Kobieta jest jak herbata w torebce: z jej mocy można zdać sobie sprawę tylko w gorącej wodzie.(Nancy Reagan)
Mili Państwo, wprawdzie czwartkowe kawki przeszły już oficjalnie do historii, ale, ale, ale..! Czy to nie wspaniałe, że my kobiety potrafimy być tak cudnie konsekwentne w swej niekonsekwencji (tu ukłon w stronę Li), że świat nie jest w stanie narzucić nam żadnych ograniczeń? Zatem…podpalmy wreszcie te biustonosze! Przed nami czwartkowa kawka u Malkontentki - reaktywacja.
A dzisiejszy gość! Ha! Niespodzianka!
Wrażliwiec obdarzony mocą.
Perfekcjonistka, ale z fantazją.
Kobieta, która nigdy nie chowa głowy w piasek – podejmuje te wstydliwie łapką zagrzebywane, niewygodne dla blogosfery tematy – a zaiste powiadam Wam, że to akt wielkiej odwagi.
Niejednokrotnie Jej skrzące pasją wpisy stawały się inspiracją dla malkontenckich przemyśleń. Tym bardziej cieszy, że sprawiła mi tę radość i zgodziła się zamieścić kilka słów na skromnej szpalcie prawie-że-codziennika Strzeż się pociągu.
Madzia Guła, posiadaczka znakomitego pióra i autorka bloga
Land of Vanity jest dziś naszym Gościem.
Zapraszam do lektury.
Emigracja jest kobietą.
Zacznę banalnie, bo zapytam Cię: o czym marzysz? Tak, wiem, wiem. Jest to jedno z najgorszych pytań jakie można zadać i szczerze odpowiesz na nie tylko mężowi lub siostrze. Obcej osobie nie będziesz się spowiadać i zapewne usłyszałabym, że chcesz by Twoja rodzina była zdrowa, kiedy tak naprawdę marzy Ci się nowa, luksusowa łazienka. A może Ty sama nie wiesz co ułożyłaś na półce marzeń i które z nich leży na najwyższym regale? Wyobraź sobie, że siedzisz w zatłoczonym autobusie. Tak. Udało Ci się jakoś wywalczyć miejsce, chociaż koło Ciebie usadowił się młody mężczyzna z wielkim brzuchem, a Ty martwisz się, że za chwilę będzie problem z wysiadaniem, bo ani trochę nie widzi Ci się o niego ocierać. Droga jeszcze długa, autobus buja, kołysze, a ludzkie rozmowy i warkot silnika tworzą przyjemny szum kołyszący Cię do snu. Nie przeszkadza Ci już ciężki oddech Pana z brzuszkiem, ani strach przed bliskim spotkaniem z nim przy wysiadaniu, zaczynasz więc myśleć, zaczynasz marzyć, bo chociaż obecna ciałem, duchem jesteś w krainie mlekiem i miodem płynącej. Jak nazywałaby się Twoja kraina? Gdzie by była i jaką nosiłaby nazwę? Jeśli jesteś sama w pokoju, możesz nawet pobujać się w rytm ciągnącego się autobusu, wbić wzrok w podłogę, a zobaczysz jak szybko Twoje myśli teleportują Cię do innego, lepszego świata. Jest łatwiej prawda? :)
Nie lubię dzielić się z obcymi ludźmi swoimi marzeniami, bo zawsze boję się, że poznają wtedy moje słabe strony, a na świecie nie brakuje tych, którzy potrafią szybko wykorzystać przyswojone informacje przeciwko innym. Z resztą nie raz już tak było. Wam jednak w tajemnicy- na ucho, mogę powiedzieć, że chciałabym mieć swój dom. Oczywiście nie mam tu na myśli budynku z trzema pokojami i luksusową łazienką, oraz placem zabaw dla dzieci. Mówię o miejscu na ziemi. Moim własnym, w którym czułabym, że jestem u siebie, bezpieczna i szczęśliwa. Tutaj gdzie mieszkam różnie się o nas mówi. Dla niektórych jesteśmy pasożytami, dla innych darmozjadami czyhającymi na darmowe zasiłki, a dla tych z kraju jedyne na co nas stać to McDonald czy zmywak. Mieszkam sześć lat w Anglii, znam mnóstwo Polaków i żaden z nich nigdy nie pracował, ani obecnie nie pracuje w tych miejscach. A co więcej mam znajomych kierowników i menadżerów, którzy zarządzają wielkimi firmami i każdego dnia wspinają się jeszcze wyżej. Moje gadanie jednak nikogo nie przekona, bo zazdrośnikom łatwiej jest myśleć, że się tu upadlamy i jesteśmy śmieciami nadającymi się tylko do wycierania podłóg bogatym Anglikom.
Moje wrodzone malkontenctwo sprawiło, że zeszłam na inne tory i odbiegłam od tematu, o którym dziś miałam prawić. Za każdym razem już miesiąc przed wylotem do Polski odliczam dni i skreślam każdy grubym, czerwonym markerem, żeby tylko wyraźnie było widać, że już jest o jeden dzień bliżej. I choć loty do najprzyjemniejszych doświadczeń nie należą, bo nasi rodacy posiadając gruby plik funtów w kieszeni zapominają o dobrych manierach i mają pretensję do samych linii lotniczych, iż istnieje zasada by rodzice z dziećmi wchodzili pierwsi. Za każdym razem wśród tłumu znajdzie się śmiałek głośno krzyczący: gdzie ta baba się pcha i dlaczego wchodzi pierwsza, mimo iż on jest wyluzowanym młodym chłopakiem, który właśnie dorwał pierwszy w życiu, nowy markowy dres, a ta biedna kobieta to matka z dwójką niecierpliwych dzieci i naręczem ciężkich toreb na ramieniu.
Po wszystkich nieprzyjemnych doświadczeniach lądujesz w końcu, czujesz to inne powietrze, takie świeższe, prawdziwe, takie przypominające łąki po których biegałaś mając osiem lat i już wiesz, że tak smakuje szczęście. Spotkanie z rodzicami za każdym razem kończy się wzruszeniem, a Ty nie wiesz czy śmiać się, że w końcu są z Tobą, czy płakać, bo widzisz po nich upływający nieubłaganie czas. Kiedy kładziesz się w swoim przypominającym dzieciństwo pokoju, nie myślisz o tym młodym, aroganckim chłopaku w dresie i nie myślisz nawet, że w końcu jesteś w domu. Pierwszy raz zasypiasz bez wyrzutów sumienia, że gdzieś tam daleko, pod ciepłą kołdrą kładą się również Twoi rodzice, a Ty każdego dnia tutaj tracisz cenne minuty i godziny ich życia, których już nikt, nigdy Ci nie zwróci.
Przed wyjazdem miałaś znajomych, miałaś przyjaźnie i gdy chciałaś wyjść na piwo to wiedziałaś do kogo dzwonić. Teraz nawet sąsiadka odwraca wzrok, gdy Cię widzi i udaje, że te kilka miesięcy za granicą i nowa fryzura zrobiły z Ciebie osobę nie do poznania. Znajomi czy nawet rodzina, nie patrzą Ci w oczy, przechodzą obojętnie, bo boją się, że mogą usłyszeć od Ciebie, iż masz lepiej, jesteś bogata i mieszkasz w wilii z basenem, a oni raczej nie mają się czym chwalić. A Ty chcesz tylko powiedzieć cześć, zapytać o córkę, którą tak dumnie chwalą się na Facebooku i powspominać dawne czasy. Tak naprawdę oni wcale nie wiedzą, że to Ty zazdrościsz im bardziej. Zazdrościsz czegoś, co nie jest możliwe do zdobycia. Pragniesz ziemi po której stąpają, powietrza którym oddychają i ludzi, którymi się otaczają. Pragniesz patrzeć na mamę, która miesza zupę lub na tatę zbierającego grzyby w pobliskim, pachnącym dzieciństwem lesie.
Nie mam miejsca na ziemi. Mam dwa domy i nie należę do żadnego z nich. W każdym jestem szczęśliwa tylko przez pierwszy tydzień, a później już chciałabym wracać do drugiego. W jednym czuję się jak gość, a w drugim jak intruz. Mam za granicą swój dom, a jednak nie czuję się jak u siebie i wszyscy Ci, którzy nie lubią mnie tylko za to, że nie jestem stąd, na pewno postarają się by regularnie mi o tym przypominać. W Polsce natomiast jestem tą, która się wyżarła i z nikim nie gada, a tak naprawdę sami omijają mnie szerokim łukiem, tak jakby mój wzrok co najmniej parzył.
Czy mam pretensje do Was? Czy mam pretensje do świata? Nie. Mam pretensje do Państwa, które nie pozwala normalnej, polskiej rodzinie żyć na poziomie godnym człowieka. Nie pomaga się uczniom, nie pomaga się rodzinom, niepełnosprawnym czy samotnym matkom. Najwięcej mają oszuści i kanciarze od rana do wieczora babrający się w podejrzanych sprawach. Czasami nie dziwię się, że tyle w nas jadu i złości, bo jak być normalnym w otoczeniu takiej niesprawiedliwości? Gdy patrzysz na smutne oczy dziecka, które nie potrafi jeszcze zrozumieć dlaczego nie chcesz kupić mu zabawki, o której od tygodnia mówi cała szkoła. Gdy kłócisz się z mężem, bo znowu nie zapłacił rachunków. Gdy rozwalają się rodziny, związki, relacje. Gdzie dziecko jest z dala od matki, a wnuczkowie od dziadków. Nie znam się na polityce, nie znam się na zarządzaniu państwem, ale wiem jak to jest tęsknić siedząc samotnie w ciemnym pokoju i słuchając wybijających smutny rytm kropel deszczu, padającego od tygodnia. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała swój dom i swoje miejsce na ziemi...
A Ty o czym marzysz?