc niechaj i tak będzie.
Lubie magię tego dnia i wieczoru. Uśmiecham się do swoich wspomnień.
Pamietam.

Piję za Nieobecnych.

wtorek, 31 października 2017

Dieta dr Dąbrowskiej - dzień drugi, czyli posilmy się wulgaryzmami

Jeśli tylko czytam lub słyszę komunikat, że coś, przyrządzone zdrowotnie i odchudzająco, jest przepyszne, z całą pewnością do ust tego nie wezmę. Musi to być rzadkie świństwo. (Traktat o odchudzaniu)

Drugi dzień diety zaczął się źle. A nawet gorzej. Właściwie do dupy się zaczął. Skostniała Malkontentka obudziła się gdzieś w środku epoki lodowcowej. Zimno. Zimno z głodu, zimno z nagłego ataku półzimy, zimno ze smutku i nostalgii a głównie zimno z powodu zafajdanej spółdzielni, która nie raczyła uczynić kaloryferów ciepłymi. Nieomal strząsając szron z piżamy, Malkontentka z gracją lwa morskiego wydobyła się z lodowej łożnicy i z szybkością, na jaka zamrożone stopy pozwalały, pomknęła do łazienki. Tam, zerwawszy z siebie odzienie, stanęła na wadze. Oto chwila prawdy! Ta dam! 24 godziny koszmarnej głodówki musiały przecież dać jakikolwiek, chociaż minimalny efekt. I rzeczywiście dały! Nawet nie minimalny, ale całkiem konkretny, zauważalny i po byku. Pół kilo słoniny więcej! O żesz kurwa! Minus dziesięć do motywacji.
Malkontentka straciła wiarę, ale z filozoficznym spokojem postanowiła trwać w głodzie aż do pożądanego skutku.
- Świt czyli prawie noc.
Sałatka. Sałata z sałatą. Okraszona sałatą. Pomidorek suszony. Surowa pieczarka - czy to aby można jeść bez szkody dla życia? Na otarcie łez - zakazana kawa. 
- Południe
Nawet przynudne tyrady szefa nie są w stanie skierować myśli Malkontentki na tory niezwiązane z karmieniem. 
Jeść. 
Jeść. 
Po godzinie ględzenia szef staje się taki jakiś apetyczny... Brr... zamilknij serce moje... 
W chwili przerwy bieg do służbowej lodówki. Soczek pomidorowy i reszta obrzydliwej, więdnącej sałatki pobudzają dziwne akcje w trzewiach. Malkontentka bulgocze niczym parowóz, co z kolei prowokuje - zdecydowanie zbyt daleko posunięte - rozważania kolegów dotyczące konsekwencji konsumowania surowego żarcia. Szczegóły szanownym Czytelnikom będą oszczędzone. 
- Trochę dalej niż południe.
Wściekła Malkontentka siedzi na kiblu.
- 5 minut później.
Wściekła Malkontentka pije ziółka. Ten zasrany telefon niech sobie dzwoni! O pracy umysłowej nie ma mowy. Wszystkie zwoje marzą o jedzeniu.
- Fajrant.
Malkontentka targana potężnymi atakami bólu brzucha pędzi do samochodu, wierząc głęboko, że uda jej się dojechać do domu nie sfajdawszy się uprzednio w galoty.
- Trochę później niż fajrant.
Udało się. Ból brzucha przelazł na głowę. Obiad - „ulubiona” sałatka i warzywa na patelnie w wersji zakazanej, bo spryskane odrobiną oliwy z oliwek. Chyba zjełczałej. Wszystko jest zjełczałe. Świat staje się smutny i zjełczały. I co z tego, że Aśka schudła 10 kg? Nic. Zmarszczyła się i pewnie też zjełczeje, jak ta oliwa...
Do popicia zakazana kawa. A pocałuj mnie w gruby tyłek autorze diety...
Uczucie pozornego nasycenia różnymi odmianami zielska mija błyskawicznie. Głód powoduje frustracje i niemożność normalnej komunikacji z domownikami. Okropne wszystkożerne trolle - pies też! Zwłaszcza pies - tak jakoś prowokacyjnie żre kość. Taką piękną i apetyczną...
Krótka drzemka pozwala dotrwać do kolacji złożonej ze szklanki soku bardzowarzywnego i selera naciowego. 
Po niby posiłku Malkontentka decyduje się iść spać w porze zarezerwowanej dla osesków i kur.
Tłumiąc szloch dokonuje podstawowych obrzędów higienicznych. Nie! Własnie, że nie będzie nakładała kremu ani maseczki! Ba! Może nawet nie domyje starannie makijażu i nóg! Bo po co!?!? CO-JEJ-KTO-ZROBI!!! Po cholerę się męczyć, kiedy śmierć głodowa zagląda w oczy, a ból rozrywa kiszki. Zbuntowana idzie do łóżka, gdzie po chwili zalewa ją niemiła fala gorąca a potem atak gwałtownych zawrotów głowy. Trudno mieć otwarte oczy, jeszcze trudniej zamknięte. Świat wiruje, trzęsie się. Zmęczona Malkontentka zasypia, wciąż pełna wiary ze dzień trzeci przyniesie chociaż niewielki promyczek nadziei. 
Jeszcze nie wie, jak bardzo się myli...


poniedziałek, 30 października 2017

Dieta dr Dąbrowskiej - dzień pierwszy

„...jedno wiemy i za to gwarantuję:
TYJE SIĘ OD ŻARCIA!”


Oglądacie „Historie wielkiej wagi”? Śledzicie mrożące krew w żyle i tłuszcz na dupce perypetie trzystukilogramowych pacjentów doktora Now? Nie? To błąd! Malkontentka pilnie ogląda, śledzi i dzięki temu już wie! Wie, że podąża prostą drogą do piekła. Piekła zniszczonego ciała, zadyszki, ograniczonej sprawności fizycznej i grubych problemów zdrowotnych. Bo otyłość to choroba. Często zaczyna się od depresji a Malkontentka zażera stresy. 10 kg w rok do przodu - zbyt wiele, jak na malkontencki mikry wzrost. Błogosławiona telewizjo TLC, która ratujesz malkontenckie życie emitując program o potwornej otyłości w godzinie kolacyjnej, obficie okraszonej tłuszczem i zwałami węglowodanów!
Malkontentka trochę się samobiczuje, ale nie da się ukryć, że ostatnio bardzo się zapuściła. Zatrzymała pociąg, folguje sobie niczym bohaterowie „Wielkiego żarcia” - i to bezwysoceideowo a wyłącznie dla zaspokojenia prymitywnych żądz, nie ćwiczy, ma deprechę... Na szczęście Halloween zobowiązuje. Potwory wyłażą z legowisk, czas zatem poruszyć skostniałe malkontenckie członki... Dieta dr Dąbrowskiej, na której jedna celebrytka schudła tak, że normalnie jej prawie nie ma, a pani Jadzia z Kury Zimnej wyleczyła sobie kurzajkę na prawej dłoni, wydaje się najbardziej odjazdowym i pobudzającym z pomysłów...
Zatem zaczynamy. Jesli ktos chce dołączyć, kibicować, wyśmiać - zapraszam do pociągu.
Dieta dr Dąbrowskiej
Prognozowany czas trwania -14 dni (prognozowany! powtarzam)
Waga startowa - No co!! 68 kg słoniny, skażonej, strutej i zestresowanej - gorsze jak GMO.
Dzień pierwszy
- Świt - Malkontentka pełznie do kuchni przygotować kawę. W momencie ładowania trującej substancji do ekspresu przypomina sobie, że kawy nie wolno. Kawa jest zła i nie ma bata, ale co ma począć smutny nałogowiec? Ba! Oto moment wyboru. Wypić i żyć dalej, czy nie wypić, zmarnować to, co się załadowało a potem dogorywać? Malkontentka wybiera życie. Mały wyłom nikomu krzywdy nie uczyni. Chyba.
- Trochę później niż świt - odświeżona, napita kawą Malkontentka przystępuje do śniadania. Sałatka z roszpunki, jarmużu, kiełek, pomidorka i cebulki skropiona sokiem z cytryny absolutnie nie zaspakaja głodu. Ale niech tam. Ludzie głodują latami... czas skończyć z bezmyślnym konsumpcjonizmem wziąć się za siebie i świat. Do popitki... herbatka. Normalnie, prawdziwa, straszliwa nasycona teiną herbatka. Ostatnią herbatkę Malkontentka spożyła przypadkowo i to po pijaku z 15 lat temu więc doznanie jest nadzwyczajne. Malkontentkę zalewa fala zwrotna niemalże. Że też ludzie piją to dobrowolnie...
- Południe. Anioł Pański - głód narasta i staje się dokuczliwy. Pojawiają się pierwsze bóle głodowe. Na otarcie łez - sok pomidorowy i grapefruit.
- Obiad - powarkujac groźnie na zgromadzoną przy biesiadnym stole rodzinę, raczącą się mięsiwem, fryteczkami i innymi zakazanymi specjałami, Malkontentka zjada pozbawioną smaku sałatkę i warzywa gotowane na parze. W ramach protestu sięga po marynowaną pieczarkę i carpaccio z buraczka (to chyba wolno). Chociaż cholera wie...
Po obiedzie jest źle. Nawet gorzej niż przed, bo trolle zaczynaja częstować się kawą i ciastem czekoladowym.
Malkontentka siedzi w kiblu. Zła.
Złość i frustracja narastają. Jabłko nie pomaga. Drugie też nie. Mamy efekt kuli śnieżnej. Robi się bardzo groźnie. Na szczęście w perspektywie jest kolacja.
- Kolacja - sałatka - riplej ze śniadanka i ziółko czystek na popitkę.
Noc niedospana. Pokusa i wewnętrzny bój żeby jednak nie pobiec cichutko do lodówki po ukochane kabanoski francuskie, nie sprzyja wypoczynkowi. Wściekła, nieprzytomna Malkontentka zwleka się o świcie. Nie wie, że najgorsze jeszcze przed nią.... A wstrząsająca niespodzianka czyha za wciąż zamkniętymi drzwiami łazienki...

...ciąg dalszy nastąpi o ile Malkontentka nie odwali kity z głodu.

czwartek, 12 października 2017

witojcie

Dobra. Przyznaję się. Łyso mi bez Was, kochani Smarkacze. Wracam pokornie na łono blogosfery i ostrzę pióro i ozorek na kolejnego bublaska:)

piątek, 4 sierpnia 2017

Mega Pink-box od Alicji i zdania wielokrotnie złożone

Przesąd odziedziczony jest rodzajem nieświadomego siebie rozumu - zauważył jakiś niewątpliwie mądry człowiek. Straszliwym musi być zjawiskiem rozum nieświadomością nieświadomy... Aż strach sobie uświadomić taką nieświadomość! 
Znacie przesądy, ludowe obyczaje, zabobony? Malkontentka nieszczególnie, dlatego znakiem naszych czasów z lekka się w tej materii powymądrza i pochyli nad tzw. zabobonem terroryzującym. Ot i przykład. Jest taki rosyjski, skądinąd złowróżbny zwyczaj, straszący obywatela zawracającego! Ów zwyczaj zakłada, że jeżeli obywatelowi przytrafi się w żywocie tak niefortunnie, że na skutek sklerozy, czy innych smutnych okoliczności zmuszony będzie gdzieś po coś zawrócić i nie usiądzie w miejscu powrotu, tylko radośnie polezie sobie dalej, bez - nawet symbolicznego - usadzenia pupska na rogu krzesełka... no to pozamiatane jest! Biada takiemu obywatelowi, albowiem w jego życiu wydarzy się coś przerażającego! Tak przerażająco przerażającego, że aż nie wiadomo czym owo PRZERAŻAJĄCE może się okazać. Włos na karku się jeży, zwłaszcza że PRZERAŻAJĄCE NIEWYPOWIEDZIANE to najwyższa forma PRZERAŻAJĄCEGO... 
W żywocie dożywocie jak nic.
Malkontentka ostatnimi czasy nerwowo reaguje nawet na najbardziej lajtowe formy PRZERAŻAJĄCEGO, dlatego skoro już do blogosfery wróciła, to i troszkę sobie tu posiedzi, bo ludowe zwyczaje ceni i w tradycji się lubuje. I nie tylko na brzeżku taborecika przycupnie, ale pełnym dupskiem na fotelu - na dwa poślady - przyznajmy, że są to potężne poślady więc i siad będzie znaczący!
Obcieramy zatem kurz z półeczek i łzę po obserwatorach, którzy porzucili malkontencki pociąg i pomknęli w świat przy udziale Pendolino i hejże - odpalamy pod kotłami.
Powód malkontenckiego powrotu jest radosny - nie, nie załapała się Malkontentka na 500+. Aż tak radośnie to nie jest. Ale i tak miło, albowiem w ramach wymiany paczek-niespodzianek pracowicie organizowanej przez naszą Panią Weterynarz, paczkę Malkontentka dostała. Piękną i barrrdzo elegancką paczkę od Alicji Grrrlwithcat.


Robi wrażenie!
Po pierwsze estetyka... Piękne flamingi na zewnątrz, sianko w środku... Malkontentka bije się mocno w pierś - jej paczucha do Alicji to dno żenady... Poszła zawinięta w gazetę po śledziku i nawet gorzałki ku pokrzepieniu oka w gratisie nie było... Wstyd oglądniecie TU.
Po drugie - zawartość.
Matuchno. Klękajcie narody. Alicja niewątpliwie jest jasnowidzem, albo coś tam miącha z czarną magią, no bo skąd wiedziała, że Malkontentka paletkę od MUR trzy razy ładowała do koszyka w Mintishopie? Ha! Albo krem wodny? Przecież to TEN. Ten, którego zakup planowany był na wrzesień!
No i śliczna pianeczka, maseczki i ... bomba... Wspaniała świeca w szkle, która stoi już na malkontenckiej półeczce rzeczy niezwykłych. Świece wytwarza chłopak Alicji w jedynie znany sobie sposób, pod szyldem www.stuklo.pl
No i teraz drodzy Czytacze możecie śmiało zacząć zazdrościć!

I na zakończenie! Pamiętamy - wracamy i siadamy, wracamy i siadamy! Nie żeby tam zaraz jakieś ciemne przesądy i zabobony, ale wracamy i siadamy!
Ćwiczcie, ja idę sprawdzić, co tu się wyprawiało, gdy pociąg kimał na bocznicy.
Niech Was bogini wspiera.
Przy okazji - kocham baby w babie i zdania wielokrotnie złożone, nawet bardzo wielokrotnie. To na wypadek gdyby ktoś miał uwagi. Do miłego.

czwartek, 13 lipca 2017

Prywatny Dzień Świra

"Gdy wieczorne zgasną zorze,
zanim głowę do snu złożę,
modlitwę moją zanoszę,
Bogu Ojcu i Synowi.
Dopierdolcie sąsiadowi!
Dla siebie o nic nie wnoszę,
tylko mu dosrajcie, proszę!
Kto ja jestem?
Polak mały! Mały, zawistny i podły!
Jaki znak mój? Krwawe gały!
Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna!
Zniszczcie tego skurwysyna!
Mego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada!
Żeby mu okradli garaż,
żeby go zdradzała stara,
żeby mu spalili sklep,
żeby dostał cegłą w łeb,
żeby mu się córka z czarnym
i w ogóle, żeby miał marnie
!"

(Dzień Świra)

Cicho, ciemno, szaro. Pociąg stoi na bocznicy i nie straszy. Malkontentka zapadła w letarg w środku arktycznego lata i nie marudzi. Czyta i szykuje pudło - niespodziankę dla Alicji GrrrlwithCat. Gdy tylko ogarnie prywatny wszechświat - wróci... nawet jeśli nikt nie czeka. Chwilowo rzeczywistość przerosła wszelkie wyobrażenia o sobie samej i skutecznie ogranicza możliwość nurzania się w rozpuście wirtualnych rozkoszy. A myśli niezapisane kłębią się i kotłują gorliwiej niż te nieuczesane. 
Zjedzcie ciacho dobrzy ludzie, napijcie się kawy albo browara... czy co tam pijacie o 11 rano. 
Niech Wam boginie sprzyjają... i nie dajcie się!


    czwartek, 1 czerwca 2017

    Dzień Dziecka z bachorkiem w tle

    ...
    - Dziś Dzień Dziecka - Malkontentka rzuciła nieśmiałą uwagę w stronę mamy, odpalającej z wdziękiem cienką rakotwórczą pałeczkę.
    - Wiem - oddmuchnęla mama - i co?
    - No, jak co? Jestem przecież dzieckiem! - oburzyła się Malkontentka.
    - Jakim znowu dzieckiem?
    - No Twoim przecież - zgłupiała Malkontentka.
    - Stara jesteś - mama wiecznie otoczona chmurą toksycznych oparów straciła najwyraźniej empatię i zapomniała, co to litość - a poza tym my z tatusiem jesteśmy już sierotami wiec spadaj.
    No żesz cholera... Może ktoś chętny na adopcję? Własna matka przed rodzicielstwem się miga i jeszcze na litość sieroctwem bierze... i jak tu być dzieckiem, kiedy wszyscy wokół uparcie wmawiają Malkontentce, że jest dorosła. A przecież nie jest! Czasem dziwi się, że musi chodzić do pracy a tam jacyś ludzie oczekują od niej poważnych decyzji i różnych dojrzałych fiki-miki! Przecież tego nie robi się dziecku!
    Na fotce poniżej widzicie mocno młodzieżową wersję Malkontentki. Pięknie się zapowiadała... No i co z tego...

    Jak to trafnie zauważyła dziś Filiżanka - w każdym z nas tkwi jakiś dzieciak. W Malkontentce niewątpliwie mieszka bachor. Taki Marek Piegus, nieustannie montujący głupie żarty. Bardzo żwawy rozrabiaka, którego nijak nie można uciszyć. Czasami daje się uspokoić obietnicą nowej zabawki, ale zazwyczaj wyłazi z Malkontentki i zmusza ją do czynienia i mówienia rzeczy strasznych:). Jest szansa, że po 60-tce Malkontentka trafi przez niego do Świrlandii...
    A tymczasem - dla Was wszystkich cudownego Dnia Dziecka. Starajcie sie zbytnio nie zmądrzeć, bo zbrzydniecie.

    sobota, 27 maja 2017

    Trzeci browar, czyli rzecz o tym, jak starzeć się bez godności, po malkontencku i z przytupem

    Są wśród Was zaprawieni w bojach alkoholicy? Albo weekendowi cichospijacze? A może delegacyjni popijający? Znacie prawo trzeciego browarka? Wiecie, że trzeci browar jest wyjątkowo niebezpieczny? Transcendentnie groźny? Że otwiera przed konsumentem mistyczne wrota nadpamięci, odkrywa tajemnice przyszłości, niezbadane obszary ponadświadomości, prawdy dotychczas nieobjawione? Wiecie, że należy zastopować na drugim browarze? Trzeci to już wiedza tajemna i przekleństwo ciała wyzwolonego z zahamowań... 
    To właśnie przy trzecim browarze Malkontentka zatrybiła, że jest śmiertelna. Że ma zmarchy i że bal kiedyś się skończy. Trzeci browar zawlókł Malkontentkę przed zwierciadło. Odsłonił zwiotczałe body i poluzowane oblicze. Trzeci browar przemówił i zmotywował do działania. Smętnie zwisające policzki, bruzda wokół ust - głęboka i brzydka... kasa wydarta z konta, kilka kombinacji, kilka kłamstw i doktorek ze strzykawką cofnie zegarek. Cofnie, albo i nie... Zraniona Malkontentka, oszołomiona i oszpecona po zabiegu wypełniania bruzd okołonosowych sięgnęła znów po trzeci browar... 2,5 cm siwego odrostu! Niemożliwe! Przecież to starzy ludzie są siwi! Zadziałajmy, ratujmy siwy łeb... Pusty... Spalone włosy ciężko zregenerować...

    Cholernie łatwo być pięknym gdy się ma 20 lat. Cholernie trudno nie podlegać napierającej zewsząd presji piękna i wiecznej młodości, gdy wiek zaczyna robić swoje a gęba się marszczy. Malkontentka jest wyluzowana, ale nie umie z pokorą patrzeć na pogłębiające się rysy na obliczu, słabnące włosy i rosnącą wagę - pomimo okrutnej diety - bezlitośnie wskazującą że dupa jest za wielka... Kiedyś wystarczyło nie zjeść przez dwa dni kolacji... 
    Cholernie łatwo jest cedzić przez wydęte wargi, że należy starzec się z godnością ... gdy ma się dwadzieścia lat i tkwi w kokonie nieśmiertelności. Może i należy, a może i leży. Malkontentce godnie nie wychodzi i basta. Pewnie i dobrze... zawsze wszak rodzi się nadzieja na nowe przygody, nowych doktorków i fiu bździu w berecie. Trwała ondulacja, garsonka i rumianek z kubeczka? Never! Malkontentka wybiera tatoo na zwiotczałym ciele! A skoro nie ziółka i monitorowanie nekrologów w gazecie, to co? A nico. Idziemy w rozpustę. Malkontentka będzie starzeć się bez godności, popijając trzeciego browara i coś tam odpalając. Niech Was bogini prowadzi!

    czwartek, 11 maja 2017

    Genialne prezenty czyli Birthday box by Monga!

    Od jakiegoś czasu starannie przyglądam się Malkontentce. An face, z profilu (z lewego wyjątkowo paskudnie) - i nic! No mimo najszczerszych chęci - nic. Nie ma w niej absolutnie niczego, co mogłoby choć w niewielkim stopniu wzbudzić sympatię współużytkowników naszej wspaniałej Planety. Wizualnie - marnie, wizerunkowo - jeszcze gorzej... Rozwleczone portki i ciężkie buty.... Pomyślałam, że może coś w środku..., coś fajnego, ciepłego kryje się pod tą nędzną powłoką - wszak nie od dziś wiadomo, że prawdziwe perły są szczelnie zapakowane w skorupkę.... ale jak spojrzałam w te puste oczy, których bezmyślne wejrzenie podbijał dodatkowo gapowaty wyraz twarzy - no, to nie. Nie. Bardzo nie. W tej skorupie perła się nie zaległa... A jednak jakimś cudem, są na tym świecie fantastyczni ludzie, którzy nie zważając na poważne uszczerbki w tej pokręconej postaci żywią do Malkontentki jakieś cieplejsze uczucia. Bo są to po prostu bardzo dobrzy ludzie... 
    ........
    Mongo moja cudowna! Dziękuję! Za pamięć, za paczuchę, za każde miłe słowo czerwonego listu! Wierzyć mi się nie chce, że tak wspaniały prezent skomponowałaś specjalnie dla mnie! Pomimo groźnie przekręcającego się licznika niekiedy cudnie mieć kolejne urodziny:)
    Drodzy Czytelnicy, oto co Monga dla mnie przygotowała - proponuję przyglądnąć się dokładnie fantastycznej ozdobie wyczarowanej na pokrywce pudełka!
    Maseczki - cudowne i białe coś - nie wiem, co to, ale i tak lubię :)
    Moja ukochana cyrylica! Uwielbiam. Tonik z magicznym szungitem i Organic shop!
    Fitokosmetyk - Monga - jesteś wielka! I mus Nacomi - zawsze chciałam i nigdy nie nabyłam! Mam!
    A tu - orgia! Jutro będę piękna w pracy!
    Pomponik! No kto nie kocha pomponika? I moja własna gąbką do podkładu - przyznaję... to będzie mój pierwszy raz!
    Monga jesteś fantastycznie dobra dla mnie, a ja cholernie wzruszona. Bardzo Ci dziękuję. Jestem rozłożona na łopatki i bezbronna w swym poruszeniu jak różowy bobas, którego przypominam jedynie obfitością fałdek. Takich wspaniałych niespodzianek się nie zapomina!
    Monisia. Kurcze, to będą naprawdę cudowne urodziny - dzięki Tobie już są. I niech się ten licznik kręci - ja i tak pamiętam, co napisałaś w czerwonym liście!

    środa, 10 maja 2017

    Wymiana pudełkowa, czyli co było w boxie od Madzi z I love dots

    Ten, kto się przechwala, wywołuje uśmiech politowania. Obowiązuje skromność... (A.Leder)
    ...a ciotka Malkontentka skromność ma w pięcie i paru innych organach, ale o tych "innych" to raczej po Dobranocce. 
    Możecie moi kochani Czytelnicy uśmiechać się z politowaniem, ba - nawet tarzać z uciechy w pierzu, a Malkontentka przechwalać się będzie, bo dziś wyjątkowo ma czym!
    Ostatnimi czasy, zdarzyło się tak beznadziejnie, że Malkontentka tryskała wyłącznie kiepskimi pomysłami - obrażeniogennymi, kryminogennymi itp, pogrążając się tym samym w odchłani kłopotów a niekiedy nawet - bezbrzeżu finansowej zapaści. Nic nie wskazywało też, że uda jej się wpaść na lepszą myśl niż - powiedzmy - zdemolowanie romantycznej altany śmietnikowej (Nobla za nazwę) na Casablance... a jednak... Udział w Wymianie pudełkowej pink-boxing, którą organizowała Madzia z I love dots okazał się strzałem w dziesiątkę i chyba najprzyjemniejszym wydarzeniem ostatniego półrocza. Rzecz jasna najprzyjemniejszym z punktu widzenia Malkontentki, bo jest szansa, że jej para będzie na przykład zniesmaczona i obrażona czy coś...
    Ślepy los, na nieszczęsną ofiarę malkontenckich eksperymentów, wybrał właśnie wyżej wzmiankowaną Madzię - możliwe, że po otrzymaniu boxa wywali Malkontentkę z obserwowanych, ale to sprawa przyszłościowa - póki co to Malkontentka otrzymała swoje pudełko i trzęsie się z zachwytu... Carpe diem...
    Przystępujemy zatem do przechwałek...
    Widzicie to? Tak wygląda zaangażowanie połączone z talentem... Madzik, wybacz, że Twoja paczka dotrze do Ciebie owinięta gazetę po śledziku...

    Mmmm, ładne, co? A dalej jeszcze ładniej...

    I co my tu mamy...
    Krem i cud-miód maseczka! Ta - dam! Suuuper!


    Cały zestaw dla oczu miły i oczy upiększający!


    Zapach - jeszcze tajemniczy, ale...

    Kochana babcia i produkt zupełnie Malkontentce nie znany, czyli pielęgnacja włosów.

    Coś ślicznego do ust

    Maseczka i zacna garść próbeczek

    Sól do kąpieli - urocza taka

    I gwiazda pudełka!!!!
    Kolczyki. Pięknie zapakowane! Cudowne! Madzia zrobiła je samodzielnie! Kurde, sprawa totalna. I ociera się o malkontenckie urodziny więc mega prezent. Piękne!

    Teraz już możecie moi mili zwijać się z zazdrości, a Malkontentka sunie przymierzać kolczyki!

    poniedziałek, 1 maja 2017

    Kiedy byłam małą dziewczynką...

    Kiedy byłam małą dziewczynką miałam wiecznie podrapane kolana, krzywo uczesane kitki nad uszami i szczerbaty uśmiech. 
    Kiedy byłam małą dziewczynką, rok w rok w dniu 1 maja, stałam z tatą na chodniku, przyglądając się kolorowemu pochodowi. 
    Kiedy byłam małą dziewczynką pochód był obowiązkowy. Dla wszystkich... poza tatą i mną... Tata był ponad, ja mimochodem również...
    Kiedy byłam małą dziewczynką chciałam dołączyć do kolorowego tłumu. Machać chorągiewką, dostać balon i watę cukrową... ale tata zabraniał... Moj piękny ojciec z rozwianymi włosami i nonszalancko rozpiętą koszulą tłumaczył, że nam nie wolno, że my się nie damy upchnąć w tłumie, że gówno płynie z prądem, że musimy walczyć... No i staliśmy na tym chodniku. Sami, niezwyciężeni, bez transparentu i waty cukrowej... 2 maja życie wracało do normy. Nie było radosnego pochodu, nie było mięsa, słodyczy i butów... jedyna zmiana polegała na tym, że w szkole nauczyciele kiwali głowami nad moją niesubordynacją - ale nie karali - a tata po raz kolejny nie dostawał podwyżki i służbowego mieszkania...
    Wczoraj też widziałam pochód. Ja - już duża dziewczynka i mój wciąż piękny tata oglądaliśmy go w telewizorze. Stężali z przerażenia... Faszyści z ONR maszerowali ulicami stolicy, całkiem niedawno zrównanej z ziemią przez faszystów z NSDAP. Faszyści z ONR ochraniani przez policję szli... maszerowali równym krokiem, krzycząc antyludzkie hasła. Faszyści z NSDAP uczynili tatuaż na przedramieniu mojego pradziadka, zrobili kaleką mojego dziadka, zniszczyli moją rodzinę i miliony innych rodzin... Zbudowali obozy koncentracyjne, w których mordowali ludzi, obdarwszy ich uprzednio z godności...
    Wczoraj oglądałam ich przemarsz. Wczoraj mój niezłomny tato, syn numeru obozowego... wyszedł w trakcie transmisji z pokoju... Boję się, boję, że pomyślał, że trzeba było jednak walczyć o to służbowe M-3...

    poniedziałek, 10 kwietnia 2017

    Medycyna NIEestetyczna, czyli jak pozbyć się powikłań i nie knuć planów krwawej zemsty

    Kulfony kochają podróże
    dalekie i całkiem nieduże,
    a żaby za dobre przygody
    oddadzą ostatni krzyk wody.

    To, że Malkontentka zamieniła się w żabę, ustaliliśmy już jakiś czas temu, ale że kieszeń z kasy wyczyściła doszczętnie... no o tym jeszcze nie było... bo wstyd gadać. Taa, ostatni krzyk wody został oddany... Zabawa z igiełką kosztuje i to słono. Leczenie powikłań, konsultacje, podróże - jeszcze więcej. O kosztach emocjonalno-duchowo-fantasmagorycznych nawet nie wspomnę... Podsumowując wątek ekonomiczny - to były fatalnie ulokowane pieniądze.
    Wracając do tematu zasadniczego. Działo się, oj działo.
    Primo - spotkanie z doktorkiem-potworkiem... 
    I ....no nie jest dobrze - przyznał doktorek - ale będzie pani zadowolona... To pod okiem? Nieee, to nie moja robota - widać taka paniusi uroda trudna, nudna i guzowata. Zbielenia skóry - a to widać pańcia tak miała, tylko nie zauważyła wcześniej. No spoko. Fajno jest? A potem masażyk i przesuwanie tego, co polazło w nieoczekiwane regiony... Duża buźka i nie chcemy się już więcej widzieć, prawdaż?
    Secundo. Wizyta u fachowca od poprawy niedoróbek, w prawdziwym mieście i w prawdziwej klinice. Zlękniona i świątecznie odziana Malkontentka opuściła Casablankę, pouczana przez bardziej w świecie obytych, aby nie pluć gumą do żucia w dal, nie wycierać nosa w rękaw, nie patrzeć się głupkowato na przechodniów, nie rozdziawiać pyska na widok tramwaju (zapamiętać - tramwaj to nie pociąg i nie ma w nim kibelka - nie rozpytywać), udawać, że się jest ogarniętą i starać się nie zgubić. Malkontentka uzbrojona w tak wycyzelowaną wiedzę, wylądowała w prawdziwym mieście i starła się udawać zupełnie normalną osobę. W sumie poza próbą wyważenia barkiem kraty w bramie (naciska się guziczek) udało się przetrwać pobyt w cywilizacji bezinwazyjnie. Dość spokojnie przebiegła też wizyta u fachowca, który wyjaśnił, że Malkontentka żyć będzie - krzywa, bo krzywa ale lepsze to niż nic, raczej zgubnych skutków trwałego oszpecenia nie przewiduje, bo ekscentrycznie podany preparat kiedyś tam ulegnie degradacji. Jednocześnie miły fachowiec poinformował Malkontentkę, że w jej przypadku wypełnianie bruzd nosowo-wargowych nie mogło zakończyć się sukcesem, albowiem przy tak kałmuckiej twarzy (nie powiedział tego, ale widać było że pomyślał), nadzwyczaj żywej mimice i wydatnych kościach policzkowych, preparat w życiu mamuta nie wypełni bruzd, tylko przesunie się na policzki i uwidoczni je jeszcze bardziej. Ale o tym wiedzieć powinien doktorek-potworek, biegający z igiełką. Doktor kazał też żyć wiarą, że wstrzyknięto w malkontenckie oblicze rzeczywiście kwas hialuronowy, a nie - powiedzmy żel do czyszczenia toalet lub inny glut - bo jako że nie założono jej żadnej dokumentacji medycznej, wszystko jest możliwe i cokolwiek nieczysto wygląda...
    Głupota kochani! Głupota jest grzechem niewybaczalnym i ułomnością największą! I słono się za nią płaci... Strzeżcie się pociągu i rozszalałych facetów z igłami! I nie kupujcie sushi w Biedrze, to z Lidla jest lepsze.

    piątek, 7 kwietnia 2017

    Smutne skutki flirtu z medycyną estetyczną, czyli Malkontentka szuka pomocy

    Fotografia nie jest związana z patrzeniem, lecz z czuciem. (D.McCullin)
    Z czuciem kochani. Z czuciem, bo tylko czucie ma znaczenie! Ci zatem spośród Was, którzy oglądnęli Malkontentkę na Insta i serdecznie pocieszyli, podnieśli na duchu i nie obwymiotowali ekranu - patrzyli serduchem. I niech Wam to bogowie wynagrodzą... 
    Tak naprawdę, w odrealnionym realu, Malkontentka - mimo że urodą nigdy nie zniewalała - aż tak krzywego oblicza nie posiada. Nie posiada też niepokojących jasnych plam, ktore wykwitły na jej skórze po romansie z igiełką... 
    Jutro ważny dzień... Malkontentka opuszcza Casablankę i jedzie do prawdziwego miasta, gdzie istnieją prawdziwi lekarze. Jeden z nich oglądnie malkontencką mordę. Trzymajcie kciuki. I zachęcam do myślenia! Nieustannego! Uczcie się na błędach, ale cudzych! 

    sobota, 1 kwietnia 2017

    Wyrafinowany kat potrzebny od zaraz

    Dopiero płacąc za błędy, uświadamiamy sobie ich cenę.
    ... na powyższy temat Malkontenta napisze niebawem traktat naukowy a potem zrobi doktorat. Co najmniej... Profesurę z głupoty już ma...
    To gwoli zagajki, bo o tym co się dzieje na polu walki szkoda gadać. Waterloo tu mamy...
    ...
    Malkontencki krzywy ryj został zaprowadzony do speca od krzywych ryjów, bo doktorek-paparuszek zaginął w akcji... Na jego miejscu raczej bym się nie odnajdywała... Powinien rozważyć wyjazd z planety... I to kurnia migiem!
    Spec, ukryty w atrakcyjnym ciele blondwłosej anielicy z uwagą i współczuciem przyjrzał się obrażeniom. Obmacał i podumał... Cóż. Preparat został źle podany. Częściowo w naczynie - miło, że nie doszło do martwicy. Do tego paparuszek pojechał z kwachem w iście alpejskim stylu. Tu głębiej, tam płycej, tu prosto, tam pod kątem, z jednej strony mniej, z drugiej nieco więcej... Mamy zatem góry i doliny. Z urozmaiceniem, z fantazją, po całości... A żeby było jeszcze śmieszniej cześć kwasu powędrowała sobie pod oko. Fajno nie? Malkontentka tarza się ze śmiechu... 
    Dobra. Tyle na dziś, bo właśnie wychodzimy. Idziemy z Malkontentką budować szubienicę i stawiać gilotynę. Z fantazja i dużym urozmaiceniem... Żelazną dziewicę wypożyczymy w przyszłym tygodniu...
    A! I nie jest to prima-aprilis, niestety.

    czwartek, 30 marca 2017

    Pokiereszowana i kubkiem kawy wzmocniona, czyli dajemy po pysku...

    Problem ze światem polega na tym, że wypił trzy kieliszki mniej ode mnie. (H.Bogart)
    No za kieliszeczek to Malkontentka to się dopiero weźmie. I to tak, że buteleczka pęknie, moc się wyzwoli a jad wyleje...i stanie się ciemność. Nie - nie dla Malkontentki. Malkontentka już w ciemności była i wróciła więc lepiej z nią nie wszczynać wojny. A nasz słidkaśny doktorek prosi się o kłopoty. I to bardzo prosi. Wprawdzie urodowe braki Malkontentki nieco zelżały, ale obrażenia istnieją nadal i to w formie wysoce niepokojącej... Twardy guzior pod okiem to nic fajnego i wróży problemy dla fachowca, który go uczynił, po czym z całym przekonaniem zlał, zlekceważył i spierdzielił w odległe, niedostępne rzeczywistości. Ciężko jest zadrzeć z Malkontentką, ale ten któremu się to udało... oj... To jakby spojrzeć w krater dyszącego furią wulkanu... I niebawem ten wulkan eksploduje. Eksploduje ponieważ olewactwo doktorka przekroczyło granice ludzkiej przyzwoitości... Ot z radosnym zaśmiechem w głosie poinformował - bądź co bądź ofiarę swoich poczynań - że w najbliższym stuleciu w gabinecie raczej się nie pojawi, ale Malkontentka - jeśli ma życzenie miło pokonwersować - może się przecież teleportować do niego. Bagatela - 200 km... istnieje prawdopodobieństwo, że doktorek znajdzie chwilę... Gore przyjaciele! Gore!
    Gwoli ścisłości - błędy się zdarzają, powikłania również - trzeba się z tym liczyć i podchodzić racjonalnie, nawet jeśli mordka rozsypuje się nam na kawałki. Ale grzechy zaniedbania, zaniechania, zlekceważenia i obojętności - to są sprawy, których nie wybaczamy, tylko dajemy delikwentowi mocno po pysku - dla otrzeźwienia.
    Nudno jak widać nie jest, ale nie zmienia to faktu, że do dupy ostatnio układa się Malkontentce. Nawet świat widziany zza brudnej szyby wygląda jakoś rozpaczliwie... Jedyny umilacz - dość nieoczekiwana i zdumiewająca paczka ze Streetcom. 

    Malkontentka, moi Państwo, została testerką kawy! I tu muszę pogratulować Streetcomowi wyboru - chyba lepiej nie dało się trafić, albowiem malkontencki organizm nie przyjmuje żadnych innych cieczy poza kawą i okresowo - browarem... A paczka jest przyjemnie bogata, do kompletu wzbogacona kubeczkami - brygada malkontenckich przyjaciół od kawy zaciera łapki - będziem pić :). Niech moc będzie z Wami. 

    poniedziałek, 27 marca 2017

    Obrażenia po zabawie z medycyną estetyczną - aktualizacja


    Twarz - to co wyrosło dokoła nosa.
    (J.Tuwim)
    Toteż właśnie... To, co wyrosło koło malkontenckiego nosa po zabiegu medycyny estetycznej jest tworem przerażającym. A skoro wg poety owa okolica definiuje twarz... nooo to mamy kłopot i to poważny. Straszliwa jest Malkontentka... Nic jej w obliczu kupy się nie trzyma i jakby to kolokwialnie ująć... raczej kupę przypomina.
    ...
    Stan na dzień 5 po flircie z igiełką...
    Po prawej stronie ust ulokował się fantastyczny siniak - aktualnie o barwach fioletowo-szmaragdowych. Taki tam wielokolorowiec z fenomenalnym krwawym wylewem w kąciku. Po lewej stronie nosa panoszy się porażająca silnie błyszcząca gula - opuchlizna, dla urozmaicenia częściowo już stwardniała... Nowością jest słabe czucie i lekkie uniesienie nad górną wargą - również po stronie lewej... Od wtorku każdy poranek przynosi nowe twarzoatrakcje. A ile emocji! Aż strach iść spać! O wstaniu świtem nawet nie wspomnę... Ten gwałtowny zryw z łóżka - żadnego dosypiania, żadnych "jeszcze pięciu minutek" - szybko i sprawnie, potem dziki pęd do łazienki i finalnie - bolesny okrzyk rozdzierający błogą ciszę zaspanej Casablanki... Dzieje się... i oby już wreszcie dziać się przestało.

    W dniu piątym Malkontentka żywi wstępne obawy, że:
    a) stan ulegnie pogorszeniu;
    b) powrót do stanu wyjściowego będzie procesem żmudnym;
    c) nie do końca dogadała się z doktorem... Nie o taki efekt jej chodziło... Malkontentka wprawdzie nigdy urodą nie porażała, ale teraz to już przesada. Ciekawostka - tam gdzie poprawa i upiększenie miały zaistnieć - zaprawdę powiadam Wam - żadnych zmian nie odnotowano.

    Niewątpliwie jednak, pomimo:
    - depresji, 
    - myśli ostatecznych, 
    - wkurwu, 
    - myśli zbrodniczych, 
    - obsesyjnej chęci krwawej zemsty, 
    cała sytuacja ma przeogromny plus! Otóż stał się cud. Malkontentka wyleczyła się z kompleksów - z całego serca pragnie powrotu do starej twarzy - tej sprzed zabiegu. W sumie przecież ... była całkiem fajna, no a przynajmniej stosunkowo fajna.... W stosunku do twarzy obecnej, gęby Frankensteina i kartofliska pani Buki.

    piątek, 24 marca 2017

    Malkontentki przypadki medyczne, czyli smutne konsekwencje wypełniania bruzd nosowo-wargowych kwasem hialuronowym

    Operacja plastyczna to krwawa jatka. Jakby człowiek spędził noc w ramionach rzeźnika.
    (Sharon Osbourne)
    A jako że Malkontentka funduszami na zorganizowanie krwawej jatki nie dysponowała, nie dysponuje i zapewne nigdy dysponować nie będzie, postanowiła zorganizować sobie pomniejsze piekiełko i poszła w medycynę estetyczną… A co! Kto durnemu przetłumaczy…. Przeklęta chwila, w której sięgnęła po telefon… Przeklęty telefon, przeklęty palec, który wystukał numer…
    ...
    Na zabieg wypełnienia bruzd nosowo - wargowych Malkontentka weszła bez wielkiego strachu, była bowiem cały dzień tak zajęta, że nie zdążyła odpowiednio posępnie się nastroić. Zapomniała, że jej świętym obowiązkiem jest bać się wszelkich ingerencji w ciało i wieszczyć powikłania… No i błąd. Wielki.
    Klinika renomowana, doktor renomowany jeszcze bardziej. Wizyta przebiegła w szampańskiej atmosferze. Malkontentka i doktor serdecznie obśmiali szykowaną do zdziecionowania bruzdę, doktor pogawędził o skutkach ubocznych i innych lekarskich horrorach, które Malkontentka skutecznie zagłuszała… Po radosnym wstępie, nadszedł moment rozpoczęcia akcji. I tu śmichy się skończyły. Malkontentka została ulokowana na fotelu, odkażona i wysmarowana maścią, która miała rzekomo znieczulić miejsce wkłucia. Takie tam działanie na psychikę, że niby nic a nic nie zaboli… Tu jeszcze było ok, ale na widok doktora, który w pełnej bransoletek dłoni dzierżył strzykawkę, Malkontentka zamknęła oczy… Od początku miała wrażenie, że coś jest nie halo – przy pierwszym okrutnym ukłuciu poczuła a raczej usłyszała dziwny trzask w miejscu wstrzyknięcia preparatu. A wstrzyknięcie boli… oj boli. Boli cholera tak, że dreszcze na samo wspomnienie Malkontentkę przechodzą. Wkłuć było dużo, jakiś miliard a operacja trwała mniej więcej 200 lat… Po figlach z igiełką, struchlała Malkontentka została poproszona o rozdziawienie otworu gębowego i pan doktor rozmasował wprowadzoną w skórę substancję. I to by było na tyle. Zapisana na wizytę kontrolną wystraszona Malkontentka uzbrojona w zalecenia dotyczące picia wody etc. powlokła się do domu… A w domu zonk! Spojrzenie w lustro i atak paniki. Podejrzana gula rozlana na policzku – od nosa aż po oczodół - nie przydawała urody…. Poza tym wzbudziła niepokój Malkontentki, co do ewentualnej perspektywy przetrwania nocy i doczekania świtu w stanie żywym…
    To, jak widać się udało- reszta nie za bardzo. Rano gula była naprawdę imponująca, do tego po prawej stronie ust ulokował się wielki fioletowy siniak… A w pracy na Malkontentkę czekały sprawy, których nijak odłożyć się nie dało, zatem chcąc - nie chcąc z tak znaczącymi brakami w urodzie zasiadła za biurkiem, nieudolnie zasłaniając twarz włosami i czym tam popadnie… Niestety, ciężkie spojrzenia kolegów, którzy zapewne podejrzewali, że albo zupa była za słona, albo padła Malkontentka ofiarą rozboju uzmysłowiły jej, że trza było brać urlop na żądanie, bo zwolnienie też raczej nie wchodziło w grę! A nuż doktor zleciłby obdukcję…?! Kibel… Wtopa na maksa, a chwila w której vice szef zapytał, czy może Malkontentka ma jakieś problemy i potrzebuje pomocy – no bezcenna…
    Generalnie gdyby dało się cofnąć czas…
    Starannie przemyślcie takie konsekwencjogenne decyzje. Za głupotę się płaci. Malkontentka wygląda fatalnie. I niestety poprawa jakoś nie nadciąga… Gula twardnieje, a z doktorem do przyszłego tygodnia kontakt jest wyłącznie telefoniczny, co – jak się domyślacie - w przypadku piłki tenisowej ulokowanej pod okiem jest mało skuteczne.

    czwartek, 23 marca 2017

    Bardzo krótki post o tym, jak to Malkontentka poddała się zabiegowimedycyny NIEestetycznej

    Malkontentce rozum odebrało.
    Ech....
    Otóż któregoś smętnego poranka Malkontentka spojrzała w lustro i zobaczyła babę! Prawdziwą. Buraczaną... Babę z obwislymi policzkami i skrzywioną miną. Zapłakała gorzko Malkontentka i z właściwą swej osobie brawurą wybrała numer kliniki medycyny estetycznej.
    Wiem...
    Dziś to już wiem...
    Ale tamtego dnia...
    Niezwykle nieprzyjemny zabieg wypełniania bruzd nosowo - wargowych nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Bruzda ma się dobrze... nawet jakby zyskała na wyrazistości! Gorzej z lewym policzkiem i okiem. Twarda opuchlizna, która uczyniła się na malkontenckim obliczu boli i szpeci. O tym, że uniemożliwia normalną egzystencję nawet nie wspomnę. 
    Malkontentka walczy z jakimś powikłaniem... Do jasnej cholery, kurwusi i mocy piekielnych.
    Całą historię poznacie ze szczegółami jutro, o ile oko bardziej nie zapuchnie... 

    środa, 15 lutego 2017

    Wyniki rozdania

    Kotku, wygraliśmy siebie w totolotku.
    Ta.... kotki Wy moje...
    Dziś nie będzie zwyczajowej celebry.
    Nie bedzie brodatej sierotki, ani głupkowatych filmików dokumentujących losowanie. 
    Zero transparentności.
    Vizer odeszła.
    Komisja do spraw kontroli gier i zakładów poleguje nawalona rumiankiem...
    Kamera zdechła.
    W nowej rzeczywistości Zwyciężczynię wybrał nieletni.
    ...
    ...
    ...
    Agnieszka Kasprzak - przybij piątkę nieletniemu i podziel się adresem oraz informacją, czy zestaw Bell rownież ma do Ciebie trafić:). Bądź tak miła i uczyń to w przeciągu trzech dni, w innym bowiem wypadku będę zmuszona rozkręcać imprezkę ponownie, a przecież tego nie chcemy. 


      wtorek, 7 lutego 2017

      Słodziaki, przeciętniaki i zagrożenia dla ludzkości, czyli Malkontentka na zakupach

      Milena: Przez twoją drobiazgowość znowu opóźniliśmy druk…
      Korba: Bo były błędy.
      Milena: Nie! Milion polskich kobiet czeka na nasz nowy numer, a ty mi mówisz o przecinkach… 
      Pi… eprzyć przecinki! Przecież nikt w tym kraju oprócz ciebie nie wie, gdzie one powinny stać!
      Głównie Malkontentka nie wie… Ale nic to, pi… przecinki, bo wobec wiedzy jaką ostatnimi czasy nabyła, przecinki to marny pył i puch zarazem. Mądrość spłynęła na Malkontentkę przy okazji zakupów styczniowych i w głównej mierze jest to wiedza z dziedziny NIE, czyli ta najcenniejsza. Rozumiecie – NIE jedz tego, bo dostaniesz TAMTEGO z jednego, albo nawet obu końców. NIE właź do parku na Casablance po zmierzchu, bo lata tam Goła Klata i w najmilszym przypadku wybije ci jedynki. NIE kupuj… ano właśnie NIE KUPUJ….
      Powiedzmy tego:

      Vita Glow BB Master Skin 79… 
      Jakże kuszący spocik wrzucił dystrybutor na fanpejdża…
      Ot pudełeczko z pompeczkami – nawet dwoma! Pompeczki pompujemy i …. z dziureczek – też dwóch, albowiem każda dziureczka ma swoją pompeczkę - wyłazi substancja – z jednej żółciuchne serum, z drugiej beżowawy kremiś BB. Miodzio. Śliczna Azjatka miącha paluszkiem obie substancje i nakłada mix na buziaczka, stając się jeszcze bardziej śliczna! Czy można się oprzeć takiemu nagromadzeniu śliczności? Nie można! Ciotka Malkontentka wysupłała ostatnie grosze z podejrzanie chudego portfela i kupiła sobie nowego skina79…. I źle zrobiła! Pudełeczko – takie samo jak na filmiku, pompeczki i te sprawy – wszystko w miarę ok, ale… cholera po nałożeniu mieszaniny na twarz, nic a nic Malkontentka nie wypiękniała, wręcz przeciwnie - wyglądała dziwacznie, tzn. jeszcze bardziej dziwacznie. Ha! Problemem nie był kolor (podejrzewano go o różowe tony, ale to tylko pozorny odcień – Malkontentka jest z żółtych i spoko) – chociaż mógłby być ciut (no ciut plus) ciemniejszy - problemem była konsystencja. Twarz po użyciu specjału prezentuje się nieciekawie – dziwnie błyszczy - jakoś tak metalicznie, ale to w sumie małe miki. Beżowy metalik jest na czasie zwłaszcza w dziedzinie motoryzacji i szlachetnego błysku karoserii samochodowej, zatem jest to wyłącznie kwestia gustu... Gorzej że toto spływa i ściera się przy każdym dotknięciu twarzy – nie daj bogini gawędzić przez telefon, bo i kolor i błysk przejmuje słuchawka. Poza tym krem pozostawia bardzo niemiłe uczucie wysmarowanej – czy raczej uklejonej czymś twarzy. Wielkim plusem był przemiły cytrynowy zapach. Właśnie - BYŁ… Był, bo się zmył. Niestety. Zidentyfikowany został jedynie przy pierwszej aplikacji. Przy kolejnym użyciu – gdzieś przepadł. Zdaje się wyparował. Cóż, malkontenckie oblicze mówi do Vita Glow BB Master Skin 79… „idź sobie daleko”.
      Przyjmując jednak a’priori, że zachowanie i kondycja takiego oto BB jest sprawą mocno indywidualnych właściwości skóry i ewentualnie upodobań, nie możemy przy użyciu jednej tylko opinii pogrążyć go w krainie kosmetycznego niebytu. Inaczej sprawa ma się z kolejnym produktem a właściwie produktami, które wpadły w Malkontenckie oko i omal go nie wybiły. Kochani te przyrządy stanowią zagrożenie dla ludzkości i należy je zlikwidować. Ocucić i zabić:)

      Pozornie niewinne kredki do oczu. Eveline i Kobo. Strzeżcie się tych produktów. Kreski tymi badziewiakami nie da się namalować – to na bank, ewentualnie można sobie nimi wyryć wzorek na powiece. Kosz, nosz - kosz i czerwona kartka! A i jeszcze kop w dupsko tej pani z Hebe, która tak zachwalała, że mięciuchne… Ja ci kurza noga pokaże mięciuchne.
      Tyle tytułem ostrzeżenia. Teraz zachwalamy.

      Produkt absolutnie wybitny. Zakupiony w jakiejś mocno przyzwoitej cenie w mintishopie. Aplikacja taka se. Trzeba – w dowolnie wybrany sposób - sprawić by skóra głowy była wilgotna. Następnie wetrzeć w uzyskaną wilgotność preparat wyciągnięty z uroczej tubki, pomasować, zostawić i spłukać. Do momentu spłukania idzie w miarę. Potem są schody, bo wypłukanie – szczególnie z plączących się włosów - peelingujących drobinek jest z lekka pracochłonne i od diabła irytujące. Osoby o ograniczonej cierpliwości niech sobie darują i zajmą się jakimś innym sympatycznym zajęciem – powiedzmy zrzucaniem staruszek ze schodów. Cierpliwi, którzy wydobędą drobinki zostaną nagrodzeni – efekt jest naprawdę wow. Włosy po wysuszeniu są przepiękne – odbite od skóry, żadnego przylizu, układają się fenomenalnie. Rewelacja.

      I jeszcze na koniec takie oto słodziaki. TonyMoly i Missha. Trafią do malkontenckiej kochanej kumpeli, jako prezent na czternaste urodziny. No :)
      Tyle nowego w styczniu. No śmiesznie mało, ale oszczędzamy kochani, oszczędzamy.
      Do miłego. Niech Wam bogini sprzyja i jedzcie kiełki, bo są zdrowe. Byle nie spleśniałe. Bo są niezdrowe. I można tego…




      wtorek, 24 stycznia 2017

      Parszywki 2016, czyli kosmetyczne koszmary Malkontetki

      Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna. (Ch.Bukowski)
      …a skoro dziś Szmira na dzień dobry, to mamy Malkontentkę w kiepskim humorze. A jeśli kiepski humor, to będziemy jadzić. Bo - zapamiętajcie - najskuteczniejszym lekarstwem na szajbicę jest maluchny trening w rękawicach bokserskich – no… może ewentualnie jakieś konkretne dupokopanko… Ale dziś delikatniuchno, bez jatki i flaków szarpania - tylko do pierwszej krwi… pojedziemy sobie kochani po całości… a właściwie po Parszywkach 2016 roku.
      Zapraszam!

      Parszywek nr 1 


      To właściwie cała paskudniutka rodzinka. Tigi i Bed Head. Rodzinka nosi się po królewsku, kosztuje słono a tak naprawdę to zwykła brygada patoli z Casablanki. 
      Pianka Totally Baked Foam - o konsystencji piany (skądinąd szlachetnego) Ludwika – porażka. Skleja włosy – li i tylko. W trakcie nakładania w żaden sposób nie daje się jej wetrzeć w owłosienie i za przeproszeniem (uwaga! – spożywający pokarm zamykają na chwilę oczy) głowa wygląda, jakby ktoś ją solidnie opluł. Kosz.
      Balsam teksturujący Joyride – błahaha… potwór zostawiający na włosach biały nalot, coś w rodzaju łupieżu. Skrajna obrzydliwość. Kosz.
      Odżywka S-Factor Stunning Volume. Aż żal wspominać. Ma robić volume - robi filcówę. Niech Was ręka bogini broni przed wylaniem sobie tego na głowę! Kosz. I kopniak.

      Parszywek nr 2

      Serum DermoFuture dołączone do zestawu z dermarollerem i żelem aloesowym. Ten produkt jest albo szkodliwy, albo trafiła mi się jakaś podróbka. Czy zapowiadane komórki macierzyste w nim siedzą, to nie wiem, ale w takim stężeniu promili żadna forma życia raczej nie przetrwa. Czysty spiryt – wali po oczach – typowo dla koneserów. Malkontentka do gorzałki nic nie ma, ale preferuje inną markę i drogę podania. Kosz.

      Parszywek nr 3

      Tu zapewne zaskoczenie. Krem Hada Labo silnie nawilżający. Ni to krem, ni to klej. Substancja przedziwna. W sumie – czort wie, co tam w pudełeczku siedzi, bo za diabła z tych krzaczków nie potrafię nic wyczytać. Tak czy owak specjał może znaleźć zastosowanie w gospodarstwie domowym przy łączeniu drobnych elementów. Uwaga – w trakcie smarowania można przykleić sobie dłoń do oblicza. Produkt absolutnie niewchłanialny. Kosz

      Parszywek nr 4

      Holika Holika ślimaczy preparat do zmywania oblicza. To jest dopiero badziewiak! Umycie twarzy zagraża zdrowiu - jeśli przypadkiem preparat dostanie się do oka – żre żywym ogniem. Podejrzewam, że większa ilość specjału wtarta w gałkę oczną może z delikwenta specjał użytkującego uczynić ślepca i to z nieestetycznym bielmem na oku. Pomijając groźbę utraty wzroku doznanie po zastosowaniu preparatu jest przerażające. Coś jakby paraliż. Twarz jest tak wybitnie ściągnięta, że z trudem daje się otworzyć usta – a skóra gładkością zahacza gdzieś o papier ścierny. Ten gruboziarnisty. Kosz.

      Parszywek nr 5

      Koński szampon. He he. Poniekąd nazwa adekwatna do działania – z włosów czyni siano. Koszmar i tragedia. Kosz! Ihaha.

      Parszywek nr 6 to pozycja zarezerwowana dla Malkontentki w przypadku gdyby za bardzo się rozkręciła. Zatem, miłosiernie zakończymy na numerze 5, ba – następnym razem może pogadamy o fajerwerkach 2016. 
      Niech Wam bogini sprzyja dobrzy ludzie.