Strony

sobota, 31 grudnia 2016

Noworoczne przesłanie Malkontentki

Jazgoczące polityką mordy burzą mój ciężko wypracowany spokój. Skostniałe poranki nie dają dziarsko przeskoczyć ze snu wprost w portki codzienności. Kreski na skórze budzą gniew. Dokuczliwy ucisk w piersiach, zadyszka i czerwone plamy coraz cześciej pojawiajace się na chusteczce boleśnie przypominają o przemijaniu. 
W mojej głowie trwa wojna, ścierają się   demony, wybuchają petardy a ja wciąż jeszcze z łagodnym uśmiechem smaruję masłem pajdę chleba. Z folii. Musze tylko starannie wybierać nóż. Taki profesjonalnie tępy. Istnieje szansa, że jestem szalona. Dobrze, że nikt się połapał. Dotychczas przynajmniej...

Podoba mi sie dzisiejszy poranek. Casablanca pokryta cieniutką warstwą szronu. Cichutko. I tak czysto. Dziewiczo. Tylko ja, roztańczone zwoje mojego mózgowia i sennie płynący patrol policji... No cóż. Rzeczywistość zawsze gdzieś nas dopada.
Chciałabym cofnąć czas. 
Chciałabym miec 19 lat, zieloną drelichową spódnicę i czarną koszulkę.
Chciałabym znów poczuć ten lipcowy, gorący wieczór.
... gdyby tylko było możliwe przeżyć ten dzień ponownie
...wówczas z pewnością nie wsiadłabym do pociągu relacji Łódź Kaliska-Słupsk.

Pamiętajcie! Strzeżcie sie pociągu.
Witam Was w Nowym Roku!

środa, 21 grudnia 2016

Mikołaj od interendo czyli o czym szumią rury

Korba: Dobra. Powiesz mu, że słyszysz głosy mówiące do ciebie z kibla.
Gośka: No ciebie, Korba, całkiem pogięło.
Korba: Naprawdę… Naprawdę. Dwa lata temu, przysięgam, rura od kibla wpadła mi w rezonans i odbierała Radio Maryja. Ja tu tego…, a z kibla „żałuj za grzechy”.

Mam to. Mam. Czuję się tak, jakby ta rura od kibla właśnie do mnie przemówiła. A wiecie dlaczego? Ano dlatego, że wymyśliłam gwiazdkowy prezent dla Pat - interendo i natychmiast wpadłam w samozachwyt, jaki ja to kurza dupka zarąbisty pomysł miałam. Ba - wzruszyłam się nawet własnym sprytem i nieomal przez łzy widziałam już minę Pat, ktora odpakowuje przesyłkę... i krzyczy w ekstazie nad fantazją ciotki Malkontentki. 
No żesz... Czas biegł, paczka wystartowała z dorocznymi perturbacjami a ja żyłam sobie w obłoczku osobniczej wspaniałości dopóki nie otrzymałam paczki od Pat. Paczki dla mnie i mojej małej kumpelki. Teraz wstydzę się własnej, żałośnie zawiniętej w gazetę po śledziku... Nie wiem co rzec o podarku od Pat. Nie wiem, bo to jakiś obłęd jest. Wywalą ją z domu, jak nic. Wywalą! Ale spoko - cioteczka M służy adopcją:) Lepiej miast ględzić - pokaże. Patrzcie ludzie, co dostałyśmy - ja i moja dziewczynka... Możecie tarzać sie z zazdrości... zrozumiem;)
Pat... Pat... dziękujemy i myślimy intensywnie nad odwetem:)


Szczegóły:








niedziela, 18 grudnia 2016

Papużka


Wysłałam to zdjęcie mamie.
Odpisała...

Ot rozmowa...
Mama - ale śliczne!
Ja (zszokowana, bo czego jak czego, ale umiłowania do brutalnego naturalizmu z tej strony raczej się nie spodziewałam) - co niby jest śliczne?!
Mama - no ta papużka...

Mój świat już nigdy nie będzie taki sam... Chyba poległam na wszystkich frontach. 
Papużka...

sobota, 17 grudnia 2016

Bo kiedyś nadejdzie jutro...

Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
(Cz.Milosz)
Rozpoczęło się odliczanie. Zegar przyspieszył...
No pasaran!

poniedziałek, 12 grudnia 2016

O niespodziankach od Anuli i Mongi ciepłych słów kilka...

W głupim życiu Malkontentki czas płynie inaczej niż wskazywałyby na to wąsy zegara. Nie ma płynności, nie ma stabilności, nic nie dzieje się regularnie i rutynowo. Rzeczywistość szarpana gwałtownymi skokami uniesień nie pozwala na chwilę wytchnienia... Może kiedyś Malkontentka napisze książkę. O namiętności. I o gównie. A czasem i gorzałce. Składowych istnienia. Ech... nic to. W tym dziwnym, zasraniutkim, ale i cieplutkim miejscu, jakim jest żywot własny Malkontentki, poza salmonellami, chorobami, delegacjami i Organic Curl System jest też miejsce na cuda... a cuda bywają różnorodne... Ciepła pogawędka ze wspaniałą Mongą, która nie chce się przyznać, że pożarła toksyczna parówkę, bilety do teatru od przyjaciółki, biały puch na Casablance i mikołajkowe podarki od blogowych kumpelek...
Anula moja. Kochana. I daktyle! Kto z was nie kocha daktyli, żyje tylko na pół  gwizdka. Alleluja! A chałwa, rzecz jasna, jest dodatkiem frywolnym, mile widzianymi i w ekstazie pożeranym...
Troszku już się pożarło...

Monga. Monga jest estetką, a Malkontentka pomimo że trochę na tym świecie już przebywa, nigdy nie widziała tak cudnie przygotowanej paczki! Monga to artystka! A piękno takich podarków budzi w duszy Malkontentki, zawodowo pakującej śledzia w gazetę, niebywałe emocje. Już samo pudełko zniewala, a co dopiero jego zawartość!
No... szczena opada, co?!


Z okazji mikołajek Malkontencka Komnata Dziwactw Wszelakich wzbogacona została kolejnymi eksponatami.
Lalki odlotowe. Kucharka w realu niepokoi nadzwyczajnie.

Babka szmaciana darowana za udział w imprezce charytatywnej i miś totalnie odjechany, ręcznie wykonany przez lokalną artystkę metodą tajemną - zdobył serce Malkontentki jednym spojrzeniem czarniawego oka.


Fajnie co? Tyle pięknych rzeczy dostała Malkontentka. I wiecie co - cieszy się durnisia, szczerzy krzywe zęby, jak głupi do sera. I dobrze. Bo radość ponad wszystko! 

sobota, 10 grudnia 2016

Gwałt niech się gwałtem...?

Opowiem Wam dziś historyjkę. Na dzień dobry, na dobranoc. Banalną bajeczkę o skręconym życiu. Do przemyślenia, do zapomnienia - jak tam sobie chcecie ... Posłuchajcie i ciii... Oto bajka...

Otóż była sobie dziewczyna. Nie żeby tam zaraz piękna, czy królewna. Raczej jakaś taka nijaka. Mistrzyni przeciętności. Niechciane dziecko bardzo odpowiedzialnych rodziców, którzy miłość ojcowską zredukowali do dyscypliny i kontroli... Karmili, ubierali, prowadzali do lekarza i pilnowali. Ot tak się zdarzyło. Widać więcej nie mogli dać śmiesznej kruszynie, która pojawiła się na świecie jako produkt uboczny pewnej gorącej, sierpniowej nocy... I rosła sobie nasza Nijaka - niepożądany objaw namiętności - pod nadzorem, starannie i rzeczowo hodowana. Chodziła do szkół, była grzeczna, bała się gniewu matki i rozczarowania ojca. 
Któregoś dnia zjadła pigułki. Żeby nie było kontroli, żeby nie było gniewu i rozczarowania. Ale nie ma lekko - w szpitalu, rura w żołądku wydobyła Nijaką z błogostanu nieskończoności. Ten jeden raz, zobaczyła Nijaka panikę w oczach rodziców. Ale nie, nie ma się co łudzić - panika nie była spowodowana strachem, że ich kruszyna nieomal zorganizowała sobie ostatnie pożegnanie, wieńce z napisem, pieśń o orszaku anielskim i kopczyk na górce, jeno wstydem... No bo co to ludzie powiedzą, że niby te pigułki... Przywrócona światu Nijaka z sińcami po życiodajnych kroplówkach była sobie na świecie dalej, kajając się za grzech zdenerwowania rodziców, którzy TYLE przez nią przeszli, TYLE dla niej zrobili, a ona wyrodna - TYLE im zawdzięcza a wdzięczną być nie umie. A za niewdzięczność jest kara - dla dobra skazanego rzecz jasna...
Oj, nie dla Nijakiej były prywatne lekcje angielskiego, korepetycje, obozy młodzieżowe czy nawet wieczorne dyskoteki. W ramach nauki - szkoda pieniędzy dla głupiego - nic z Nijakiej nie będzie, w ramach rozrywki - nie zasługuje na zabawę... Im bardziej żałosna wydawała się rodzicom ich Nijaka, tym większym szokiem była dla nich wiadomość, że ta beznadziejna córka (a działo się to w czasach konkurencji i ciężkich egzaminów na studia) dostała się na prestiżowy kierunek na dobrej uczelni. Jeszcze większym ciosem i siarczystym policzkiem okazała się informacja, że Nijaka na tej uczelni wyląduje nie sama, a z bękartem w brzuchu... Takie ziółko z Nijakiej... Ale jako że bękarta być nie może, to będzie ślub... Z księdzem i przysięgą, że można już na legalu...
Wiecie, jak czuje się kobieta idąca do ślubu z dzieckiem w brzuchu i gwałcicielem u boku? Ufam , że nie... cdn.

czwartek, 8 grudnia 2016

Mordownia...

Ten hotel przeskoczył wszystkie inne. To gówno idealne- perełka pośród obwymiotowanych mordowni. Odlot doskonały. Betonowy blockhaus z woniejacymi gorzałką pokojami, usytuowany na fantastycznym odludziu. Do najbliższych siedzib ludzkich jedyne 15 km. Wisienka na torcie to podejrzenie rozprzestrzeniania wśród gości salmonelli. Atmosfera jest mroczna i groźna. Pracownicy sanepidu, adorowani czule przez załogę hotelu, niczym posępne dusze snują się po korytarzach, kolekcjonując próbki czegoś - niewątpliwie - straszliwego. Adoracja jest chyba skuteczna, bo kuchnia miast być zaryglowana i oklejona taśmami policyjnymi, stosowanymi przy okazji krwawych zbrodni, działa radośnie i nadal podaje nam kuponośne posiłki. Trzeba być twardym... Ale przynajmniej wiadomo, w jakim celu porozkladano w pokojach Biblię - trza się modlić o przeżycie...
Jeślii Malkontentka przetrwa - pojawią się nowe posty, bo tak zacne dary mikołajkowe otrzymała od koleżanek blogerek, że grzechem byłoby nie chwalić się nimi na forum publicznym:). Poza tym, wiadomo - uwielbia, jak jej inni zazdroszczą...
Pozostańcie bez salmonelli...