wtorek, 24 stycznia 2017

Parszywki 2016, czyli kosmetyczne koszmary Malkontetki

Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna. (Ch.Bukowski)
…a skoro dziś Szmira na dzień dobry, to mamy Malkontentkę w kiepskim humorze. A jeśli kiepski humor, to będziemy jadzić. Bo - zapamiętajcie - najskuteczniejszym lekarstwem na szajbicę jest maluchny trening w rękawicach bokserskich – no… może ewentualnie jakieś konkretne dupokopanko… Ale dziś delikatniuchno, bez jatki i flaków szarpania - tylko do pierwszej krwi… pojedziemy sobie kochani po całości… a właściwie po Parszywkach 2016 roku.
Zapraszam!

Parszywek nr 1 


To właściwie cała paskudniutka rodzinka. Tigi i Bed Head. Rodzinka nosi się po królewsku, kosztuje słono a tak naprawdę to zwykła brygada patoli z Casablanki. 
Pianka Totally Baked Foam - o konsystencji piany (skądinąd szlachetnego) Ludwika – porażka. Skleja włosy – li i tylko. W trakcie nakładania w żaden sposób nie daje się jej wetrzeć w owłosienie i za przeproszeniem (uwaga! – spożywający pokarm zamykają na chwilę oczy) głowa wygląda, jakby ktoś ją solidnie opluł. Kosz.
Balsam teksturujący Joyride – błahaha… potwór zostawiający na włosach biały nalot, coś w rodzaju łupieżu. Skrajna obrzydliwość. Kosz.
Odżywka S-Factor Stunning Volume. Aż żal wspominać. Ma robić volume - robi filcówę. Niech Was ręka bogini broni przed wylaniem sobie tego na głowę! Kosz. I kopniak.

Parszywek nr 2

Serum DermoFuture dołączone do zestawu z dermarollerem i żelem aloesowym. Ten produkt jest albo szkodliwy, albo trafiła mi się jakaś podróbka. Czy zapowiadane komórki macierzyste w nim siedzą, to nie wiem, ale w takim stężeniu promili żadna forma życia raczej nie przetrwa. Czysty spiryt – wali po oczach – typowo dla koneserów. Malkontentka do gorzałki nic nie ma, ale preferuje inną markę i drogę podania. Kosz.

Parszywek nr 3

Tu zapewne zaskoczenie. Krem Hada Labo silnie nawilżający. Ni to krem, ni to klej. Substancja przedziwna. W sumie – czort wie, co tam w pudełeczku siedzi, bo za diabła z tych krzaczków nie potrafię nic wyczytać. Tak czy owak specjał może znaleźć zastosowanie w gospodarstwie domowym przy łączeniu drobnych elementów. Uwaga – w trakcie smarowania można przykleić sobie dłoń do oblicza. Produkt absolutnie niewchłanialny. Kosz

Parszywek nr 4

Holika Holika ślimaczy preparat do zmywania oblicza. To jest dopiero badziewiak! Umycie twarzy zagraża zdrowiu - jeśli przypadkiem preparat dostanie się do oka – żre żywym ogniem. Podejrzewam, że większa ilość specjału wtarta w gałkę oczną może z delikwenta specjał użytkującego uczynić ślepca i to z nieestetycznym bielmem na oku. Pomijając groźbę utraty wzroku doznanie po zastosowaniu preparatu jest przerażające. Coś jakby paraliż. Twarz jest tak wybitnie ściągnięta, że z trudem daje się otworzyć usta – a skóra gładkością zahacza gdzieś o papier ścierny. Ten gruboziarnisty. Kosz.

Parszywek nr 5

Koński szampon. He he. Poniekąd nazwa adekwatna do działania – z włosów czyni siano. Koszmar i tragedia. Kosz! Ihaha.

Parszywek nr 6 to pozycja zarezerwowana dla Malkontentki w przypadku gdyby za bardzo się rozkręciła. Zatem, miłosiernie zakończymy na numerze 5, ba – następnym razem może pogadamy o fajerwerkach 2016. 
Niech Wam bogini sprzyja dobrzy ludzie.


poniedziałek, 23 stycznia 2017

Gniot doskonały

Jestem odmieńcem. Ewentualnie świat zbudowany jest z odmieńców a ja jestem normalna. Ewentualnie mam wysublimowany gust. Ewentualnie powinnam się zamknąć.
Te i inne refleksje spłynęły na moja dusze udręczona po przeczytaniu książki Ugly Love autorstwa niejakiej Colleen Hoover. Jest to druga pozycja spłodzona przez tę jejmość, która wpadła w moje ręce i zdecydowanie ostatnia. Na rany zwierza... naczytałam się o tym dziele takich peanów, że gatki opadają (i poniekąd, jak się później okaże, słusznie) - a że to genialna, a że poruszająca, a że dreszcze wywołuje i niebo na łeb zwala. No to rzuciłam się na Ugly Love, jak szczerbaty na suchary, przebierając odnóżami w oczekiwaniu wyrafinowanej uczty duchowo-zmysłowej. Jednak lektura raz dwa strąciła mnie z obłoczków. Matko. To jest harlekin i to z tych ultrakiepskich. Żeby nieco przybliżyć temat, to tak pokrótce... 
W powieści występuje niezwykłej urody panna, która pod drzwiami mieszkania znajduje opitego na biedronkę gościa płci drugiej. Rzecz dość zwyczajna, na Casablance nawet codzienna, zatem wielkich emocji nie budzi, tyle że ów powieściowy osobnik po zmyciu rzygowin i docuceniu okazuje się być kipiącym wulkanem męskości - rzecz jasna również niezwykłej urody. Adonis, normalnie Adonis i jakby komuś było mało - bóg seksu i pilot w jednym. A żeby obraz mrocznego przystojniaka był kompletny i doskonały - facet ukrywa jakąś straszliwą tajemnice, która spycha naszych bohaterów na dno rozpaczy - oczywiście tylko w przerwach uprawianej gorączkowo miłości fizycznej, która zajmuje ok 87% druku. No i tak sobie czytamy od bzykanka do bzykanka, w międzyczasie poznając strzępki sekretu Adonisa (opisywane w jakiejś cudacznej megainfantylnej formie - wierszowanej, czy jakoś tak...) Dzieje się generalnie WIELKIE NIC. Pewną pociechą może być jedynie radosny fakt, że problemy emocjonalne i kryzys psychiczny głównego bohatera trawiący jego flaki od lat, udaje się zażegnać w dwudziestu wersach na przedostatniej stronicy powieści. Uff... głębia kochani. Książka głupia aż przykro. Dojechałam do końca na autopilocie i dwóch browarach. Szkoda drzew, które musiały zginąć aby ta miernota została wyprodukowana. Powiastka odpowiednia dla gimbazy. Ale i tu bym polemizowała. Absolutnie nie polecam. Chyba że macie akurat fazę i potrzebę gwałtownego odmóżdżenia. 
Z poważaniem. Ciotka Negacja Malkontentka.

niedziela, 22 stycznia 2017

Od dziś - plannerom śmierć!

Pamiętacie kochani Czytelnicy wywody na temat zalet planowania, którymi ostatnimi czasy obficie raczyła Was Malkontentka? Pamiętacie, jak bredziła o zapasowym mózgu w torebce i wyśpiewywała zachrypniętym dyszkantem hymny pochwalne o wprowadzaniu porządku do rzeczywistości? Pewnie nie pamiętacie, ale zaprawdę powiadam Wam - tak właśnie było! I co? Ano pstro! Nigdy wiecej planowania, zapisywania, ogarniania rzeczywistości! Niech spłoną planery i kalendarze! Na stos! Na stos, bo  szkoda czasu i energii na rzeczy bezużyteczne... Cytując klasyka - "jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie następnego dnia?” Ha. Święte słowa tego starego diabła Wolanda... W malkontenckim różowym plannerze (przez dwa "n"), pod datą 22 stycznia stoi jak wół - "Wyjazd na ferie! Hurra! Alleluja. Tadam!". Tymczasem  siedzi sobie Malkontentka w domu z chorym potomkiem i miast podziwiać górskie szczyty i szaleć na saneczkach, patrzy przez okno na błota Casablanki. To byłoby na tyle w temacie urlopu i planowania.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Chłopaki do wzięcia, czyli jak Malkontentka zrobiła rozwiązłe zakupy kosmetyczne

W tym właśnie punkcie język potoczny rezygnuje i wychodzi na piwo. Terry Pratchett "robił" mi dzień wczorajszy, albowiem po przypadkowym oglądnięciu przecudacznej produkcji pod nazwą Chłopaki do wzięcia, sens myśli pana od dysku przeniknął moje trzewia - tak od migdałka aż do bolącej nerki prawej. Z każdą sekundą coraz dobitniej docierało do mnie znaczenie słów: język potoczny rezygnuje i wychodzi na piwo. Matko kochana, ktoś to jeszcze oglądał? Czy jestem przypadkiem jedynym i ekstremalnym? Domyślam się, że jest to rodzaj jakiejś rozciągniętej w stosunkowo długim czasie telenoweli dokumentalnej, bo za jednym zamachem telewizor pokazał mi dwa odcinki i wyraźnie czułam, że sporo już się działo i zapewne jeszcze więcej zadzieje… Mocna rzecz… Tak czy owak, oglądanie skończyłam mądrzejsza o prawdę nabytą, że wszystkie kobiety to materialistki. Lecą tylko na kasę i domagają się różnych fantów – np. doładowania do telefonu, zegarka i pizzy. Kurde no. Czy tylko ja nie leciałam nigdy na doładowanie…? A dodatkowo te miastowe lale to pasożytujący na mężczyznach podgatunek. Ciekawostką jest, że panowie, którzy nota bene żadną praca się raczej nie parali, nie parają i zapewne parać nie będą, określają owe kobiety z miasta jako nic-nie-robiące Coś lub To! Ta i inne niebywałe mądrości spływały z ust bezzębnych i niebywale brudnych gentelmanów, celebrujących chwile z browarkiem na ławeczce pod sklepikiem. Ech… Zatem ja jako pazerne coś, bezwstydna sybarytka, zgniła i rozleniwiona materialistka, pokaże Wam fanty, które ostatnimi czasy upolowałam i nie…nie będzie to doładowanie do telefonu…


Puder z Bourjois. Kupiony dość przypadkowo, ale w sumie chyba się polubimy – pomimo mega tandetnego opakowania. Kolor jakimś cudem wybrałam idealny – oblicze po aplikacji wygląda bardzo przyjemnie, zdrowo. Trwałość – znośna.

Delia. Serum do twarzy, szyi i dekoltu. Nie wiem dlaczego to kupiłam – pewnie przez ten rozpustny konsumpcjonizm. Nie cierpię marki Delia – ale kto wie, może po użyciu tego serum stanę się najzagorzalszą jej orędowniczką.

Kryolan paletka cieni Berlin. Kupiłam, bo kupuję ją nałogowo – kolory idealne, jakość znakomita, a jej poprzedniczka właśnie się skończyła. Małżeństwo z miłości - trwa i niech tak pozostanie.

Ha. A to już orgia bezwstydu i sromotny wszelakiej. Taka oto perełeczka. Elizabeth Arden zestaw Bronze in the City. Lekko już uszczknęłam i śmiało rzeknę – to najlepszy bronzer jaki moje lico widziało i tykało.

I żeby pogrążyć się ostatecznie i unurzać po ucho w mięsistym kisielu rozpusty…perfumy. Jean Paul Gaultier Madame – zakochałam się w tym zapachu i jadę już z drugim flakonem. Sprawa dziwna – nie trawię kwiatowych zapachów, tylko chemiczne duszące… A jednak…. I Ocean View for Women Karl Lagerfeld. Kupiłam, bo kupiłam. Taka nagła potrzeba.

Tyle. Idę odpalić iplę i zatonąć w obserwacji dalszych losów chłopaków do wzięcia. Kurza stopa – w sumie to trochę dołujące. Nie spełniam wymogów żadnego z tych obywateli. Bo co tu kryć – są wysokie – ba wręcz wysublimowane i wycyzelowane. Nie dość, że oczy niebieskie, włosy blond i długie to jeszcze telefon w ściśle określonej sieci, która jak się domyślacie nie jest MOJĄ siecią. Ech. Do miłego.

piątek, 13 stycznia 2017

A jeśli piątek trzynastego to mamy ROZDANIE

Szczelnie zapakowana w wiatroszczelny tołub Malkontenta wydarła nogę z brudnoszarej zaspy czegoś, co miało imitować śnieg. Wciągnęła czapę głębiej na potężny łeb i ruszyła przed siebie, prosto w wichurę. 
Zima cholera. A na Casablance nie wpadło nikomu do głowy, żeby odśnieżyć chodniki. 
Usiłując przeżyć wyprawę w miarę bezurazowo kombinowała, jak nie wytrybić się na lodzie, nie połamać sobie jakiś przydatnych elementów i przy okazji uczynić życie bardziej znośnym….Rozdanie może? Co? Takie letnie i kolorowe?
Są chętni? No to jadziem z tym koksem, panowie szlachta. Oto nagroda. Ładna taka, kolorowa – w sam raz na piątek trzynastego. Zacna nadzwyczaj.

Uwaga. Będzie też nagroda dodatkowa. Szampon i odżywka Bell. Oryginalny oryginał – jeszcze ze starej cenionej serii – sprzed Jazz. Ale! Właśnie jest ale! Mamy ale! Jestem wstrząśnięta i wzruszona, że sama mam do siebie jakieś ale… To ale to warunek. Otóż Bell jest nagrodą – dodatkiem. Nieobowiązkowym. Zostanie dołączony (ów dodatek) do nagrody głównej wyłącznie na wyraźne życzenie zwycięzcy. Dlaczego? Ano dlatego, że produkt budzi spore kontrowersje i nie chciałabym , aby potem po blogach jadzono, że u Malkontentki takie gówniane nagrody i komuś tam włosy zniszczyło, czy inne ucho wyżarło. Jasna rzecz? Osoba wygrywająca – artykułuje – chcę/nie chcę Bella.


Warunki udziału w rozdaniu na blogu (obowiązkowe):

Publiczne obserwowanie bloga Strzeż się pociągu- http://kasiotla.blogspot.com/
(Średnio obowiązkowe, ale z dodatkowym losem):
Polubienie bloga na fb - https://facebook.com/Kasiotla/
Obserwacja na Instagramie - https://www.instagram.com/malkontentkasisi/
Dodatkowe losy można otrzymać również za:
Publiczne udostępnienie informacji o rozdaniu (+1 los)
Umieszczenie na swoim blogu powyższego bannera z odnośnikiem do posta z rozdaniem (+1 los)

Zgłoszenie zamieszczamy w komentarzach pod postem.

Wzór zgłoszenia:
Obserwuję bloga jako:
Na fb obserwuję jako (imię i pierwsza litera nazwiska):
Info o rozdaniu na fb lub blogu: TAK/NIE (link)
Banner: TAK/NIE (link)
Obserwuję na Instagramie jako

A teraz jak zwykle przebiegle maleńką czcionką…

Regulamin
Organizatorką rozdania i sponsorem nagrody jest autorka bloga Strzeż się pociągu.
Rozdanie trwa od 13.01.2017 do 13.02.2017 do godz. 23:59.
W rozdaniu mogą wziąć udział publiczni obserwatorzy bloga.
Wyniki rozdania zostaną ogłoszone w ciągu 3 dni od zakończenia rozdania.
W rozdaniu – w drodze losowania - wygrywa 1 osoba.
Aby rozdanie się odbyło, musi wziąć w nim udział co najmniej 50 osób.
Na kontakt od zwycięzcy czekam 3 dni. Po upływie czasu wylosuję kolejną osobę.
Wysyłka tylko na terenie Polski (na koszt organizatorki) w ciągu 7 dni od wylosowania zwycięzcy.

Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).

czwartek, 12 stycznia 2017

Norinommo, czyli kup sobie gadżet czytelniku

Głowa bez pamięci, to twierdza bez garnizonu… (Napoleon Bonaparte)
...ano właśnie. Ostatnimi czasy malkontenckie wojska zaczynają nawalać. Czy spowodowały to galopujące ze sporym przyspieszeniem latka, czy może zmęczenie - trudno stwierdzić, ale w jednostce panuje totalne rozprężenie, brak dyscypliny i generalnie wszyscy rozłażą się gdzie popadnie. A Malkontentka siedzi sobie beztrosko, patrząc bezmyślnym okiem na kolejną obieraczkę ziemniaków prezentującą swe wdzięki na kanale telezakupowym i równie beztrosko o niej zapomina... Zapomina. Zapomina, co miała zrobić, co kupić i dokąd pójść. Ba – niekiedy wstaje i udaje się w bardzo konkretnie miejsce, w bardzo niesprecyzowanym celu… Cholera – cóż to ja chciałam z pawlacza….i dlaczego wlazłam na tę drabinkę…
Jest źle. Lecytyna kupiona, ciepłe mleko do poduchy… oto upadek twardziela. Już nie balety do świtu i łzawe rozmowy zapijane litrami gorzałki. Gastrolog, ziółka i tabletki na nadkwasotę – witaj dojrzałości po przehulanej młodości. Niestety dziury w pamięci gdzieś zapewne mają swój początek -Malkontentka coś tam jeszcze smętnie kojarzy i bredzi o jakimś związku z cieniami pod oczkiem i zmęczonym obliczem, no ale nie o tym… Jak już wspominałam, ostatnimi czasy w związku z pogłębiającą się demencją, Malkontentka stała się entuzjastką plannerów (przez dwa "n" koniecznie). Targa je w torbie niczym zapasowy mózg, wyrabiając jednocześnie triceps lewy. Ostatnio do rodziny mózgów dołączył skarb dość nieoczekiwany. Nazwijmy go umownie dziennikiem recenzenta. Spłodziła go i wydała na świat matka - marka Norinommo. Ha. Ów dziennik czy też notes – zwał jak zwał - to rzecz niebywała i zaskakująca - nadzwyczajna gratka dla miłośników słowa pisanego... I w tym momencie każdego mola książkowego powinien przeniknąć dreszcz rozkoszy – bo notes to narzędzie idealne dla tych, którzy czytają, coś tam po lekturze odczuwają i do tego mają chęć owe odczucia ubrać w słowo, wynotować kilka cytatów, albo nawet zmontować recenzję. A jeszcze gdy komuś garnizony nawalają – no to już bajka i mózg w kompakcie. 

Matula Norinommo rozpieszcza swe dziatki i nie zapomina również o aspekcie wizualnym - planner przybywa do nas zapakowany – uwaga! - nie w gazetę po śledziku, ale w elegancją swą zawstydzające pudełko i jakby było mało – jest naprawdę wybitnie szykowny. Tak szykowny, że nie jestem przekonana czy Malkontentka ośmieli się w nim pisać swą proletariacką łapą. Żarty żartami, ale wyznam Wam w sekrecie, że popadła nieboga w uzależnienie od marki Norinommo i zakupiła kolejną ich perełkę – Notes podróżniczki… I teraz to się będzie działo – Malkontentka, stary włóczykij, chyba nawet zaczyna niecierpliwie wypatrywać ulubionych delegacji do zapluskwionych hoteli z kuponośną kuchnią okraszoną salmonellą...

Zwyczajowo i do znudzenia zapewniam, ze artykuł nie jest sponsorowany, na notes Malkontentka wydała ciężko wyrwane z kieszeni pracodawcy i skrzętnie ukryte zaskórniaki. I uwaga – nie nabyła siedemsetnego kremu (chociaż taki jeden z Mizon mocno siedzi jej z tyłu głowy) tylko notes. Notes!Rozumiecie! Ha!
Niech moc będzie z Wami.


niedziela, 8 stycznia 2017

Ajka

Trzeba żyć, mocno żyć, dalej tak...(Margo)

Kiedy umiera przyjaciel jest generalnie do dupy. W trzewiach i gardle dławi takie wielkie nic. Cholernie cieżko zapanować nad histerycznymi łzami w obliczu tłumów. O opanowaniu zasmarkanego nochala nawet nie wspomnę. Bo kiedy odchodzi przyjaciel świat jest smutny. Zgięty wpół. Wszystko boli. I ten dzień trwa. Gdzieś w tyle głowy, we wspomnieniu. Nigdy sie nie kończy. 
I nie jest ważne ile nóg miał ów przyjaciel... to bez znaczenia.
Kiedy odeszła Viz, nie chciałam już psa. Nie chciałam, chociaż dom bez zimnego nosa i trzepotrzącego ogona był domem bez sensu... Nie chciałam psa nawet wówczas, gdy niespodzianie wręczono mi małego, wystraszonego stworka. Stworek nie potrafił stać na cienkich nóżkach i nawet nie chce myśleć, co przeszedł w zafajdanej, mafiljnej hodowli, ktora a na pierwszy rzut oka sprawiała bardzo solidne wrażenie - ba, była nawet gdzieś zarejestrowana. Dobrzy ludzie nie dali się jednak zwieść, dorwali zwyrodnialcow, hodowla została zlikwidowana a psiaki trafiły do adopcji. Ajka jest z nami juz kilka miesięcy. I mimo ze totalnie nie rokowała i bałam się że bidula nie wyżyje, bo krwawe biegunki tudzież inne atrakcje w wykonaniu szczeniaka nie dają wielkiej nadziei  - to jednak jest i rządzi. Głównie mną. 
Ajka nie zastąpiła Viz. Nikt nie zastapi Viz. Ale kocham tego smarkacza:) 

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Miss Planner, czyli o tym jak Malkontentka mózg kupowała

Chaos rodzi więcej chaosu (T.Clancy)
…zaś więcej chaosu to już totalna rozpierducha, szaleństwo, ciągła zadyszka i łapa w nocniku. Świat wywrócony do góry nogami i zakręcona spirala czasu… A pośród tego królestwa nieładu, stosów papierów, rozrzuconych gaci i biustonoszy zwisających z żyrandola, króluje ONA. Rozczochrana, źle ubrana i krzywo pomalowana. Władczyni śledzi zawiniętych w gazetę i kłębów kurzu w kątach – cesarzowa Malkontentka. Życie na śmietnisku ma swoje dobre strony – nie trzeba - powiedzmy - wykonywać wielu skomplikowanych czynności w celu wydobycia odzienia z garderoby, wystarczy jeno przekopać stertę łachów, zwisających z oparcia krzesła i wciągnąć wydobytą rzecz na grzbiet. 
W tej rzeczywistości szalonych kapeluszników prasowaniem nikt się nie para – malkontencka stylówa obejmuje zagniotki…. Ma się ten swój niepowtarzalny urok kloszardki…
No ale niestety, poza luzackim luzem, wszechobecny chaos generuje też niezliczoną liczbę telefonów i skruszone odpowiedzi cesarzowej – zapomniałam, już pędzę, momencik, zaraz…. A że Malkontentka lubi ciszę i jednocześnie nie lubi kłamać, (bo mama ją nauczyła, że nie wolno!), wraz z nadciągającym Nowym Rokiem postanowiła przeprowadzić rewolucję nieomal kanapkową, ogarnąć otoczenie i kilka aspektów życia przy okazji. Pierwszym krokiem na nowej drodze ładu i porządku miał być zakup plannera – koniecznie przez dwa "n". Malkontentka naczytała się blogów – wszyscy mają plannery – zapragnęła i ona. Zapragnęła, ale po smętnej analizie cen, poczuła, że w sumie duża ilość telefonów pozwala na podtrzymywanie więzi międzyludzkich, a pusta butelka po piwie bardzo awangardowo komponuje się z parapetem i rachitycznym kwiatkiem nieznanej rasy. A przy okazji – zdradzę Wam sekret. Malkontentka całą mocą swej mrocznej natury nienawidzi kwiatków doniczkowych, a kwiatki doniczkowe nienawidzą Malkontentki – tylko ten jeden – twardy taki…
Wracając do tematu, już Malkontentka miała odpuścić, gdy nagle internet zaproponował jej planner pod hasłem Miss planner. No i co z tego że różowy! Co z tego, pytam? No! Planner miał dwa "n" na okładce, ładny obrazek w środku i kosztował nieco mniej niż średnia pensja Malkontentki więc postanowiła zaszaleć i "kup teraz" pogalopowało w łącza. Dobra – dla ubarwienia rzeczywistości dorzuciła jeszcze trzy arkusze naklejek. No i co z tego, pytam ponownie? Nie wolno?
Planner - a jakże - przybył szybciorem, zapakowany cudnie w pudełeczko z naklejonym serduszkiem i rzeczywiście śliczniasty był nadzwyczaj, ale… wersja mini dla bardzo maxi Malkontentki okazała się być z lekka niedostosowana… Rozżaliła się Malkontentka, nawet zajadziła coś do Twórczyni plannera że jak to, że gdzie tu pisać itd. Jednak na swoje zrzędzenie otrzymała – miłą i sensowną odpowiedz osoby nawykłej do pertraktacji z wariatami różnej maści i z pewnym zawstydzeniem zaczęła planner oswajać. Fakt – kolejną wersję wybierze w rozmiarze xxl. Ale i ten maluch okazał się przyjazny…


Niewątpliwe plusy:
Poza ślicznym kolorem - w plannerze stoi wyraźnie, co Malkontentka ma zrobić w styczniu, lutym itd., plan dzienny pozwala na bieżącą organizację żywota, notatki – na zbieranie złotych myśli i obsesyjnych rojeń. Złotych myśli – rzecz jasna cudzych… Jest tam też coś o nawykach, ale to akurat… no za mało kartek… Co by jednak nie powiedzieć, miejsce gdzie można odnotowywać obsesje jest… no…no fajne - jakby szyte na miarę malkontenckiej potrzeby. Jedyny minus – rozmiar – Malkontentka… lubi duże!
Kochani, wybór plannerów, które tworzy pani Magda z Miss Planner jest przyjemnie różnorodny. Do tego pani Magda jest miła i ma sporą cierpliwość, co jest niewątpliwą zaletą w kontakcie z trudnym, roszczeniowym, agresywnym klientem - typ Malkontentka. Polecam – zerknijcie i kupcie swoje narzędzie do sortowania dni.
Świat się kręci, a Malkontentka wraz z nim, teraz jednak z poczuciem spełnionego obowiązku… spisane będą czyny i rozmowy… poniektórzy niech drżą, bo teraz podręczna pamięć nie pozwoli jej zapomnieć i zbagatelizować.
Niezłe – obok mobilnego dysku taki zapasowy mózg w plecaku. Zachęcam, bo w sumie warto nabyć sobie taki dodatkowy rozumek. Malkontentka idzie jeszcze po lecytynę…
Do miłego kochani.

Jeszcze a'propos mózgu... Jeśli nie odpowiada Wam powyżej opisany, to za przystępną cenę można zdecydować się na taki:

Dla zainteresowanych - niniejszy post wypływa z potrzeby uzewnętrznienia własnych emocji autorki, nie jest sponsorowany, nie jest wynikiem wyrzutów sumienia, ani próbą zatarcia złego wrażenia na autorce plannera. Zwykła taka emanacja bogatych wnętrzności…