Strony

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Organic Curl System czyli Malkontentka kupuje czapkę


Organic Curl System tfu… amerykańskie fale, piękne zdrowe loki zgodne z oczekiwaniami klientki. Taaa… w dwie godziny uczynić się ma (ano siema siema) na naszych głowach marzenie, Hollywood we włosach, euforia szczęścia… Taaaa… rararara… Ble, ble ble…
Nie będę Wam tu bzdur, które obiecuje producent przepisywać, jak kto ciekawy niech sobie poszuka, chociaż chyba nie warto... Obiecanki, to jedynie cacanki, a ja Wam opowiem, jak za grube pieniądze Malkontentka zamieniła swoje bądź, co bądź zadbane i dekoracyjne włosy w kupę wymłóconego siana…jedno, co się zgadza, to czas – rzeczywiście destrukcja i totalne oszpecenie zajęło zaledwie dwie godziny.
Cały pracochłonny zabieg wydarzył się w renomowanym gabinecie i był poprzedzony wstępną regeneracją, która odbyła się kilka dni przed wielkim kataklizmem. Regenerowano raz – ale za to prawie godzinę, albowiem włosy Malkontentki były zdrowe… ano były nawet ładne…
Wyznaczonego dnia, o godzinie „W” Malkontentka, cała w emocjach stawiła się w salonie gdzie została poddana wielu uciążliwym czynnościom. Po pierwsze- przeprowadzono na jej włosach dwa akty pielęgnacyjne, z których jeden wymagał siedzenia pod lampą. Generalnie już po tym preludium Malkontentka miała dość ale … Następnie pani specjalistka nakręciła włosy Malkontentki na silikonowe wałki i zanim to nastąpiło należało brać nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie. To był ostatni moment… ech… Wielkim błędem było – jak się za chwilę okaże - pozostanie w salonie w oczekiwaniu na ziszczenie amerykańskiego snu… Kolejnym krokiem, który miał nieszczęsną ofiarę zbliżyć do zamierzonego celu było zmoczenie substancją brązową, z którą to na głowie i pod gadającą w obcym języku lampą spędziła Malkontentka jakiś czas – mniej więcej sto lat… Po uwolnieniu wystraszonej Malkontentki spod maszyny, włosy z wałkami były płukane przez … jedyne 10 minutek, co spowodowało bolesność karku, poczucie zrezygnowania i ogólnego rozbicia. Później jeszcze tylko maska – o święta cierpliwości!!! i suszenie amerykańskich włosów suszarką z jakimś wielkim radarem, który zwie się dyfuzor. Efekt… no szczena Malkontentce opadła. Po pierwsze – zabiegi wypłukały kolor – z brązowego stały się blado- rudo-biegunkowate czy jakoś tak. Żałosne. Po drugie – jakie loki, jakie fale? Włosy wyglądały jakby poddano je nieudanemu zabiegowi trwałej ondulacji i osiągnęły efekt – częściowo rozprostowanej mokrej włoszki, popularnym koszmarku lat 80-tych…. Było źle, a miało stać się jeszcze gorzej… Włosów po zabiegu nie wolno myć – na drugi dzień nie było mowy już nawet o lekko wilgotnej włoszce- zero skrętu, tylko puch – górna część tzw. fryzury i strąki smętnie zwisające na ramiona… Dzień trzeci – niestety Malkontentka nie jest szczęściarą, która żyje na cudzy koszt, nie utrzymuje się z procentów pozyskiwanych od milionów na koncie i nadzwyczajniej w świecie musi chadzać do pracy, aby móc potem wyrzucać ciężko zarobione pieniądze w błoto… i właśnie dzień trzeci był świadkiem, jak Malkontentka w kapturze głęboko nasuniętym na oczy, szorowała zgięta wpół korytarzem starając się unikać spojrzeń istot rozumnych i potrafiących wyartykułować swoje przerażenie… Niestety, przebywanie w miejscu zarobkowania w zimowej kurtce z kapturem - o ile nie ma się szczęścia być pracownikiem budowy – nie jest możliwe. Za podsumowanie niech wystarczy reakcja tłumów – rany, co ci się stało L
Reasumując kochani – sądzę, ze błędów w sztuce pani fryzjerka nie popełniła (niestety ...niestety o podobnych efektach zabiegów można poczytać na kilku na blogach) więc nie będziemy tłumaczyć tej katastrofy jej niekompetencja, bo chyba to nie tu jest problem. Włosy wyglądają bardzo, ale to bardzo źle. Nie są zniszczone ale są paskudne. Być może amerykańskie fale, nie pasują do banalnej polskiej głowy – w sumie taka opcja też przeleciała Malkontentce przez myśl… Na stronie Keratin Polska niczego sensownego poza kilkoma banałami nie można się dowiedzieć – podobno wcześniej były jakieś szczegółowe informacje dotyczące pielęgnacji, ale zostały usunięte – dziwne po raz kolejny. Jeżeli prawdą jest, że to coś będzie na głowie Malkontencki przez 12 miesięcy, to niestety ale trzeba będzie zainwestować w czapkę, kapelusz lub najlepiej hidżab.

Malkontentka ostrzega – jeśli chcecie wydać trochę kasy – jedźcie na weekend, kupcie sobie buty, wpłaćcie na fundacje, oddajcie bezdomnemu, zróbcie cokolwiek. Lepiej nawet podpalić kilka banknotów i cieszyć się chwilowym ciepłem płynącym z wskrzeszonego tak ognia niż zdecydować się na zabieg Organic Curl System.

piątek, 16 stycznia 2015

Kremofobia contra Pat&Rub czyli egzystencjalne rozważania Malkontentki


Malkontentka ma Obsesje. I nie jakąś tam małą, nic nieznaczącą obsesyjkę. Ona, jako że idzie przez życie z rozmachem i nie ucieka się do półśrodków, ma Obsesję przez duże O, wielką jak sam Mount Everest. A ta Obsesja… to paranoiczna niechęć do kremów do rąk, ba – generalnie do wszystkich substancji, którymi smaruje się łapki… I to zarówno w sensie kosmetycznym jak i egzystencjalnym… właściwie w egzystencjalnym przede wszystkim;). Jak wiadomo ludzkości znane są różne fobie – agorafobia, arachnofobia,  cancerofobia… to w sumie dlaczego strach przed zastosowaniem kremu miałby być czymś niepokojącym? Zdecydowanie jest cool i ok! Należy być indywidualistą! Niechaj każdy znajdzie sobie swoją fobię i troskliwie ją pielęgnuje! Bądźmy oryginalni!
Dobra – to było tytułem wstępu, w ramach tych niby wyżej wspomnianych rozważań (każdy jakieś odezwy do narodu wystosowuje, to i Malkontentka nie będzie gorsza) i teraz z czystym sumieniem przejdźmy do meritum – a dzisiejsze meritum to szlachetna marka Pat&Rub i … rozgrzewający balsam do rąk.
Tak jak wspomniałam, dotknięta kremową Obsesją Malkontentka, nie zareagowała wybuchem euforycznej radości na prezent od Mikołaja w postaci balsamu do rąk… Inna sprawa – pomijając dalszy rozwój tej optymistycznej historii - Mikołaj był proszony o coś innego i usilnie, wręcz natarczywie w imieniu Malkontentki nalegam na wywiązanie się… hmm… ok. Wracając do tematu… prezent trafił w ręce Malkontentki, która wyszczerzyła się nieszczerym uśmiechem i postanowiła wywalić dar w kosz lub ofiarować komuś kto ma Obsesje ale nadużywania kremów. Zanim jednak myśli wprawiła w czyn, Matka Natura, na której łonie przebywała Malkontentka bez rękawiczek (zgubiła), uczyniła jej dłonie spękanymi i czerwonymi. Zrozpaczona Malkontentka sięgnęła po krem w ostatnim akcie desperacji… Czuła się jakby miano odrąbać jej głowę toporem. Od początku wiedziała…no szóstym zmysłem wyniuchała, że będzie źle. I zgodnie z tymi przewidywaniami zapowiadało się paskudnie - pojemnik niby gustowny, no ale zamknięcie - plastikowy korek, który całą swą postawą bronił uparcie dostępu do balsamu – zły znak … Jednak co, jak co ale siłę w ręku Malkontentka ma – korek poległ i potoczył się smętnie pod kanapę… dalej było nieco lepiej – sympatyczny dozownik i…moment kaźni - nałożenie kremu…I…
…Klękajcie narody! Takiego kremu/balsamu, czy jak go tam zwał, świat jeszcze nie widział… no może Malkontentka nie widziała – inna sprawa, że generalnie niewiele widziała ale nie o tym dziś… Balsam rozgrzewa, cudownie się wchłania, łapska nie są po nim ani tłuste, ani klejące, a jak on pachnie!!! O na boginie. Cudowny kolaż imbiru, cynamonu i goździków powoduje, że ręce chce się wąchać i wąchać i wąchać… Ale tu ciekawostka – po balsamie łapki pachną ale zapach nie ma straszliwego zwyczaju przenoszenia się na dotykane przez użytkownika rzeczy - zwłaszcza te jadalne, brr. Nie grozi nam zatem spożywanie kanapki – o zapachu kremu, ciastka – o zapachu kremu… itd. Zjawisko „znaczenia” zapachem żywności zawsze wydawało się Malkontentce przerażającym i niewątpliwie było jednym z powodów narodzin Obsesji! Póki co Malkontentka używa balsamu bez opamiętania, rączki ma wypielęgnowane i pachnące a kanapki spożywa wolne od zapachu smarowidła do łap. Zatem jaki morał tej historii? Primo – nie wierzcie w przeczucia Malkontentki – to na wypadek gdyby wam chciała kiedykolwiek powróżyć czy coś a secundo pamiętamy -  no risk, no fun moi wspaniali…  Byle z głową, byle z głowa… (ten risk nie obejmuje ekstremy w stylu skakania z mostu na główkę do akwenu z wodą po kolana, gry w rosyjską ruletkę z użyciem pamiątkowego rewolweru po dziadku itp.)

AAAA a propos riska – o tym z Warszawy będzie niebawem…

wtorek, 13 stycznia 2015

Khadi Amla… mon amour


Moi piękni i wspaniali dziś będzie o miłości. A co. Raz się żyje, potem się już tylko straszy więc nie będziemy sobie żałować. Zacznijmy zatem z wysokiego C – czyli od Cytatu he he J. Ponoć kochać to nie znaczy zawsze to samo… Ano nie znaczy… Malkontentka przekonała się o tym (boleśnie, oj boleśnie) na własnej skórze, kiedy po latach wikłania się w mniej lub bardziej toksyczne związki wreszcie odnalazła tego jedynego i solidnie się zakochała. I to miłością wielką, niezłomną i jakby tu rzec … nad wyraz …czystą. Wyrażamy też nieśmiałe przypuszczenie, że to gwałtowne uczucie jest w pewnym stopniu odwzajemnione.
Obiekt miłości - szampon wzmacniający Amla pochodzi z dobrej i powszechnie szanowanej rodziny Khadi i został zakupiony w Helfach (no cóż płatna to miłość, ale nigdy nie jest tak, żeby było idealnie) za niebagatelną kwotę 43 zł. polskich. Ale czymże w sumie jest te kilkadziesiąt złotych w obliczu rozbuchanej i nieposkromionej miłości? No właśnie… sami sobie odpowiedzcie!
Jednak żeby nie było tak słodko… pierwsze zetkniecie z szamponem nie wskazywało, że rozwinie się z tego jakieś głębsze uczucie. Wręcz przeciwnie – Malkontentka gorzko zapłakała nad wydaną nierozważnie gotówką. Szampon, pomimo zachęcającego składu – Amla, Tulsi (hmm…tak), Brhingraj, Brahmi, olejek z drzewa Ylang Ylang, migdał, Shikakai i aloes przy pierwszej próbie zastosowania na szczecinie porastającej głowę Malkontentki wydał się gigantyczną porażką. Mała dygresja – jeśli poza słowem olejek, aloes i migdał nie zrozumieliście żadnego innego z tworzących zdanie powyżej - nie martwcie się – Malkontentka też nie rozumie i właśnie dlatego uznaje skład za szalenie zachęcający, brzmi normalnie jak jakaś tajemna mikstura. Żądni wiedzy mogą poszperać w necie, dokształcić się a potem nam poopowiadać, mniej żądni – wystarczy, że przeczytali. Jest naprawdę ok;). Wracając do premiery szamponu na Malkontentce – katastrofa. Szampon przede wszystkim się nie pieni zbyt obficie (wcale kurka wodna się nie pieni), a wmasowany, wtarty czy jak to ująć we włosy powoduje, że stają się one jakieś mocno nietypowe… ich struktura zaczyna przypominać…no właściwie czort wie co…są dziwnie tępe. Wsunięcie w powstałą masę palców, czy co tam kto ma w tym miejscu, jest niemal niemożliwe. Szalenie nieprzyjemne uczucie. Malkontentka spłukała uzyskany hełm w miarę możliwości starannie i z ulgą umyła włosy naładowanym trucizną szamponem drogeryjnym. Amla trafił do kampanii karnej (czyt. szafka pod umywalką) i tam zapominany spędził kilka tygodni w towarzystwie brutalnego Domestosa i cytrynowego Ludwika. I pewnie siedziałby tam po dziś dzień gdyby jego smutnego losu nie odmienił Przypadek. Przypadek bowiem sprawił, że Malkontentka robiąc zakupy zapomniała zakupić nowej substancji do mycia włosów. Gdy sobie o tym przypomniała, pogalopowała z powrotem do sklepu a tam znowu zadziałał Przypadek – zablokował się czytnik kart a Malkontentka płynąc na fali postępu dysponowała jedynie kartą a z gotówki żywej posiadała zabłąkane w portfelu 37 gr polskich, co jak wiadomo jest kwotą zbyt mizerną na zakup czegokolwiek. Zniechęconej Malkontentce nie chciało się już szorować do bankomatu, więc wyruszyła do domu pocieszając się w myślach, ze zapewne ma jakieś saszetki z szamponami, które poratują ją w kryzysowej sytuacji. Saszetek oczywiście nie było, ale w zamian, puszył się i zachęcająco rumienił na półce szampon Amla. Z westchnieniem sięgnęła po niego, pamiętając wszak swoje niemiłe z nim przygody. Przy ponownym użyciu szampon znów okazał się nieprzyjemny. Brunatna ale dość ciekawie pachnąca woda wylana na włosy absolutnie nie chciała się pienić i zamieniła je w szorstką nieprzyjemną kupkę czegoś. Malkontentka jednak nie mając wyboru dzielnie szorowała się dalej. Bez większych nadziei po spłukaniu włosów przystąpiła do ich czesania – i tu pierwszy szok – włosy, pomimo że dość dziwne w dotyku rozczesały się łatwo. Jednak najlepsze miało ukazać się oczom Malkontentki po wyschnięciu – włosy stały się piękne! Lśniące, podniesione, fantastycznie się układały. I na owo układanie stały się szalenie podatne. Kolejne zastosowania odkryły coraz to nowe zalety szamponu. Po pierwsze – włosy są bardzo czyste, zdrowe i błyszczące, po drugie – świetnie się je modeluje a to, co zostało pracowicie zbudowane długo się utrzymuje, po trzecie włosy są wyraźnie „podniesione” u nasady, po kolejne – pięknie pachną. Fantastyczne jest też to, że włosy nie przyzwyczajają się do szamponu i są coraz ładniejsze.
Amla Khadi jest naprawdę bardzo dobry. Warto „nauczyć” się z niego korzystać, nie wylewać pół butelki na głowę (pojawia się taki podświadomy przymus, bo produkt słabo się pieni) i przetrwać te drobne nieprzyjemności podczas mycia. Pewną wadą jest jednak, co by nie gadać, cena – ale jeśli jesteście bogaci z domu, albo zarabiacie kupę kasy tudzież macie kogoś, kto zrobi dla was wszystko (czyt. sypnie gotówką) lub żyjecie na cudzy koszt (he he) – to kupujcie, bo warto!


PS. Zdjęcie podkradłam ze strony Helfy.pl ... mam nadzieję, że będzie mi odpuszczone...


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rzecz będzie o zapachu, czyli jak Malkontentkę dotknęło…

Tak moi najmilejsi unikatowi Czytelnicy… o zapachu będzie to rzecz i to o zapachu niebagatelnym, bo jak wiadomo – na bagatelny szkoda rzeczy;). Będzie o zapachu upajającym i zniewalającym Malkontentkę totalnie wręcz władającym jej jestestwem. O zapachu, który sprawia, ze na jej twarzy pojawia się głupawy uśmiech bezrozumnej szczęśliwości – znaczy totalny odlot. Ha! I nie o perfumach będzie tu mowa! Jakoś, bowiem tak się utarło, że jak zapach to zaraz perfumy. A tu figa. Zastanawialiście się kiedyś nad magią zapachu? Nad jego wpływem na nasze zmysły, na nasze widzenie świata, ba! nawet na naszą fizjologie? Nie? Malkontentka też się nie zastanawiała, do czasu, gdy przeczytała na obrazku w perfumerii, że zapach jest bratem oddechu, zaczęła wówczas snuć rozważania i stwierdziła, że być może to prawda, ale gorzej, gdy oddech staje się! zapachem a z tymi braćmi to też różnie być może… taaa…, ale nie o tym…
Dziś opowieść będzie dotyczyła zakupionego w Helfach kremu marki COSMOVEDA pod nazwą szumną – Luksusowy krem do twarzy z ekstraktem z drzewa sandałowego. Brzmi drogo, wygląda elegancko. Jest bogaty w oleje - kokosowy, z sezamu indyjskiego, migdałowy. Skrywa też ekstrakt z owoców róży, kosaćca (sprawdźcie sobie w Wiki, co to), krokusa a nawet ba… liściokwiatu garbnikowego i bardziej pospolicie – rumianku;). A najważniejsze, najcudowniejsze, co w  nim siedzi i pachnie to – ekstrakt z drzewa sandałowego! Krem, zatem  - jak z opisu widać – cud miód ultramaryna.  Kipi bogactwem składników, które w zamierzeniu mają wyforować nasze lica na pozycje lidera w wyścigu z czasem. Wchłania się fajnie - żadnego smalcu na skórze, rozjaśnia, nie powoduje żadnych dziwacznych niespodzianek, które skłaniają nas do natychmiastowego przeistoczenia się w damę i zakupu kapelusza z gęstą woalką… Zdecydowanie przywraca blask i odświeża skórę, ale nic to, to wszystko mało… ludzie jak ten krem pachnie! Wschodnim bazarem, egzotycznymi podróżami, tajemniczą hinduską dziewczyną wirującą w zalotnym tańcu, powiewającą kolorowym sari i zerkającą obiecująco zza zasłony czarnych włosów… niewyobrażalne! Jakkolwiek by zresztą działał czy nie działał trzeba go mieć właśnie z uwagi na ten zapach – lepszy niż najdroższe perfumy, zmysłowy, magiczny…
…no to się Malkontentka romantyczna zrobiła – zasługa kremu oczywiście;).

Moi Mili, ponoć  zapach to nic innego jak dotyk, który czujemy z daleka tak przynajmniej twierdził pan Jean-Claude Ellena, czyli (uwaga mamy teraz aspekt edukacyjny) słynny francuski „nos” lub jak kto woli ku swawoli (nie, nie – będzie poważnie i z klasą) „pisarz zapachów”… Malkontentkę zatem dotknęło i dotknięta tym zapachem egzotycznym pozostaje z szacunkiem dla tych, którzy bohatersko dotrwali do końca wpisu. Niech Wam się darzy ludzie dobrzy, silni i wytrwali…

piątek, 9 stycznia 2015

MegaRed -ujcie! bo Malkontentka się psuje…

… psuje niestety. Latka lecą, niby niepostrzeżenie a jednak…. A to w kościach strzyknie, a to w głowie się zakręci, a to serce zakołacze. I co z tego, że w Malkontentce wciąż siedzi mała dziewczynka, wieczna młodość i pasja…? Ano nic z tego, bo ciało niestety podlega zgoła innym regułom. Brutalnie i wręcz po chamsku się starzeje. We włosach coraz więcej srebrzystych nitek, skóra jakby nie ta, co kiedyś… coś tu zwisa, coś obwisa. No nie…
Kilka dni temu udała się Malkontentka do kosmetyczki. Przy okazji poddawania się rozpaczliwym zabiegom mającym zatrzeć wszelkie ślady czasu galopującego po jej obliczu, z profesjonalnych ust kosmetyczki padło:
- zrób henne.
- Ale po co- zdumiała się Malkontentka.
- No bo już trzeba – zdziwiła się siła fachowa.
- Ależ ja mam piękną czarną oprawę oczu- oburzyła się Malkontentka.
- Wiem – westchnęła siła fachowa – ale zrób…
Alea iacta est, a szydło z worka wylazło… Nadciąga powoli acz nieubłaganie czas siwych włosów, zmarszczonej jak morelka buzi, dolegliwości wszelakich, kolejek do zbuntowanych dzielnych uczniów Hipokratesaa tfu… Midasa…
O NIE!
Malkontentka postanowiła chociaż tych kolejek uniknąć! A jako że nie jest zamożna a tym samym nie może płacić szczodrych bakszyszów celem zdobycia statusu vip w ogonku do specjalisty, zdecydowała się na krok straceńczy niemalże - postanowiła zadbać o swe bogate wnętrze - w sensie fizycznym rzecz jasna, bo co do innych wnętrzy, to nie ten post…
Kawa słodzona niemożebnie i okraszona proszkowym(sic!) wybielaczem (trucizna sama proszę państwa) - w kąt. Tony cukierków, ciasteczek, wafelków i innych smaczności – w kosz. Glutaminian sodu ukochany chlip, chlip – w kosz… Ale to mało. Poza drastycznym odstawieniem wszystkich ulubionych trucizn wypadałoby czymś wzmocnić katowany latami organizm. Malkontentka poczytała o cholesterolu, o parametrach i zjawiskach przedziwnych zachodzących w jej wnętrzu i przeraziła się nie na żarty… Niejako w odpowiedzi na jej paniczne pragnienie podratowania zdrowia Streetcom obdarował ją elegancką paczuszką zawierającą … uwaga… MegaRed. Cudowny specyfik mający wesprzeć Malkontentkę w walce o zdrowe zdrowieJ. Dla jasności - MegaRed Krill Oil to bogate źródło kwasów tłuszczowych Omega-3, niezbędnych dla zdrowia serca. Co więcej kwasy Omega-3 w oleju z kryla MegaRed mają taką samą budowę jak błony otaczające komórki naszego ciała. Preparat ma zbawienny wpływ na serducho, reguluje ciśnienie tętnicze i pomaga w utrzymaniu właściwego poziomu cholesterolu. Ponadto producent obiecuje:
  • -       Szybkie przyswajanie Omega-3
  • -       Brak rybiego zapachu i posmaku
  • -       Małą, łatwą do połknięcia kapsułkę

Jednak najbardziej podoba się malkontentce, że MegaRed posiada rekomendację Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Zbigniewa Religi.
Czyli mendel pieczeni na jednym ogniu. Nie do pogardzenia jest też aspekt poznawczy – wczytując się w ulotkę można wgłębić się w aspekty egzystencji niejakiego kryla antarktycznego, a nawet dowiedzieć się kto on zacz…
Oczywiście pominę tu barwną acz kłopotliwą historię podejmowania decyzji kto z Malkontentką miałby ten preparat testować (Streetcom był łaskawy i MegaRedami ;) sypnął) – toż to nie miejsce na horrory…
Skupmy się raczej na tym, że Malkontentka znajdująca się aktualnie na skraju hipochondrii uczepiła się oleju z kryla będącym sekretem mocy MegaRed – rozpaczliwie i SYSTEMATYCZNIE (tak, tak- nowe słowo mamy - systematycznie!) poczęła łykać kapsułki. Wprawdzie spektakularnych efektów jeszcze nie widać ale o pewne opinie można się pokusić. Producent obiecuje, że kapsułka będzie mała i stworzona do łykania – prawdą to jest; przysięga, że łykacz nie odczuje rybiego zapachu, posmaku ani odbijania stworami morskimi – prawda ponownie, chociaż co do zapachu to jest, tyle że nie rybi, no ale było o rybim… to nie, rybiego nie ma J. Co do szybkości przyswajania Omega3 – Malkontentka wierzy z całego serca swojego, że się przyswaja błyskawicznie J. Zauważalne jest po w sumie niedługim czasie spożywania obniżenie ciśnienia, co było nadzwyczaj pożądane oraz świetne samopoczucie! Więc póki co….Malkontentka jest na TAK!